Tam gdzie się wszystko zaczęło

      Gdy 6 lat temu stawiałem swoje pierwsze kroki w bieganiu nawet w najśmielszych myślach nie przypuszczałem, że kiedyś będę miał okazję kontynuować swoją biegową przygodę w tak wielu ciekawych miejscach. Zaczynałem od Biegu Jacka w rodzinnych Siedlcach. Minęły trzy lata zanim zrobiłem krok naprzód i zacząłem startować w innych miastach, głównie w Warszawie. Kolejny etap to wyjazdy zagraniczne:  Bruksela, Monte Cassino, Wiedeń, Budapeszt. Wtedy wiedziałem już, że prędzej czy później będę chciał pobiec tam, gdzie się to wszystko zaczęło, czyli w Atenach i przyjdzie taki moment, że to zrealizuję. Nie musiałem zbyt długo czekać. Pragnienie było tak duże, że podjąłem decyzję, by stało się to już tej wiosny. Gdy jeszcze w dodatku znalazłem informację o Półmaratonie Posejdona, którego trasa biegnie wzdłuż morza, a w takiej scenerii jeszcze nie biegałem wiedziałem już, że to jest właśnie ten czas i to miejsce.

DSC03233

      Do Aten dotarłem już w piątkowe popołudnie. Powitała mnie wspaniała słoneczna pogoda. Szybki dojazd do hostelu, potem wyprawa po pakiet startowy we Flisvos Marina. To przepiękna nowoczesna przystań jachtowa wraz z promenadą. Gdy tylko tam dotarłem wiedziałem już, że to był dobry wybór. Słońce, morze, niesamowite widoki to sceneria, w której przyjdzie mi biegać następnego dnia. W biurze zawodów spotkałem Kostasa i Mike’a, organizatorów, znanych mi do tej pory tylko z Internetu, z którymi wcześniej miałem okazję wymienić kilka wiadomości. Miła, krótka pogawędka, załatwienie formalności, spacer po promenadzie i powrót do hostelu.

DSC03294WP_20160423_09_33_03_Pro

      Sobota minęła mi pod znakiem zwiedzania. Zacząłem od Świątyni Zeusa Olimpijskiego i Łuku Hadriana zlokalizowanych tuż przy samym hostelu. Niewiele dalej odnalazłem budynek parlamentu, gdzie akurat trafiłem na widowiskową zmianę warty wykonywaną przez ewzonów przy Grobie Nieznanego Żołnierza. Kolejny etap to Agora Rzymska, w tym Wieża Wiatrów i pozostałości biblioteki Hadriana. Po kilku godzinach wędrówki w końcu dotarłem do punktu, którego będąc w Atenach nie można po prostu pominąć. Ateński Akropol i położony tam kompleks budowli i świątyń jest najsłynniejszym zabytkiem starożytnej Grecji i dumą narodową Greków. Byłem pod ogromnym wrażeniem tego miejsca, które swoim urokiem i pewną niesamowitą tajemniczością przykryło wszystko, co napotkałem w Atenach do tej pory. W zasadzie wchodząc na Akropol można by zakończyć zwiedzanie, gdyż wydaje się, że nic nie jest już w stanie przebić tego miejsca. Kontynuowałem jednak swoją wycieczkę i kolejnym ciekawym miejscem, które napotykam był tak zwany Zappeion. Podczas Igrzysk Olimpijskich w 1896 roku wykorzystywany był jako główna hala walk szermierczych, a później podczas nieoficjalnych igrzysk w 1906 roku jako element wioski olimpijskiej. Chwilę potem zupełnie przypadkowo natrafiłem na miejsce, które obok Akropolu było obowiązkowym punktem mojej wyprawy. To Panathinaiko Stadio, zwany również  Kalimarmaro. Na sam widok zaświeciły mi się oczy i poczułem niesamowitą euforię. Dla osób które kochają sport, interesują się nim i ideą olimpizmu to niesamowite miejsce – można by powiedzieć Mekka. Wykonany z marmuru stadion to jedna z najbardziej znaczących zrekonstruowanych budowli w Atenach. Zbudowany w tym miejscu został w latach 330-329 p.n.e. Odbudowano go na Letnie Igrzyska Olimpijskie w 1896 roku.  Jest to niewątpliwie prawdziwa świątynia sportu i olimpizmu, a dziś także muzeum. Spędziłem tam trochę czasu długo nie mogąc zmusić się do powrotu. W końcu jednak szczęśliwy i zauroczony tym, co zobaczyłem w ciągu dnia wróciłem do hostelu.

WP_20160423_13_58_06_ProWP_20160423_14_07_44_Pro

      Noc poprzedzającą start bardzo słabo spałem. Trudno powiedzieć czy to trema. Generalnie nie czułem żadnego obciążenia psychicznego. Przeciwnie, to miał być bieg, gdzie miałem przede wszystkim dobrze się bawić, a wynik sportowy miał zejść na zupełnie dalszy plan. Miało być miło i przyjemnie i z takim nastawieniem przyleciałem do Aten. Może więc to kwestia długiego zwiedzania w słońcu i wysokiej temperaturze, emocji i wrażeń z tym związanych, a może prostu kwestia nowego miejsca i nocowania w hostelu. Nie wiem. Mimo nieprzespanej nocy, zupełnie luźnego nastawienia i braku presji na wynik bieg zaczynam jednak dość mocno w tempie podobnym do Półmaratonu Warszawskiego, na którym kilka tygodni temu poprawiłem swoją życiówkę. Chciałem zobaczyć jak będzie się biegło i na co mnie dziś stać. Pierwsze kilometry 4:58, 4:57. Podobne tempo, aż do połowy dystansu. Bufety z wodą (a niektóre z izotonikiem i bananami) rozstawione co dwa i pół kilometra. Staram się korzystać z każdego, odpuszczam jeden, albo dwa. Już niebawem tego pożałuję. Wcześniej zastanawiałem się czemu start jest tak rano (8:30), po godzinie biegu znałem już odpowiedz. Słońce zaczyna świecić coraz mocniej. Choć już wczoraj było gorąco, to dziś dzień jest jeszcze bardziej upalny, a słońce pali niemiłosiernie. Nie są to łatwe warunki, zwłaszcza na dość trudnej trasie z kilkoma wzniesieniami. Gdy minąłem półmetek biegnie się już coraz trudniej, a moje tempo zaczyna spadać, aż w końcu stabilizuje się na 6 minutach na kilometr. Nie chciałem się jednak zatrzymać choćby na chwilę. Czekam, aż ten kryzys minie. W końcu każdy kryzys musi się przecież kiedyś skończyć. Nie skończył się aż do mety. Przemierzam kolejne kilometry. Na którymś z nich od starszego Pana słyszę “Go Go Poland”.  Najwyraźniej Pan dostrzegł i rozpoznał białego orła na mojej koszulce. Dodało mi to animuszu, niestety tylko na chwilę. Dopiero na ostatnich kilkuset metrach zachowałem odrobinę sił, by zafiniszować. W końcu meta i duża ulga, a na szyi ląduje piękny pamiątkowy medal.

WP_20160424_07_09_43_Pro

      Nie tak wyobrażałem sobie ten bieg sportowo. Miało być wolno i na luzie. Było wolno, ale relaksu nie zaznałem chociażby przez chwilę. To był naprawdę ciężki start. Pewnie jeden z cięższych w moim życiu. Przyczyn na pewno było kilka: długie wielogodzinne zwiedzanie miasta poprzedniego dnia, nieprzespana noc, wysoka temperatura i palące słońce, mimo wszystko dość trudna trasa, zbyt szybki jak na takie warunki początek, może coś jeszcze. Na pewno jest to nowe doświadczenie i nauka na przyszłość. Dobrze, że nie miałem na ten bieg żadnych specjalnych przygotowań i oczekiwań, bo byłoby rozczarowanie, a tak trzeba po prostu zapamiętać tą lekcję, wyciągnąć wnioski i cieszyć się wyjazdem. Kolejne godziny spędzam nad morzem, gdzie leżąc na gorącym piasku wśród palm, wsłuchując się w szum fal, przeżywam i wspominam raz jeszcze ten bieg. Potem krótki spacer wzdłuż plaży i powrót do hostelu. Można powoli już się żegnać z Grecją. Następnego dnia powrót do domu.

WP_20160423_09_09_01_ProWP_20160423_10_18_06_Pro

      Cieszę się, że zdecydowałem się na ten wyjazd i start w tym biegu. Było to na pewno duże przeżycie i wielka przygoda. Choć sportowo nie ma się czym chwalić to jednak nie to tym razem było najważniejsze. Cieszyłem się, że miałem okazję pobiec nad morzem wśród pięknych nadmorskich widoków w mieście, w którym wszystko się zaczęło i które jest kolebką sportu, odwiedzić miejsca, po których stąpali pierwsi nowożytni olimpijczycy. To wrażenia i emocje, których nigdy nie zapomnę i które na zawsze pozostaną w mojej pamięci.

2016.04.24 Ateny (GRE) Półmaraton:  7TH POSEIDON ATHENS HALFMARATHON – 1:56:34

WP_20160424_09_46_39_Pro WP_20160424_11_24_57_Pro

Więcej zdjęć:

W drodze na Ekiden

      Kolejnym etapem przygotowań i walki o miejsce w naszej firmowej drużynie na majowy Ekiden był znowu Parkrun Praga w Parku Skaryszewskim. W debiucie dwa tygodnie temu pogoda nie pomagała. Zimno i mocno padający deszcz sprawiały, że ciężko było o dobre rezultaty na śliskiej trasie. Mimo to udało się uzyskać znakomity, jak na moje możliwości rezultat 21:18, co było moją oficjalną życiówką. Dziś to właśnie z tym czasem chciałem się zmierzyć, a pogoda tym razem miała pomóc. Delikatne słońce i chłodne, rześkie powietrze to warunki które lubię. Nastrój i samopoczucie także dopisywało. Była też dodatkowa motywacja.  Poza mną na starcie wśród ponad 80 zawodników Krzysiek. To między innymi z nim walczę o miejsce w naszej firmowej drużynie na Ekiden. Co prawda skupiałem się przede wszystkim na sobie i swoim biegu, no ale gdzieś w głębi serca w perspektywie naszej rywalizacji chciałem dziś być lepszy.

13007104_573534909469031_2484929310256215444_n

      W końcu start. Zacząłem tak, jak się już do tego przyzwyczaiłem czyli mocno. Na początku nie kontrolowałem czasu, trudno więc mi było ocenić dokładnie tempo. Udaje mi się jednak utrzymać je w zasadzie przez dwa pierwsze kilometry. Trzeci kilometr już trochę wolniejszy. Oddech coraz trudniejszy, nogi coraz cięższe. Czwarty kilometr to już poważny kryzys. Czuję, że biegnę coraz wolniej nie mogąc nic z tym zrobić. Zaczynam powoli tracić wiarę w dobry wynik. Kątem oka widzę, jak mijają mnie kolejni zawodnicy.  Coraz bardziej podcina mi to skrzydła. Oglądam się na bok patrząc czy nie ma wśród nich Krzyśka. Nie było.

13015179_247796065575447_6413434192532011989_n

      Piąty kilometr trochę znowu przyspieszam, ale biegnie się naprawdę ciężko. Gdy skręciłem na ostatnią prostą odwracam się raz jeszcze. W perspektywie kilkudziesięciu metrów nie było już nikogo. Poczułem małą ulgę, że przynajmniej ten mały cel został zrealizowany i w naszej firmowej rywalizacji okazuję się lepszy przybliżając się tym samym do celu walce o drużynę. Wbiegam na metę bardzo zmęczony i mimo wszystko trochę rozczarowany. Chwila minie zanim dojdę do siebie. Dopiero po powrocie do domu, gdy zaczynam analizować cały bieg i poznaje swój wynik okazuje się, że było zdecydowanie lepiej, niż myślałem. Pierwszy kilometr pobiegłem w czasie 3:54, czyli mniej więcej 20 sekund szybciej niż miało być i mi się wydawało, że było – zdecydowanie za szybko. Nic dziwnego, że później na czwartym i piątym kilometrze “umierałem”. Gdy do tego dołożę bardzo dobry drugi kilometr (4:06) i przyzwoity trzeci (4:26) okazało się, że poprawiłem swoją życiówkę o kolejną sekundę (21:17). W pierwszej chwili osiągnięty wynik bardzo mnie ucieszył, z drugiem strony “pluje sobie trochę w brodę”, bo gdybym wiedział, że tak szybko pobiegłem pierwsze kilometry to nawet biorąc pod uwagę kłopoty w końcówce była realna szansa by powalczyć o złamanie 21 minut. Myślę, że świadomość takiej perspektywy sprawiłaby, że byłbym w stanie wykrzesać z siebie jeszcze odrobinę więcej. No ale cóż… Innym razem.

13000079_573535252802330_7312077633959822669_n

      Na koniec warto wspomnieć, że wśród 89 uczestników, którzy ukończyli dzisiejszy bieg była Pani Zofia Siennicka, nasza utytułowana lekkoatletka, specjalistka w biegach na średnich i długich dystansach, wielokrotna mistrzyni i rekordzistka Polski, medalistka Mistrzostw Europy. Choć pani Zofia swoje największe sukcesy odnosiła na przełomie lat 60 i 70 to nawet dziś swoimi rezultatami może zawstydzić niejednego biegacza.

2016.04.15 Warszawa (POL) 5km:  PARKRUN WARSZAWA – PRAGA – 21:17

13051737_573534589469063_3773533032425203805_n

Więcej zdjęć:

Wiosna startuje w Warszawie

      “Wiosna startuje w Warszawie” – pod tym hasłem w tym roku zorganizowany został kolejny, jedenasty już Półmaraton Warszawski. Z takim też nastawieniem do tego biegu podszedłem, czyli zupełnie na luzie. To mój siódmy oficjalny półmaraton w życiu, przygotowywałem się do niego zdecydowanie najmniej ze wszystkich. Choć biegam naprawdę sporo to jednak w ostatnich miesiącach dystans ten pokonałem na treningach jedynie dwa, może trzy razy.  Priorytetem w tym sezonie jest Ekiden, dlatego też wiosną skupiłem się przede wszystkim na dystansie 5km, a czekające mnie dwa kwietniowe półmaratony (Warszawa, Ateny) postanowiłem potraktować ulgowo. Wynik z zeszłego roku, kiedy to udało mi się pobić tu życiówkę (1:48:09) tym razem wydawał się być chyba poza zasięgiem, choć tak naprawdę zupełnie nie wiedziałem na co mnie stać. Nie było okazji, aby się sprawdzić. Nie wiedziałem też czy szybkie tempo wytrzyma noga, gdyż od kilku dni czułem mały ból w prawym piszczelu.

DSC02901

      Do wiosennego charakteru tego biegu dostosowała się również aura. Piękny, słoneczny dzień od samego rana zapowiadał świetną zabawę. Niewątpliwie miłą niespodzianką było  też spotkanie naszych wspaniałych sportowców – mistrzów olimpijskich Roberta Korzeniowskiego i Adama Korola. Na starcie długo zastanawiałem się, którą strefę wybrać. Głowa mówiła, że może lepiej 1:50, serce się jednak buntowało sugerując 1:45. Ostatecznie postanowiłem zaryzykować i zmierzyć się z życiówką 1:44:45. Chyba to ten brak zdecydowania odnośnie strategii i planów na ten bieg sprawił, że zaraz po wystrzale pacemaker na 1:45, za którym startowałem szybko mi uciekł na kilkadziesiąt metrów i w zasadzie od samego startu musiałem go gonić. Po sześciu minutach byłem już na szczęście znowu za jego plecami.

DSC02924a

      Paradoksalnie pierwsze trzy kilometry należały do jednych z najtrudniejszych. Słaba rozgrzewka sprawiła, że przez cały ten dystans mocno bolały mnie piszczele. Z czasem ból ustępował i biegło się coraz bardziej komfortowo, aż w końcu po około jednej czwartej dystansu całkiem o nim zapomniałem. Mijały kolejne kilometry. Czując, że biegnie się coraz lepiej postanowiłem przesunąć się do przodu i biec za innym pacemakerem na 1:45, który wystartował kilkadziesiąt sekund wcześniej. Biegnąc za nim wiedziałem już, że jeśli utrzymam jego tempo do samego końca to mam wystarczający zapas (pewnie około minuty), by pobić swój własny osobisty rekord. Biegło mi się jednak zaskakująco dobrze. Chyba udzieliło mi się też wiosenne szaleństwo, gdyż po pewnym czasie postanowiłem jeszcze przyspieszyć i dalej biec już swoim tempem nie oglądając się na “zająca”. Szybko zostawiłem go z tyłu, mijając kolejnych zawodników i przesuwając się coraz mocniej do przodu. 10 kilometrów około 48 minut, 12km znacznie poniżej godziny… Przeraziłem się trochę. I słusznie, a na efekty nie trzeba było długo czekać. Nie minęło kilkanaście minut i nie było już tak łatwo i przyjemnie. Po pewnym czasie obejrzałem się za siebie i za placami znowu miałem pacemakera na 1:45. Straciłem całą wypracowaną przewagę.  Od tej pory postanowiłem już tak nie szarżować. Przez kolejne kilometry biegłem już za pacemakerem. Nie sprawiało mi to większej trudności, sił dodawała rozentuzjazmowana gorąco dopingująca publiczność i świadomość, że biegnę na rekord. Dopiero na ostatnim kilkusetmetrowym stromym podbiegu około 20 kilometra musiałem się mocno sprężyć, by dotrzymać mu kroku. Gdy pokonałem podbieg, a do mety zostało niewiele ponad kilometr zacząłem finisz. Gdy wbiegałem na metę wiedziałem już, że będzie rekord, nie wiedziałem tylko ile. W końcu wszystko stało się jasne. Wiosna przyniosła mi nową życiówkę 1:43:38. Chyba najbardziej niespodziewany wynik w moim życiu. Kocham wiosnę.

2016.04.03 Warszawa (POL) Półmaraton:  XI PÓŁMARATON WARSZAWSKI – 1:43:38

DSC02949DSC02936

Więcej zdjęć:

Ucieczka przed zającem

      Przygotowując formę i walcząc o miejsce w naszej najlepszej firmowej drużynie na majowy Maraton Sztafet Ekiden postanowiłem zadebiutować w warszawskim Parkrun – Praga w Parku Skaryszewskim. Co tydzień w każdy sobotni poranek grupa pasjonatów i zapaleńców w jak najlepszym tego słowa znaczeniu spotyka się i organizuje spotkania biegowe na dystansie 5km, w których bez żadnych opłat i zbędnych formalności może wziąć każdy przy tym świetnie się bawiąc. Jako że do maja zostało już niewiele okazji do startów na tym dystansie zdecydowałem się sprawdzić swoją aktualną dyspozycję właśnie w tym biegu. Dokładnie tydzień temu na treningu uzyskałem bardzo dobry jak na swoje możliwości wynik, którym udowodniłem, że choć rywalizacja w tym roku jest naprawdę zacięta to jednak miejsca w naszej drużynie łatwo i bez walki nie oddam. Tym razem chciałem potwierdzić już bardziej oficjalnie,  że mimo, iż poziom znacznie się podniósł i pojawiło się kilka nowych twarzy to miejsce w drużynie jak najbardziej ciągle mi się należy i  być może postawić przysłowiową “kropkę nad i”,.

12321678_1803310293230590_2036285798496102609_n

      Przedświąteczny moment sprawił, że nie zabrakło dziś też akcentów wielkanocnych. Jak przystało na bieg, którego hasłem przewodnim było “Ucieczka przed zającem”, także wśród uczestników nie zabrakło zajęcy, a na mecie na każdego z uczestników czekało czekoladowe jajeczko. Nawet aura mimo, że to sobotni poranek zafundowała nam dziś “lany poniedziałek”. Od rana lał deszcz. Czułem spore rozczarowanie, bo mimo, że lubię biegać w deszczu to jednak wiem, że to nie są dobre warunki na bicie rekordów, a o to mi dzisiaj przecież chodziło. O ile temperatura do biegania bardzo dobra, to jednak wydawało mi się, że jest zbyt mokro i ślisko by zmierzyć się dzisiaj ze swoją oficjalną życiówką z zeszłorocznego Biegu Konstytucji (21:38), a to miał być absolutny plan minimum na dziś.

12049649_1803312829897003_1597545015249751979_n

      Rzadko to robię, ale dziś ustawiłem się z przodu stawki. W końcu start. Przez pierwszy kilometr zupełnie niespodziewanie dla siebie trzymałem się z najlepszymi w okolicach 10 miejsca. Wkrótce jednak okazało się, że chyba za bardzo poniosła mnie ambicja i zacząłem zbyt szybko. Już po kilometrze zacząłem tracić dystans do czołowej grupy, a zaczęli mijać mnie kolejni zawodnicy.  Spadłem o kilka lokat, potem jednak moja pozycja ustabilizowała się już do samego końca. Tym razem biegłem bez pomiaru czasu, trudno więc było kontrolować mi tempo. Wydawało mi się, że nie jest najgorsze, nie pojawił się żaden większy kryzys. Z drugiej strony nie czułem, że wszystko w moim biegu było perfekcyjne, że biegnę na granicy swoich możliwości, a warunki dziś raczej mi przeszkadzały, niż pomagały. Na metę dobiegłem bardzo zmęczony, choć być może jest jeszcze jakiś margines i dałoby się jeszcze wykrzesać odrobinę więcej. Po biegu dosyć długo musiałem czekać na wyniki. Oczekiwałem ich z ogromną niecierpliwością i zaciekawieniem. Gdy okazało się, ze mój czas to 21:18 poczułem sporą satysfakcję i ulgę. Nie jest to być może szczyt tego, czego dzisiaj oczekiwałem, ale wynik ten daje mi wiele radości i stawia mnie w gronie faworytów w walce o drużynę na Ekiden. “Kropki nad i” dziś nie było, jednak wynik ten daje wiarę, że wszystko idzie w dobrym kierunku, a czuję, że i tak nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa. Wesołych Świąt! Alleluja!

2016.03.26 Warszawa (POL) 5km:  PARKRUN – PRAGA – 21:18

12400993_1803314039896882_4247749029444579730_n

Więcej zdjęć:

Dookoła Świata

      40 076 kilometrów. Tyle wynosi obwód Ziemi na równiku. Dystans ten stał się też inspiracją do pewnej sportowej zabawy, której jestem pomysłodawcą i w której wraz z kolegami w firmie, której pracuję miałem przyjemność uczestniczyć w zeszłym roku. To zdecydowanie najdłuższe i najcięższe sportowe wyzwanie, w którym brałem udział, a szansą  na sukces w tej rywalizacji mogło być tylko zaangażowanie, determinacja i wytrwałość przez pełnych dwanaście miesięcy, bez względu na to, czy pada akurat śnieg i jest zimno,  wieje wiatr, pada deszcz, czy też z nieba leje się niemiłosiernie palący letni żar. Pomysł pojawił się zupełnie spontanicznie. Po prostu któregoś zimowego styczniowego wieczoru, szukając motywacji na kolejny rok i kolejne sportowe postanowienia pomyślałem, że czemu miałbym bawić się w sport samemu, skoro wśród moich kolegów i znajomych z pracy jest wiele osób, dla których także pełni on ważną rolę w życiu i moglibyśmy robić to razem, przy okazji motywując i wspierając się nawzajem. Są narzędzia, takie jak na przykład aplikacja Endomondo, która świetnie w tym pomaga.

WP_20160321_07_56_49_Pro

      Zabawa miała charakter zarówno indywidualny, jak i zespołowy. Poza rywalizacją w trzech konkurencjach takich, jak Nielsen Spala Kalorie, Nielsen Biega oraz  Nielsen Jeździ Rowerem, w których zawodnicy rywalizowali i pracowali na swój własny wynik, był też cel wspólny – pokonać razem dystans Ziemi na równiku (40 076km) oraz spalić co najmniej 2 015 000 kcal. W zabawie wzięło udział 64 moich kolegów i koleżanek. Po dwunastu miesiącach zmagań udało nam się z dużą nawiązką zrealizować oba założone cele. W całym minionym roku pokonaliśmy wspólnie 61 134 kilometry,  spaliliśmy 4 360 989 kcal i potrzebowaliśmy na to 7 431 aktywnych sportowo godzin. Także indywidualnie udało mi się osiągnąć bardzo dobry wynik, z którego mogę być naprawdę zadowolony i dumny.

      Rywalizacją, która cieszyła się największym powodzeniem, bo skupiała sympatyków wszystkich dyscyplin było Nielsen Spala Kalorie.  W tej konkurencji wzięły udział aż 64 osoby. Tylko przez pierwsze trzy miesiące mogłem mieć nadzieję, na nawiązanie walki o zwycięstwo. Prowadzenie zmieniało się wówczas co kilka dni między mną, a  Andrzejem. Potem jednak Andrzej pokazał na co go naprawdę stać i że to jemu należy się miano najlepszego spalając w ciągu całego roku  512 092 kcal. Mi przypadło zaszczytne drugie miejsce, choć jeszcze latem musiałem się mocno namęczyć by odeprzeć atak Maćka, który dzięki swoim niesamowitym wyczynom na rowerze zbliżył się i nawet na chwilę mnie wyprzedził. Ostatecznie jednak zająłem drugą lokatę z dość dużą przewagą (spalonych 427 404 kcal).

      Drugą rywalizacją było Nielsen Jeździ Rowerem. W tej konkurencji wzięło udział 29 osób. Podobnie jak w Nielsen Spala Kalorie bardzo długo rywalizacja upływała pod dyktando moje i Andrzeja. Zamienialiśmy się na czele stawki dopóki nie pogodził nas Maciej, który w samym tylko lipcu wykręcił 1500 km i ostatecznie wygrał zdecydowanie całą zabawę z wynikiem 5555.57 km. Mi przypadło pewne trzecie miejsce, choć aby utrzymać tą pozycję mimo coraz gorszej pogody musiałem się jeszcze mocno napracować w ostatnich miesiącach, by odeprzeć atak Kuby.  Ostatecznie w całym minionym roku na rowerze przejechałem 3731,52 km.

      Chyba najbardziej  zacięta rywalizacja trzymająca w napięciu do samego końca miała miejsce w Nielsen Biega.  Początkowo to Andrzej zdecydowanie prowadził i było raczej pewne, że będzie absolutnym i niekwestionowanym faworytem do zwycięstwa. Szyki pokrzyżowała mu jednak wiosenna kontuzja, w wyniku której spadł na czwarte miejsce. Wówczas wydawało się, że w takiej sytuacji największe szanse ma Asia. I faktycznie, przez wiele miesięcy to Ona liderowała klasyfikacji i nadawała ton tej rywalizacji. Dopiero latem na fali przygotowań do jesiennych maratonów udało nam się (mi i Marcie) najpierw zbliżyć, a potem wyprzedzić Asię. Do końca października prowadzenie zmieniało się między nami i wydawało się, że jest spora szansa, że to któremuś z nas przypadnie zwycięstwo. Ostatecznie jednak nie wytrzymałem tego tempa, co było też trochę efektem jesiennej kontuzji. Widząc brak realnych szans postanowiłem skupić się już na obronie miejsca na podium w klasyfikacji rowerowej. Gdy wydawało się, że zwycięstwo biegowe przypadnie Marcie, Andrzej pokazał na co go stać, wysunął się na prowadzenie, którego nie oddał już do końca i zasłużenie zwyciężył. Mi udało się odeprzeć ataki Asi ostatecznie kończąc podobnie, jak w “rowerze” na najniższym stopniu podium, z czego jestem i tak bardzo zadowolony. W całym roku 2015 udało mi się przebiec 2653,13 km to jest ponad dwa razy więcej, niż zakładałem na początku roku.

WP_20160321_08_35_56_Pro

     Podsumowując to był bardzo aktywny i udany sportowo rok w naszej firmie. Z nieukrywaną radością cieszę się, że mój pomysł zyskał tak duże zainteresowanie i entuzjazm moich kolegów, a także przychylność i wsparcie firmy. Jest mi niezmiernie miło, że aż tyle osób przyłączyło się do naszej wspólnej zabawy. Doceniam wkład i zaangażowanie każdego z nas. Każdy dołożył do naszego wspólnego celu swoją mniejszą lub większą cegiełkę  i za to wszystkim i każdemu z osobna dziękuję. Wiele emocji i miłych wrażeń, a przede wszystkim motywacji na pokonywanie kolejnych barier i osiąganie swoich sportowych celów dostarczyła także rywalizacja indywidualna. Pamiątkowy medal i statuetka za osiągnięty wynik jest ogromną nagrodą, ale równie ważne dla mnie, a może nawet ważniejsze są miłe słowa uznania i podziękowania moich kolegów. Ciesze się, że w kolejnym roku kontynuujemy tą ideę, która tym razem cieszy jeszcze większym zainteresowaniem.

a12642514_1086683734707587_2354053971245948971_n

Żołnierze Wyklęci

        Zbliżający się 1 marca to Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Podobnie więc jak rok temu ostatnią niedzielę przełomu lutego i marca spędzam czcząc pamięć naszych narodowych bohaterów, którzy mimo końca wojny, aż do 1963 roku kontynuowali swoją walkę o w pełni niepodległą ojczyznę. Wówczas to zginął ostatni z nich Józef Franczak pseudonim “Lalek” (czytaj także: Tropem Wilczym Cz.I oraz Tropem Wilczym Cz.II). Idealną okazją by przypominać ich tragiczne losy i patriotyczne poświecenie jest Bieg Tropem Wilczym, który w tym roku organizowany został z jeszcze większym rozmachem. 42 tysiące biegaczy w ponad 170 miastach świata, w tym również w Chicago, Londynie, Nowym Jorku, czy też u naszych wschodnich sąsiadów: na Litwie, Ukrainie, czy Białorusi. Nie mogło zabraknąć także i mnie. Podobnie jak w zeszłym roku postanowiłem pobiec w Warszawie.

aWP_20160228_12_01_55_Pro

        Nie spodziewałem się po dzisiejszym biegu dobrego rezultatu. Generalnie nie czuję, że jestem ostatnio w dobrej dyspozycji, moje samopoczucie także nie było dziś najlepsze. Dodatkowo pojawiło się naciągnięcie mięśnia przywodziciela. To wszystko sprawiło, że brałem pod uwagę nawet tylko symboliczne uczczenie pamięci Żołnierzy Wyklętych i bieg na totalnym luzie. Po rozgrzewce jednak towarzyszący mi od soboty delikatny dyskomfort ustąpił. Pomyślałem więc, że powalczę. Tak też zrobiłem. Rozpocząłem względnie spokojnie, ale w dobrym tempie. Po kilku minutach pojawił się ból piszczeli. To chyba znak, że pora pomyśleć o nowych butach. Przebiegłem w nich już ponad 1000km. Czuję, że coraz bardziej mi o tym fakcie przypominają.  Z czasem ból minął, a tempo ciągle podobne, aż do 7 kilometra. Wtedy rozpoczął się mały kryzys, udało się go jednak szybko pokonać. Mniej więcej 1500 metrów przed metą przyspieszyłem starając się jeszcze złamać 48 minut. Ostatecznie udało się i na metę dotarłem w czasie 47:53. To dobry wynik. Biorąc pod uwagę to czego oczekiwałem przed biegiem i fakt, że rok temu biegnąc z lepszym samopoczuciem czas był o ponad minutę gorszy gorszy. Tak, czy inaczej nie wynik był tu najważniejszy.

aWP_20160228_13_24_05_Pro

        Warto jeszcze wrócić na chwilę do głównych bohaterów dzisiejszego wydarzenia, czyli Żołnierzy Wyklętych. W zeszłym roku swój bieg zadedykowałem Danucie Siedzikównej ps. „Inka” . W tym roku postanowiłem pobiec w koszulce kapitana Henryka Flame ps. “Bartek”. Ludzie mówili o nim Król Podbeskidzia. Był czas, że dowodził oddziałem około trzystu partyzantów. Wsławił się zajęciem Wisły i przeprowadzeniu na oczach sterroryzowanych komunistów dwugodzinnej defilady. Zamordowany w grudniu 1947 strzałem w plecy.

2015.02.29 Warszawa (POL) 10km:  IV BIEG TROPEM WILCZYM – 47:53

flameŹródło: kierunki.info.pl

Więcej zdjęć:

Biegi Górskie Bogdana Bali – Etap V – Finał

      Po kilku miesiącach zmagań w cyklu Biegów Górskich Bogdana Bali w podsiedleckim rezerwacie Gołobórz przyszła pora na finał i ostateczne rozstrzygnięcia. To już piąte i niestety ostatnie nasze biegowe spotkanie w tejże edycji. Choć w kalendarzu połowa lutego, pogoda już raczej wiosenna i warunki do biegania doskonałe. Specjalnych oczekiwań co do wyniku tym razem w zasadzie nie miałem. Do zaliczenia całego cyklu potrzebne było ukończenie 4 z 5 etapów. Biorąc pod uwagę fakt, że uczestniczyłem we wszystkich dotychczasowych biegach tym razem mogłem sobie pozwolić na odrobinę luzu. Jedyne na czym mi trochę zależało to poprawa wyniku z 3 etapu, gdzie warunki raczej nie sprzyjały szybkiemu bieganiu, a i szczęścia trochę brakowało (pomylenie trasy, rozwiązana sznurówka). Skończyło się wówczas słabym wynikiem 52:32. Pomyślałem, że fajnie by było gdyby udało się z tego urwać ze dwie minuty do wyniku całego cyklu (4 najlepsze etapy z 5) i wydawało się to dość realne.

12688292_863313207115036_5481979345894885775_n12728885_863314180448272_8569973702705302636_n

      Gdy wystartowaliśmy zacząłem spokojnie. Po kilkunastu minutach przyspieszyłem, udało się wyprzedzić trzech zawodników i zostawić ich z tyłu. Reszta jednak była już daleko z przodu. Kilku z nich ciągle było w zasięgu mojego wzroku, za plecami już nikogo. W ten sposób minęła pierwsza pięciokilometrowa pętla. Powoli zaczynałem myśleć, by przyspieszyć i zbliżyć się do nich. Okazało się jednak, że nie będzie to już wcale takie łatwe. Przez pewien czas dystans utrzymywał się, potem zacząłem tracić. W końcu zostałem sam. Wówczas to najwyraźniej pojawiło się pewne rozluźnienie, bo w pewnym momencie za swoimi plecami gdzieś w oddali dostrzegłem przenikające między drzewami sylwetki kolejnych zawodników , którzy odrobili do mnie dystans. Zmobilizowało mnie to i przyspieszyłem, choć biegło się naprawdę ciężko. Te same podbiegi pokonywane w każdym z dotychczasowych etapów dziś wydawały się wyjątkowo długie i strome. Gdy pokonałem ostatni z nich, a za plecami nie było nikogo wiedziałem już że raczej utrzymam swoje miejsce. Zostawiłem sobie jeszcze trochę sił na mocny finisz i w końcu upragniona meta. Tym razem miejsce 21. Mogło być lepiej choć biorąc pod uwagę, że to finałowy i dość mocno obsadzony etap miejsce to należy uznać za dobre. Czas to 48:45, czyli dużo lepiej niż się spodziewałem i oczekiwałem. Tylko w drugim etapie udało mi się pobiec 20 sekund szybciej. Zamykając już wątek tejże imprezy chciałem podziękować Pani Bogdanowi (i innym, którzy go w tym wspierali) za organizację i świetną imprezę, kolegom zawodnikom za wspólną rywalizacją sportową i zabawę, a także Darkowi Sikorskiemu za jak zawsze świetne zdjęcia, którymi uwieczniał nasze zmagania. Do zobaczenia na jesieni w kolejnej edycjach, a z niektórymi na pewno dużo wcześniej przy okazji wielu innych imprez biegowych.

2016.02.13 Siedlce 10km: BIEGI GÓRSKIE BOGDANA BALI 2015/16 – ETAP V – 48:45

12734249_863315640448126_3104043025436304506_n12705368_863315997114757_6469280030993074528_n

Więcej zdjęć:

Dzieciom Zamojszczyzny

      Tak się jakoś składa, że drogi biegaczy i zwolenników Nordic Walking często krzyżują się. Jest wiele imprez gdzie oprócz biegu równolegle organizowany jest marsz z kijkami. Być może dlatego w pewnym momencie zacząłem zwracać większą uwagę i baczniej się przyglądać uprawiającym ten sport. Zaciekawiło mnie to. Wielu myśli, że to nic trudnego, tak też na pierwszy rzut oka może to wyglądać. Postanowiłem, że kiedyś spróbuję swoich sił i przekonam się na własnej skórze czy jest tak łatwo, jak może się wydawać. Okazja pojawiła się szybciej, niż mi się wydawało. Okazało się bowiem, że mój kolega Łukasz Witczuk, który jest instruktorem, zawodnikiem i z ogromnymi sukcesami uprawia i propaguje ten sport postanowił zorganizować w Siedlcach II Marsz Nordic Walking Pamięci Dzieci Zamojszczyzny, którego celem było wsparcie Stowarzyszenia Domu Dziecka im. Dzieci Zamojszczyzny w Siedlcach oraz upamiętnienie pewnego wydarzenia z historii mojego rodzinnego miasta.

12651007_1669522596638943_3685918515858146129_n

      Dokładnie 73 lata temu, 31 stycznia 1943 roku do Siedlec dotarł pociąg. W bydlęcych wagonach znajdował się wówczas transport blisko tysiąca osób wysiedlonych przez hitlerowców z Zamojszczyzny. Zdecydowaną większość stanowiły dzieci. Transport ten był częścią Aktion Zamość, której celem było przymusowe wysiedlenie tamtejszych mieszkańców  i założenie tam nowych osad dla ludności etnicznie niemieckiej z innych krajów Europy. W ciągu kilku miesięcy wysiedlono z tamtych terenów około 110 tys ludzi, w tym 30 tys dzieci. Część z nich przeznaczona do germanizacji trafiła do III Rzeszy, reszta do dystryktu warszawskiego albo obozów koncentracyjnych. Siedlecki transport nie był dla mieszkańców niespodzianką. Zapowiedziano go już w grudniu. W pobliżu stacji zgromadził się milczący tłum z kocami, chlebem, gorącą kawą. Ludzie ze łzami  w oczach i nienawiścią patrzyli na podjeżdżający samochód gestapo. Transport dotarł w samo południe. Z wagonów zaczęli wychodzić nędznie ubrani i na wpół zamarznięci ludzie. Obecna wówczas wśród zgromadzonych siostra Anna Fabiańska wspomina: – W jednym z wagonów zobaczyłam matkę, której zabrakło łez, siedzącą nad zwłokami dwóch synków w wieku około 5 i 7 lat, którzy nie wytrzymali ciężkich warunków. Babka chłopaków, oparta o ławkę zdołała jedynie wskazać ręką na ofiary. Ludzie błagali o wodę, gdyż w trakcie transportu nie można było podawać im nawet śniegu przez okno, gdyż to było wielkie przestępstwo. Jedna z czterech sióstr, Janina Zielińska, która jechała tym transportem wspominała po latach: – Wiezione w wagonach bydlęcych dzieci były tak stłoczone, że nawet zamarznięte na śmierć, stały na swoich miejscach.

dz-zamojszczyzny_thumb_medium610_0Pogrzeb Dzieci Zamojszczyzny (Źródło: Muzeum Regionalne w Siedlcach)

      Społeczeństwo siedleckie zareagowało ogromną życzliwością i zaangażowaniem. Wysiedleni dostali chleb, gorące mleko i okrycia. W ciągu pierwszej doby zaopiekowano się wszystkimi dziećmi, stopniowo organizowano też zatrudnienie dla dorosłych. Większość wysiedlonych znalazła schronienie w Siedlcach i najbliższej okolicy. Samotne dzieci umieszczano w rodzinach zastępczych. Organizacją pogrzebów tych, którzy nie przeżyli zajął się burmistrz Stanisław Zdanowski.  Udał się on do niemieckiego komisarza miasta. Komisarz Fabisch wydarł z notesu kartkę i napisał na niej: „Zgadzam się na cichy pogrzeb”. W dniu pogrzebu już od rana gromadziły się tłumy. Po mszy kondukt z białymi trumnami niesionymi przez mieszkańców wyruszył na cmentarz, a pogrzeb przemienił się w manifestację o charakterze patriotycznym. Gestapo nie reagowało, ale wśród tłumu chodzili ubrani po cywilnemu gestapowcy, którzy zatrzymywali osoby fotografujące kondukt. W następnych dniach szukano jeszcze zdjęć z pogrzebu w miejscowych zakładach fotograficznych. Liczbę uczestników pogrzebu różne źródła podają w przedziale od 4 do nawet 10 tysięcy osób. W kwietniu 1943 za niedotrzymanie słowa komisarzowi Fabischowi i przekształcenie cichego pogrzebu w wielką patriotyczną manifestację burmistrz Zdanowski został aresztowany i wywieziony do Oświęcimia. Następne pogrzeby zmarłych wysiedleńców organizowano już w tajemnicy.

12651201_1669523549972181_9088544661573304630_n

      Siedlce do dziś pamiętają o tamtych wydarzeniach, czego dowodem jest także ten Marsz. Biorąc pod uwagę chęć spróbowania swoich sił w Nordic Walking oraz poczucie obowiązku przypominania tego, co wydarzyło się w naszym mieście przed laty postanowiłem wystartować. Łukasz ochoczo zgodził się zorganizować specjalnie dla mnie indywidualny trening, udzielić wielu wskazówek, a nawet na kilka tygodni użyczył kijków bym mógł od czasu do czasu popróbować samodzielnie. Pozostało więc tylko docenić ten miły gest, trenować i stanąć na starcie. Długo zastanawiałem się jak podejść do tych zawodów. Z jednej strony chciałem się sprawdzić, ambitnie powalczyć, zobaczyć na co mnie stać. Wydawało mi się, że mogę mieć spore szanse na dobry wynik. Moją mocną stroną była na pewno duża wydolność i przygotowanie fizyczne, czymś nad czym zdecydowanie powinienem popracować była technika i praca rąk. Po tej kilkutygodniowej przygodzie wiem, że wbrew pozorom poprawny Nordic Walking na wysokim poziomie to nie jest prosta sprawa. Potrzeba wielu treningów, na których pracuje się nad poprawną postawą, odpowiednim krokiem, układem bioder, pracą rąk. Doszedłem do wniosku, że to jeszcze dla mnie za wcześnie, że nie będę udowadniał sobie i innym, że jestem dobrym zawodnikiem tej dyscypliny, bo nie jestem. Nie zmieniło tego kilka treningów, ambicja i dobre chęci. Nie będę kaleczył prawidłowego marszu Nordic Walking. O dobre miejsce niech walczą Ci, którzy się na tym znają i robią to dobrze i poprawnie od dawna. Ja natomiast postanowiłem ten marsz przejść spokojnie i spędzić ten czas miło upamiętniając to, co wydarzyło się 73 lata temu. Z takim też raczej nastawieniem stanąłem na starcie, choć Łukasz namawiał mnie na walkę. Tuż po starcie odezwała się trochę ambicja i pojawiły się jeszcze myśli by może faktycznie zawalczyć. Mimo, że ustawiłem się raczej w środku stawki, starałem się przede wszystkim iść poprawnie, a dopiero w dalszej kolejności szybko, to utrzymywałem się w ścisłej czołówce. Wiedziałem, że jestem w stanie utrzymać swoje tempo przez cały dystans i jeśli tylko będę pilnował techniki by nie łapać kar, to im bliżej mety tym będę raczej zyskiwał niż tracił. Życie jednak szybko rozwiało moje wątpliwości i wyznaczyło mi moje miejsce w szeregu. Jeszcze na pierwszym kilometrze pojawił się problem z kijkiem, który zaczął mi się po prostu składać. Od tej pory celem już mogło być tylko i wyłącznie spokojnie domaszerować do mety. Wymuszony przystanek co kilkaset metrów, tempo które raptownie spadło, mijający mnie kolejni zawodnicy, tak już wyglądał dla mnie ten marsz do samego końca.  Pojawiło się też zasłużone ostrzeżenie od sędziego,  ale  ciężko iść poprawnie technicznie, gdy kijek składa się i co kilkaset metrów staje się o połowę krótszy. W spokojnym tempie przekroczyłem linię mety. Było to dla mnie na pewno duże doświadczenie, teraz patrzę na ten sport zupełnie inaczej i bardziej doceniam to, co robią zawodnicy Nordic Walking. Dziś wiem, że trzeba mieć nie tylko odpowiednią formę, dobrą poprawną technikę, ale też przygotować i sprawdzić przed startem sprzęt, bo w przeciwnym razie nawet najlepiej przygotowany fizycznie zawodnik nie ma szans na walkę z najlepszymi i dobry rezultat. Myślę, że mimo, iż moja pierwsza przygoda z Nordic Walking nie wypadła zbyt okazale, nie zniechęcam się. Przeciwnie, choć nie zakładam przekwalifikowania się to myślę, że jeszcze kiedyś spróbuję swoich sił, by przede wszystkim w swoich oczach zatrzeć to nienajlepsze wrażenie i przejść jakiś marsz od początku do końca poprawnie technicznie, w dobrym tempie na jakie mnie na pewno stać. Była to naprawdę fajna, miła impreza i ciekawe doświadczenie. Do domu mimo wszystko wróciłem z małym niedosytem i rozczarowaniem swoim występem. Poszedłem wiec pobiegać. To wychodzi mi trochę lepiej.

Wykorzystano fragmenty artykułu Beaty Gontarz “Przyjechał pociąg grozy” z Życia Siedleckiego z dnia 9.02.2013

2016.01.31 Siedlce 4,5km: II SIEDLECKI MARSZ NORDIC WALKING PAMIĘCI DZIECI ZAMOJSZCZYZNY – (czas wkrótce)

12647540_1669524676638735_432049269865205837_n

Więcej zdjęć (Źródło: www.justfoto.eu):

Biegi Górskie Bogdana Bali – Etap IV

      To już czwarta, przedostatnia odsłona tej edycji naszego siedleckiego górskiego biegania. Podobnie jak dwa tygodnie temu tak i teraz przyszło nam startować w typowo zimowej scenerii. Tym razem warunki jednak były jeszcze trudniejsze, a szybkie bieganie paraliżował nie tylko śnieg i lód, ale także wyjątkowo niska temperatura. Wczesnym rankiem termometry podobno wskazywały -17 stopni Celsjusza. Gdybym o tym wiedział może bym się zastanowił czy nie odpuścić dzisiejszego etapu i nie zostać w domu. Będąc jednak w tej nieświadomości jak dziś jest zimno ochoczo stanąłem na starcie, podobnie zresztą jak kilkudziesięciu innych śmiałków, którym nie straszna okazała się dzisiejsza aura. Zresztą podobno nie ma złych warunków, są tylko słabe charaktery.

WP_20160123_10_56_12_Pro

      Tym razem postanowiłem pobiec bardzo spokojnie i troszkę ulgowo. Po dwóch kilometrach zmieniłem jednak zdanie i przyspieszyłem. Zacząłem wyprzedzać kolejnych zawodników, choć nie było to łatwe. Ciężko się wyprzedza na wąskich leśnych ścieżkach, jeszcze ciężej wyprzedza się, gdy na wąskich leśnych ścieżkach w wysokim śniegu gdzie wybiegany jest tylko jeszcze węższy korytarz. Do końca pierwszej pięciokilometrowej pętli minąłem 6 albo 7 osób. Kończąc pierwszą pętlę dowiedziałem się, że jestem dwudziesty. Wówczas za cel postawiłem sobie co najmniej utrzymać tą pozycje, z myślą, że może uda się jeszcze kogoś wyprzedzić. Po kolejnych kilkunastu minutach zauważyłem przed sobą kolejnych zawodników. Po pewnym czasie minąłem jednego z nich, zacząłem zbliżać się do kolejnego. Zastanawiałem się czy przyspieszyć i spróbować go dogonić. Widziałem jednak, że z każdą kolejną minutą jestem coraz bliżej. Postawiłem więc jednak na konsekwencję. Zyskiwałem na podbiegach i miejscach, gdzie śnieg był ubity, traciłem na zbiegach i tam gdzie zalegający śnieg był bardzo wysoki i przydawały się odpowiednie na takie bieganie buty. Na szczycie najtrudniejszego i najdłuższego podbiegu mniej więcej kilometr przed metą byłem już tuż za plecami. Na ostatniej prostej ostrym finiszem udaje się wyprzedzić i ostatecznie zająć 18 miejsce. Czas 51:42 mimo niesprzyjających warunków lepszy od tego sprzed dwóch tygodni. Myślę, że mogę być zadowolony.

WP_20160123_10_59_05_Pro

      Dzisiejszemu biegowi towarzyszyła także mała uroczystość. Tuż przed biegiem wręczony został dyplom jednemu z naszych kolegów biegaczy.  Paweł Janiak znany jako Jasiek był członkiem 16-osobowej reprezentacji Polski, która w dniach  7-14 września w Kudowie Zdrój brała udział w 13 Mistrzostwach Europy w Radioorientacji Sportowej. W zawodach wystartowało ponad 300 zawodników z 27 krajów. Zawodnicy rywalizowali w bardzo trudnym, górskim terenie, w okolicach Dusznik Zdroju z metą zlokalizowaną w Centrum Polskiego Biathlonu – na Jamrozowej Polanie. Paweł świetnie spisał się indywidualnie, a w klasyfikacji zespołowej wraz z kolegami z drużyny zajął 2 miejsce zdobywając tytuł wicemistrzów Europy. Lepsi okazali się tylko Czesi. Gratuluję!

2016.01.23 Siedlce 10km: BIEGI GÓRSKIE BOGDANA BALI 2015/16 – ETAP IV – 51:42

Biegi Górskie Bogdana Bali – Etap III

      Kolejny sezon zaczynam startem w trzecim już etapie Biegów Górskich Bogdana Bali. Nowy Rok przyniósł zupełnie inną odsłonę tej imprezy i tym razem przyszło nam po raz pierwszy rywalizować w zimowej scenerii. Spodziewałem się dzisiaj wielu kłopotów na trasie i w zasadzie się nie pomyliłem. Tygodniowa przerwa od aktywności sportowej i osłabienie spowodowane problemami zdrowotnymi, świąteczno-sylwestrowe obżarstwo i obuwie niedostosowane do biegania w takich warunkach zapowiadały, że będzie ciężko i tak niestety było. Choć trudno porównywać normalne bieganie z bieganiem po śniegu, to jednak czas cztery minuty gorszy niż kilka tygodni temu najlepiej to pokazuje.  Szczęście też dziś mi raczej nie sprzyjało. Już po kilku kilometrach musiałem zatrzymać się by zawiązać rozwiązane sznurowadło, potem tuż przed końcem pierwszej pięciokilometrowej pętli na jakiejś nierówności podkręciłem kostkę i przynajmniej przez najbliższych kilkaset metrów trochę bolało. Podobnie jak w pierwszym etapie, niestety pomyliłem też trasę, co skończyło się stratą kolejnych 10 sekund i jednej pozycji. Tym razem w zasadzie przez cała trasę biegłem sam, to też raczej nie sprzyjało dobremu wynikowi. Po pierwszej pętli czas około 25:30. Na drugiej pętli pobiegłem jeszcze wolniej. Nie było szans na poprawę pozycji, a i sił dziś po prostu brakowało, pobiegłem więc raczej spokojnie. Dopiero na ostatnim kilometrze mocno przyspieszyłem, choć nie miało to już większego wpływu na ostateczny wynik.

12509458_845554118890945_1281057636323944397_n

12400905_845552278891129_580814486333848363_n

      Zimowa aura i górski charakter tego biegu sprawia, że warto w tym miejscu wspomnieć, że Rezerwat Gołobórz, gdzie rywalizujemy w Biegach Górskich Bogdana Bali to także miejsce treningów siedleckiego Uczniowskiego Klubu Sportowego Rawa, który został założony przez Państwo Grzegorza i Marię Staręga i od ponad 20 lat szkoli narciarzy klasycznych. Mimo, że Siedlce od gór dzielą setki kilometrów to jednak z powodzeniem udaje się tu odkrywać i szkolić młode narciarskie talenty. To właśnie z tego klubu wywodzi się i ten klub nadal reprezentuje aktualnie najlepszy polski narciarz, olimpijczyk z Soczi, od kilku już lat startujący w Pucharze Świata specjalista od sprintów syn Państwa Staręga – Maciej oraz jego trochę mniej utytułowana , ale mająca na swoim koncie także medale Mistrzostw Polski młodsza siostra Anna.

WP_20160109_10_33_08_Pro

2016.01.08 Siedlce 10km: BIEGI GÓRSKIE BOGDANA BALI 2015/16 – ETAP III – 52:34