Po powrocie z Kuby nie miałem zbyt dużo czasu na aklimatyzację, bo dwa dni później czekał mnie start w pierwszym etapie tegorocznych Biegów Górskich Bogdana Bali na siedleckiej Gołoborzy. O ile jeszcze w dniu powrotu wydawało się, że aura będzie raczej jesienna, o tyle już następnego dnia spadła temperatura, a wraz z nią śnieg i przyszło nam rywalizować w zimowej scenerii. Można powiedzieć, że tradycji stało się zadość, bo dokładnie tak samo wyglądały początki dwóch poprzednich edycji tej imprezy, gdy zima zaskoczyła, albo w ostatnich dniach przed startem, albo wręcz ostatniej nocy.
Specjalnych planów co do wyniku nie miałem. Chciałem potraktować ten bieg głównie towarzysko i treningowo. Dlatego też zacząłem bardzo spokojnie. Mimo wielu zbiegów i podbiegów udawało mi się też utrzymywać względnie równe tempo. Tak też minęła mi większość dystansu, który przebiegłem głównie samotnie. Na ostatnim okrążeniu w odległości kilkudziesięciu metrów przed sobą dostrzegłem czyjąś sylwestkę. Postawiłem więc sobie za cel pogoń za ta osobą. Nie podkręcałem jednak zbytnio tempa. Miałem wrażenie, że i tak prędzej, czy później go dogonię. Kusiło mnie jednak by przyspieszyć, bo na każdych stu metrach odrabiałem jedynie po kilka metrów. Postawiłem jednak na cierpliwość i była to słuszna decyzja. Na jednym z kolejnych stromych podbiegów rywal w zasadzie stanął. Mijając go wiedziałem, że raczej uda mi się go pokonać i faktycznie do mety dobiegłem z dziewięciosekundową przewagą. Wynik osiagniety wynik dał mi siódme miejsce. Pomyślałem, że to dobry początek. Trudno porównywać, bo to zupełnie inne trasy, ale zaczynam półtorej minuty lepiej niż rok temu.
Na drugi etap przyszło nam czekać dwa tygodnie. Po zimowej aurze nie było już śladu. Nie mając znowu szczególnych oczekiwań co do wyniku zacząłem dość ostrożnie traktując ten bieg głównie jako trening. Dodatkowo zaraz po starcie rozwiązało mi się sznurowadło. Wkrótce jeszcze raz przyszło mi się zmierzyć z tym problemem. Czołówka w tym czasie mocno mi uciekła, a mi pozostało ją gonić. Przez najbliższe kilometry przyszło więc mi jedynie wyprzedzać kolejnych zawodników i regularnie przesuwać się do przodu stawki. Większość dystansu biegłem jednak samotnie. Na ostatnim okrążeniu dostrzegłem w odległości około trzystu metrów dwóch zawodników. Postanowiłem spróbować ich dojść. Udało mi się zniwelować stratę prawie o połowę. Potem jednak wbiegliśmy w teren z wieloma zakrętami, gdzie w gąszczu drzew straciłem rywali z oczu. Nie mając ich w zasięgu wzroku moja determinacja chyba spadła i ostatecznie pościg się nie udał. Do mety dobiegłem znowu siódmy, z tym, że teraz stawka była liczniejsza, a wynik o prawie dwie minuty szybszy.
Na trzeci etap nie trzeba było długo czekać, bo jedynie tydzień. Nie chciało mi się szczerze mówiąc biegać. Najchętniej zostałbym w domu, zwłaszcza że bardzo mroźna pogoda także nie zachęcała. W pewnym sensie można powiedzieć, że wygrany czułem się już na samym starcie, faktem, że udało mi się jednak zmobilizować, by nie odpuścić. Tym razem zupełnie niespodziewanie dla siebie zacząłem dość szybko. Gdy zobaczyłem tempo po kilometrze zdecydowałem się na wszelki wypadek zwolnić. Zwłaszcza, gdy sobie przypomniałem, że na końcu każdej z czterech pętli czekał na nas bardzo długi i wymagający podbieg, przewrotnie zwany „Grzesiem”. Na drugiej pętli miałem przed sobą jednego biegacza. Potraktowałem więc dogonienie go jako pewne wyzwanie. Udało się to dość szybko i potem przyszło mi biec już w zasadzie samotnie. O ile dwa pierwsze podbiegi pod „Grzesia” udało się pokonać dość sprawnie to jednak trzeci raz dał się już mocno odczuć. Na czwartym okrążeniu dostrzegłem kątem oka, że ktoś zbliża się do mnie z tyłu. Potraktowałem to jako kolejną motywację. Gdy dobiegłem do ostatniego, czwartego podbiegu i tym razem moje tempo już tu zdecydowanie spadło byłem przekonany, że niebawem zostanę dogoniony. Gdy jednak byłem już na górze, a do mety pozostawało kilkaset metrów po płaskim znowu nabrałem determinacji, by nie dać się dojść. Ostatecznie udało się, a do mety przybiegłem szybciej o kolejną minutę, niż tydzień wcześniej. Co prawda trudno do końca porównywać jeden etap do drugiego, bo trasy były inne, a i tym razem było chyba delikatnie krócej, to jednak średnie tempo wyszło szybsze i to niewątpliwie cieszy, podobnie jak po raz kolejny siódme miejsce.
Przed czwartym etapem, który odbył się już w połowie stycznia znowu zaskoczyła pogoda. Po ciepłym wiosennym wręcz okresie nad ranem tuż przed startem spadł śnieg. Zresztą delikatny opad towarzyszył biegaczom także podczas rywalizacji. Zastanawiałem się na co mnie stać. W ostatnich tygodniach, mniej więcej od Świąt Bożego Narodzenia zacząłem już coraz cięższe treningi przed nowym sezonem półmaratońskim i byłem ciekaw czy zobaczę już pierwsze efekty. Być może dlatego zacząłem dość szybko. Po pierwszym kilometrze mając w świadomości, że tym razem trasa miała być jeszcze trudniejsza, niż ostatnio postanowiłem jednak zwolnić. Wyprzedziło mnie dwóch zawodników, ale byłem w stanie się za nimi utrzymać. Dwa kilometry później na drugiej pętli tuż po pokonaniu wyjątkowo długiego i stromego wspomnianego już „Grzesia” znowu byłem przed nimi, ale tym razem oni nie byli już w stanie utrzymać się za mną. Samotnie przyszło mi biec już do samej mety. Gdy pokonałem „Grzesia” po raz ostatni czwarty świadomość, że to był ostatni raz sprawiła, że poczułem pewną ulgę, mimo że do mety było jeszcze przecież blisko półtora kilometra. Ostatni odcinek pokonałem dość szybko i dotarłem do mety z dość dobrym czasem bardzo zadowolony. Zarówno w drugim etapie jak i trzecim pobiegłem szybciej, ale mam wrażenie, że to trasa tego czwartego była najtrudniejsza. Trochę rozczarowujące było dla mnie miejsce. Nie kontrolując ilu zawodników miałem przed sobą byłem przekonany, że będę wyżej, niż w każdym dotychczasowym etapie. Tymczasem do mety dotarłem tym razem… ósmy. Najwyraźniej forma rywali rośnie jeszcze szybciej niż moja. No cóż…
Na piątym finałowym etapie na uczestników czekała prawdziwa wiosna. Było to o tyle zaskakujące, że to przecież ciągle końcówka stycznia. Celem tym razem było znowu sprawdzenie formy. Wszakże do pierwszego półmaratonu tego roku został już jedynie niespełna miesiąc. Trasa tym razem miała być najtrudniejsza ze wszystkich dotychczasowych etapów, mimo, że tym razem bez „Grzesia”. Dodatkowo symbolicznie wydłużona o jeden kilometr. W końcu to jedenasta edycja tej imprezy. Próbując rozsądnie wyważyć postęp formy i wyzwania czekające na trasie zacząłem dość ostrożnie. Przynajmniej tak mi się wydawało. Nie było tego jednak widać w tempie pierwszego kilometra. Na początku wyprzedziło nie kilku zawodników. Od drugiego kilometra wyprzedzałem już tylko ja. Większość dystansu przyszło mi jednak biec samotnie. Dopiero na ostatnich kilku kilometrach dostrzegłem przed sobą jednego zawodnika, którego postanowiłem dogonić, choć wiedziałem, że nie będzie łatwo, bo na każdym z dotychczasowych etapów kończył przede mną.
Tak jak było zapowiadane trasa była naprawdę wymagająca sporo podbiegów, niewiele po płaskim i kilka niebezpiecznych zbiegów, na których także trzeba było zachować czujność. Na jednym z wystających leśnych korzeniach potknąłem się. Na szczęście stało się to na płaskim przy małej prędkości i jakimś cudem udało mi się uniknąć upadku, choć naprawdę niewiele brakowało. Kontynuując swój pościg byłem już naprawdę blisko, by zrealizować swój cel. Zostało mi może ze dwadzieścia metrów. Niestety okazało się, że dla mnie było o jeden podbieg za daleko, bo to właśnie na ostatnim podbiegu znowu sporo straciłem i ostatecznie do mety dobiegłem z kilkudziesięciometrową stratą – ponownie siódmy. Nie byłem jednak rozczarowany wcale. Średnie tempo poniżej 5 minut na kilometr, najszybsze ze wszystkich etapów pokazuje mi, że forma idzie naprawdę w dobra stronę. Cieszy. A podsumowując całą imprezę? Cztery siódme miejsca i jedno ósme (niezaliczane do klasyfikacji końcowej, bo liczą się cztery najlepsze wyniki) dało mi szóste miejsce w klasyfikacji końcowej. Nie jest źle. Była to też wspaniała okazja, by spotykać wielu biegowych przyjaciół. Kolejny start za miesiąc. Już na półmaratonie…
2025.01.25 Siedlce 11km: BIEGI GÓRSKIE BOGDANA BALI (Etap V Finał) – 54:43
2025.01.11 Siedlce 10km: BIEGI GÓRSKIE BOGDANA BALI (Etap IV ) – 51:37
2024.12.14 Siedlce 10km: BIEGI GÓRSKIE BOGDANA BALI (Etap III ) – 50:31
2024.12.07 Siedlce 10km: BIEGI GÓRSKIE BOGDANA BALI (Etap II ) – 51:28
2024.11.23 Siedlce 10km: BIEGI GÓRSKIE BOGDANA BALI (Etap I ) – 53:22
Zdjęcia: Janusz Mazurek / Dariusz Sikorski / Paweł Pietruczanis (Zabłąkany Aparat)