Organizatorzy mojego kolejnego półmaratonu reklamują się hasłem, że wakacje zaczynają się w Zbuczynie. To oczywiście nawiązanie do końca szkoły i rozpoczęcia kalendarzowego lata, ale równie dobrze mogę odnieść to także do swoich startów. Rok temu to właśnie Zbuczyn był moim ostatnim biegiem przed wakacjami, po którym czekał mnie odpoczynek i w zasadzie dwumiesięczna przerwa od zawodów. W tym roku koniec wiosennego sezonu postanowiłem odłożyć o tydzień i przede mną jeszcze jeden półmaraton w Kaliszu. Nie mniej faktycznie też wszedłem już trochę w tryb wakacyjny, biegam mniej, mniej intensywniej i szybko odbiło się to na dyspozycji. W ostatnich dniach nienajlepsze było też samopoczucie. Szczególnych planów jeśli chodzi o wynik więc nie miałem, zwłaszcza, że letnia pogoda też już bardziej przeszkadza, niż pomaga.
W zasadzie bieg w Zbuczynie przyzwyczaił już wszystkich do bardzo trudnych warunków, jak na koniec czerwca przystało. Tym razem większym problemem od upału i słońca okazał się silny wiatr, choć bardzo ciepłe powietrze także nie ułatwiało zadania. Już na rozgrzewce czułem, że będzie ciężko. Przed startem udało mi się zrobić wspólne zdjęcie z Robertem Celińskim – utytułowanym zawodnikiem ekstremalnych biegów górskich. Pan Robert kikukrotnie ukończył na przykład Tenzing Hillary Everest Marathon na zboczu Mount Everest. Piękna sprawa. Jest także mistrzem Polski oraz medalistą Mistrzostw Świata i Europy Masters w biegach średnich i długich. W Zbuczynie pojawił się po raz kolejny jako ambasador tej imprezy z planem pobiegnięcia w biegu towarzyszącym na 5km.
W półmaratonie ze mną pobiegła za to kolejna ambasadorka i znakomitość w świecie biegowym Patrycja Bereznowska – świeżo upieczona rekordzistka świata w biegu czterdziestoośmiogodzinnym. Biorąc pod uwagę, że ten bieg postanowiła potraktować treningowo miałem możliwość i przyjemność biec tuż obok Niej pierwsze dwa kilometry. Później jednak musiałem odpuścić. Tego dnia, w tych warunkach atmosferycznych dla mnie było za szybko. Nie czułem się najlepiej w zasadzie od samego początku. Każdy kilometr był sporym wyzwaniem. Już nawet nie próbowałem jakoś szczególnie walczyć. Nie czułem jakieś ogromnej motywacji, a i docierało do mnie, że to po prostu nie jest mój dzień. Ostatni raz tak ciężko biegło mi się w kwietniu w Poznaniu. Chciałem po prostu ukończyć w dwóch godzinach. Starałem się dużo pić, korzystałem też z nasączonych zimną woda gąbek, którymi polewałem kark i głowę. Ulga była jednak jedynie krótkotrwała. Dziesięć kilometrów w niecałe 52 minuty. W sumie nienajgorzej, ale z drugiej strony wiedziałem ile kosztowało mnie te dotychczasowe 10 kilometrów energii. Wiedziałem też, że przecież od 8 kilometra jeszcze zwolniłem i to nie tylko dlatego, że chciałem, ale po prostu musiałem. Gdzieś w połowie dystansu wyprzedziła mnie legenda polskiego maratonu, znany na całym świecie atestator tras Pan Tadeusz Dziekoński. Tę w Zbuczynie także wyznaczał On. Poznałem go kiedyś po półmaratonie na Malcie, spotkalismy się także w tym roku w Wiązownej. Wtedy byłem trochę szybszy. Teraz mnie wyprzedził, a ja nie miałem siły, by utrzymać Jego tempo.
Potem było już coraz wolniej w zasadzie do samej mety, do której dotarłem ostatecznie z czasem 1:54:57. Słabo. To jeden z dwóch najwolniejszych moich półmaratonów w tym roku obok Poznania. Wynik nie jest dla mnie jakimś strasznym rozczarowaniem, zwłaszcza, że jak wspomniałem mentalnie jestem już trochę na wakacjach. Bardziej martwi dyspozycja i szybki zjazd formy, choć trudno tu też ocenić wpływ gorszego samopoczucia ostatnich dni i trudnych warunków. Na pocieszenie zostaje miło spędzony czas, towarzystwo wielu biegowych kolegów i koleżanek, no i kolejny 68 już ukończony półmaraton. Za tydzień czeka mnie jeszcze jeden, następnie wakacje i 7 tygodni przerwy od startów. Potem wracam, mam nadzieję, ze zdwojoną energią, głodem biegania i kolejnych podróży.
2025.06.29 Zbuczyn Półmaraton: VI PÓŁMARATON ZBUCKI – 1:54:57