Prezent urodzinowy

      Niektórzy uważają, że najlepsze prezenty to są te prezenty, które robimy sobie samemu, bo są najbardziej trafione. Osobiście nie za bardzo zgadzam się z tą opinią, ale postanowiłem to sprawdzić. Półmaraton Poznań to bieg, który miałem zaplanowany jako ten, który chciałbym pobiec w 2022 już od jesieni. Nie mniej wynik, który chciałem na tych zawodach osiągnąć był mocno zdeterminowany przez moje dwa poprzednie półmaratony najszybsze w moim  życiu tj. Półmaraton Wiązowski w lutym (1:40:24) oraz Półmaraton Warszawski tydzień temu (1:40:20). Stało się oczywiste, że celem, choć nawet w najbardziej optymistycznych scenariuszach nie zakładałem tego na początku roku, musi być w końcu złamanie pierwszy raz w życiu godziny i czterdziestu minut. Z jednej strony wiedząc jak pobiegłem w Warszawie i jakie popełniłem błędy wiedziałem podświadomie, że stać mnie na to. Z drugiej strony, żeby się udało musiało się na to złożyć wiele czynników, a przy tym przydałaby się odrobina szczęścia. Największą niewiadomą było dla mnie to czy mój organizm jest w stanie pobiec w ciągu tygodnia dwa tak szybkie i wyczerpujące półmaratony ponieważ nigdy do tej pory tego nie robiłem i nie licząc treningów, które jednak nie są aż tak bardzo obciążające organizm zawsze miałem co najmniej dwa tygodnie przerwy. Było sporo dylematów czy się na to w ogóle porywać, ale ostatecznie zgodnie z zasadą “jak nie spróbujesz to się nie przekonasz” postanowiłem spróbować. No i spróbowałem…

      Cały tydzień się oszczędzałem od aktywności sportowych by organizm był w stanie się całkowicie zregenerować, dołożyłem jeszcze więcej węglowodanów w diecie (moje ulubione makarony x2!), chciałem się dobrze wyspać (to się akurat nie udało) i zostało po prostu czekać, pojechać i pobiec. Niewiele jednak brakowało, abym nie został w blokach startowych i nie wyjechał nawet z podwórka. Wielu rzeczy mogłem się spodziewać, wiele rzeczy mogło mnie zaskoczyć i powstrzymać od realizacji swojego planu, ale na pewno nie spodziewałem się, że gdy wstanę o 5 rano zaszokuje mnie 30-centymetrowa warstwa śniegu, która spadła w ciągu zaledwie kilku nocnych godzin i sprawi, że wyjazd z podwórka bez akcji szybkiego odśnieżania łopatą w zasadzie okaże się prawie niemożliwy. Udało się to chyba jedynie cudem. Już po fakcie media donosiły, że w ciągu niespełna jednej nocy w moim rodzinnym mieście spadło tyle śniegu, ile zwykle spada w ciągu dwóch miesięcy. Mogłem odetchnać z ulgą, choć tego typu warunki musiały się odbić także na punktualności pociągów. Z małym opóźnieniem, ale jednak na szczęście udało się dotrzeć do Warszawy, a dalszą podróż miałem zaplanowaną już autobusem. Gdy dojechałem do Łodzi nie było widać nawet jednego płatka śniegu. Dwie godziny później Poznań przywitał mnie słoneczkiem, rześkim powietrzem i niestety wiatrem. No, ale wiadomo. Na to nie miałem wpływu, tak samo zresztą jak na trasę, która niby wydawała się szybka, ale kończył ją aż trzykilometrowy podbieg. Liczyłem jednak na to, że uda się wypracować pewien zapas, który potem mimo trudności, które zapewne się pojawią, na fali amibcji i determinacji pozwoli dotrzeć do mety zanim na zegarze wyświetli się godzina i czterdzieści minut.

      W Poznaniu pierwsze kroki skierowałem od razu po odbiór pakietów w Expo zlokalizowanym na terenie Międzynarodowych Targów Poznańskich. Trzeba przyznać, że było ono zorganizowane z pewnym rozmachem. Poza tym, że można było odwiedzić liczne stoiska była także możliwość wysłuchania wykładu legendy i promotora biegów długodystansowych w Polsce zanim stały sie one w ogóle modne – Jerzego Skarżyńskiego, a także rozmowy z Sofią Ennaoui – olimpijką i medalistką Mistrzostw Europy, specjalizującą się w biegach średnich i długich. Posłuchałem z zaciekawieniem co Państwo mieli do powiedzenia, a mówili ciekawe rzeczy, a potem tramwajem skierowałem się na ulicę Bułgarską w stronę stadionu. W zasadzie odkąd interesuję się piłką nożną, czyli mniej więcej od początku lat 90 mam wiele sympatii do drużyny poznańskiego Lecha. Pewnie mało kto o tym wie, ale miałem w planach pisać nawet pracę magisterską o tym klubie i kontaktowałem się wówczas w tej sprawie z ówczesnym Prezesem, a nigdy nie miałem tak naprawdę okazji odwiedzić nawet stadionu, tym bardziej być na jakimś meczu. Może kiedyś nadaży się okazja. Zrobiłem kilka pamiątkowych zdjęć i ruszyłem tramwajem w dalszą podróż, tym razem na Starówkę, która trzeba przyznać jest bardzo urokliwa, choć trafiłem akurat pechowo na remont i nie było możliwości podziwiać jej w pełnej okazałości. Chwilę potem byłem już zlokalizowanym niedaleko hostelu. W pokoju zakwaterowany byłem z Wojtkiem ze Szczecina, który podobnie jak ja też przyjechał na bieg. W sumie złapaliśmy ze sobą od razu dobry kontakt i wieczór minał nam na miłych rozmowach sportowych, gdyż akurat w telewizji można było podziwiqać mecz ligowy z udziałem ciągle jeszcze walczącej o tytył Mistrza Polski Pogoni Szczecin, co niewątpliwie interesowało i egzcytowało zwłaszcza Wojtka. Niebawem jednak trzeba się było już położyć, bo następnego dnia rano bieg.

      Kierując się na zlokalizowany w okolicy Targów start z niepokojem patrzyłem w niebo, gdyż zaczynał padać śnieg. Oczywiście nie było to pożądane przeze mnie zjawisko, gdyż mogło pokrzyżować mi szyki. Skończyło się na szczeście jedynie na pojedynczych płatkach, a wkrótce pogoda stała się bardzo dobra do biegania. Jedyne co przeszkadzało to wiatr. Jeszcze przed biegiem udało mi się spotkać Mezo. To pochodzący z Poznania raper i dziennikarz muzyczny. Nie należę do entuzjastów tego typu muzyki, ale akurat piosenki Mezo lubiłem i miło wspominam choć minęło już wiele, gdy je słuchałem. Warto tutaj dodać, że poza tym że Mezo jest znany ze swojej twórczości to jest także naprawdę dobrym biebaczem. Wystarczy wymienić jego rekordy życiowe. 2:48:32 w maratonie, 1:18:54 w półmaratonie, czy też 35:29 na 10 kilometrów to są wyniki, o których ja mogę jedynie pomarzyć. Tak się złożyło, że na półmaratonie poznańskim Mezo miał pobiec w roli pacemakera na 1:45 i trochę żałowałem, że nie 1:40, bo pewnie miałbym tą przyjemność pobiec razem.

      W końcu przyszedł moment startu. Bogaty o doświadczenia z Warszawy, aby uniknąć tłoku na trasie ustawiłem się nie za pacemakerem, za którym zawsze gromadzi się spora grupa biegaczy, ale tuż przed nim gdzie było znacznie więcej przestrzeni. Poza tym postanowiłem nie polegać na pacemakerze tylko samemu kontrolować czas. Pamiętając mapę trasy i wiedząc że pierwsze zakręty będą w lewo ustawiłem się z lewej strony, dzięki czemu uniknąłem nadkładania dystansu. Później też bardzo mocno starałem się optymalizować trasę swojego biegu by nie tracić dodatkowych sekund na zbędnych metrach z dużym wyprzedzeniem zajmując dogodne pozycję przed zbliżającymi się zakrętami. Pierwsze 5 kilometrów w tempie 4:39, czyli generalnie tak, jak chciałem. Dawało mi to prognozowany czas na mecie 1:38:06. Druga piątka niewiele wolniejsza. Średnie tempo na poziomie 4:40 zwiastowało 1:38:27 na mecie. Po trzeciej piątce srednie tempo wróciło do 4:38. Przez cały czas biegło mi sie bardzo dobrze. O ile w Warszawie koło 16km przyszedł kryzys, który w pewnym sensie pogrzebał moje szanse, o tyle tu na 16 kilometrze nabrałem przekonania, że wszystko jest na dobrej drodze i naprawdę uwierzyłem w powodzenie tej misji. Mocno mnie to motywowało, a z drugiej strony cały czas miałem kontrolę nad tym biegiem i swoją postawą. Starałem się pilnować najmniejszych szczegółów. W pewnym momencie, gdy wybiegliśmy na bardziej otwartą przestrzeń poza centrum miasta bardzo przeszkadzał boczny wiatr. Całe szczęście wówczas biegłem w kilkusoosbowej grupce. Zająłem wówczas miejsce po przeciwnej stronie, dzięki czemu biegnące obok mnie osoby stanowiły swego rodzaju barierę, ktora mnie przed tym wiatrem chroniła. Gdy i ten problem udało się pokonać bez wpłwy na tempo byłem coraz bardziej pewien sukcesu. Dobre morale i samopoczucie sprawiło, że nawet na ostatnich trzech kilometrach, które jak wspominałem w całości wiodły pod górkę w zasadzie nic nie straciłem i do mety przebiegłem ostatecznie prawie dwie minuty szybciej, niż w Warszawie to jest w czasie 1:38:28. Uff..

      W sumie nawet nie wiem jak to się stalo, ale stało się i sprawiło mi to ogromną radość i satysfakcję. Zwłaszcza, że była to już tak naprawdę ostatnia moja szansa na to, aby złamać 1:40 tej wiosny. Jestem szczęśliwy, gdyż po pierwsze wiem ile przez ostatnie trzy miesiące włożyłem w to wysiłku, aby się do tego przygotować, po drugie wydarzyło się to dzień po moich urodzinach, po trzecie to 25 jubileuszowy półmaraton w moim życiu, po czwarte wszystkie kolejne biegi, które mam zaplanowane w najbliższych miesiącach będą się odbywać już w zdecydowanie trudniejszych warunkach i mniej sprzyjających okolicznościach. Szanse na powodzenie byłyby więc już zdecydowanie mniejsze, a tak, teraz już z pełnym poczuciem spełniania kolejne półmaratony mogę pokonywać na luzie i po prostu cieszyć się bieganiem. Na sam koniec bardzo radosnego pobytu w Poznaniu pojawił sie jeszcze jeden miły akcent, a mianowicie spotkanie z biegowymi przyjaciółmi Tomkiem i Maćkiem. Każdy z nas pochodzi z innego miejsca w Polsce, ale połączył nas wspólny start na półmaratonie na Malcie, a potem nasze biegowe ścieżki krzyżowały się jeszcze co najmniej kilka razy nawet za granicą. Choć Tomek, który jest związany z Poznaniem i Wielkopolską akurat nie biegł to jednak półmaraton ten był doskonałą okazją, by znowu się zobaczyć, posiedzieć i miło porozmawaić. Reasumując… To były wyjatkowo miłe urodziny, wyjątkowo trafiony prezent!

2022.04.03 Poznań Półmaraton: 14. POZNAN PÓŁMARATON – 1:38:28


Więcej zdjęć z biegu:


Więcej zdjęć z Poznania:


Oceń ten wpis

Ile gwiazdek przyznajesz?

Średnia ocena 0 / 5. Ilość głosów: 0

Brak głosów! Bądź pierwszym oceniającym.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *