Tam, gdzie rodzą się życiówki

      Są na biegowej mapie miejscowości, które niewątpliwie kojarzą mi się bardzo pozytywnie. Takim miejscem jest napewno Wiązowna. Wydaje się zresztą, że nie jestem w tym odczuciach zupełnie odosobniony, bo po pierwsze zawody organizowane są na najwyższym poziomie, atmosfera jest zawsze świetna, a ponadto szybka trasa sprzyja dobrym wynikom. Nie bez przyczyny mówi się, że do Wiązowny jeździ się po życiówki. Pierwszy raz pobiegłem wiązowski półmaraton w 2020 roku. Wówczas mocno trenowałem pod kątem Półmaratonu w Gdyni, gdzie kilka tygodni później w ramach tych zawodów miały odbyć się otwarte Mistrzostwa Świata, a w których mógł pobiec każdy, nawet zwykły amator, taki jak ja. Udało się przygotować naprawdę wysoką formę i skończyło się wtedy – jak to w Wiązownej… życiówką. Potem przyszła jednak pandemia, do Półmaratonu w Gdyni już nigdy nie doszło, a ja zostałem z tą formą jak Himmilsbach z angielskim. Jedyną pamiątką, która mi wówczas z tego wszystkiego pozostała był ten ówczesny osobisty rekord.

      Mogłem się nim cieszyć dokładnie dwa lata, aż do momentu kiedy to znowu stanąłem na starcie Półmaratonu Wiązowskiego i znowu rekordem życiowym rozpocząłem najlepszy rok biegania w swoim życiu. Radość z tego wspaniałego wyniku, o którym jeszcze kilka miesięcy wcześniej mogłem jedynie marzyć, bo wydawało mi się, że przekracza on już moje jakiekolwiek możliwości została mocno zmącona rozpoczętą trzy dni wcześniej wojną na Ukrainie. Atmosfera tamtych dni była dość ponura i nie sprzyjała klimatowi biegowego święta. Trudno było w takiej sytuacji się w ogóle cieszyć nawet z tak dużego osobistego sukcesu. Myślami byłem głównie na Ukrainie. Cała impreza odbyła się zresztą pod znakiem wsparcia dla tego kraju i nie było łatwo nawet na chwilę zapomnieć o tym, co dzieje się tuż obok za naszą wschodnią granicą.

      W tym roku postanowiłem pobiec w Wiązownie po raz trzeci. Niestety w zasadzie już przed startem było dla mnie jasne, że ta moja świetna pasa związana z tą miejscowością będzie musiała zostać przerwana i tym razem na pewno nie pobiegnę po życiówkę. Przede wszystkim nie jestem w takiej formie jak w zeszłym roku, gdy już od jesieni miałem mocno sprecyzowane cele na cały sezon, ogromną determinację by się z nimi zmierzyć i je po kolei realizować. Do tego sezonu podchodzę zupełnie inaczej. Oczywiście też mam sporo ciekawych planów, ale bardziej niż na biciu własnych rekordów zamierzam skupić się na czerpaniu z biegania radości. Było więc dla mnie jasne, że nie jestem przygotowany na to, by chociażby zbliżyć się do wyniku sprzed roku. Sytuacja skomplikowała się jeszcze bardziej, gdy na kilka dni przed zawodami pojawiły się małe kłopoty zdrowotne. Nienajlepsza dyspozycja, słabe samopoczucie i generalnie mocne osłabienie sprawiły, że w zasadzie do ostatniej chwili zastanawiałem się czy w ogóle powinienem biec. Pytanie, które sobie wówczas stawiałem miało charakter chyba jednak głównie retoryczny. Zdecydowałem się więc na start.

      Do Wiązowny wybrałem się tym razem z klubowymi przyjaciółmi z Yulo Run Team Siedlce: Irkiem, Pawłem i Elizą. Miłe i wesołe towarzystwo w czasie drogi na pewno trochę poprawiło morale, chociaż mimo wszystko i tak nie było ono najwyższe. Ostatniej nocy słabo spałem, czułem się osłabiony i obolały. Sytuacji nie poprawiał fakt, że prognozy pogody zapowiadały chłodny dzień, a w nocy spadło trochę śniegu. Starałem się jednak nie myśleć za dużo o tych problemach i nie wiem czy to kwestia adrenaliny, czy czegoś innego, ale im było bliżej do startu to wydawało mi się, że czuję się trochę lepiej. Gdy byliśmy już na miejscu i jak zwykle na każdym kroku można było spotkać znajomą twarz, zamienić kilka zdań w zasadzie zapomniałem o swojej niedyspozycji i towarzyszących mi kłopotach.

      Bieg zacząłem tempem podobnym do tego w Sevilli. Chciałem sprawdzić jak będzie mi się biegło. Po trzech kilometrach wiedziałem jednak, że raczej będzie ciężko przebiec tak cały dystans i pewnie długo tak nie wytrzymam. Zwolniłem więc trochę. Kolejny zryw ambicji przyszedł koło 6 kilometra, gdy za moimi plecami pojawił się pacemaker na 1:50. Postanowiłem się podłączyć. Przebiegliśmy razem z 5 kilometrów. Analizując dane już po biegu mogę powiedzieć, że ze średnim tempem na półmetku udało mi się zejść poniżej 5 minut na kilometr, czyli pobiegłem ten odcinek zdecydowanie szybciej niż w Sevilli, ale było mi jednak coraz bardziej ciężko. Nie czułem się pewnie zwłaszcza, że to była przecież w zasadzie dopiero połowa dystansu. Postanowiłem więc bezpiecznie i zachowawczo wrócić do swojego rytmu godząc się z tym, że dziś mój wynik będzie powyżej godziny i pięćdziesięciu minut, co ostatnio raczej mi się nie zdarzało. Mimo, że tempo nawet jak na mnie było dość wolne, to jednak nie czułem się dobrze. Pokonanie każdego kilometra przychodziło mi z pewnym trudem. W drugiej połowie dystansu bardzo mocno przeszkadzał też wiejący w twarz wiatr, a przez chwilę zaczął nawet prószyć śnieg. Ostatni kilometr troszkę przyspieszyłem, ale nie czułem jakiejś ogromnej determinacji. Było to chyba bardziej z przyzyczajenia, w myśl zasady, że cokolwiek by się nie działo to na ostatniej długiej prostej warto jednak i tak zebrać siły i dać z siebie coś więcej.

      Na metę wbiegłem z czasem 1:53:44. Trzynaście i pół minuty wolniej niż rok temu… a mimo to naprawdę zmęczony. Trochę mi się przypomniał mój debiut z 2013 roku, gdy swój pierwszy w życiu półmaraton pobiegłem w bardzo zbliżonym czasie. No cóż… Mimo wszystko nie czuję żadnego rozczarowania. Przeciwnie. Cieszę się, że mimo niedyspozycji, złego samopoczucia i nie do końca sprzyjających warunków nie poddałem się, stanąłem na starcie i udało się zaliczyć kolejny już 35 półmaraton, choć jeszcze kilka godzin wcześniej wcale nie było to takie oczywiste. Miałem też okazję spotkać wielu biegowych przyjaciół, w tym takich niewidzianych od conajmniej kilku lat, cieszyć się z nimi ich nowymi życiówkami, których jak zwykle też nie brakowało i generalnie miło spędzić czas. Atmosfera jak co roku była wspaniała i jedyne czego mogę żałować to faktu, że niedyspozycja nie pozwoliła mi tej atmosfery do końca przeżywać. Sezon jest jednak długi i mam nadzieję, że w tym roku jeszcze nie raz będzie okazja by w pełni czerpać radość ze startów. W zasadzie to jestem o tym przekonany.

2023.02.26 Wiązowna Półmaraton:  43 PÓŁMARATON WIĄZOWSKI – 1:53:44

Zdjęcia: Fotomarton / Półmaraton Wiązowski

Oceń ten wpis

Ile gwiazdek przyznajesz?

Średnia ocena 5 / 5. Ilość głosów: 6

Brak głosów! Bądź pierwszym oceniającym.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *