Ze skrajności w skrajność

      Moja przygoda z Biegiem przez Platerów zaczęła się w maju 2014. Wówczas to zapakowałem do pociągu rower i wybrałem się na to wydarzenie łącząc je z dłuższą wycieczką rowerową po Podlasiu. To co wtedy zapadło mi w pamięci to to, że mimo, że był to dość kameralny bieg to zorganizowany był z dość dużym rozmachem. Dodatkowo w Platerowie panowała cudowna atmosfera. To wszystko sprawiło, że mimo że dojazd koleją z Siedlec jest tam dość utrudniony, bo pociągi jeżdżą rzadko to jednak starałem się tam co jakiś czas wracać. Zwłaszcza, że z każdym rokiem była to wspaniała okazja do tego by spotkać się z ogromną ilością biegowych znajomych.  Tym razem zawitałem do Platerowa po raz piąty.


      Muszę przyznać, że w zeszłym roku wywiozłem z Platerowa dość mieszane uczucia, bo poza tym, że pokonałem tu kolejny swój półmaraton (pierwszy po półtorarocznej pandemicznej przerwie), miło, jak zwykle zresztą, spędziłem czas z przyjaciółmi i było to generalnie bardzo udane wydarzenie to jednak sam bieg zupełnie mi nie poszedł. Owszem, nie byłem jakoś wyjątkowo dobrze przygotowany, nie trenowałem jakoś szczególnie, to jednak wydawało mi się, że spokojnie powinienem pobiec około 1:55, a już złamanie dwóch godzin traktowałem jako coś oczywistego. Niestety nienajlepsze przygotowanie, połączone z dość wysoką temperaturą i raczej trudną, pagórkowatą trasą sprawiły, że skończyło się czasem 2:02:35, co jest zdecydowanie najgorszym ze wszystkich moich dotychczasowych wyników na tym dystansie.

      Obiecałem sobie, że kiedyś na pewno muszę tu wrócić i ten wynik koniecznie poprawić. W tym roku jednak w Platerowie postanowiłem pobiec 5 kilometrów. Rejestracje na ten bieg traktowałem jako wyjście awaryjne. Gdyby mi się nie udało poprawić życiówki w Warszawie na Biegu Ursynowa trzy tygodnie temu to Platerów miał być moją drugą szansą. Ostatecznie się udało, ale nie było już sensu cokolwiek kombinować w swoich planach i zmieniać. Poza tym to, że ten cel udało się już zrealizować to nie znaczy, że nie warto próbować poprawiać tego wyniku dalej, zwłaszcza mając w pamięci jak tamten bieg wyglądał i widząc pewien margines szansy na jeszcze szybsze bieganie. Co prawda teraz jestem w trakcie przygotowań do maratonu, nogi są dość ciężkie, brakuje regeneracji i wydawało się, że nie jestem do końca w optymalnej dyspozycji zwłaszcza, że po powrocie ze Skopje dopadło mnie delikatne przeziębienie. Gorączki udało się uniknąć, ale przez dwa trzy dni czułem się trochę osłabiony. Wydawało się więc, że będzie dość ciężko, ale mimo to chciałem chociaż spróbować, bo przecież i tak nic nie miałem do stracenia.

      Do Platerowa wybrałem się z klubowymi przyjaciółmi z Yulo Run Team Siedlce. Pogoda zdecydowanie sprzyjała. Jeszcze wczoraj było dość ciepło i słonecznie. Dziś jednak termometry wskazywały dużo niższe temperatury. Jedynie wiatr mógł trochę przeszkadzać. Pierwsi  w samo południe startowali półmaratończycy. Start na dystansie 5 kilometrów następował 15 minut później. Swój bieg zacząłem dość mocno, chyba nawet trochę za mocno. Pierwszy kilometr w czasie poniżej 4 minut (3:59). Niestety chwile potem nastąpiło coś, czego kompletnie się nie spodziewałem. Rozwiązało mi się sznurowadło. Szybko uznałem, że chyba będzie lepiej jak się od razu zatrzymam i zawiążę, niż mam się potem całą trasę męczyć. Błyskawiczna decyzja była o tyle dobra, że pozwoliła stracić jedynie około 10 sekund, a potem mogłem już kontynuować bieg na 100% w pełnym komforcie. Oczywiście miało to na mnie dość demobilizujący wpływ. Pierwsza myśl, która przeszła mi od razu przez głowę, że jest już raczej “po zawodach”. Za chwilę pojawiły się  kolejne myśli, że “no trudno, życiówka i tak w tym roku pobita więc wielkiego żalu nie będzie”. Na szczęście trwało to tylko chwilę. Gdy patrząc na zegarek widziałem, że mimo problemów i podbiegu, który czekał na biegaczy na  drugim kilometrze tempo jest nadal naprawdę wysokie to zdecydowanie dodało mi to animuszu, mimo że biegło mi się bardzo ciężko i równie ciężko oddychałem. O ile podczas Biegu Ursynowa udawało mi się kontrolować spokojny oddech gdzieś mniej więcej do końca trzeciego kilometra, to tu miałem z tym problemy w zasadzie od samego początku. Trzeci kilometr wolniejszy (4:16), ale być może był to efekt tego, że tu pewien odcinek był znowu pod górkę. Na szczęście nadal nie było tak wolno, by całkowicie stracić nadzieję na dobry wynik. Czwarty kilometr znowu szybki (4:05) i sam już nawet nie wiem czy to dlatego, że tym razem wracając tą samą trasą było już z górki, czy też widząc szanse na dobry wynik udawało mi się wykrzesać dodatkowe siły. Na tyle, na ile bylem w stanie sobie to wszystko przekalkulować w głowie to wychodziło mi, że mimo wszelkich przeciwności, które się wydarzyły biegnę szybciej niż w Warszawie, a tam przecież na samym końcu pojawiła się kolka, która o mały włos także zupełnie nie przekreśliła moich szans na rekord życiowy i też tam sporo straciłem.  Wiedziałem więc, że jest realna szansa poprawić ten wynik. Na piątym kilometrze ktoś do mnie dobiegł. Była to miła odmiana po tym jak przez dłuższy czas musiałem biec sam. Podłączyłem się  i biegłem za tym zawodnikiem z kilkaset metrów. Widząc jednak, że słabnie znowu Go wyprzedziłem i zacząłem już biec swoim tempem.  O dziwo miałem jeszcze naprawdę sporo sił, choć mój dyszący oddech zupełnie temu zaprzeczał. Jeszce tylko ostatni zakręt i krótka prosta do mety. Rozpędziłem się na tym krótkim odcinku ile tylko jeszcze mogłem i wpadłem na metę. Wiedziałem już, że jest bardzo dobrze, ale zanim zerknąłem na zegarek by sprawdzić czas musiałem chwilę odetchnąć. Jest! Zegarek zatrzymał się na 20:29, ostatni kilometr 3:58… najszybszy. Niebawem otrzymałem oficjalny wynik, który okazał się jeszcze lepszy – 20:26. No nie mogłem sobie dzisiaj niczego lepszego wymarzyć.  Wynik ten zdecydowanie przeszedł moje najśmielsze oczekiwania i sprawił mi ogromną radość

      Szybka zmiana ubrania i można było wrócić na start dopingować półmaratończyków, którzy akurat zaczynali finiszować. Muszę przyznać, że dziwnie się dziś czułem. Najpierw w Biurze Zawodów odbierając pakiet jakoś podświadomie chciałem się ustawić w kolejce dla dystansu półmaratonu i zajęło mi to kilka sekund zanim sobie uświadomiłem, że dziś moje miejsce jest zupełnie gdzie indziej. Kolejny taki moment był, gdy półmaratończycy ustawili się na stracie, a ja stałem obok i jedynie się przyglądałem. No, ale cóż… czasem tak bywa, inne zadania dziś przed sobą postawiłem. Nie żałuję. Na półmaraton tu jeszcze wrócę.  Można powiedzieć, że w Platerowie wpadłem ze skrajności w skrajność, bo po najwolniejszym półmaratonie w życiu teraz pobiegłem tu swoje rekordowe 5 kilometrów. Bardzo cieszy. 

      Po biegu w oczekiwaniu na dekorację najlepszych  na wszystkich czekały lokalne przysmaki. Królowało oczywiście jabłko, gdyż gmina Platerów słynie z produkcji tego owocu. Objadając się do woli tymi rarytasami była okazja wraz z wieloma znajomymi twarzami porozmawiać, powymieniać wrażenie, powspominać. Cieszę się, że znowu dane mi było pobiec w Platerowie. Bałem się, że biorąc pod uwagę wyjątkowo napięty tej jesieni kalendarz moich startów i wyjazdów może się to okazać trudne. Wszystko się jednak szczęśliwie udało, a do domu poza wspaniałymi wspomnieniami i dobrym nastrojem zabieram pamiątkę najlepszą z możliwych – życiówkę na 5 kilometrów.

2022.10.09 Platerów 5km: 11 BIEGIEM PRZEZ PLATERÓW – 20:26

Zdjęcia: Biegiem przez Platerów / własne

 


Oceń ten wpis

Ile gwiazdek przyznajesz?

Średnia ocena 5 / 5. Ilość głosów: 2

Brak głosów! Bądź pierwszym oceniającym.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *