Po czterdziestce

      Mówi się, że życie zaczyna sie po czterdziestce. Czy to prawda? Trudno powiedzieć. Zdania są podzielone. Ja dobiłem właśnie do czterdziestu ukończonych oficjalnych półmaratonów. Mam cichą nadzieję, że przynajmniej w tym wypadku, mimo, że już trochę tych biegów zaliczyłem to jednak może te niekoniecznie najszybsze, ale przynajmniej te najfajniejsze i najbardziej intersujące ciągle jeszcze dopiero przede mną. Pamiętam doskonale ten pierwszy. Swoją półmaratońską przygodę zaczynałem w sierpniu 2013 roku od czwartej edycji Biegu Siedleckiego Jacka, która wówczas została wydłużona do tego dystansu, a ja uznałem, że chyba lepszej okazji na debiut w półmaratonie, niż bieg we własnym rodzinnym mieście to raczej nie będzie. Pamiętam ten niedzielny poranek, pamiętam tamtą pogodę. Na samą myśl nie chciało mi się wówczas wychodzić z domu. Był moment, że nawet myślałem, aby zrezygnować. Ostatecznie uznałem, że szkoda by było tych przygotowań i jednak trzeba podjąć wyzwanie. Potem był wystrzał startera i prawie dwie godziny walki z zimnem, deszczem i zmęczeniem, a na samym końcu także ze słońcem. Na mecie za to czekała ogromna radość i poczucie dumy. Udało się, a czas był zdecydowanie powyżej moich oczekiwań. Zakładane jako cel dwie godziny zostały wówczas złamane i to znacznie. Potem przyszły kolejne biegi: w kraju, potem także coraz częściej za granicą, aż w końcu nadszedł ten cztedziesty. Został nim 8 Adidas Nocny Półmaraton Praski. Pobiegłem go drugi raz z rzędu.

      Start został zaplanowany na 20:30. Niewątpliwie wieczorne biegi mają swój urok i pewien klimat. Chyba też wieczorem łatwiej przyciągnąć na trasę kibiców, zwłaszcza w sobotę. Mimo wszystko chyba wolę jednak starty rano. Wówczas człowiek jest wypoczęty, robi swoje, wraca do domu i ma cały dzień przed sobą na przeżywanie tych wszystkich emocji: radości, dumy, ekscytacji. Czekanie na zawody wieczorem mnie generalnie męczy, i to zarówno fizycznie jak i psychicznie. Jadąc pociągiem z Siedlec do Warszawy na start czułem się znużony tym całym oczekiwaniem, podróżą i najchętniej to bym się po prostu zdrzemnął, a nie ganiał po Warszawie. Wszystko się zmieniło, gdy dotarłem na miejsce pod Stadion Narodowy i poczułem ten dreszczyk emocji i adrenalinę nadchodzącej rywalizacji. Dodatkowo od razu czekała na mnie  niespodzianka w postaci spotkania naszej wspaniałej Olimpijki z Rio de Janeiro, specjalistki w biegach średnio- i  długodystansowych – Sofii Ennaoui. Było to tym bardzo miłe spotkanie, tym bardziej, że kompletnie się go nie spodziewałem. Pojawiła sie tam bowiem jedynie jako ambasador marki jednego ze sponsorów. Potem były kolejne miłe spotkania tym razem już ze znajomymi, czy to klubowymi, czy też poznanymi na wielu innych zawodach, a którzy także licznie pojawili się na starcie tego biegu. Oczekiwanie na bieg mijały na sympatycznych rozmowach. W końcu trzeba było jednak zająć już miejsce na starcie.

      Co do wyniku specjalnych oczekiwań nie miałem. Nie nastawiam się na żadne bicie swoich rekordów tej jesieni i wiem, że nie jestem na nie przygotowany. Uznałem jednak, że wypadaloby pobiec szybciej niż tydzień wcześniej na Biegu Jacka (1:51:14), a najlepiej spróbowac zejść poniżej 1:50.  Ustawiłem się więc za pacemakerem na ten wynik. Pierwsze dwa kilometry pobiegliśmy w tempie około pięciu minut i kilku sekund na kilometr. Potem jednak pacemaker chyba trochę zwolnił, a ponieważ biegło mi się w miarę dobrze to postanowiłem kontynuwać bieg w podobnym tempie jak zacząłem. Nie miałem z tym na szczęście żadnych problemów. Pomagało żeśkie powietrze i żywiołowo dopingujący kibice, z którymi często przybijałem piątki, zwłaszcza tymi najmłodszymi. Mijał kilometr za kilometrem, a ja nadal czułem się dość dobrze. Gdy dobiegłem do 14 kilometra zastanawiałem się jak dalej potoczy się ten bieg. Mniej więcej tutaj tydzień wcześniej na Biegu Jacka pojawiły się kłopoty w wyniku których moje tempo zaczęło spadać i wahać się już do samego końca. Tam jednak po prostu wyszło słońce, tutaj późnym wieczorem po zmroku takiego ryzyka już nie było i kryzys faktycznie nie przyszedł. Ostanie kilometry to bieg przez klimatyczne praskie uliczki z restauracjami i pubami, co dodawało naszym zmaganiom szczególnego klimatu. Postanowiłem tutaj wyrwać się trochę ze strefy komfortu i przyspieszyć. Wydawało mi się, że tak zrobiłem. Nie było tego jednak widać w czasach na poszczególnych kilometrach, które były cały czas takie same, więc albo to było złudzenie, albo po prostu na tym etapie przesunęła mi się strefa komfortu i nie było już tak łatwo. Nie byłem też jakoś szczególnie zdetermiownay wiedząc, że biegnę i tak szybciej, niż założony na starcie cel. Dopiero ostatnie dwa kilometry udało mi się znacząco poprawić tempo i dobiegłem do mety z czasem 1:47:41. W zeszłym roku było prawie pięć minut szybciej, ale niewątpliwie taki wynik mnie satysfakcjonuje, bo pokazuje, że mimo, że w wysokiej formie aktualnie nie jestem to jednak stać mnie nie wkładając w to ogromnego wysiłku biegać poniżej godziny i pięćdziesięciu minut. To niewątpliwie cieszy…

2023.09.02 Warszawa Półmaraton: 8 ADIDAS NOCNY PÓŁMARATON PRASKI – 1:47:41


Oceń ten wpis

Ile gwiazdek przyznajesz?

Średnia ocena 5 / 5. Ilość głosów: 2

Brak głosów! Bądź pierwszym oceniającym.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *