Bieg Księżnej Ogińskiej

      Niejako trochę z rozpędu po Biegu Jacka zapisałem się na organizowany w Siedlcach po raz pierwszy Bieg Księżnej Ogińskiej. Zawodów w ostatnich miesiącach było tak mało, że stwierdziłem, że warto wykorzystać każdą szansę na to by wystartować, ale też, a może przede wszystkim, aby spotkać się z biegowymi znajomymi. Zwłaszcza, że przypomniałem sobie jak bardzo mi tej atmosfery, tych emocji i tych spotkań brakowało przez ostatnie pół roku. Zawody organizowane były nad siedleckim zalewem. Biuro i całe miasteczko biegowe było zlokalizowane na terenie Cichej Stanicy, natomiast trasa wiodła przez znajdujący się w sąsiedztwie zalewu las. To, co czekało na biegaczy na trasie to piach, górki, korzenie i przede wszystkim dużo słońca. Warunki były więc bardzo wymagające. Do pokonania były 4 pętle po 2500 metra, czyli w sumie 10 kilometrów. Czas, który udało mi się osiagnąć to 48 minut i 26 sekund. Biorąc pod uwagę, że nie były to łatwe warunki do ścignia to trzeba być zadowolonym, choć i tak nie wynik sportowy był tu dla mnie najważniejszy.

      Warto też wspomnieć kilka słów o patronce tego biegu, czyli Księżnej Aleksandrze Ogińskiej. Przede wszystkim to polska arystokratka, dama Krzyża Orderowego zakonu maltańskiego, bardzo zasłużona dla moich rodzinnych Siedlec. Była córką Fryderyka Michała Czartoryskiego i Eleonory Moniki Waldsteinówny. Po śmierci ojca odziedziczyła w 1775 r. miasto Siedlce z siedmioma przyległymi folwarkami. Wpłynęła na rozwój miasta zarowno ekonomiczny, jak i kulturowy. Wiele miejsc i zabytków w Siedlcach jest blisko związanych z Księżną. Można tu wymienić między innymi Pałac, kaplicę, Stary Kościół, no i przede wszystkim nazwany na Jej cześć park Aleksandria.

2020.09.16 Siedlce 10km Cross: I BIEG OGIŃSKIEJ – 48:26


W cieniu pandemii

      Wchodząc w nowy 2020 rok chyba w najgorszych snach nie zakładałem, że ten rok będzie wyglądał tak, jak wygląda. Wiele było planów, równie wiele założeń, celów i wyzwań. Tymczasem wiosenno-letni sezon biegowy w zasadzie skończył się zanim tak naprawde się zaczął. Pandemia przekreśliła wszystko. To czas odwołanych zawodów, kwarantann, izolacji. Od pamiętnego biegu w Wiązownej w lutym przez kolejnych 7 kolejnych miesięcy nie pobiegłem w żadnym biegu, a ponad pół roku bez zawodów to jest rzeczywistość jakiej nie znałem i nie pamiętałem od dekady.

      Dopiero początek jesieni przyniósł tutaj pewne rozluźnienie restrykcji. Pojawiły się pojedyncze zawody, choć z mocnymi ograniczeniami i w pewnym reżimie sanitarnym. Podobnie było z Biegiem Jacka, który w tym roku odbył się porz jedenasty. W normalnych okolicznościach pewnie pobiegłym tradycyjnie półmaraton. Tym razem jednak dostępny był jedynie pięciokilometrowy dystans, ale jak to się mówi “lepszy rydz niż nic”. Przede wszystkim miło było się zobaczyć z biegowymi znajomymi i przyjaciółmi. Choć wcześniej spotykaliśmy się na róznego rodzaju zawodach albo poza nimi regularnie z większością z Nich nie widziałem się ponad pół roku. Forma też nie okazała się najgorsza. Czas około 22 i pół minuty na pięciokilometrowej trasie może dużego wrażenia nie robi, ale szczerze mówiąc myślałem, że będzie dużo gorzej. Mimo, że cały ten czas regularnie biegałem, to raczej z naciskiem na biegałem, niż trenowałem. W ostatnim czasie zdecydowanie brakowało motywacji do tego by szlifować formę. Swój wynik przyjąłem więc z pokorą i zadowoleniem.

2020.08.31 Siedlce 5km: XI BIEG SIEDLECKIEGO JACKA – 22:35

Więcej zdjęć z biegu:

 


Jubileusz

      Swoją przygodę z bieganiem zacząłem w 2010 roku. Choć na początku nie była to miłość od pierwszego wejrzenia i dopiero dwa lata później złapałem prawdziwego bakcyla, to jednak pierwsze zawody, które pobiegłem w życiu miały miejsce właśnie 10 lat temu. W zasadzie już od kilku miesięcy miałem w sobie sporo chęci, by w jakiś specjalny sposób uczcić ten jubileusz. Byłem mocno zmotywowany do tego, by w tym roku spróbować rozprawić się ze swoimi rekordami na czterech najbardziej popularnych dystansach to jest 5km, 10km, półmaraton i maraton, a potem po 10 latach ścigania się z czasem, biciu swoich rekordów po prostu zacząć się bieganiem już tylko bawić. Jako pierwszy miał być półmaraton. Generalnie moje plany związane z tym dystansem w tym roku są bardzo ambitne. Mam zaplanowane, aż cztery półmaratony. Pierwsza miała być znana z szybkiej trasy Wiązowna. Liczyłem, że i dla mnie będzie szczęśliwa, a żeby temu szczęściu dopomóc trenowałem przez ostatnie miesiące naprawdę mocno i solidnie. Celem oczywiście była życiówka, czyli poprawienie wyniku z Malty z 2017 roku (1:42:42), aczkolwiek miałem nadzieję, że pozostanie nią jedynie przez miesiąc, gdyż najważniejszym biegiem w tym roku, a w zasadzie w całym moim biegowym życiu ma być World Athletics Championships, czyli otwarte Mistrzostwa Świata w półmaratonie w Gdyni. To właśnie tam, na tej imprezie chciałbym pobiec swój najszybszy półmaraton w życiu.


      Do Wiązownej wybrałem się z kolegą Jackiem i jego znajomym Łukaszem. Każdy z nas miał swoje ambitne plany odpowiadające indywidualnym możliwościom i przepracowanym treningom. Każdy z nas też mocno zmotywowany. Pogoda do szybkiego biegania chyba idealna. Dość chłodno, ale nie jakoś strasznie zimno. W dodatku nie było, ani śniegu, ani lodu, co o tej porze roku nie byłoby przecież żadnym zaskoczeniem. Miałem swój plan na ten bieg. Studiując profil trasy wiedziałem, że najtrudniejsze będą trzy momenty, gdzie są podbiegi, czyli mniej więcej na szóstym, trzynastym i siedemnastym kilometrze. Potem miało być już raczej łatwo, bo albo płasko, albo z górki do samej mety. Najważniejsze więc było dotrwać do tego momentu licząc, że w przypadku dobrego wyniku potem pomoże już i ambicja i adrenalina. Pierwsze kilkaset metrów jeszcze asekuracyjnie, ale potem przyspieszyłem i starałem się biec kontrolując tempo w granicach 4:45 na kilometr. Generalnie w miarę mi się to udawało. Dopiero tak, jak się spodziewałem trzynasty kilometr był znacznie wolniejszy (sekundę powyżej 5 minut), podobnie było na kilometrze siedemnastym. Nie mniej czułem się cały czas bardzo dobrze, a przede mna zostały jedynie cztery ostatnie kilometry płaskie lub z górki. Czułem się nadal bardzo dobrze, nie było większego kryzysu. Nawet przez chwilę nie straciłem wiary, że może się udać i cel nie zostanie zrealizowany. Zwłaszcza, że przecież ciągle miałem zapas czasu wypracowany na dotychczasowym dystansie. Oczywiście w głowie pojawiały się delikatne obawy, że na samej końcówce może pojawić się jakiś kryzys, ale ten na szczęście nie nastąpił. W końcu ostatnia prosta. Biegnąc do mety starałem się jeszcze trochę przyspieszyć. Byłem tak bardzo przejęty biciem swojego rekordu (bo chyba nie aż tak bardzo zmęczony, przynajmniej tego nie czułem), że zatrzymałem  się 5 metrów przed metą myśląć, że to jest już linia finiszowa tracąc przy tym co najmniej kilka sekund. Na szczęście po chwili przyszło otrzeźwienie i w końcu osiągnąłem już tą właściwą metę. Czas 1:41:47. Plan zrealizowany. Poczułem ogromną radość i nadzieję, że w Gdyni może być naprawdę pięknie…

Epilog:  Niestety życie napisało przykry scenariusz do tej historii. Najpierw w Europie, a potem także w Polsce pojawiła się pandemia koronawirusa. Kolejny bieg, który miał być już ostatnim przetarciem przed Gdynią, czyli wyjazdowy Jerusalem Halfmarathon został przesunięty na jesień, podobnie stało się z Gdynią, Po kilku miesiącach oba biegi tak samo zresztą jak inne wydarzenia biegowe w calej Europie w tym półmaraton w Tbilisi na który bylem juz zarejestrowany we wrześniu zostały już całkowicie odwołane. Nie ukrywam, że był to dla mnie duży sportowy cios i spore rozczarowanie. Poświeciłem na przygotowania kilka miesięcy, byłem w życiowej formie i wszystko tak naprawdę poszło na marne. No cóż.. Rok 2020 biegowo zaczął się w lutym piękną życiówką i w tym samym lutym się właściwie skończył. Nie tak wyobrażałem sobie swój jubileusz…

2020.02.23 Wiązowna  Półmaraton: PÓŁMARATON WIĄZOWSKI – 1:41:49