No właśnie… Jak mówi stare przysłowie „lepszy wróbel w garści, niż gołąb na dachu”. Teoretycznie więc być może lepiej byłoby sobie obrać jeden konkretny cel i w pełni na nim skoncentrować całe swoje siły i energię, niż próbować łapać za ogon kilka srok na raz. Po bardzo udanym pierwszym półroczu, gdzie udało mi się poprawić swój rekord życiowy na dystansie półmaratonu, a kilka miesięcy później także na 10km nabrałem ochoty, by w drugiej połowie tego roku rozprawić się również z dwoma pozostałymi wynikami na najbardziej popularnych dystansach, czyli 5km i maratonu. W przypadku krótszego dystansu teoretycznie mi się to już udało, bowiem kilka tygodni temu w Warszawie na Piątce z Żołnierzem uzyskałem lepszy o siedem sekund wynik, niż mój rekord z 2015 na atestowanej trasie (21:38). Natomiast kilka razy w życiu na nieatestowanej trasie udało mi się już pobiec szybciej, między innymi w 2016 roku na Parkrun Praga w Warszawie (21:17) i to do tego wyniku sięgają w tym roku moje ambicje. Z jednej strony czułem, że dam radę, że to zdecydowanie mój najlepszy biegowy sezon w życiu i stać mnie na to. Z drugiej strony istniało przecież całkiem spore ryzyko, że skupiając się na dwóch zupełnie różnych od siebie celach do żadnego nie uda mi się przygotować wystarczająco dobrze i ostatecznie mogę zostać z niczym. Teoretycznie nie była to łatwa decyzja, ale szczerze mówiąc nawet się za bardzo nie zastanawiałem. To przyszło mi jakoś tak zupełnie naturalnie i bez większych rozterek zapragnąłem zagrać o całą pulę. W końcu to przecież najlepszy biegowo rok w moim życiu.
Gdyby pomysł pobicia wszystkich czterech życiówek, a nie tylko półmaratonu jak to było założone pierwotnie pojawił się już na początku roku miałbym okazję to wszystko dokładnie przemyśleć, zaplanować i poukładać treningowo i terminowo tak, żeby to wszystko miało ręce i nogi. Jednakże biorąc pod uwagę, że ta decyzja zapadła tak naprawdę dopiero latem znalazłem się w sytuacji, w której w ciągu kilku miesięcy przyjdzie mi sie mierzyć z dwoma skrajnymi dystansami. To trochę jak posadzić człowieka za kierownicą szybkiego sportowego wozu, a potem na miejscu kierowcy ogromnej niezgrabnej ciężarówki. Niby i tu i tu chodzi o jazdę samochodem, ale w praktyce wygląda to zupełnie inaczej. Myślę, że podobnie jest z bieganiem. Wiedziałem, że to nie będzie łatwe zadanie, ale miałem okazję przekonać się na własnej skórze. Jak trenuje tempo i interwały potrzebne na 5 kilometrów to widzę, że brakuje kilometrów, jak biegam długie wybiegania pod maraton to spada mi pułap tlenowy, a przynajmniej tak pokazują dostępne mi i używane przeze mnie w dużej mierze uproszczone narzędzia pomiaru w postaci różnych aplikacji. Czuję też, że w ciężkim wielkilometrowym treningu nie ma takiej świeżości, nogi są ciężkie, brakuje prędkości. No, ale jakby już nie ma odwrotu. Nie chciałem wycofać ze swojej dość ryzykownej decyzji i uznałem, że po prostu konsekwentnie dalej robię swoje, licząc się z tym, że być w ostatecznym rozrachunku okaże się to błędem. Z drugiej strony to też ma swój urok. Przez 12 lata biegania, gdy wcześniej całe życie grałem głównie w piłkę nożną, w ogóle nie znałem tej dyscypliny i zaczynałem kompletnie od zera popełniłem wiele błędow. Minęło trochę czasu zanim je dostrzegałem, uczyłem się na nich, wyciągałem wnioski, coś poprawiałem. Być może właśnie dlatego potrzebowalem tak dużo czasu by znaleźć się teraz w swoim najlepszym w życiu sezonie biegowym. Uznałem więc, że cokolwiek by się nie stało i nawet jeśli ostatecznie zostałbym z niczym to nie będę żałował tego ryzyka, bo wiem, że przynajmniej spróbowałem. O ile w maratonie czeka mnie tylko jedna i jedyna szansa, o tyle w biegu na 5 kilometrów tych prób zaplanowłem sobie trzy. Pierwsza z nich była dziś podczas 14 Biegu Ursynowa w Warszawie. Bieg ten znany jest z dość szybkiej trasy wydawał się więc idealny na próbę bicia rekordów. Wrześniowy termin też raczej powinien sprzyjać, gdyż upały w tym roku minęły już bezpowrotnie. To co mogło mi pokrzyżować plany to bardzo wczesna pobudka i konieczność dojazdu do Warszawy pociągiem, no i długie maratońskie treningi ostatnich dwóch tygodni, ktore czułem w nogach mimo dwóch dni regeneracji, ale generalnie byłem dobrej myśli. Miałem swoj plan na ten bieg. Przede wszystkim wiedziałem, że powinienem pilnować się na starcie i nie dać ponieść się ambicji i emocjom, chociażby tak, jak to miało miejsce miesiąc temu na Piątce z Żołnierzem, gdzie ewidentnie za szybko zacząłem, co tylko rozpoczęło dalszy ciąg błędów i skończyło się co prawda bardzo dobrym wynikiem, ale jednak trochę poniżej moich oczekiwań. Tym razem miało być już zupełnie inaczej.
Na starcie tego biegu stanąłem z Pawłem, kolegą z Yulo Run Team Siedlce. Nie wiedzieliśmy, że obaj biegniemy w tym zawodach i spotkaliśmy się w pociągu zupełnie niespodziewanie, ale od tego momentu towarzyszyliśmy sobie już aż do momentu rozgrzewki i ustawienia się na starcie. Paweł biega jednak z w zupełnie innej lidze, dlatego zajmował miejsce zdecydowanie bardziej z przodu. Pół godziny przed wystrzałem startera rozpadał się deszcz. Sam nie wiedziałem czy się z tego cieszyć, czy niekoniecznie. Ja generalnie bardzo lubie biegać w deszcz, ale raczej jak jest ciepło, a dziś rano w porze zawodów temperatura nie była zbyt wysoka, dodatkowo wiało. Było też dość ślisko na mokrym asfalcie i trzeba było mocno uważać. Pierwszy kilometr pobiegłem mniej wiecej tak jak chciałem: 4:04, drugi 4:02. Biegło mi się nadspodziewanie dobrze. Dodało mi to na tyle animuszu, że zacząłem myśleć, że to jest właśnie ten czas i miejsce i że ten bieg po prostu musi się zakończyc życiówką. Na półmetku miałem czas 10:08. Trzeci i czwarty kilometr, na których tak naprawdę definitywanie zaprzepaściłem szansę kilka tygodni temu tym razem też całkiem nieźle: 4:12 i 4:16. Gdy już ogarnęła mnie ogromna pewność siebie i powoli zaczynałem się oswajać z tym, że dobiegnięcie poniżej upragnionych i wymarzonych 21 minut będzie jedynie formalnością przydarzyło się coś czego się kompletnie nie spodziewałem, a co po raz kolejny udowodniło mi, że do sportu należy jednak zawsze podchodzić z pokorą, bo do ostatniej chwili nigdy nie wiesz, co się wydarzy. Pojawiła się kolka, która uniemożliwiała mi normalny bieg. Starałam się wykorzystywać znaną mi i sprawdzoną metodę walki z nią, niestety bez skutku. Z małym przerażeniem docierało do mnie, że dziś znowu mi się nie uda i że to, co wypracowalem na pierwszych 4 kilometrach w ciągu kilku minut teraz ponownie zostanie zaprzepaszczone. Moje tempo znacząco spadło o kilkadzesiąt sekund. Chciałem się nawet zatrzymać, albo przejść w marsz. Po kilkuset metrach sytuacja trochę się poprawiła, choć nadal normalny bieg sprawiał mi pewną trudność. Widząc już jednak metę na horyzoncie po prostu biegłem przed siebie ile sił. Wbiegłem na metę w zasadzie równo z Rafałem, kolejnym biegowym kolegą, którego poznałem na swoim najszybszym półmaratonie w życiu Poznaniu w kwietniu i z którym znowu przyszło mi się spotkać na kolejnych zawodach. Gdy dobiegłem na metę czułem z jednej strony zmęczenie, z drugiej ulgę, że się już skończyło, a z trzeciej niepewność. Nie wiedziałem jaki mam czas, z tego wszystkiego nawet zapomniałem zastopować zegarek. Wydawało mi się, że powinno być dobrze, ale pewności nie miałem i nie mogłem jej mieć, aż do momentu, gdy pojawią się oficjalne wyniki. W końcu się pojawiły. Przeglądając je przy swoim nazwisku dostrzegłem 21:12 i poczułem przypływ dużego rozczarowania. „No nie…” _ pomyślałem. Tak świetnie mi się biegło, a znowu coś pokrzyżowało mi plany i wszystko poszło na marne. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że patrzę w czas brutto. Netto, który mnie interesuje to 20:57:55. Ogarnęła mnie ogromna ulga i radość. Po pierwsze, że w końcu się udało i zrobiłem coś, o czym od conajmniej kilku lat myślałem, że jest to już dla mnie niemożliwe. Po drugie, że mogę teraz już w stu procentach skupić się na maratonie. Liczę tam na kolejny sukces, choć mam też poczucie, że tam będzie zdecydowanie najtrudniej, ale też, że cokolwiek wydarzy się w Poznaniu to ten rok mogę i tak już uznać za wyjątkowo udany. Zostały mi też jeszcze dwa biegi na 5km. Teraz, gdy swój cel już osiągnąłem mogę je pobiec bez tego psychologicznego ciężaru, zupełnie na luzie. Wiem, że gdyby nie kolka to dziś stać mnie było na czas 20:40, więc może uda się poprawić jeszcze dzisiejszy wynik? Nie wiem. Co będzie to będzie, przyjmę wszystko z pokorą. Najważniejszy jest jednak zdecydowanie maraton.
Już na sam koniec chciałbym wspomnieć, że w dzisiejszym biegu wśród wielu utytułowanych zawodników i zawodniczek startowała również Domninika Stelmach, jedna z najlepsyzch w Polsce, a także i na świecie biegaczka długodystansowa. Wśród Jej dokonań wystaczy wymienić chociażby złote medale Mistrzostw Polski w biegach górskich, czy w maratonie. Wielokrotnie startowała także w bardzo prestiżowym i popularnym na świecie biegu Wings for Life, gdzie wygrywała w Polsce i Australii, RPA, czy Brazylii, a w 2018 roku w Chile była najlepsza na świecie ustanawiając przy okazji rekord trasy. Była także wicemistrzynią świata w długodystansowym biegu górskim. Miło było Ją spotkać i poznać osobiście. Kolega Paweł, który jak zwykle pobiegł rewelacyjnie i zajął drugie miejsce w kategorii M40 miał przyjemność i zaszczyt stanąć z Nią nawet razem na podium w łączonej dekoracji czterdziestolatków. Ogromne gratulacje dla Pawła i słowa uznania. Przykładając odpowiednią miarę do obu dokonań obaj wykonaliśmy dziś kawał dobrej roboty. Powrót do Siedlec był zatem wyjątkowo miły i radosny.
2022.09.18 Warszawa 5km: 14 BIEG URSYNOWA – 20:58