Archiwum kategorii: Piłka nożna

W cieniu

      Podobnie jak co roku przełom maja i czerwca to czas, gdy buty do biegania zamieniam na piłkarskie korki, a bicie kolejnych życiówek na emocje związane z dyscypliną, która przez całe życie była dla mnie najważniejsza, czyli piłką nożną. Tym razem nasz firmowy Nielsen Eurocup miał się odbyć w Budapeszcie. Z ogromną niecierpliwością oczekiwałem tego turnieju, choć wielką niewiadomą była moja dyspozycja. Nie byłem zadowolony z tego, co prezentowałem na naszych treningach. Swoje najlepsze piłkarskie lata na pewno już dawno mam za sobą. Oczekiwałem jednak od siebie i tak dużo więcej, niż to, co byłem w stanie na tych treningach pokazać. Ponadto tydzień przed wyjazdem pechowo dopadło mnie silne zatrucie pokarmowe. Wymioty, dreszcze, odwodnienie i totalne osłabienie nie wróżyło niczego dobrego. Na szczęście im bliżej pierwszego gwizdka, tym czułem się coraz lepiej. Była więc duża nadzieja, że gdy wyjdę na murawę będę mógł dać z siebie tyle, na ile mnie stać w normalnych warunkach i ile oczekują ode mnie koledzy i ja sam od siebie. W dniu turnieju czułem się już  dobrze i po zatruciu nie było już chyba śladu.

DSC03699 (Copy)

       To miał być szczególny turniej. Do węgierskiej stolicy przyjechała rekordowa liczba 18 drużyn piłkarskich i 13 siatkarskich. W tym roku po raz pierwszy w historii naszej firmowej drużynie piłkarskiej towarzyszyła także żeńska reprezentacja w siatkówce. Zarówno z naszym jak również występem naszych koleżanek wiązaliśmy ogromne nadzieje. Tym razem na naszej drodze stanęły ekipy z Turcji, Danii, Anglii, Włoch i Serbii. Wydawała się to być stosunkowo dobra grupa i choć do kolejnej rundy kwalifikację uzyskiwały tylko dwie, albo przy korzystnym układzie trzy drużyny to liczyliśmy na awans. Paniom przyszło rywalizować z drużynami z Wielkiej Brytanii, Chorwacji, Węgier, Włoch i ze zwyciężczyniami poprzedniej edycji, czyli Hiszpankami.

13256156_1201496389884376_273884836725229929_nDSC03582 (Copy)

     Gdy rozległ się pierwszy gwizdek emocje sięgały zenitu. Ogromnie zmotywowani przystąpiliśmy do tego meczu. Pierwsze momenty pokazały, że to my będziemy nadawać ton tej rywalizacji. Jedna z pierwszych akcji i prowadzimy. Lepiej nie mogliśmy zacząć. Gdy wydawało się, że teraz będziemy kontrolować sytuację chwila nieuwagi i pada wyrównanie. 1:1 – taki wynik utrzymuje się bardzo długo. W międzyczasie piłka ląduje na tureckiej poprzeczce, potem słupku. Gdy czasu zostaje już naprawdę niewiele dopadam do bezpańskiej piłki, która po ładnej naszej akcji spada w polu karnym i bezpośrednio z powietrza głową pokonuję tureckiego bramkarza. Nasza radość jest ogromna. Chwilę potem mamy jeszcze jedną znakomitą szansę by podwyższyć wynik. Ten nie ulega już jednak zmianie do samego końca. 2:1 – mamy pierwsze trzy punkty i znakomity początek. Uradowani szybko przenosimy się na boisko siatkarskie, gdzie nasze Panie demolują właśnie Brytyjki. Lepszego startu naszej ekipy nie mogliśmy sobie wymarzyć.

WP_20160528_16_25_21_Pro (Copy)DSC03623 (Copy)

      Drugi mecz z Danią i znowu wielkie oczekiwania. Mówi się, że na tego typu turniejach to pierwszy mecz jest najtrudniejszy. Potem, gdy uda się opanować emocje, pokonać nerwy jest już łatwiej. Tym razem było inaczej. Miała zejść z nas presja. Zeszło powietrze. Nieudany mecz, w którym liczyliśmy na kolejny komplet punktów, a skończyło się porażką 1:3. Nie pomógł nawet gorący doping naszych koleżanek. Mocno komplikujemy sobie sytuację. Na szczęście coraz lepsze wieści docierają do nas z boiska siatkarskiego. Panie znowu triumfują. Tym razem poradziły sobie z Chorwatkami. Brawo!

DSC03654 (Copy)

      Trzeci nasz rywal to zawsze silna Anglia. O ile wcześniej można było się liczyć z porażką z tym rywalem, o tyle teraz po przykrej niespodziance z Danią każdy punkt jest na wagę złota. Musimy więc grać o zwycięstwo. Świetny początek i prowadzimy. Niedługo się jednak cieszymy tym faktem. Chwilę potem jest już remis. Po ostatnim gwizdku jest 1:2. Nasze twarze coraz bardziej zatroskane, głowy coraz niżej opuszczone. Na szczęście Panie radzą sobie wspaniale. Tym razem pokonane Węgierki, chwilę potem zeszłoroczne mistrzynie z Hiszpanii.

DSC03631 (Copy)

      Przed nami natomiast mecz z Włochami, chyba najtrudniejszym rywalem w naszej grupie, przynajmniej “na papierze”. Korzystny układ w innych spotkaniach daje nam ciągle nadzieję na wyjście z grupy. Trzeba jednak ten mecz wygrać, nie ma innej opcji. Presja jest jednak ogromna. Nie wytrzymujemy jej. Błędy indywidualne ustawiają ten mecz bardzo szybko zarówno na początku pierwszej, jak i drugiej połowy. Na pocieszenie pozostaje nam honorowa bramka na 1:3. To koniec marzeń. Przed nami jeszcze mecz z Serbami. Jednak wyjście z grupy jest już raczej nieosiągalne. Po bardzo dobrym i zaciętym meczu, gdzie byliśmy lepsi remisujemy 0:0. Ten turniej dla nas jest już skończony. Przed nami jeszcze ćwierćfinały, półfinały i finał, w którym jak się później okaże Włosi pokonają Hiszpanów. My jednak skupiamy się już głównie na dopingowaniu naszych koleżanek. Te w świetnym stylu po bardzo emocjonującym meczu pokonują Włoszki i z kompletem zwycięstw awansują do półfinału, gdzie podejmą drugą z drużyn wystawioną przez gospodarzy. Dziewczyny szybko wypracowują przewagę, którą z każdą minutą powiększają. Ostatecznie wygrywają bardzo pewnie. Mamy finał!

WP_20160528_18_12_57_Pro (Copy)WP_20160528_18_11_40_Pro (Copy)

      W finale znowu spotykamy się z Włoszkami. Choć pierwszy mecz był wyrównany to jednak chyba nikt z nas nie dopuszcza myśli, że teraz zwycięzca mógłby być inny. Niestety gramy pod słońce (mecz to jeden set bez zmian połowy). Początek dla Polek. Włoszki jednak szybko odrabiają straty i wychodzą na prowadzenie. Do samego końca gramy punkt za punkt. Włoszki mają piłkę meczową. Krótka wymiana, po chwili piłka po siatce ląduje po włoskiej stronie boiska. Uff… Kamień z polskich serc… Remis. Kolejna akcja będzie już na pewno ostatnia. Nie gramy bowiem na przewagi. Doping jest bardzo gorący. Emocje sięgają zenitu. Z polskich gardeł przez cały mecz słychać głośne “Polska, biało-czerwone”. Serw.. i piłka ląduje na aucie. Wśród nas zapada cisza. To koniec. Przegraliśmy. Po chwili, gdy dziewczyny schodzą z boiska dociera do nas jak i tak wspaniały osiągnęły sukces. Choć na ich twarzach widać pewne rozczarowanie cieszymy się. Choć jest nutka niedosytu, bo były najlepsze, a pełen sukces był na wyciągnięcie ręki i tak jesteśmy szczęśliwi i dumni z naszych koleżanek. Mimo, że sami rozczarowaliśmy swoją postawą dzięki nim możemy nosić głowę bardzo wysoko. Dekoracja, włoski hymn (ach Mazurek był tak blisko), podium, puchar, medale, nagroda dla najlepszej zawodniczki turnieju, szampan który polał się strumieniami i powrót do hotelu rozśpiewanym przez całą drogę naszym autokarem. Choć tym razem byliśmy tylko tłem i pozostaliśmy w cieniu naszych Pań radość w całym naszym polskim zespole była ogromna. Piękne to były chwile.

DSC03719 (Copy)

      Wieczorem jeszcze wspólne party, gdzie wszyscy uczestnicy razem świętują swoje sukcesy, próbują zapomnieć o porażkach, bawią się, no i emocje piłkarskie na najwyższym poziomie. Tym razem w madryckim finale Ligi Mistrzów lepsi Królewscy. Następnego dnia rano powrót do domu i wiele godzin podróży, podczas których dawaliśmy upust swojej radości z sukcesu Pań, szukaliśmy przyczyn swojej porażki, wyciągaliśmy wnioski, analizowaliśmy, snuliśmy plany na przyszłość. Do zobaczenia za rok. A gdzie? Jeszcze nie wiadomo…

DSC03731 (Copy)DSC03740 (Copy)

Więcej zdjęć:

Bałkański kocioł

      Początek czerwca od paru już lat upływa mi pod znakiem ogromnych emocji piłkarskich. To czas, gdy buty do biegania na chwilę lądują w kącie, rower zostaje w garażu, a ja skupiam się na dyscyplinie, która przez lata była moją największą sportową pasją. To już tradycja, że w firmie której pracuję co roku w pierwszej połowie czerwca organizowany jest turniej piłkarski, w którym to wspólnie z naszymi kolegami z innych krajów rywalizujemy w European Nielsen Cup. Po Dublinie, Barcelonie, Hamburgu, Kopenhadze i Warszawie przyszła pora na serbski Belgrad. W tym roku do walki o firmowy puchar stanęło rekordowo aż 14 drużyn. Nie mogło zabraknąć także i nas. Ostatnie turnieje trochę rozbudziły nasze ambicje, oczekiwania i podniosły poprzeczkę bardzo wysoko. Po kilku startach, gdy nie odgrywaliśmy raczej żadnej znaczącej roli przyszły dwa lata, gdzie walczyliśmy o najwyższe cele. W Kopenhadze nie liczyliśmy na nic szczególnego, mimo to udało nam się zdobyć znakomite trzecie miejsce. Po wygranych grupowych meczach z Anglią i Niemcami oraz porażce z Holandią w meczu o przysłowiową pietruszkę w półfinale los przydzielił nam Irlandię. Choć jeszcze na minutę przed końcem prowadziliśmy, rywalom udało się wyrównać, a potem pokonać nas w rzutach karnych. Pozostało nam cieszyć się z dobrego trzeciego miejsca i swojej naprawdę dobrej gry. Rok później w Warszawie apetyty były rozbudzone do granic możliwości, a były ku temu podstawy, bo udało nam się stworzyć naprawdę mocny zespół. Oczekiwania jeszcze wzrosły po dobrym początku i zwycięstwie nad Węgrami. Potem przyszły trochę pechowe porażki z Niemcami i Irlandią. Na nic zdały się już zwycięstwa z Danią i Francją i ostatecznie musieliśmy zadowolić się trzecim miejscem w grupie, a piątym w całym turnieju. Tym razem oczekiwania nie były zbyt wysokie, bo też wysokie być nie mogły. Ledwo udało się skompletować drużynę. Z różnych powodów zabrakło wielu dobrych graczy, nie mieliśmy też jakiegokolwiek doświadczonego bramkarza. W takiej sytuacji pozostało nam przede wszystkim dobrze się bawić i walczyć tym, co mamy na tyle, na ile się da i na ile starczy nam umiejętności i sił.

DSC03733

      Sen z powiek spędzała nam upalna pogoda. Można powiedzieć prawdziwy bałkański kocioł. Trzydziestostopniowy upał i słoneczny żar był dodatkowym rywalem, z którym trzeba było się zmierzyć. Było to dotkliwe zwłaszcza dla tych drużyn, które przyjechały tak, jak my w zasadzie bez rezerwowych. Wielogodzinna rywalizacja w takich warunkach atmosferycznych była nie lada wyzwaniem. Na początek los przyniósł nam pojedynek z Włochami. To drużyna, która zawsze należy do grona najsilniejszych. Rok temu w Warszawie ulegli dopiero w finale Hiszpanom po pasjonującej i bardzo zaciętej grze. Nie liczyliśmy na wiele w tym meczu. Jedyne co mogliśmy im przeciwstawić to ambicja, bo umiejętności i warunki fizyczne były zdecydowanie po ich stronie. Już po pierwszej połowie przegrywaliśmy 2:0. Po przerwie, gdy zagraliśmy dużo lepiej i momentami byliśmy nawet lepsi wynik nie uległ już zmianie.

DSC03747

      Drugi mecz z Serbami to już walka o wszystko. Nie mogliśmy pozwolić sobie na kolejną porażkę. Do przerwy 0:0. W drugiej połowie nasza dominacja nie podlegała już żadnej dyskusji. Szybko strzelone bramki zdeterminowały dalszy przebieg tego meczu. W ostatnich minutach udało mi się ładnym lobem ustalić wynik tego spotkania na 4:0. Ciągle jesteśmy więc w grze. Kolejny grupowy rywal to Francja. Z Francją zawsze grało nam się dobrze i za każdym razem, gdy spotykaliśmy się z tym zespołem wygrywaliśmy. Tym razem jednak w ich składzie pojawił się młody, szybki napastnik, który siał dużo zamieszania wśród obrońców drużyn przeciwnych. Wiedzieliśmy ze musimy na niego zwrócić baczną uwagę, gdyż to od niego przede wszystkim zależy siła tego zespołu. Staraliśmy się na to uczulić. Niestety chwila nieuwagi w końcówce pierwszej polowy i udało mu się chyba w jedynie tylko sobie znany sposób pokonać naszego bramkarza pięknym lobem niemalże z końcowej linii. Ta bramka stracona w taki sposób trochę podcięła nam skrzydła. Na przerwę schodziliśmy spuszczając nisko głowy. Potrafiliśmy się jednak jeszcze zmotywować. Na drugą połowę wyszliśmy z chęcią najpierw wyrównania, a potem zwycięstwa. Nawet remis w tym meczu stawiał nas w bardzo komfortowej sytuacji przed ewentualnymi ćwierćfinałami, gdyby udało nam się wyjść z grupy. Nie kalkulowaliśmy jednak i przede wszystkim zależało nam na tym, aby walczyć o zwycięstwo. Po kilku kolejnych akcjach w końcu udało mi się wyrównać. Pierwszy strzał z dystansu lewą nogą jeszcze zablokował obrońca. Piłka wróciła pod moje nogi. Poprawiłem więc prawą, a po rykoszecie piłka znalazła drogę do bramki i zatrzepotała w siatce. Wydawało się, że mamy już wszystko pod kontrolą. Graliśmy mądrze. Niestety chwila nieuwagi w obronie i na minutę przed ostatnim gwizdkiem w zamieszaniu pod naszą bramką tracimy gola i przegrywamy 1:2. Jak się później okazało był to kluczowy gol, który w zasadzie w pewnym sensie zamknął nam drogę do półfinałów. Przegrana nie przekreślała naszych szans na wyjście z grupy. Po remisie Serbii z Turcją do awansu do ósemki najlepszych wystarczył nam nawet remis z w ostatnim grupowym meczu z Turcją. Chcieliśmy jednak ten mecz wygrać. Po dobrym początku i choć przegranym to jednak bardzo zaciętym meczu z Włochami Turcy z meczu na mecz wydawali się być coraz słabsi. Dlatego też mocno liczyliśmy na dobry rezultat.  Był to zdecydowanie nasz najtwardszy mecz ze wszystkich, które do tej pory rozegraliśmy. Choć szybko udało się objąć prowadzenie to jednak potem była to prawdziwa wymiana ciosów dosłownie i w przenośni. Słupki, poprzeczki, wiele walki i ostre wejścia z obu stron. To wszystko sprawiało, że w każdej chwili losy tego meczu mogły się odmienić. Po strzeleniu drugiej bramki nabraliśmy pewności siebie, a Turcy ewidentnie stracili wiarę w sukces. Gdy wydawało się, że mamy wszystko pod kontrolą na kilka minut przed końcem meczu sprytne zachowanie tureckiego napastnika i rzut karny, którego na szczęście Turcy nie są w stanie zamienić na bramkę. Znakomita parada bramkarza zupełnie przekreśla tureckie szanse na dobry wynik. Szkoda trochę słabej skuteczności i zmarnowanych przeze mnie dwóch stuprocentowych sytuacji, których wykorzystanie dałoby nam w końcówce więcej spokoju. Tak czy inaczej wychodzimy z grupy z trzeciego miejsca i walczymy dalej. Turcy i Serbowie w zasadzie kończą swój udział w tym turnieju.

DSC03971

      W tym miejscu warto na chwilę wrócić do pechowo straconej bramki w końcówce meczu z Francją. Gdyby tamten mecz zakończył się remisem zajęlibyśmy drugie miejsce w grupie i  w ćwierćfinale trafilibyśmy na Węgrów – drużynę, z którą w zeszłym roku wygraliśmy w Warszawie na inaugurację i która absolutnie była w naszym zasięgu. Niestety przegrany mecz z Francuzami sprawił, że zamiast Węgrów przyszło nam rywalizować z Bułgarią – jedną z dwóch drużyn obok Włochów,  które ewidentnie wyróżniały się na tle innych i wygrały wszystkie grupowe mecze. Nasze szanse w tej rywalizacji były więc minimalne. Dodatkowo do tego meczu przystąpiliśmy już naprawdę zmęczeni, poobijani, kontuzjowani i chyba mimo wszystko trochę bez wiary w sukces. Do utraty pierwszej bramki nasza gra wyglądała jeszcze w miarę dobrze. Potem niestety było już coraz gorzej. Urazy i zmęczenie wielogodzinną grą w prawdziwym upale sprawiło, że zabrakło po prostu nie tylko umiejętności, ale i sił. Efektem tego były dwie stracone bramki w samej końcówce i ostateczny rezultat 0:4. Zakończyliśmy więc rywalizację na miejscach 5-8, co jest bardzo dobrym i mimo wszystko zupełnie niespodziewanym rezultatem. Potem mogliśmy się już skupić na dopingowaniu najlepszych. Po pasjonujących półfinałach i finale najlepsi okazali się Włosi pokonując Bułgarów.

DSC03838

      Warto wspomnieć, że wszystkie trzy drużyny, z którymi przegraliśmy znalazły się w najlepszej czwórce. Włosi i Bułgarzy rywalizowali, aż do samego finału, Francuzi, w półfinale najpierw przegrali po karnych z Bułgarią, a potem także w konkursie jedenastek uznali wyższość Anglii w meczu o trzecie miejsce. To, co należy jeszcze odnotować jest fakt, że w Belgradzie po raz pierwszy w historii do sportowej zabawy przyłączyły się Panie, które rywalizowały w turnieju piłki siatkowej plażowej. Tym razem jeszcze polskiej drużyny zabrakło, liczymy, że wystartuje za rok. Pod nieobecność polskich dziewczyn najlepsze okazały się Hiszpanki, które w finale pokonały Serbki. Brązowy medal przypadł Włoszkom. Wieczorem po całym dniu sportowej rywalizacji wszyscy uczestnicy turnieju spotkali się w klubie na barce przycumowanej do brzegu przepływającej przez Belgrad rzeki Sava, gdzie najpierw wszyscy obejrzeliśmy finał Ligi Mistrzów, a potem celebrowaliśmy zakończenie turnieju. Do zobaczenia za rok…  Tym razem będzie to Sofia albo Stambuł.

DSC03858

Więcej zdjęć:

Puchar jest nasz

      Sobotni bieg w Sulejówku nie był jedynym wydarzeniem sportowym, w jakim miałem przyjemność uczestniczyć tego dnia. Zanim jednak opowiem o tym drugim chciałbym napisać parę słów i trochę wspomnień na temat Siedleckiej Ligi Siódemek Piłkarskich. Nie jest to temat związany z bieganiem, aczkolwiek rozgrywki te od lat stanowią ważną część mojego sportowego życia i chciałbym i temu wątkowi poświęcić stosowny rozdział zwłaszcza, że nadarza się ku temu idealna okazja. Siedlecka Liga Siódemek Piłkarskich to liga, która gra w Siedlcach od 1990 roku, a od 1995 roku jest także zarejestrowanym stowarzyszeniem sportowym. Ikoną siedleckiej ligi jest bez wątpienia Pan Andrzej Koc, który od 25 lat z pomocą życzliwych ludzi niemalże w pojedynkę społecznie, poświęcając swój czas i zdrowie, a pewnie i pieniądze bez względu na pogodę i przeciwności losu dba o organizację i rozwój. Dziś rozgrywki obejmują piłkę nożną siedmioosobową na trawie i sześcioosobową na Orlikach, piłkę nożną halową, futsal, koszykówkę i piłkę siatkową. Przez wszystkie lata funkcjonowania przez nasze siedleckie rozgrywki przewinęły się setki drużyn i tysiące młodych, tych starszych i najstarszych piłkarzy, siatkarzy i koszykarzy. W naszej lidze swe pierwsze piłkarskie kroki stawiali tacy zawodnicy jak chociażby jeden z najlepszych swego czasu bramkarzy na świecie i wielokrotny reprezentant naszego kraju Artur Boruc, a także na pewno znani sympatykom piłkarskim w całym kraju Jacek Kiełb, czy Konrad Gołoś. Ja swoją przygodę z siedlecką ligą rozpocząłem w sezonie 1996/97 roku od rozgrywek halowych występując w kilku meczach drugoligowej drużyny Gryf II. Była to ekipa, która powstała na bazie drużyny, z którą graliśmy dwa lata w diecezjalnych rozgrywkach międzyparafialnych jako reprezentacja juniorów parafii Św. Ducha w Siedlcach. Jako ciekawostkę dodam, że w drużynie naszej parafii epizodycznie grywał Artur Boruc, który wówczas jako młody zawodnik siedleckiej Pogoni został tuż przed meczem w Łosicach pierwszy raz powołany na zgrupowanie reprezentacji Polski U-16 budząc nasze poruszenie, ale i radość. Niektórzy już wówczas wróżyli mu karierę pół żartem pół serio prosząc o autograf.  Jak dalej potoczyła się kariera Artura wszyscy wiemy. W drugoligowej drużynie Gryfu II w pierwszym i zarazem jedynym sezonie zagrałem kilka meczów, strzelając jedną, aczkolwiek ważną, bo ratującą przed spadkiem do niższej ligi bramkę. Potem był sezon 1998/99 i również kilka meczów i też jedna, ale wyjątkowej urody zdobyta piętą bramka tym razem w pierwszoligowym zespole Tytan przeciwko młodym piłkarzom siedleckiego klubu Pogoń. W następnym sezonie utworzyliśmy z kolegami z „podwórka” już swoją własną drużynę Pegaz, z którą zaczęliśmy rywalizację od najniższej wówczas IV ligi. Drużyna pograła tylko jeden sezon i wkrótce się rozpadła. W kolejnym sezonie 2000/01 większość z nas dostała propozycję gry w nowoutworzonej drużynie Pana Leszka Kuczyńskiego – Ambasador Jezioro Białe Okuninka. Był to zdecydowanie najlepszy sezon halowy w moim życiu. W siedemnastodrużynowej lidze młoda drużyna oparta głównie na licealistach zajęła dające nam awans do trzeciej ligi 5 miejsce, a ja w 16 meczach zdobyłem 37 goli, co dało mi tytuł króla strzelców. Nic zatem dziwnego, że ten sezon wspominam najmilej. W drużynie Ambasador na hali pograłem jeszcze rok. Potem po kilku latach przerwy w 2005 roku zadebiutowałem w drużynie FC Helmuty uczestnicząc w rozgrywkach Halówki, ale także Futsalu na poziomie i pierwszo- i drugoligowym. Natomiast w lidze Siódemek piłkarskich na trawie swoją piłkarską przygodę zaczynałem w sezonie 1999/00 w drugoligowej drużynie Pocztylion, czyli drużynie siedleckich pracowników poczty. Można powiedzieć, że w drużynie tej znalazłem się zupełnie przypadkowo i niespodziewanie. Przez zupełny przypadek pojawiłem się na jednym z treningów przed kolejnym sezonem. Wypadłem chyba nieźle, bo zaproponowano mi dołączenie do zespołu. W pierwszym meczu wystawiono mnie na obronie, ale piękna bramka w debiucie sprawiła, że już od drugiej połowy tego meczu do końca rundy rozgrywek grałem tam, gdzie zawsze czułem się najlepiej, czyli w ataku strzelając 21 bramek i będąc w trójce najlepszych strzelców całej ligi. Rywalizację o tytuł króla strzelców całego sezonu uniemożliwiło mi wycofanie się drużyny z rozgrywek w trakcie drugiej rundy. W następnym sezonie grałem już w trzeciej lidze we wspomnianej już wcześniej przy okazji rozgrywek halowych drużynie Ambasadora. Drugie miejsce drużyny dało nam awans, ja z 21 bramkami wywalczyłem tytuł wicekróla strzelców. Kolejny sezon to piąte miejsce drużyny w II lidze i 25 bramek, które dało mi trzecie miejsce w klasyfikacji na najlepszego strzelca. W  sezonie 2002/03 w cuglach awansowaliśmy do pierwszej ligi zostawiając z tyłu wszystkich rywali, a tocząc pasjonującą walkę do ostatniej ligowej kolejki z drużyną Rangers. W drużynie Ambasadora pograłem jeszcze pół roku, po dwóch latach przerwy spowodowanych między innymi kontuzją w 2005 dostałem szansę gry w drużynie FC Helmuty, w której grywam do dzisiaj. Najważniejszą postacią tej drużyny jest niewątpliwie Jurek Mitura, który tą drużynę 25 lat temu tworzył, grał w niej, a ostatnio w niej nadal grywa od czasu do czasu, będąc także swoistym kierownikiem drużyny. Przy okazji dba o cały dorobek kronikując wszelkiego rodzaju statystyki, fotografie i szczegóły z każdego meczu, co niewątpliwie stanowi kawał pięknej historii. Dziś w drużynie rodzinne tradycje kontynuuje jego trzech synów Michał, Tomek i Grzesiek. Warto wspomnieć, że przez drużynę FC Helmuty w przeszłości przewinął się także Artur Boruc, który jako kilkunastoletni chłopak grywał tu na bramce. Poniżej zdjęcie z 1994 roku z Arturem w składzie.

Źródło: zbiory własne drużyny FC Helmuty

      Z czasem z bramkostrzelnego napastnika i szybkiego skrzydłowego przekwalifikowany zostałem na obrońcę i od ładnych już paru lat w drużynie Helmutów grywam na tej właśnie pozycji. Czasu się jednak nie oszuka.  Studia, potem praca, brak treningów i ani szybkość, ani skuteczność już nie ta, co najlepiej pokazał ostatni sobotni mecz, ale „o tem potem” 🙂 W drużynie tej gram już dziewięć lat (jak ten czas szybko leci). Do chwili obecnej w drużynie Helmutów w różnych rozgrywkach pod egidą SLSP rozegrałem blisko 150 meczów strzelając 14 bramek. Miałem przyjemność i zaszczyt przykładać swoją malutką cegiełkę do sukcesów ostatnich lat. Lista sukcesów drużyny jest długa, natomiast biorąc pod uwagę, że po przenosinach do Warszawy grywam już tylko na jesienno-wiosennych rozgrywkach na trawie wspomnę tylko o tych, przy których miałem swój choć minimalny udział. Wśród tych sukcesów drużyny można wymienić chociażby III miejsce w pierwszej lidze Siódemek w sezonie 2008/09, II miejsca w sezonach 2010/11 i 2011/12 oraz osiągnięty finał Pucharu Siedleckiej Ligi Siódemek Piłkarskich w roku 2007, zdobyty Puchar w 2010 roku i ten zdobyty w sobotnie popołudnie za rok 2014. W drodze po ten ostatni puchar pokonaliśmy drużyny Jupiter Koszewnica, Koronę Siedlce, Tęczę Korczew i w finale Hermes Siedlce. Mój udział w tym ostatnim sukcesie może nie był znaczący. Na mecz przyjechałem z kontuzją, w zasadzie prosto z biegu w Sulejówku, a i we wcześniejszych meczach z powodów wyjazdów na różnego rodzaju biegi niewiele miałem okazji by wspomóc kolegów, aczkolwiek w finale i ja miałem swoje 5 minut i co więcej – miałem okazję by w ostatnich minutach podwyższyć wynik i ostatecznie przypieczętować nasz sukces. W sobie tylko jednak znany sposób przeniosłem piłkę nad poprzeczką, co w tej sytuacji też było nie lada sztuką 🙂 Na szczęście nie miało to wpływu na ostateczne rozstrzygnięcie, a po chwili mogliśmy się cieszyć z kolejnego niewątpliwie wielkiego sukcesu, nucąc „Puchar jest nasz”

2014.06.14 Siedlce FINAŁ PUCHARU SLSP FC HELMUTY – HERMES 3:1 (1:1)

Źródło: zbiory własne drużyny FC Helmuty

 

Więcej zdjęć:

Nie na temat Cz. II

     Walka z czasem przegrana. Maści, żele, spraye nie pomogły i rano obudziłem się ciągle z bólem, który uniemożliwiał mi normalną grę na swoim normalnym poziomie. Złość i rozgoryczenie to uczucia, które dominowały we mnie. Sport jest piękny, wzruszający, ale bywa okrutny i bezwzględny. Od dawna wiadomo, że właśnie tego dnia jest ważne wydarzenie, przez kilka miesięcy przygotowania, świadomość, że jest się mocnym i na kilka dni przed tymże właśnie wydarzeniem kontuzja, która nie pozwala zaprezentować tego wszystkiego na co Cię stać i co chciałbyś pokazać. Rano jeszcze wydawało się, że może nie będzie tak źle. Emocje, mobilizacja najwyraźniej zniekształcały i zakłamywały prawdziwy obraz. Rzeczywistość okazała się jednak bardziej brutalna.  Żal, bo wiem, że byłem bardzo dobrze przygotowany, a  nie mogłem wspomóc kolegów na tyle ile mógłbym i tyle ile od siebie oczekiwałem i wymagałem. Byłem cieniem samego siebie.

     Pierwszy mecz z Węgrami, nie wygląda to jeszcze najgorzej. Adrenalina pozwala zapomnieć o bólu. Poza tym mecz układa się po naszej myśli. Wygrana 2:0, choć wtedy chyba jeszcze nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego jak ważne i jak cenne były to punkty. Oczekiwania coraz większe. Drugi mecz przeciwko Niemcom. Mecz wyrównany, udaje mi się nawet oddać kilka groźnych strzałów i niestety błąd. Może gdyby nie kontuzja nie zabrakło by tego ułamka sekundy, tego pół metra i udałoby się zablokować strzał rywali. A tak niestety piłka w siatce. Parę minut później okazuje się, że była to jedyna bramka tego meczu. Polska-Niemcy 0:1, mój błąd, choć cała nasza drużyna w tym meczu wyglądała raczej bezbarwnie. Szybko musimy otrząsnąć się z tego “zimnego prysznica”, bo następny mecz to klucz do tego jak ułoży się tabela naszej grupy, a przeciwnik to Irlandczycy. Początek wyrównany i niestety katastrofalny błąd bramkarza, który zupełnie podcina nam skrzydła. Walczymy, mamy przewagę, ale próbując doprowadzić do wyrównania odkrywamy się, co skrzętnie wykorzystuje rywal dobijając nas w końcówce drugą bramką. W tym momencie wiemy już, że o awans do półfinału będzie niezmiernie ciężko. Nawet teoretyczne zwycięstwa z dwoma najsłabszymi drużynami w naszej grupie mogą nie dać nam promocji z grupy. Jednak dopóki piłka w grze… Walczymy. Wyszarpane zwycięstwo z Danią 1:0 i ciągle jeszcze nadzieja. Potem mecz Niemcy-Węgry. Remis zadowala obie ekipy. Liczymy jednak na Niemców. Węgrzy nie mogą tego meczu wygrać, ani nawet zremisować. Gol dla Niemiec daje nam nadzieję. W końcówce wyrównanie, a nasze głowy wędrują w dół. W ostatnim naszym meczu w zasadzie o prestiż 1:0 z Francją po golu na 3 sekundy przed końcem, ale marne to już pocieszenie. Niemcy i Węgry przechodzą dalej. Irlandia i Polska z tą samą ilością punktów na kolejnych miejscach. Tabelę zamykają Duńczycy i Francuzi. W drugiej grupie bez niespodzianek Hiszpania i Włochy, potem Anglia, Czechy, Bułgaria, Serbia. Spodziewałem się, że na boiskach na których gramy będzie decydował raczej football techniczny. Wybiegani, silni i mocni fizycznie finaliści z zeszłego roku Irlandczycy i Anglicy tutaj w zasadzie się nie liczą. W półfinałach Hiszpanie gromią Niemców. Włosi po zaciętym meczu pokonują Węgrów. W małym finale pocieszenia o trzecie miejsce Węgrzy tym razem nie dają szans Niemcom, a nam pozostaje ogromna satysfakcja, że poza Włochami jesteśmy jedyną drużyną, która pokonała naszych kolegów znad Dunaju. W finale Hiszpanie rewanżują się Włochom za grupową porażkę gromiąc ich 4:0. A na ustach kibiców rozbrzmiewa “Viva Espana”.

     Podsumowując nasz występ można powiedzieć, że jest na pewno poniżej oczekiwań, bo każdy z nas liczył przynajmniej na powtórzenie wyniku z Kopenhagi, a ja z powodu kontuzji jestem rozczarowany podwójnie. Aczkolwiek bilans nie wygląda najgorzej. Trzy zwycięstwa i dwie porażki ujmy nie przynoszą i także dają wiele satysfakcji.  Humory na pewno poprawiliśmy na wieczornej imprezie, gdzie wszystkie ekipy wraz z kibicami bawiły się do później nocy, a w rozmowach a naszymi gośćmi z całej Europy dominowała opinia, że organizacyjnie i biorąc pod uwagę rozmach był to najlepszy turniej Nielsena w historii.  Do zobaczenia za rok… Gdzie tym razem?  Sofia?  Belgrad?  Budapeszt? Jeszcze nie wiadomo…

2014.06.07  NIELSEN EUROCUP WARSAW 2014

Więcej zdjęć:

Nie na temat Cz. I

     Tym razem nie będzie o bieganiu, ale też o sporcie. W ramach przerwy i w oczekiwaniu na kolejny start pora na emocje piłkarskie i trochę wspomnień. Od kilku lat w naszej firmie organizowany jest turniej piłkarski Nielsen Eurocup. Był Dublin, Barcelona, Hamburg, Kopenhaga… pora na Warszawę. Reprezentacje oddziałów naszej firmy z 12 krajów  przyjechały do naszej stolicy by jutro zmierzyć swoje siły w walce o puchar w najbardziej popularnej dyscyplinie sportowej na świecie czyli piłce nożnej. Polska drużyna raczej nie wyróżniała się niczym szczególnym i dostosowywała się poziomem sportowym do oficjalnej reprezentacji Polski. Swoje występy kończyliśmy zazwyczaj na poziomie grupowym. Oczekiwania i ambicje zostały jednak rozbudzone w zeszłym roku kiedy to zupełnie niespodziewanie również dla nas samych okazaliśmy się przysłowiowym “czarnym koniem” docierając do półfinału. Rozpoczęliśmy bardzo dobrze pokonując Anglików 2:1, a mi udało się otworzyć wynik. Mam szczęście do tej drużyny. Kilka lat temu w Dublinie też zmierzyliśmy się z Anglikami na otwarcie i także udało mi się pokonać angielskiego bramkarza. Wówczas wynik był jednak 1:2. W drugim meczu zwycięstwo nad Niemcami 2:0. W trzecim ostatnim meczu grupowym w zasadzie o nic, bo awans był już pewny porażka z Holandią 0:1, po chyba jedynym celnym strzale rywali z daleka. Ćwierćfinał to zwycięstwo z gospodarzami Danią 1:0 po bardzo emocjonującym meczu i w końcu porażka z Irlandią i zakończenie turnieju na półfinale. Niewiele brakowało by wynik był jeszcze lepszy, gdyż jeszcze na minutę przed końcem prowadziliśmy z faworyzowaną drużyną z “zielonej wyspy” 1:0. Pech chciał, że mimo wielu okazji z naszej strony to Irlandczycy znaleźli w końcu drogę do bramki wyrównując w ostatniej chwili. W karnych zabrakło szczęścia i swój występ zakończyliśmy razem z Włochami na miejscach 3-4. Osłabieni ciężkim bojem z naszą drużyną Irlandczycy w finale nie sprostali Anglikom. My natomiast uznani zostaliśmy najbardziej sympatyczną drużyną, która potrafiła dobrze bawić się nawet po porażce.

     Tym razem na swoim boisku postaramy się powalczyć o zwycięstwo, a przynajmniej powtórzyć wynik. Będzie ciężko, gdyż konkurencja jest bardzo silna i każdej z drużyn przyświeca ten sam cel – wygrać, ale powalczymy. Miejmy nadzieję, że kilka miesięcy treningów zaprocentuje. Rok temu naszą bronią okazało się wybieganie, zaangażowanie i gra zespołowa. Na boisku zostawiliśmy serce. Liczę na to, że pokażemy to samo w tym roku. Przy odrobinie szczęścia będzie dobrze, choć moim osobistym faworytem jest nieobecna w Kopenhadze Hiszpania. Jeśli o mnie chodzi to ostatnie dwa treningi pokazały, że forma rośnie.  Tuż przed turniejem na ostatnim treningu przydarzyła się niestety mała kontuzja. Mocno zbite żebro trochę przeszkadza, ale mam nadzieję, że jutro będę w pełni gotowy do gry.

Więcej zdjęć: