Początek czerwca od paru już lat upływa mi pod znakiem ogromnych emocji piłkarskich. To czas, gdy buty do biegania na chwilę lądują w kącie, rower zostaje w garażu, a ja skupiam się na dyscyplinie, która przez lata była moją największą sportową pasją. To już tradycja, że w firmie której pracuję co roku w pierwszej połowie czerwca organizowany jest turniej piłkarski, w którym to wspólnie z naszymi kolegami z innych krajów rywalizujemy w European Nielsen Cup. Po Dublinie, Barcelonie, Hamburgu, Kopenhadze i Warszawie przyszła pora na serbski Belgrad. W tym roku do walki o firmowy puchar stanęło rekordowo aż 14 drużyn. Nie mogło zabraknąć także i nas. Ostatnie turnieje trochę rozbudziły nasze ambicje, oczekiwania i podniosły poprzeczkę bardzo wysoko. Po kilku startach, gdy nie odgrywaliśmy raczej żadnej znaczącej roli przyszły dwa lata, gdzie walczyliśmy o najwyższe cele. W Kopenhadze nie liczyliśmy na nic szczególnego, mimo to udało nam się zdobyć znakomite trzecie miejsce. Po wygranych grupowych meczach z Anglią i Niemcami oraz porażce z Holandią w meczu o przysłowiową pietruszkę w półfinale los przydzielił nam Irlandię. Choć jeszcze na minutę przed końcem prowadziliśmy, rywalom udało się wyrównać, a potem pokonać nas w rzutach karnych. Pozostało nam cieszyć się z dobrego trzeciego miejsca i swojej naprawdę dobrej gry. Rok później w Warszawie apetyty były rozbudzone do granic możliwości, a były ku temu podstawy, bo udało nam się stworzyć naprawdę mocny zespół. Oczekiwania jeszcze wzrosły po dobrym początku i zwycięstwie nad Węgrami. Potem przyszły trochę pechowe porażki z Niemcami i Irlandią. Na nic zdały się już zwycięstwa z Danią i Francją i ostatecznie musieliśmy zadowolić się trzecim miejscem w grupie, a piątym w całym turnieju. Tym razem oczekiwania nie były zbyt wysokie, bo też wysokie być nie mogły. Ledwo udało się skompletować drużynę. Z różnych powodów zabrakło wielu dobrych graczy, nie mieliśmy też jakiegokolwiek doświadczonego bramkarza. W takiej sytuacji pozostało nam przede wszystkim dobrze się bawić i walczyć tym, co mamy na tyle, na ile się da i na ile starczy nam umiejętności i sił.
Sen z powiek spędzała nam upalna pogoda. Można powiedzieć prawdziwy bałkański kocioł. Trzydziestostopniowy upał i słoneczny żar był dodatkowym rywalem, z którym trzeba było się zmierzyć. Było to dotkliwe zwłaszcza dla tych drużyn, które przyjechały tak, jak my w zasadzie bez rezerwowych. Wielogodzinna rywalizacja w takich warunkach atmosferycznych była nie lada wyzwaniem. Na początek los przyniósł nam pojedynek z Włochami. To drużyna, która zawsze należy do grona najsilniejszych. Rok temu w Warszawie ulegli dopiero w finale Hiszpanom po pasjonującej i bardzo zaciętej grze. Nie liczyliśmy na wiele w tym meczu. Jedyne co mogliśmy im przeciwstawić to ambicja, bo umiejętności i warunki fizyczne były zdecydowanie po ich stronie. Już po pierwszej połowie przegrywaliśmy 2:0. Po przerwie, gdy zagraliśmy dużo lepiej i momentami byliśmy nawet lepsi wynik nie uległ już zmianie.
Drugi mecz z Serbami to już walka o wszystko. Nie mogliśmy pozwolić sobie na kolejną porażkę. Do przerwy 0:0. W drugiej połowie nasza dominacja nie podlegała już żadnej dyskusji. Szybko strzelone bramki zdeterminowały dalszy przebieg tego meczu. W ostatnich minutach udało mi się ładnym lobem ustalić wynik tego spotkania na 4:0. Ciągle jesteśmy więc w grze. Kolejny grupowy rywal to Francja. Z Francją zawsze grało nam się dobrze i za każdym razem, gdy spotykaliśmy się z tym zespołem wygrywaliśmy. Tym razem jednak w ich składzie pojawił się młody, szybki napastnik, który siał dużo zamieszania wśród obrońców drużyn przeciwnych. Wiedzieliśmy ze musimy na niego zwrócić baczną uwagę, gdyż to od niego przede wszystkim zależy siła tego zespołu. Staraliśmy się na to uczulić. Niestety chwila nieuwagi w końcówce pierwszej polowy i udało mu się chyba w jedynie tylko sobie znany sposób pokonać naszego bramkarza pięknym lobem niemalże z końcowej linii. Ta bramka stracona w taki sposób trochę podcięła nam skrzydła. Na przerwę schodziliśmy spuszczając nisko głowy. Potrafiliśmy się jednak jeszcze zmotywować. Na drugą połowę wyszliśmy z chęcią najpierw wyrównania, a potem zwycięstwa. Nawet remis w tym meczu stawiał nas w bardzo komfortowej sytuacji przed ewentualnymi ćwierćfinałami, gdyby udało nam się wyjść z grupy. Nie kalkulowaliśmy jednak i przede wszystkim zależało nam na tym, aby walczyć o zwycięstwo. Po kilku kolejnych akcjach w końcu udało mi się wyrównać. Pierwszy strzał z dystansu lewą nogą jeszcze zablokował obrońca. Piłka wróciła pod moje nogi. Poprawiłem więc prawą, a po rykoszecie piłka znalazła drogę do bramki i zatrzepotała w siatce. Wydawało się, że mamy już wszystko pod kontrolą. Graliśmy mądrze. Niestety chwila nieuwagi w obronie i na minutę przed ostatnim gwizdkiem w zamieszaniu pod naszą bramką tracimy gola i przegrywamy 1:2. Jak się później okazało był to kluczowy gol, który w zasadzie w pewnym sensie zamknął nam drogę do półfinałów. Przegrana nie przekreślała naszych szans na wyjście z grupy. Po remisie Serbii z Turcją do awansu do ósemki najlepszych wystarczył nam nawet remis z w ostatnim grupowym meczu z Turcją. Chcieliśmy jednak ten mecz wygrać. Po dobrym początku i choć przegranym to jednak bardzo zaciętym meczu z Włochami Turcy z meczu na mecz wydawali się być coraz słabsi. Dlatego też mocno liczyliśmy na dobry rezultat. Był to zdecydowanie nasz najtwardszy mecz ze wszystkich, które do tej pory rozegraliśmy. Choć szybko udało się objąć prowadzenie to jednak potem była to prawdziwa wymiana ciosów dosłownie i w przenośni. Słupki, poprzeczki, wiele walki i ostre wejścia z obu stron. To wszystko sprawiało, że w każdej chwili losy tego meczu mogły się odmienić. Po strzeleniu drugiej bramki nabraliśmy pewności siebie, a Turcy ewidentnie stracili wiarę w sukces. Gdy wydawało się, że mamy wszystko pod kontrolą na kilka minut przed końcem meczu sprytne zachowanie tureckiego napastnika i rzut karny, którego na szczęście Turcy nie są w stanie zamienić na bramkę. Znakomita parada bramkarza zupełnie przekreśla tureckie szanse na dobry wynik. Szkoda trochę słabej skuteczności i zmarnowanych przeze mnie dwóch stuprocentowych sytuacji, których wykorzystanie dałoby nam w końcówce więcej spokoju. Tak czy inaczej wychodzimy z grupy z trzeciego miejsca i walczymy dalej. Turcy i Serbowie w zasadzie kończą swój udział w tym turnieju.
W tym miejscu warto na chwilę wrócić do pechowo straconej bramki w końcówce meczu z Francją. Gdyby tamten mecz zakończył się remisem zajęlibyśmy drugie miejsce w grupie i w ćwierćfinale trafilibyśmy na Węgrów – drużynę, z którą w zeszłym roku wygraliśmy w Warszawie na inaugurację i która absolutnie była w naszym zasięgu. Niestety przegrany mecz z Francuzami sprawił, że zamiast Węgrów przyszło nam rywalizować z Bułgarią – jedną z dwóch drużyn obok Włochów, które ewidentnie wyróżniały się na tle innych i wygrały wszystkie grupowe mecze. Nasze szanse w tej rywalizacji były więc minimalne. Dodatkowo do tego meczu przystąpiliśmy już naprawdę zmęczeni, poobijani, kontuzjowani i chyba mimo wszystko trochę bez wiary w sukces. Do utraty pierwszej bramki nasza gra wyglądała jeszcze w miarę dobrze. Potem niestety było już coraz gorzej. Urazy i zmęczenie wielogodzinną grą w prawdziwym upale sprawiło, że zabrakło po prostu nie tylko umiejętności, ale i sił. Efektem tego były dwie stracone bramki w samej końcówce i ostateczny rezultat 0:4. Zakończyliśmy więc rywalizację na miejscach 5-8, co jest bardzo dobrym i mimo wszystko zupełnie niespodziewanym rezultatem. Potem mogliśmy się już skupić na dopingowaniu najlepszych. Po pasjonujących półfinałach i finale najlepsi okazali się Włosi pokonując Bułgarów.
Warto wspomnieć, że wszystkie trzy drużyny, z którymi przegraliśmy znalazły się w najlepszej czwórce. Włosi i Bułgarzy rywalizowali, aż do samego finału, Francuzi, w półfinale najpierw przegrali po karnych z Bułgarią, a potem także w konkursie jedenastek uznali wyższość Anglii w meczu o trzecie miejsce. To, co należy jeszcze odnotować jest fakt, że w Belgradzie po raz pierwszy w historii do sportowej zabawy przyłączyły się Panie, które rywalizowały w turnieju piłki siatkowej plażowej. Tym razem jeszcze polskiej drużyny zabrakło, liczymy, że wystartuje za rok. Pod nieobecność polskich dziewczyn najlepsze okazały się Hiszpanki, które w finale pokonały Serbki. Brązowy medal przypadł Włoszkom. Wieczorem po całym dniu sportowej rywalizacji wszyscy uczestnicy turnieju spotkali się w klubie na barce przycumowanej do brzegu przepływającej przez Belgrad rzeki Sava, gdzie najpierw wszyscy obejrzeliśmy finał Ligi Mistrzów, a potem celebrowaliśmy zakończenie turnieju. Do zobaczenia za rok… Tym razem będzie to Sofia albo Stambuł.
Więcej zdjęć: