Półmaraton Pokoju

      Chciałoby się powiedzieć “jasny gwint” 🙂 Okazuje się, że cztery godziny snu wystarczy by bić swoje rekordy, jednak to za mało by złamać 1:40 w półmaratonie. Miesiąc temu po biegu w Wiązownej byłem bardzo zadowolony, bo po dwóch latach regresu wróciłem do formy sprzed pandemii, a dodatkowo udało mi się pobiec swój najszybszy półmaraton w życiu (1:40:24). Jedyne czego mogłem żałować to faktu, że nie udało się pobiec te 24 sekundy szybciej i zejść poniżej 1:40. Ponieważ w perspektywie najbliższego miesiąca miałem start w Półmaratonie Warszawskim postanowiłem spróbować zmierzyć się również i z tym wyzwaniem. Wiedziałem że będzie ciężko, bo pogoda była wielką niewiadomą, tradycyjnie już w Warszawie spodziewana wielotysięczna rzeka biegaczy i tłok na trasie, ogólne samopoczucie w ostatnim tygodniu też nie było najlepsze, a i sporym problemem był brak snu. Wczesna pora startu połączona ze zmianą czasu sprawiła, że spałem jedynie 4 godziny. Szkoda by jednak było w ogóle nie spróbować… więc… więc spróbowałem.

      W tym roku do nazwy wydarzenia organizatorzy dodali nazwę Półmaraton Pokoju. Było to oczywiście nawiązanie do trwającej od 24 lutego agresji Rosji na Ukrainę. Dodatkową ideą, która przyświecała biegaczom w tym roku poza dobrą zabawą i radością z biegania była więc solidarność z narodem ukraińskim, który od ponad miesiąca dzielnie stawia opór brutalnemu wrogowi, który napadł ich Ojczyznę przynosząc ze sobą jedynie smierć, ból, łzy i zniszczenie. Wiele osób startowało z niebiesko żółtych strojach z flagami lub też z innymi ukraińskimi akcentami. Pogoda na szczęście mimo obaw okazała się być sprzyjająca. Trasa półmaratonu warszawskiego też należy raczej do szybkich i pomaga w biciu rekordów. Na liście startowej pojawiło się co prawda aż 10 tysięcy nazwisk. Tłoku jdnak udało się uniknąć, gdyż uczestnicy podzieleni byli na strefy. Na starcie byłem więc generalnie nastawiony bardzo pozytywnie.

      Biegło mi się w miarę dobrze przynajmniej do połowy dystansu. W drugiej części już takiego komfortu nie było. Zaczynały pojawiać się małe kryzysy. Największy chyba przyszedł koło 16 kilometra. Być może wynikało to w dużej mierze z faktu, że ostatnie kilometry wiodły wzdłuż Wisły pod wiatr. Widząc uciekającą szanse na złamanie 1:40 miałem już nawet całkiem odpuścić i zwolnić, ale ostatecznie się jakoś zebrałem i wykrzesałem z siebie resztki sił. Ostatni kilometr starałem się biec najszybciej jak mogłem, ale wszystkiego się już jednak odrobić nie dało. Teoretycznie pobiegłem szybciej niż Wiązowną, z tym że tam nadłożylem 150 metrów ponad dystans półmaratonu. Tu aż 100 metrów więcej i to zadecydowało. Ostateczny wynik to 1:40:20, czyli 20 sekund wolniej, niż bym bardzo chciał, ale za to 4 sekundy szybciej od mojego dotyczasowego rekordu sprzed miesiąca. Cieszyć się czy się nie cieszyć? Pewnie, że się cieszę…

2022.03.27 Warszawa Półmaraton: 16. PÓŁMARATON WARSZAWSKI POKOJU – 1:40:20


Oceń ten wpis

Ile gwiazdek przyznajesz?

Średnia ocena 0 / 5. Ilość głosów: 0

Brak głosów! Bądź pierwszym oceniającym.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *