Droga do Poznania

      Ależ ten czas szybko leci… W pamięci jeszcze żywe i gorące wspomnienia z wiosennych półmaratonów, a tu już pora zaczynać sesję jesienną. Tej jesieni mam zaplanowane 4 półmaratony, ale wszystkie one są bardziej etapem przygotowań do październikowego maratonu w Poznaniu, niż celem samym w sobie.  Tak więc specjalnych oczekiwań co do wyników nie mam. Przeciwnie. Raczej traktuje je ulgowo, zwłaszcza, że w zasadzie dopiero rozpoczynam przygotowania, a i pogoda na razie nie sprzyja intensywnemu bieganiu i ciężkim treningom. Pierwszym z tych półmaratonów, który był zarazem jubileuszowym 30 półmaratonem w moim życiu był wczorajszy Bieg Jacka. To już mój 10 udział w tych zawodach, co sprawia, że jest to impreza, w której w ciągu tych 12 lat mojego biegania startuję najczęściej, no i generalnie od której moje bieganie się w ogóle zaczęło, ponieważ to właśnie w 2010 roku podczas pierwszej edycji ukończyłem swoje pierwsze w życiu biegowe zawody. Wówczas był to jeszcze dystans 10 kilometrów. Od tamtej pory zarówno w organizacji Biegu Jacka, jak i w moim bieganiu wiele się zmieniło. Jeśli jednak miałbym znaleźć jakieś analogie to bez wątpienia byłaby to pogoda. Podobnie jak 12 lat temu (bieg wówczas był jednak w czerwcu), tak i wczoraj mimo, że to już powoli końcówka lata na biegaczy czekała iście tropikalna pogoda. Na szczęście organizatorzy rozpoczęcie biegu zaplanowali już o 8 rano dając chociaż odrobinę nadziei, że będzie można łatwiej znieść trudy rywalizacji i uniknąć największego upału. SWoją drogą trzeba przyznać, że aura sprawiła biegaczom prawdziwego psikusa i okazała się być wyjątkowo złośliwa, bo już następnego dnia przyszło spore ochłodzenie.

      Szczerze mówiąc nie czułem się najlepiej przed startem. Zwykle przed półmaratonem, czy maratonem oszczędzam się przez prawie cały tydzień, ale tym razem było trochę inaczej. W zasadzie do środy biegałem, a dodatkowo było też sporo roweru i nie czułem się w pełni wypoczęty i zregenerowany.  Swoje zrobiła też aura i panujący od kilku dni upał. Trzeba było mocno dbać o to, aby się nie odwodnić. Martwiło też trochę opóźnienie startu, jak sie później okazało na szczęście tylko 15 minut, z powodów technicznych (no cóż… w końcu to trzynasta edycja) i stanie przez ten czas w słońcu. Wtedy może jeszcze promienie słoneczne tak mocno nie doskwierały, ale późniejszy o 15 minut oznaczał także przecież późniejszy finisz w czasie, gdy upał mógł stawać się już coraz bardziej nie do zniesienia. W końcu udało się jednak wystartować.

Zdjęcie: Rafał Wysocki

      Mój plan na ten bieg zakładał utrzymywanie tempa (jeśli się uda) w okolicach 5 minut na kilometr, co w ogólnym rozrachunku powinno mi dać czas, który całkowicie mnie zadowoli. Planem minimum, gdyby coś poszło jednak nie tak, było ukończenie poniżej 1:50. Zacząłem troszkę szybciej, niż zakładałem, zwłaszcza pierwszy kilometr, ale potem udało się już ustabilizować tempo na pożądanym poziomie. Niepokoiło mnie tylko trochę momentami jakieś kłucie w kostce, którego wcześniej przed startem nie czułem i nie wiedziałem czym się to może skończyć. Niewiele też brakowało, abym zaliczył upadek. Wybiegając z bufetu z kubkiem wody w dłoni potknąłem się o wystającą z jezdni nierówność  i chyba tylko fakt, że był to dopiero początek wyścigu i zmęczenie nie było jeszcze duże sprawił, że udało mi się zachować równowagę i uniknąć bolesnego upadku. Pierwszą siedmiokilometrową pętlę pokonałem dokładnie w 34 minuty. Niektórzy uważają, że bieganie półmaratonu czy maratonu po pętli jest nudne. Ja osobiście mam mieszane uczucia. Myślę, że generalnie ma to także swoje dobre strony. Po pierwsze łatwiej jest kontrolować tempo biegu, bo można porównywać między sobą poszczególne odcinki, a po drugie zdecydowanie poprawia to atmosferę biegu. Łatwiej jest bowiem zapełnić na przykład siedmiokilometrową petlę kibicami, niż całą 21-kilometrową trasę półmaratonu, a gorący doping towarzyszący biegaczom na pewno pomaga, zwłaszcza w tych trudniejszych momentach. 

Zdjęcie: Janusz Mazurek

      Drugą petlę biegło mi się już zdecydowanie trudniej. Słońce było już coraz wyżej i temperatura z każdym kilomerem rosła. Mimo więc, że może nie przekładało się to jeszcze na dużo gorsze czasy (pobiegłem ją tylko około 20-30 sekund wolniej niz pierwszą) to jednak nogi stawały się coraz cięższe i nie pomagały nawet porozstawiane na trasie kurtyny wodne, z których namiętnie korzystałem, ale które przynosiły jedynie krótkotrwałą ulgę. Jeszcze trudniej było na trzeciej ostatniej pętli, choć ta też była w tempie niewiele gorszym, albo nawet porónywalnym, co poprzednia. Być może był to jednak efekt tego, że ostatnie dwa kilometry byłem już trochę bardziej zdeterminowany i bardziej skłonny do ryzyka by trochę jednak przyspieszyć. Dopełnieniem po trzech siedmiokilometrowych pętlach do półmaratonu był finisz po bieżni. Meta bowiem, podobnie zreszta jak start i całe miasteczko biegowe tym razem zostały zlokalizowane na siedleckim stadionie lekkoatletycznym, co chyba było miłą odmianą i nadawało dodatkowy klimat.

Zdjęcie: Rafał Wysocki

      Ostatecznie bieg ukończyłem w czasie 1:44:39. Trochę zmęczony, ale bywało też zdecydowanie gorzej. Już w domu po sprawdzeniu swojego prywatnego archiwum okazało się, że to był mój najszybszy ze wszystkich 7 dotychczasowych półmaratonów na Biegu Jacka. Do tej pory najlepszy wynik osiągnałem w 2015 roku (wolniejszy od dzisiejszego o 6 sekund, a ten debiutancki w 2013 roku był wolniejszy o prawie 9 minut). Trudno więc nie być zadowolonym zwłaszcza, że tak jak wspomniałem oczekiwania biorąc pod uwagę okoliczności i warunki były zdecydowanie niższe. Jest dobrze, a szansa na poprawę tego wyniku przyjdzie bardzo szybko, bo kolejny półmaraton już za tydzień. Następny przystanek w drodze do Poznania to Półmaraton Praski w Warszawie. 

Zdjęcie: Tygodnik Siedlecki

2022.08.28 Siedlce Półmaraton: 13 BIEG SIEDLECKIEGO JACKA – 1:44:39


Oceń ten wpis

Ile gwiazdek przyznajesz?

Średnia ocena 5 / 5. Ilość głosów: 6

Brak głosów! Bądź pierwszym oceniającym.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *