Ostatni

      W 2013 roku po trzech latach spokojnego biegania zamarzyłem sobie przebiec jakiś jeden półmaraton. Miał być pierwszy i ostatni. Przebiegłem. Miesiąc później przekraczałem metę swojego debiutanckiego pełnego maratonu. Oczywiście kolejnych nie planowałem. Przez następnych kilka lat ukończyłem conajmniej jeden maraton w roku. W 2016 roku postanowiłem po raz ostatni zmierzyć się ze swoim rekordem i pobiec w Warszawie najszybszy maraton w swoim życiu, a dwa miesiące później całkowicie zakończyć przygodę z pełnymi maratonami i pokonać w Stambule Eurasia Marathon, który jest szczególnym maratonem o tyle, że prawdopodobnie jako jedyny na świecie zaczyna się na jednym kontynencie, a kończy na drugim. “Jak kończyć to z przytupem” – wtedy pomyślałem i tak zrobiłem. Minęło 6 lat, a ja znowu postanowiłem przebiec jakiś maraton. Tym razem już na pewno ostatni. Doszedłem do wniosku, że jak jest forma to nie ma się co zatrzymywać w połowie drogi po wiosennych półmaratonach tylko ją wykorzystać. Biorąc pod uwagę dużo wcześniej zaplanowane wyjazdy na zbliżające sie półmaratony w Dubrovniku, Nicei i Luksemburgu wielkiego wyboru nie miałem, ale DOZ Łódź Maraton wydawał się całkiem ciekawym pomysłem, zwłaszcza, że wybierała się tam także liczna grupa moich kolegów biegaczy z Siedlec i okolic. Czasu na jakieś szczególne przygotowania nie było. Od Poznania, gdzie poprawiłem życiówkę w półmaratonie do Łodzi było raptem trzy tygodnie, ale uznałem, że przecież przez ostatnie miesiące trochę tych kilometrów natłukłem i w zasadzie dystans półmaratonu przebiegałem raz w tygodniu więc tych długich dodatkowych wybiegań, aż tak bardzo nie będę potrzebował. Zwłaszcza, że moim celem było tempo dużo niższe niż te, w którym w tym roku biegałem wszystkie swoje półmaratony. Generalnie to  można powiedzieć, że do Łodzi jechałem prawie jak po swoje…

      Wybrałem się tam w sobotnie popołudnie pociągiem. Po kilku godzinach byłem już na miejscu i pierwsze kroki od razu skierowałem w stronę hali Atlas Arena znanej zwłaszcza z meczów reprezentacji w siatkówce, gdzie było zlokalizowane Expo i biuro zawodów. Na biegaczy czekało tam też pasta party. Zjadłem więc swoją porcję dobrego makaronu i skierowałem się w stronę hostelu, po drodzę oglądając jeszcze zlokalizowany obok hali stadion piłkarski Łódzkiego Klubu Sportowego. Bieganie bieganiem, ale piłkarski sentyment ciągle gdzieś jeszcze tkwi we mnie i trudno go całkowicie zagłuszyć. Zresztą w sumie nawet bardzo nie próbuję. Zwiedzania miasta tym razem nie planowałem. Wolałem odpocząć i skupić się na przygotowaniach do biegu. W hostelu w pokoju byłem zakwaterowany między innymi z Mirkiem. To prawdziwy weternam z prawie setką maratonów na koncie. Złapaliśmy dobry kontakt i popołudnie miło nam minęło na rozmowach o dotychczasowych startach i wspomnieniach z różnych zawodów.

      Bieg został zaplanowany na 9 rano, tak więc nastepnego dnia czekała nas dość wczesna pobudka, zwłaszcza że w okolice hali gdzie zlokalizowany był start musieliśmy się dostać na piechotę. Trasa biegu była wytyczona przez najbardziej atrakcyjne miejsca miasta między innymi przez Rynek Manufaktury, czy też ulicę Piotrkowską. Nie należała może do najłatwiejszych, ale też nie była jakoś wyjątkowo trudna. Najbardziej wymagający wydawał się odcinek od 10 do 22 kilometra, gdzie na biegaczy czekał długi podbieg z różnicą wzniesień około 50 metrów. Wydawało się więc, że jeśli uda się bez kryzysu dotrwać do tego momentu w dobrym czasie i dobrej kondycji to potem powinno być już łatwiej. Dużą niewiadomą była pogoda. W zasadzie cały okres najtrudniejszych przygotowań przetrenowałem w chłodzie i zimnie. Natomiast końcówka kwietnia to czas, gdy robiło się już zdecydowanie cieplej. Trudno bylo przewidzieć jak w takiej sytuacji poradzi sobie z tym faktem organizm. Nie mniej jednak czułem się mocno zmotywowany.

      Tuż przed samym startem spotkałem kolegę poznanego na półmaratonie w Wiązownej. Wówczas przebiegliśmy razem w zasadzie wiekszość dystansu i razem finiszowaliśmy. Po biegu pogratulowaliśmy sobie i nasze drogi się rozeszły, ale jak widać świat biegaczy jest mały i znowu nasze ścieżki się skrzyżowały. Od samego startu wiedząc, że mamy bardzo podobne możliwości znowu biegliśmy razem motywując sie nawzajem i sobie pomagając. Pierwsze 5 kilometrów pokonaliśmy w tempie 5:22. Po 10 kilometrach tempo wzrosło do 5:20. Taki bieg dawał prognozowany czas na mecie 3:45:02, czyli ponad trzy minuty szybciej od mojego rekordu życiowego z roku 2016. Na półmetku średnie tempo w zasadzie się nie zmieniło i wynosiło 5:22, co dawało nadal około dwóch minut zapasu w stosunku do życiówki. Wydawało się więc, że wszystko idzie zgodnie z planem. Do trzydziestego trzeciego kilometra nadal biegłem swój najszybszy maraton w życiu. Niestety maraton ma ponad czterdzieści dwa kilometry, a nie trzydzieści trzy. Po trzydziestym trzecim kilometrze po prostu mnie odcięło. Czułem jak opuszczają mnie kompletnie siły, a nogi stają się coraz cięższe i cięższe. Próbowałem walczyć sam ze sobą i ze swoją słabością, ale nie byłem w stanie. Każda próba przyspieszenia kończyła się niepowodzeniem. W pewnym momencie wyzwaniem stało się w ogóle dotarcie do mety. Każdy kolejny kilometr był coraz większym problemem. Trudności miałem nawet w tych momentach, gdy przechodziłem w marsz i w każdym momencie mógł to być dla mnie koniec tych zawodów, bo nogi miałem po prostu jak z waty. Odnosiłem wrażenie, że momentami nie biegnę nawet w linii prostej tylko małym slalomem. Z upragnionego 3:45 nagle zrobiło się 4:00, potem 4,10…, 4:20. Ostatecznie do mety dotarłem, bo trudno powiedzieć, że dobiegłem z czasem 4:28:04.


      No niestety, ale tak bywa. Maraton jednak uczy pokory i po raz kolejny okazało się że życiowa forma w półmaratonie wcale nie musi oznaczać życiowej formy w maratonie. Nie wiem do końca co się wydarzyło. Czy to był efekt tego, że zabrakło kilometrów na treningu? Czy może nie wystarczająco zadbałem o uzupełnienie płynów i energii na trasie? Czy też może to efekt tego, że pogoda mnie trochę zaskoczyła, wówczas nagle wyszło słońce i zaczęło się robić naprawdę ciepło? A może wszystko po trochu? Fakt, że decyzja o tym starcie była bardzo spontaniczna i zapadła w ostatniej chwili. Nie trenowałem pod kątem maratonu w tym roku tylko pod kątem półmaratonów, a w maratonie jednak nie da się pójść na skróty. Co ciekawe dokładnie 6 lat temu pobiegłem w Atenach Półmaraton Posejdona i to był jeden z tych półmaratonów, które też głównie ze względu na warunki atmosferyczne ewidentnie mi nie poszedł i kosztował mnie sporo zdrowia i energii. Tak więc najwyraźniej powinienem unikać startów 24 kwietnia.

      No cóż… kolejny maraton ukończony. Mimo wszystko cieszy. Jak wspomniałem decyzja o starcie była bardzo spontaniczna, ale czy do końca przemyślana i rozsądna? Nie wiem, może nie. Trudno powiedzieć. A może to nie kwestia decyzji tylko popełnione błędy? Może jakiś przypadek? Też nie wiem i pewnie się już nigdy nie dowiem. Czy jednak tym razem biorąc pod uwagę styl i okoliczności to będzie już na pewno mój ostatni maraton… ? Też trudno powiedzieć. Dziś zdecydowanie więcej jest pytań niż odpowiedzi…

2022.04.24 Łódź Maraton: 10. DOZ ŁÓDZ MARATON – 4:28:04


Oceń ten wpis

Ile gwiazdek przyznajesz?

Średnia ocena 0 / 5. Ilość głosów: 0

Brak głosów! Bądź pierwszym oceniającym.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *