Nieoczywiste kierunki

      W pamięci ciągle jeszcze żywe wspomnienia z podróży do Kiszyniowa, plecak nie do końca rozpakowany, a po kilku dniach przyszła pora znowu ruszać w drogę. Kolejny punkt na mojej mapie to Macedonia Północna, a konkretnie stolica tego kraju Skopje, gdzie już od wielu miesięcy miałem zaplanowany swój 33 oficjalny półmaraton. To nie jest najbardziej oczywisty kierunek wśród turystów. Według działającej przy ONZ Światowej Organizacji Turystyki na liście najczęściej odwiedzanych europejskich krajów Macedonia plasuje się w samym ogonie pięciu państw obok Monaco, Kosowa, Mołdawii i Liechtensteinu, przy czym pozostała czwórka jest w tym towarzystwie zdecydowanie mniejsza, co siłą rzeczy ogranicza ich możliwości na tym polu. Nie mniej jednak mam wrażenie, że z każdym rokiem Macedonia zyskuje na zainteresowaniu i coraz częściej staje się miejscem do którego wybierają się Polacy. Trudno się temu dziwić, gdyż sam w sobie ten kraj jest bardzo ciekawy.

      Macedonia spośród wszystkich terytoriów byłej Jugosławii była jedynym, które uzyskało niepodległość w sposób pokojowy. Macedończycy odzyskali ją w 1991 roku. Wiele kontrowersji budziła  nazwa ich kraju, do której prawa jako element jej dziedzictwa narodowego rościła sobie Grecja argumentując to greckim pochodzeniem i grecką tradycją państwową. Po latach sporu  doszło ostatecznie do kompromisu i w 2019  Macedończycy zgodzili się zmienić nazwę swojego państwa na Macedonię Północną. Niewątpliwie mówiąc o Macedonii nie sposób nie wspomnieć też o znanym z podręczników do historii Aleksandrze Wielkim Macedońskim powszechnie uznawanym za wybitnego stratega i jednego z największych zdobywców w historii ludzkości. Ten żyjący w czwartym wieku przed nasza erą król zmarł bardzo młodo mając zaledwie 32 lata w trakcie przygotowań do kolejnych wypraw wojennych pozostawiając imperium, którego rozpiętość ze wschodu na zachód wynosiła 5 tys. kilometrów. Ważnym wydarzeniem, które odcisnęło piętno w historii zwłaszcza stolicy kraju – Skopje było trzęsienie ziemi, które nawiedziło miasto w 1963. W jego wyniku zginęło ponad 1000 osób, a 75% miasta zostało kompletnie zniszczone.

      W Skopje po dwóch godzinach bezpośredniego lotu wylądowałem w piątkowe popołudnie. Lotnisko położone jest w zasadzie około 20 kilometrów od miasta i dojazd jest dość utrudniony. Między lotniskiem, a miastem kursuje tylko kilka autobusów dziennie, dlatego do centrum dotarłem już dość późno. Jedyne co mogłem jeszcze tego dnia zrobić to odebrać pakiet w biurze zawodów zlokalizowanym w jednym z największych tutejszych centrów handlowych. Odbierając pakiet uciąłem sobie pogawędkę z przypadkowo poznanymi trzema Grekami z Pedro na czele, a jeden z nich miał nawet na sobie koszulkę z Biegu Nocnego we Wrocławiu. Nasze drogi przez okres pobytu w Skopje  krzyżowały się jeszcze co najmniej kilkukrotnie. Niebawem jednak skierowałem się już w stronę znajdującego się nieopodal hostelu, w którym przez najbliższe pięć dni miałem się zatrzymać. Pewnym zaskoczeniem była dla mnie pogoda. Co prawda od kilku dni sprawdzałem prognozy. Spodziewałem się więc, że w Skopje jest teraz dużo cieplej, niż w Polsce, ale 28 stopni przeszło moje oczekiwania.

      Następnego dnia rano miałem zaplanowane oczywiście zwiedzanie. Pewną ciekawostką jest fakt, że miasto Skopje oferuje turystom darmowych przewodników, którzy w określonych momentach czasu w trakcie dnia oprowadzają zainteresowanych po mieście stałą trasą, śladami najbardziej atrakcyjnych turystycznie miejsc i o nich opowiadają. Jedna z takich wycieczek była specjalnie dedykowana dla uczestników niedzielnego biegu. Oczywiście byłem zainteresowany.  Żałowałem tylko trochę, że wycieczkę zaplanowano dość późno, bo o 12:30 dlatego, aby nie tracić czasu zanim stawiłem się o tejże godzinie w miejscu zbiórki przy łuku triumfalnym Porta Macedonia postanowiłem zacząć odkrywać Skopje już wcześniej na własną rękę. Dość szybko dotarłem do centrum. Warto tutaj wspomnieć o pewnej inicjatywie, która miała przepełnić Macedończyków dumą narodową i przypomnieć o świetności ich państwa sięgającej czasów starożytnych, a w wyniku której miasto dekadę temu zostało całkowicie przebudowane. Centrum Skopje zmieniło się w ciągu kilku lat nie do poznania. Powstała ogromna liczba rzeźb oraz budynków użyteczności kulturowej i rządowej w stylu neoklasycystycznym.  Choć nie wszystkim taka architektura przypada do gustu  muszę przyznać, że mi się od razu bardzo spodobało i zrobiło to na mnie ogromne wrażenie. Przez Centrum przepływa rzeka Vardar. Oba brzegi łączą liczne położone blisko siebie mosty. Na jednym z nich znajduje się ogromna ilość rzeźb, które powodują niesamowity efekt. Idąc wzdłuż rzeki moją uwagę przykuły przede wszystkim budynek Prokuratury Generalnej oraz Muzeum Archeologicznego. Po drugiej stronie rzeki przy brzegu zacumowany jest statek hotel-restauracja Senigalia. Niewiele dalej kolejny, najstarszy ze wszystkich, Kamienny Most. Został wybudowany w połowie XV wieku i łączy współczesne centrum miasta ze starą dzielnicą osmańską i Wielkim Bazarem.  Co ciekawe, choć jest najstarszy to jako jedyny ze wszystkich mostów przetrwał wspomniane już ogromne trzęsienie ziemi. Tuż przy samym moście na Placu Macedońskim można odnaleźć ogromną, imponującą rzeźbę Aleksandra Macedońskiego. Trochę dalej od centrum dotarłem do Domu Matki św. Teresy z Kalkuty. Chyba mało kto sobie zdaje sprawę z faktu, że choć była Ona z pochodzenia Albanką to jednak urodziła się i pierwszych dwanaście lat swojego życia spędziła właśnie w Skopje. Dom, w którym mieszkała nie przetrwał trzęsienia ziemi. Pozostały jedynie fragmenty fundamentów i tablica pamiątkowa. Natomiast kawałeczek dalej w miejscu Kościoła, w którym Matka Teresa została ochrzczona został wybudowany Dom Muzeum Matki Teresy. Został on  środku zaaranżowany tak, by przypominał ten prawdziwy, w którym mieszkała. Na wyższym piętrze znajduje się kaplica, w której można się pomodlić. Po dwóch godzinach mojego zwiedzania zaczął padać deszcz. Uznałem więc, że póki co warto wrócić do hostelu, a dalsze zwiedzanie kontynuować już w ramach planowanej wycieczki z przewodnikiem.

      Punktualnie o 12:30 stawiłem się pod łukiem triumfalnym Porta Macedonia, po drodze spotykając zresztą znowu znajomych już Greków. Na wycieczce pojawiło się w sumie kilkunastu biegaczy: Duńczycy, Libańczycy ze Szwecji, Niemcy, Brytyjczycy, Macedończyk. Ja jako Polak od razu stałem się „Lewandowskim”. Moją ciekawość wzbudziła osoba przewodnika Daniela, który jak się okazało też miał zamiar pobiec w niedzielę półmaraton, a dodatkowo świetnie posługiwał się językiem polskim. Już na sam koniec wycieczki zdradził mi, że to efekt tego, że jego mama jest Polką i od lat mieszka w Macedonii. Wspólne zwiedzanie rozpoczęliśmy spacerując raz jeszcze w stronę Domu Matki Teresy. Kierując się dalej dotarliśmy pod budynek dawnego dworca kolejowego, a w zasadzie to co z niego po wspomnianym już trzęsieniu ziemi zostało. Na zegarze znajdującym się nad wejściem do dziś widoczna jest godzina pierwszego wstrząsu – 5:17. Pod gruzami hali głównej zginęły dziesiątki pasażerów czekających na pociąg do Belgradu, a akcja ratunkowa w gruzach dworca należała do najbardziej dramatycznych. Po przebrnięciu przez ośmiometrową warstwę gruzu wyposażeni w czułe, wykrywające dźwięki urządzenia, francuscy ratownicy dotarli do trzynastu ocalałych osób. Wszystkie uratowano po siedemdziesięciu dwóch godzinach od wstrząsu. Tuż obok znajduje się inne ważne w historii Skopje miejsce. To tu przed hotelem Bristol w 1995 roku przeprowadzono zamach na pierwszego prezydenta Macedonii Kiro Gligorova. Po eksplozji samochodu pułapki, obok którego przejeżdżał Mercedes Prezydenta zginęły 4 osoby w tym prezydencki kierowca. Ciężko ranny w głowę Prezydent przeżył. Do dziś nie wykryto sprawców, choć podobno w tej sprawie przesłuchano już 100 000 osób. Niemalże dokładnie w tym samym miejscu przed laty na początku ubiegłego stulecia mieszkał Georgios Zorba, człowiek, którego losy zostały spisane w sławnej powieści „Grek Zorba”. Wracając Kamiennym Mostem przeszliśmy na drugi brzeg Vardaru mijając kilkunastometrowy pomnik Filipa II, czyli ojca Aleksandra Macedońskiego. Podziwiając w oddali stare mury obronne miasta skierowaliśmy się w stronę  Starej Czarszii, czyli starego bazaru. Brukowane wąskie uliczki, niewysokie budynki, meczety, maleńkie zakłady rzemieślników, sklepy z pamiątkami. To wszystko sprawia, że tutaj nadal unosi się duch dawnego Imperium Osmańskiego. Był to już ostatni punkt naszej wycieczki po Skopje.

       Wróciłem do hostelu. Chwilę odpocząłem i odświeżyłem się. Po południu miałem zaplanowane jeszcze Pasta Party w jednym z tutejszych klubów. Szykując się do wyjścia poznałem innego biegacza, Igora. Igor jest Macedończykiem, mieszka niedaleko Skopje, ale ze względu na oczekiwane następnego dnia  korki do Skopje przyjechał dzień wcześniej i tu zamierzał nocować. Pogadaliśmy chwilę i razem skierowaliśmy się w stronę lokalu, w którym miała się odbyć impreza. Zajadając się do woli przepysznym makaronem natknęliśmy się znowu na znajomego już Greka Pedro. Czas mijał bardzo miło i wesoło, ale przyszła pora wracać. Trzeba w końcu było trochę odpocząć i przygotować się do jutrzejszego biegu. Start wyjątkowo wcześnie, bo już o 8 rano. Idąc tak do hostelu zwróciłem uwagę na drogowskaz pokazujący drogę do Prisztiny. Wiedząc, że to stolica Kosowa zapytałem Igora jak daleko jest do tego miasta. Odpowiedział, że niedaleko. W tym momencie w mej głowie rodził się kolejny plan, ale o tym potem. 

      W hostelu w  moim ośmioosobowym pokoju ludzie zmieniali się dosyć często. Dla wielu z nich Skopje było jedynie etapem dłuższej podróży i spędzali w tym mieście jeden lub dna dwa dni. Jednakże miałem w pokoju osobę, która przebywała w tym hostelu od dłuższego czasu. Był to młody Ukrainiec z Odessy – Żenia. Mieszkał w hostelu czekając na pozwolenie pracy w Europie Zachodniej na statku jako steward, a przy okazji zdalnie uczył się programowania w Javie. Muszę przyznać, że wdzięczność jaką okazywał mi, reprezentantowi kraju, który tak mocno pomógł jego rodakom była naprawdę wzruszająca. Z jednej strony byłem okropnie dumny, z drugiej zły i było mi przykro, że przyszło nam żyć i się spotkać w takiej tragicznej i bolesnej rzeczywistości. Mam nadzieję, że wkrótce Ukraina i Jej obywatele z pomocą cywilizowanego świata zwyciężą, pogonią agresora i znowu będą mogli cieszyć się spokojnym życiem.

      W nocy przez Skopje przeszła ulewa z błyskawicami. Zastanawiałem się jaka będzie pogoda w dniu biegu, ale prognozy zakładały, że powinno przestać padać nad ranem i tak rzeczywiście się stało. Gdy następnego dnia rano wraz z Igorem stawiliśmy się w okolicy macedońskiego parlamentu, gdzie zaplanowany był start po nocnym deszczu nie było już wielu śladów, a zza chmur przebijało się słońce. Punktualnie po 8 rozległ się wystrzał startera i ruszyliśmy na trasę. Muszę przyznać, że pierwsze kilkaset metrów biegu było bardzo utrudnione głównie ze względu na tłum biegaczy i wąskie w tej okolicy uliczki. Momentami trzeba było się wręcz zatrzymać. Gdy jednak po mniej więcej 600 metrach wybiegliśmy z okolic Macedonia Gate sznur biegaczy rozciągnął się na tyle, by móc już biec całkiem swobodnie. Specjalnych oczekiwań co do wyniku nie miałem. Ciężki maratoński trening i brak pełnej regeneracji sprawiał że nogi miałem bardzo ciężkie. Uznałem, więc że wynik poniżej 1:45,  zdecydowanie mnie usatysfakcjonuje.

     Starałem się biec każdy kilometr poniżej 5 minut. Trasa nie była może jakoś wyjątkowo trudna natomiast było kilka podbiegów, które dawały się odczuć. Nie pomagał też dość silny wiatr i słońce, które z każdym kilometrem było coraz wyżej. Na kilku nawrotkach zdarzało mi się dostrzec znajomych: Pedro, Igora,  znajomych Niemców z wycieczki, czy też inne osoby spotkane na Pasta Party. Udało mi się też zauważyć kilka polskich koszulek, a przy okazji zamienić kilka słów. Choć biegło się dość ciężko z powodzeniem udawało mi się realizować zamierzony plan. Chyba najtrudniejszy moment przyszedł gdzieś między 15, a 17 kilometrem, gdy mimo sporego już zmęczenia trzeba było zmierzyć się z silną ścianą wiatru. Starałem się więc jak to tylko było możliwe chować się za innymi biegaczami. Stawka była jednak już dość rozciągnięta i nie zawsze się dało. Mniej więcej 3 kilometry do mety byłem już w pełni świadomy wyniku na jaki biegnę i raczej pewny, że cel uda mi się osiągnąć. Mniej więcej kilometr do mety stało się dla mnie jasne, że wynik ten będzie się wahał nawet na granicy 1:44, postanowiłem więc powalczyć by było poniżej. Na metę wbiegłem z czasem 1:43:57. To jest zdaje się mój trzeci wynik ze wszystkich moich półmaratonów zagranicznych. Jestem więc w pełni zadowolony. Na mecie wśród kibiców spotkałem polskich żołnierzy. Już w sobotę spacerując po mieście dało się zauważyć wiele polskich mundurów. Jest to efekt tego, że nasi wojskowi przyjeżdżają często do Skopje ze stolicy Kosowa Prisztiny, gdzie stacjonuje polski kontyngent wojskowy w ramach sił NATO. Porozmawialiśmy chwilę. Okazało się, że kibicowali Oni koledze żołnierzowi, który także stanął na starcie. Spędziłem jeszcze trochę czasu dopingując innych i wróciłem do hostelu odświeżyć się i odpocząć. Leżąc w łóżku zastanawiałem się nad planem na poniedziałek, no i wymyśliłem…

      Czasami życie nas zaskakuje niepożądanymi sytuacjami, nie jesteśmy wówczas zachwyceni, ale okazuje się że nawet takie sytuacje można przekuć w coś pozytywnego, w rzeczy, które otwierają przed nami nowe możliwości. Gdy miesiąc temu zmieniono mi datę lotu powrotnego z poniedziałku na wtorek nie byłem zachwycony i zastanawiam się co ja będę robił dodatkową piątą dobę w Skopje. Okazało się jednak, że tak jak wspominałem łatwo stąd dojechać do innej europejskiej stolicy Prisztiny (Kosowo). Dystans który dzieli oba miasta to niespełna 80km, czyli mniej, niż nam z  rodzinnych Siedlec do Warszawy, a kontrolą graniczna trwa zazwyczaj około 10 minut. Pomyślałem, że skoro już zostałem w Skopje Lewandowskim to posługując się terminologią piłkarską to jak piłka wyłożona na pustą bramkę. Takich szans po prostu nie wypada nie wykorzystywać. Ostateczną decyzję zostawiłem sobie na rano następnego dnia, ale mimo, że prognozy pogody nie były dość optymistyczne wiedziałem już chyba co postanowię.

      Tak, jak się spodziewałem następnego dnia z samego rana pojawiłem się na dworcu autobusowym. Niecałe dwie godziny jazdy z pięknymi górskimi pejzażami po drodze,  za to bez  żadnych problemów na granicy i byłem na miejscu. Szczerze mówiąc spodziewałem się, że będę tam jechał normalnym autobusem. Tymczasem akurat do Prisztiny kursują stare zdezelowane busiki, coś na kształt „marszrutek”. W sumie nawet dobrze się złożyło. W Kiszyniowie jazda taką marszrutką ostatecznie mnie ominęła. Tutaj miałem więc okazję to nadrobić.  Nawet nie bardzo miałem kiedy przygotować sobie plan na zwiedzanie. Wieczorem na szybko wyczytałem tylko w Internecie, że bardzo popularny wśród turystów jest pomnik, który tak naprawdę jest kolorowym napisem Newborn, ustawionym w dniu proklamowania przez Kosowo niepodległości w 2008 roku. Na zdjęciach jakoś jednak nie robił na mnie większego wrażenia dlatego uznałem, że odnajdę go jedynie jeśli starczy mi czasu.

      Zaraz po wyjściu z dworca autobusowego natknąłem się na drugi bardzo popularny punkt wycieczek po Prisztinie, a mianowicie pomnik Billa Clintona zlokalizowany zresztą przy głównej ulicy miasta także jego imienia. Trzeba przyznać, że widać tu wszechobecną wdzięczność w stosunku do Amerykanów za pomoc w uzyskaniu niepodległości. Dowodem na to mogą być chociażby kolejne pomniki, na które natknąłem się dość przypadkowo w dalszej części wycieczki, a mianowicie pomniki Sekretarz Stanu Madeline Albright, czy senatora i kandydata na Prezydenta Stanów Zjednoczonych Roberta Josepha Dole’a. Podążając wzdłuż Bulwaru Billa Clintona moją uwagę przykuł ładny Kościół. Okazało się, że to Katedra Matki Teresy z Kalkuty. Idąc dalej natrafiłem na główny deptak miasta nazwany także Jej imieniem. Poruszając się dość spontanicznie i bez planu postanowiłem zboczyć na chwilę i dotarłem pod Pałac Młodzieży i Sportu, obok którego znajdował się jak się okazało wspomniany już Newborn, a tuż nieopodal także nowoczesny choć niezbyt duży stadion piłkarski FC Prisztina. Idąc dalej głównym deptakiem dotarłem do pochodzącej jeszcze z czasów tureckich Wieży Zegarowej. W tamtych czasach każde miasto targowe miało przypominającą o porze modlitwy wieżę. Tuż obok po drugiej stronie ulicy odnalazłem najbardziej okazały pochodzący z XV wieku meczet Fatih.  Spacerując po mieście często można było zauważyć na różnego rodzaju banerach lub pomnikach Ibrahima Rugovę. Warto więc poświęcić pare słów i tej postaci. Był on przywódcą kosowskich Albańczyków i Prezydentem Kosowa w latach 1992-2006. W 1998 roku dostał także Nagrodę Sacharowa. Dla większości Albańczyków był największym autorytetem  politycznym, a dla wszystkich, nawet swoich przeciwników – autorytetem moralnym.  

      Po trzech godzinach zwiedzania przyszła pora wracać na dworzec, a potem do Skopje. Zwłaszcza, że z nieba zgodnie zresztą z prognozą zaczynał padać intensywny deszcz. Droga powrotna upłynęła bardzo szybko, a to z prostego powodu. Jeszcze przed dojazdem do granicy, gdy trzeba było spisać na kartce nazwiska pasażerów busa i numery paszportów na liście zwróciłem uwagę na imię i nazwisko chłopaka, który siedział tuż przede mną. Zapytałem wprost, czy jest z Polski. Okazało się, że tak. Piotr po studiach w Niemczech zamieszkał właśnie tam i tam się doktoryzuje to jednak pochodzi z Wrocławia. Cała droga minęła nam bardzo szybko na bardzo miłej rozmowie.

      Choć tej wyprawy do Prisztiny w ogóle wcześniej nie planowałem i nie zakładałem to cieszę się, że się jednak zdecydowałem. Muszę przyznać, że trochę się tą stolicą najmłodszego europejskiego kraju zaskoczyłem, bo spodziewałem się zapyziałego, zniszczonego wojną miasta, tymczasem sporo już tutaj tak zwanej „Europy”. Co ciekawe obowiązującą walutą w Kosowie jest euro. Generalnie wiele tu kontrastów. Z jednej strony liczne architektoniczne pozostałości z czasów socjalizmu, z drugiej nowe apartamentowce, budynki rządowe, nowoczesne centra handlowe.  Może nie jest to miejsce, którego najatrakcyjniejsze zakątki można odkrywać tygodniami, ale zdecydowanie ma swój niepowtarzalny klimat i warto je zobaczyć choćby przez ten jeden dzień. Na pewno tej spontanicznej wyprawy nie żałuję. 

      Po powrocie do hostelu chcąc wykorzystać wolny popołudniowy czas i fakt, zbliżającego się nieubłaganie maratonu w Poznaniu postanowiłem pójść jeszcze pobiegać. Dzięki temu, że słońce już powoli zachodziło mogłem podziwiać miasto w odsłonie, której jeszcze nie znałem  i muszę przyznać, że takie Skopje także mi się bardzo podobało. Do treningu wybrałem ścieżkę wzdłuż rzeki, która zresztą jest często wykorzystywana przez biegaczy i wielu z nich po drodze mijałem.  Pobiegłem w stronę stadionu Nacjonałna Arena Tosze Proeski. To wielofunkcyjny stadion nazwany na część macedońskiego piosenkarza, prawdziwej tutejszej gwiazdy, który zginął bardzo młodo piętnaście lat temu w tragicznym wypadku samochodowym w Chorwacji. W 2017 roku na tym stadionie rozegrano Superpuchar Europy UEFA, w którym Real Madryt pokonał Manchester United. Wracając po raz kolejny miałem okazję podziwiać w oddali Krzyż Milenijny. Ten największy na świecie 66-metrowy krzyż postawiony na szczycie oddalonej o 15 kilometrów od centrum góry Wodno został zbudowany jako pomnik upamiętniający okres 2000 lat chrześcijaństwa w Macedonii. Stał się on symbolem miasta Skopje, jest także punktem orientacyjnym i widokowym na panoramę stolicy. Widać go niemalże z każdego miejsca w mieście. 

      No cóż… wszystko co dobre kiedyś się kończy. Przyszła pora wracać do domu. Ostatni dzień to już jedynie pakowanie i droga autobusem na lotnisko. Macedonia Północna i Kosowo to 35 i 36 kraj odwiedzony przeze mnie. Jak już wspomniałem na wstępie oba państwa na liście krajów najbardziej popularnych wśród turystów znajdują się prawie na szarym końcu. Nie były więc to zbyt oczywiste kierunki wyjazdu, ale ja generalnie czasem lubię chodzić pod prąd i myślę, że to był dobry wybór. Nie ukrywam, że był to bardzo ciekawy wyjazd. Pięć bardzo intensywnych dni dostarczyło mi ogromną dawkę emocji, przeżyć, nowych znajomości i wspomnień, które na długo zapadną w mojej pamięci. To moja ostatnia podróż w tym roku. Zaplanowałem sobie, że w 2022 chciałbym odwiedzić 5 kolejnych krajów. Udało się odwiedzić 10, w tym jeden nieuznawany w zasadzie przez nikogo. Można więc powiedzieć, że plan zrealizowany dubeltowo. Pora złapać trochę oddechu, odpocząć, zebrać siły i zabierać się za planowanie kolejnego roku. Jest jeszcze tyle miejsc…

2022.10.02 Skopje (Macedonia Północna) Półmaraton: WIZZ AIR SKOPJE  HALFMARATHON – 1:43:57


Więcej zdjęć z biegu:


Więcej zdjęć ze Skopje:


Więcej zdjęć z Prisztiny:


Oceń ten wpis

Ile gwiazdek przyznajesz?

Średnia ocena 5 / 5. Ilość głosów: 2

Brak głosów! Bądź pierwszym oceniającym.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *