Dobry rok

      To był naprawdę dobry rok. Chyba tak mogę najprościej podsumować to, co wydarzyło się w ciągu ostatnich 12 miesięcy moich sportowych zmagań. Był to rok bogaty w świetne wyniki sportowe, podróże, emocje, przeżycia i doświadczenia. Był to też zdecydowanie najbardziej aktywny rok w moim życiu. Sezon zacząłem już 1 stycznia BIEGIEM NOWOROCZNYM i choć potem czasem się nie chciało, czasem zdrowie nie dopisywało, a pogoda przeszkadzała dotrwałem, aż do samego Sylwestra. W tym czasie wziąłem udział w 20 imprezach biegowych, przebiegłem prawie 2700km (czyli ponad dwa razy więcej, niż zakładałem), udało się poprawić wszystkie rekordy życiowe na najbardziej popularnych dystansach (5km, 10km, półmaraton i maraton), przejechałem na rowerze ponad 3700km, zaliczyłem debiut w duathlonie i wziąłem udział w naszym firmowym turnieju piłkarskim Nielsen Eurocup, który w tym roku odbył się w Belgradzie. Nie sposób też nie wspomnieć o naszym firmowym wyzwaniu sportowym na Endomondo, czemu jednak już wkrótce poświecę osobny wątek.

DSC02950

      Wiosna minęła pod znakiem półmaratonów. Pierwszy z nich to 10 jubileuszowy PÓŁMARATON WARSZAWSKI, który miał być tylko preludium do najważniejszego startu pierwszej części sezonu, czyli kwietniowego 32 OMV VIENNA HALFMARATHON. Już warszawski start przyniósł spory sukces i zupełnie niespodziewany rekord życiowy (1:48:09). Dwa tygodnie później w Wiedniu liczyłem na kolejną poprawę tego wyniku. Niestety tym razem zabrakło trochę szczęścia. Choć sam wyjazd był wyjątkowym przeżyciem i doświadczeniem to jednak nie udało się uzyskać takiego wyniku, jakiego bym sobie życzył.

DSC02982DSC03122

     Po wyjeździe do Wiednia najbliższym celem było szlifowanie formy na dystansie 5km i walka o jedno z 6 miejsc w naszej najlepszej drużynie firmowej na majową sztafetę maratońską Ekiden. Po zeszłorocznym sukcesie, gdzie w najważniejszej dla nas klasyfikacji, jaką była klasyfikacja Sztafet Firmowych zajęliśmy rewelacyjne i zupełnie niespodziewane 7 miejsce apetyty zostały bardzo mocno rozbudzone. Pierwszym etapem tych przygotowań był debiut w wydarzeniu, które łączyło w sobie dwie bardzo ważne dla mnie dyscypliny, czyli bieganie i rower. Tak, jak się tego spodziewałem start w I DUATHLONIE SIEDLECKIM to było naprawdę fajne przeżycie i z niecierpliwością czekam na następną tego typu imprezę. Kolejne wydarzenie, o którym warto wspomnieć to BIEG O’SHEE w ramach ORLEN WARSAW MARATHON. W tym biegu cel był tylko jeden, a mianowicie poprawa swojego rekordu życiowego na 10km. Udało się, a wynik, który osiągnąłem (45:59) był dla mnie ogromną niespodzianką i tknął we mnie wiarę, że wszystko idzie w dobrym kierunku.

DSC03425DSC03436

      Próbą generalną przed Ekidenem miał być XXV BIEG KONSTYTUCJI i próba ta także wypadła bardzo pozytywnie. Zdecydowanie poprawiony rekord życiowy (21:38) udowodnił, że mój trud i wysiłek włożony w przygotowania nie poszedł na marne i jak najbardziej zasłużyłem na miejsce w naszej drużynie. Było to dla mnie o tyle ważne, że z tym startem wiązaliśmy duże oczekiwania i nadzieje. Jak już wspomniałem nie tylko broniliśmy znakomitego wyniku sprzed roku, ale biorąc pod uwagę, że tym roku byliśmy mocniejsi po cichu liczyliśmy, że być może stać nas nawet na walkę o podium. Niestety rywale okazali się jeszcze silniejsi i podium okazało się być poza naszym zasięgiem. Ostatecznie zajęliśmy bardzo dobre piąte miejsce, a gdyby nie mój błąd, przez który straciliśmy kilkanaście sekund byłoby to nawet miejsce czwarte. Choć nie udało się stanąć na podium nie było wielkiego rozczarowania. Wiedzieliśmy, że i tak odnieśliśmy ogromny sukces poprawiając swój zeszłoroczny wynik o kilkanaście minut (2:57:08). Inni po prostu tym razem byli lepsi.

dddbbb

      Po tym starcie kolejne najważniejsze biegi tego sezonu planowałem dopiero na koniec lata i jesienią. Mogłem więc skupić się na aktywnościach i emocjach piłkarskich, czego punkt kulminacyjny przypadł na czerwiec To właśnie wówczas po raz kolejny wzięliśmy udział w naszym firmowym turnieju piłkarskim Nielsen Eurocup, który tym razem odbył się w Belgradzie. Mimo, że lecieliśmy tam w mocno eksperymentalnym składzie wynik, który osiągnęliśmy (ćwierćfinał) był dla nas miłym zaskoczeniem.

DSC03733DSC03747

      Lato to ciężkie treningi przed jesiennymi maratonami. W tym roku poprzeczka została postawiona bardzo wysoko, gdyż chciałem w końcu pierwszy raz w życiu złamać upragniony czas czterech godzin. Po drodze był jeszcze VI BIEG SIEDLECKIEGO JACKA na dystansie półmaratonu, w którym także chciałem powalczyć o kolejną życiówkę. Przez trzy miesiące przebiegłem około 1000km, musiało więc to zaprocentować. Już w biegu w Siedlcach, mimo niezbyt korzystnych warunków i upału udało się poprawić rekord (1:44:45). Wiedziałem już, że ciężkie treningi, często w upale, nie poszły na marne i jeśli tylko zdrowie pozwoli, a szczęście dopisze to jest szansa, że zrealizuję swój najważniejszy sportowy cel tego roku.

DSC04565DSC04597

      Miałem do tego dwie próby 37 PZU MARATON WARSZAWSKI oraz dwa tygodnie później 30 SPAR BUDAPEST MARATHON. Po cichu miałem nadzieję, że uda się to zrealizować już w Warszawie i do Budapesztu pojadę bez żadnego obciążenia psychicznego. Tak też się stało. Doskonała pogoda, dobre samopoczucie, szybka trasa, determinacja i ciężka praca na treningach pozwoliły mi uzyskać wymarzony wynik 3:54:01. Tydzień później pojawiła się kontuzja, która nie pozwoliła mi już walczyć o jeszcze lepszy rezultat na Węgrzech. Nie było jednak niedosytu. To na co liczyłem w tym roku udało mi się zrealizować i czułem ogromną satysfakcję i dumę. Jesienne maratony były ostatnimi ważnymi dla mnie biegami tego roku. Sezon zakończyłem już na luzie cyklem siedleckim cyklem BIEGÓW GÓRSKICH BOGDANA BALI, gdzie bieganie po płaskich trasach zostało zastąpione bieganiem po fajnych przełajowych leśnych trasach w bardzo przyjemnej, wręcz rodzinnej atmosferze. Było to naprawdę fajne urozmaicenie tego wyjątkowo udanego sezonu sportowego. Z niecierpliwością czekam już na kolejny, a w nim kolejne podróże, zawody, emocje, radości i rozczarowania. Oby tych ostatnich było jak najmniej, czego życzę i sobie i innym. Wszystkiego dobrego w Nowym Roku!

DSC047222015_0039_22_2752_53DSC04783

 

Biegi Górskie Bogdana Bali – Etap II

      Minęły dwa tygodnie i przyszła pora na kolejną odsłonę Biegów Górskich Bogdana Bali w podsiedleckim rezerwacie Gołobórz. Pogoda jeszcze łaskawsza, niż ostatnio. Święta za pasem, a na termometrze ciągle kilkanaście stopni. Trasa ta sama. Dwie pięciokilometrowe leśne pętle, choć warunki jakby trudniejsze. Padające ostatnio deszcze sprawiły, że było wyjątkowo grząsko i ślisko. Specjalnych oczekiwań co do wyniku nie miałem. Dobre rezultaty cieszą, jednak te biegi traktuje przede wszystkim jako spotkania towarzyskie i dobrą zabawę.

12376132_833539663425724_547929506397633935_n

      W końcu start. Podobnie jak dwa tygodnie temu stawka szybko podzieliła się na pół. Tym razem jednak udało mi się utrzymać w tej szybszej grupie i nie musiałem biec samotnie.  Starałem się nie zacząć zbyt szybko, ale na biegach takich jak ten, gdzie trasa naszpikowana jest wieloma podbiegami ciężko kontrolować tempo. Początek więc znowu był chyba za szybki. Po kilku kilometrach pojawił się mały kryzys. Starałem się uspokoić oddech, co jakiś czas łapiąc głębsze wdechy. Nie było jednak łatwo.  Po pewnym czasie zostałem w czteroosobowej grupce. Reszta zawodników uciekła do przodu. Z tyłu długo, długo nic.  Przebiegliśmy razem 2 kilometry, przez cały czas to ja zamykałem ta grupę. Nie miałem ani siły, ani ochoty by przesunąć się do przodu.  Tuż przed końcem pierwszej pętli, gdzie było kilka zbiegów wykorzystałem swoje długie nogi i udało mi się oderwać. Szybko jednak zacząłem zastanawiać się czy to był dobry pomysł. Nie byłem w stanie urwać się na dalej niż 20 metrów, za to od tej pory musiałem biec już sam. Koledzy z tyłu biegli w grupce, co na pewno ułatwiało im zadanie. W zasadzie spodziewałem się, że prędzej czy później mnie dogonią i znowu będziemy biec razem. Ten moment jednak nie następował. W samotności pokonywałem więc dystans, na zakrętach odwracając się za siebie starając się kontrolować sytuację.

12376431_833572786755745_5812397673175018704_n

      W pewnym momencie zauważyłem, że zacząłem zostawiać rywali z tyłu. Wiedziałem jednak, że wiele rozstrzygnie się na ostatnich ostrych podbiegach, zwłaszcza na tym największym, na którym najchętniej przeszłoby się po prostu w marsz.  Gdy już go pokonałem, a za plecami nie było widać już nikogo skupiłem się na tym, co przede mną, a tam dostrzegłem jednego z zawodników. Gdy usłyszałem, że jestem 19 postanowiłem powalczyć o miejsce 18 (już na mecie dowiedziałem się, że tak naprawdę była to walka o miejsce 17). Z każdym metrem zbliżałem się do niego. Na kilometr przed metą byłem już tuż za jego plecami. Chciałem chwilę pobiec za nim, odpocząć. Gdy jednak zorientowałem się, że nie ma albo ochoty albo siły na jakąkolwiek walkę, a jego tempo było już dla mnie zdecydowanie za wolne postanowiłem ruszyć do przodu. Ostanie metry to jeszcze samotny mocny finisz i w sumie  czas prawie dwie minuty lepszy, niż dwa tygodnie temu. Kolejne siedleckie spotkanie biegowe za nami. Następny etap już w Nowym Roku.

1910024_833539823425708_4570986102169599868_n

2015.12.05 Siedlce 10km: BIEGI GÓRSKIE BOGDANA BALI 2015/16 – ETAP II – 48:34

Mikołajkowo

 

      To był bardzo aktywny dzień. Nie opadły jeszcze emocje po “górskim” bieganiu w podsiedleckiej Gołoborzy, a pojawiła się okazja na kolejną imprezę biegową. Tym razem w jeszcze bardziej kameralnym gronie, bez rywalizacji, bez pomiaru czasu i kibiców, za to w bardzo miłej atmosferze i uśmiechami na twarzy. Korzystając z zaproszenia Tomka z Grupy Biegowej Skórzec Biega prosto z porannego biegu wybrałem się na mikołajkowe bieganie w Skórcu.

WP_20151205_14_05_56_Pro

      Tomek propagując bieganie i aktywne spędzanie czasu od dawna organizuje spotkania biegowe w swojej miejscowości, był także organizatorem niedawnego Biegu Niepodległości. Na organizowanych przez niego spotkaniach licznie pojawiają się zarówno młodzi jak i starsi, a o jego działalności będzie jeszcze okazja nie raz napisać dużo więcej. Dzisiejsze spotkanie miało charakter mikołajkowy. Większość uczestników przybrała Mikołajowe stroje, a biegaczom przez cała drogę towarzyszył dźwięk dzwonków. W wolnym rekreacyjnym tempie przebiegliśmy kilka kilometrów, a na końcu czekało na nas coś słodkiego. Jako, że to był pracowity i solidnie przepracowany sezon to Mikołaj nie zapomniał także i o mnie. Doceniając trud włożony w treningi i starty podarował mi dziś mały upominek. Dzięki!

WP_20151205_15_26_57_Pro

Więcej zdjęć:

Biegi Górskie Bogdana Bali – Etap I

      Wydawało się, że ten sezon już mam za sobą. Bieg Niepodległości w Skórcu miał być ostatnim oficjalnym startem tego roku. Choć treningowo faktycznie czuję już znaczne rozluźnienie to jednak wykorzystując znakomitą pogodę postanowiłem wystartować jeszcze w pięcioetapowej serii Biegi Górskie Bogdana Bali, której dwa pierwsze etapy przypadają jeszcze w tym roku. Trasa bardzo wymagająca. Kręte leśne ścieżki naszpikowane stromymi zbiegami i podbiegami. To wszystko dodatkowo po grząskim piachu i ściółce. Warunki do biegania jednak znakomite. O tym, że mamy już grudzień przypomina jedynie kalendarz. Za oknem dziś ciepło i naprawdę słonecznie. Jedynie wiatr swoimi podmuchami może trochę przeszkadzać. Na leśnych ścieżkach nie powinno to mieć jednak żadnego znaczenia.

12347879_827629484016742_8529575350963195921_n.jpg

12348155_8275061840290

      W końcu start. Miało być spokojnie i rekreacyjnie. Wyszło zupełnie odwrotnie. Mocny start na tak trudnej trasie prędzej czy później musiał się odbić na dyspozycji. Grupa bardzo szybko rozciągnęła się. Najmocniejsi szybko uciekli do przodu, wolniejsi zostali z tyłu, a ja jak to się często zdarza w małych biegach zostaję osamotniony w środku. Przez najbliższe kilometry przychodzi mi biec zupełnie w pojedynkę. Kątem oka staram się tylko nie stracić z pola widzenia kilku ostatnich zawodników kilkadziesiąt metrów z przodu, by nie zgubić trasy. Nie jest to łatwe, ale nie daję za wygraną. Na czwartym kilometrze czuję, że zaczynam się do nich zbliżać. Za plecami już zupełna pustka. Tuż przed końcem pierwszej pięciokilometrowej pętli dochodzę ich i wyprzedzam. Staram się jeszcze przyspieszyć, ale nie jestem w stanie tego zrobić. Przeciwnie, od tej pory czuję, że biegnie się już naprawdę ciężko. Każdy kolejny stromy podbieg daje się mocno we znaki. Z przodu już prawe nikogo nie widać, za plecami z dwójki rywali został tylko jeden. Biegnę przed nim przez 3 km. Na jednym z zakrętów mylę trasę. Ta mała nieuwaga mimo, że kosztowała mnie tylko sekundy sprawia, że zostaję wyprzedzony. Nie jestem w stanie zareagować. Przeciwnie tracę coraz mocniej dystans. Nogi coraz cięższe, oddech coraz głębszy. Tempo które dziś wybrałem jest zdecydowanie dla mnie za mocne. Daje o sobie znać brak mocniejszych treningów w ostatnich tygodniach. Odwracam się za siebie. Z tyłu nikt już mi nie zagrozi. Ostania prosta. Totalnie brakuje mi już sił. Nie mam już nawet ochoty na żaden finisz. Ostatecznie jednak zbieram się na ostatnich kilkuset metrach i mocno przyspieszam. Mijam metę, na której czeka już na mnie gorąca herbata. Miało być lekko, łatwo i przyjemnie. Było tylko przyjemnie. No i naprawdę sympatycznie. Miło było znowu spotkać tak liczne grono biegowych przyjaciół. Do zobaczenia za dwa tygodnie.

2015.12.05 Siedlce 10km: BIEGI GÓRSKIE BOGDANA BALI 2015/16 – ETAP I – 50:10

WP_20151205_10_47_16_Pro

Więcej zdjęć:

Z wiatrem i pod wiatr

      Podobnie jak rok temu, tak i w tym razem sezon startowy kończę świętując rocznicę odzyskania niepodległości. W tym roku jednak wielotysięczny warszawski Bieg Niepodległości zamieniłem na mały kameralny bieg w podsiedleckim Skórcu. Poza uczczeniem rocznicy tego ważnego dla naszego kraju wydarzenia była to też okazja do spotkania wielu znajomych i miłego spędzenia czasu.

DSC04893

      Choć tym razem to dystans tylko pięciu kilometrów to jednak warunki dość trudne. Pogoda o tej porze roku nie zawsze sprzyja bieganiu. Tym razem jednak to nie niska temperatura była największym problemem, a silny wiatr, który od wczoraj szaleje na Mazowszu. Dużym wyzwaniem było samo dotarcie na start. Na bieg wybrałem się bowiem rowerem. Silne porywy prosto w twarz przez większość drogi skutecznie paraliżowały normalną komfortową jazdę, a pokonanie dwudziestojednokilometrowej trasy w takich warunkach kosztowało mnie wiele sił i było dość trudne. Otuchy dodawała myśl, że przecież z powrotem powinno być już miło i przyjemnie. Trasa biegu także nie należała do najłatwiejszych. Wąskie, grząskie pod wpływem padającego w nocy deszczu polne ścieżki na większości dystansu zapowiadały wiele problemów.

DSC04904

      Start poprzedziło złożenie wieńca pod Pomnikiem Niepodległości oraz odśpiewanie hymnu. Po tej podniosłej chwili w końcu wystartowaliśmy. Zacząłem dość spokojnie, nie wiedząc do końca czego się spodziewać i biegło się bardzo komfortowo. Lasek skutecznie chronił przed wiatrem. Pierwszy kilometr, potem drugi minęły dość szybko, choć trzeba było uważać, by nie potknąć się i nie upaść na grząskiej nierównej trasie. Problemy pojawiły się na trzecim kilometrze. Tutaj na biegaczy czekał długi prosty podbieg. Dodatkowo wiatr, którego silne podmuchy nie ustawały nawet na chwilę teraz wiał prosto w twarz. Z niecierpliwością czekałem na moment, gdy osiągnę koniec tej prostej, gdzie będzie na mnie czekał nawrót, a potem wiatr, który niemiłosiernie wiał w twarz będzie wiał już w plecy. Gdy się to stało poczułem dużą ulgę. Przez następne metry nogi niosły mnie same, można było trochę odpocząć. W głowie dominowała myśl “chwilo trwaj wiecznie”. Niestety po kilkuset metrach pojawił się zakręt i wiatr który przez kilka minut był sprzymierzeńcem znowu zaczął przeszkadzać.

DSC04908

      Mimo wszystko udało się utrzymywać szybsze, niż na początku biegu tempo. Dopiero na ostatnich kilkuset metrach na kolejnym podbiegu trochę zabrakło już tchu i tempo spadło. Jeszcze tylko finisz i meta. Przekraczam ją w pełni zadowolony. Potem już tylko miłe rozmowy, wymiana wrażeń z trasy, gorący bigos i powrót do domu. Tym razem wiatr będzie mi już sprzyjał. Ze Skórca zabieram świetne wrażenia i wspomnienia. Zostawiam podziękowania dla wszystkich, którzy włożyli dużo serca i wysiłku w organizację tego fajnego biegowego wydarzenia, rywalizację i miło spędzony czas.

2015.11.08 Skórzec 5km: I BIEG NIEPODLEGŁOŚCI – 22:58

DSC04900

Więcej zdjęć:

Prawie górski

      Tym razem długie asfaltowe bieganie zamieniłem na zmagania wśród pięknych krajobrazów podsiedleckiego lasu Gołobórz i wystartowałem w II Biegu Prawie Górskim organizowanym przez siedlecką grupę biegową Yulo Run Team. Choć Siedlce położone są na nizinie to jednak nie brakuje tu miłośników górskiego biegania. Bieg Prawie Górski jak sama nazwa wskazuje jest tylko tego drobną namiastką, ale dla osób, które na codzień biegają tylko po płaskich trasach to także spore wyzwanie i świetna przygoda. Przed biegaczami dwie pięciokilometrowe pętle naszpikowane licznymi podbiegami i zbiegami. Na jednym okrążeniu przewyższenie wynosi ponad 100 metrów. Na części dystansu trasa jest bardzo piaszczysta, co dodatkowo podnosi poziom trudności. Mimo zmęczenia przez cały czas  trzeba zachować czujność, by nie potknąć się o kamienie lub wystające z ziemi korzenie, ale też uważać by nie nadziać się na jakąś zwisającą z drzewa gałąź.

DSC04822

      Słaba jesienna pogoda w ostatnim tygodniu mi nie służyła i niestety do ciągle niewyleczonej kostki doszło przeziębienie, a co za tym idzie osłabienie. Biorąc to wszystko pod uwagę, oraz nietypowy charakter tego biegu, start ten potraktowałem przede wszystkim jako dobrą zabawę i okazję spotkania wielu znajomych. Rzadko mam okazję biegać w takich warunkach, dlatego też ten bieg to znakomite urozmaicenie i świetna okazja by poobcować trochę z naturą.

DSC04832

      Na starcie ustawiłem się raczej w końcu 160-osobowej stawki i rozpocząłem bardzo spokojnie i ostrożnie. Mniej więcej w połowie dystansu postanowiłem jednak przyspieszyć. Udało się wyprzedzić wielu zawodników, choć wyprzedzanie na wąskich, krętych i przede wszystkim nierównych ścieżkach nie było łatwe. Dużo zyskiwałem na podbiegach, jeszcze więcej na zbiegach, mimo, że często musiałem się hamować, by uniknąć kolizji, nie stracić równowagi i nie upaść lub nie wylądować na drzewie.

DSC04839

      Ostatni kilometr to przede wszystkim bardzo długi stromy piaszczysty podbieg. Mimo, iż większość biegu przebiegłem na luzie to jednak podbieg ten sprawił mi naprawdę wiele problemów i chwilami brakowało tchu. Gdy udało mi się go już pokonać i wiedziałem, że wszystko, co najtrudniejsze jest już za mną nastąpiło chyba pewne rozprężenie, bo kilkaset metrów przed metą potknąłem się o wystający z ziemi konar. Chyba tylko cudem udało mi się zachować równowagę i uniknąć upadku. Ostatecznie przekroczyłem metę, gdzie czekał już na mnie pamiątkowy medal, znakomita gorąca grochówka i wielu kolegów z którymi można było wymienić jak najlepsze wrażenia.

2015.10.17 Siedlce 10km: II BIEG PRAWIE GÓRSKI – 54:49

DSC04878

Więcej zdjęć:

Hajra! Hajra!

      Gdy dwa lata temu w pewien wrześniowy wieczór ekscytowałem się jeszcze ukończonym właśnie swoim pierwszym w życiu maratonem, w mej głowie zaczynała się już powoli tlić kolejna myśl, że fajnie by było kiedyś pobiec jakiś maraton zagranicą. Minęło trochę czasu zanim zdecydowałem się wdrożyć ten plan w życie. Wydawało mi się to być nie lada wyzwaniem i przyznam szczerze budziło to sporo moich obaw. Czym innym jest bowiem pobiec maraton w mieście, w którym się mieszka i bezpośrednio, po którym można wrócić do domu i odpocząć, a co innego, gdy dochodzi wysiłek związany z podróżą, nocowaniem w hotelu i zwiedzaniem. Pewnie to właśnie dlatego po drodze pojawiło się najpierw kilka innych zagranicznych wyjazdów na krótsze biegi. Myślałem jednak o tym coraz mocniej. Finiszując na półmaratonach w Brukseli i w Wiedniu z zazdrością patrzyłem na tych, którzy razem ze mną na wspólnej mecie kończyli dwa razy dłuższy dystans, z dwa razy większą radością i wiedziałem już, że wcześniej czy później zrealizuje swój plan. W końcu przyszedł czas, gdy należało powiedzieć “to jest właśnie ten moment”, a wybór padł na jubileuszowy w tym roku 30 Spar Budapest Marathon.

DSC04783

      Wszelkie formalności związane w wyjazdem takie jak rejestracja, hotel i przelot załatwiłem już wiosną. Być może dlatego w ogóle nie czułem zbliżającego się ogromnymi krokami wydarzenia i dopiero na kilka dni przed wyjazdem dotarło to do mnie i tak naprawdę zrozumiałem, że to właśnie nadchodzi ta chwila. O formę sportową nie martwiłem się wcale. Bieg poniżej 4 godzin dwa tygodnie temu na Maratonie Warszawskim pokazał, że ciężko przepracowane miesiące i litry wylanego potu nie poszły na marne. Z drugiej jednak strony od tygodnia dokuczała mi nadwyrężona kostka, która mogła pokrzyżować plany. Do biegu zostało jednak jeszcze trochę czasu, liczyłem więc, że kilkudniowa przerwa i odpoczynek pozwoli wyleczyć uraz. Nie do końca się to udało.

DSC04772

      Choć do Budapesztu wybrałem się sam, nie mogłem czuć się samotnie. Już na budapesztańskim lotnisku poznałem Monikę, Przemka, Maćka i Jacka, z którymi spędziłem znaczną część pierwszego dnia pobytu, a potem nasze drogi jeszcze kilkakrotnie krzyżowały się i było to nad wyraz miłe i wesołe towarzystwo. Również na ulicach widać było naszych rodaków i biało czerwone barwy. Do startu w maratonie zarejestrowało się ponad 300 biegaczy z Polski, co sprawiło, że nasza reprezentacja była trzecią siłą po Brytyjczykach i Francuzach, nie licząc oczywiście gospodarzy. W tym tak licznym gronie były też dwie zaprzyjaźnione ekipy (Yulo Run Team Siedlce oraz Biegiem Radom), wśród których również nie brakowało znajomych twarzy i przyjaciół.

DSC04708

      Pierwsza noc w Budapeszcie nie minęła najlepiej. Obudziłem się bardzo wcześnie nie mogąc już potem zasnąć. Być może to trema. Martwiłem się trochę o to, czy kontuzjowana noga wytrzyma trudy biegu. Nastroju nie poprawiała mi też aura za oknem: wiatr, deszcz i chłód to nie są warunki, które lubię. Wiedziałem, więc, że będzie naprawdę trudno. Jeszcze przy śniadaniu zastanawiałem się czy mój start ma w ogóle sens. Z drugiej strony przecież nie po to leciałem tyle kilometrów, by teraz stać z boku i przyglądać się jak bawią się inni. “Najwyżej jakoś doczłapię, najwyżej zejdę z trasy, warto przynajmniej spróbować” – pomyślałem przekonując sam siebie.

DSC04758

      Na start dostałem się historyczną Żółtą linią metra. To jedna z najstarszych (po Londynie) czynnych linii w Europie. Wybudowano ją w 1896 roku w ramach obchodów tysiąclecia istnienia państwa węgierskiego. Od 2002 roku znajduje się na liście Światowego Dziedzictwa UNESCO. Startujemy na Hosok Tere, czyli Placu Bohaterów. To także szczególne miejsce w sercach i historii Węgrów. Plac przez cały okres swojego istnienia był miejscem wielu demonstracji i wydarzeń politycznych. W czasie Węgierskiej Republiki Rad zniszczono znajdujący się tutaj pomnik Franciszka Józefa (odbudowano go w nieco innej formie w 1926), a całość pokryto czerwoną draperią. Po II wojnie światowej postawiono na nim pomnik Stalina. Przetrwał do 56 roku, zniszczony wówczas przez Węgrów podczas powstania. Potem stał tu pomnik Lenina, który po upadku komunizmu zawędrował do specjalnego parku pomników. W 1989 roku około 250 tysięcy ludzi zebrało się tutaj podczas symbolicznego pogrzebu Imre Nagy i anonimowych powstańców z 1956.

DSC04626

      Gdy rozległ się sygnał startu deszcz w zasadzie już nie padał, a barwna i radosna międzynarodowa fala biegaczy z 80 krajów ruszyła do przodu. Rozpocząłem w tempie bardzo podobnym jak w Maratonie Warszawskim dwa tygodnie temu. Po 10 kilometrach czas niemalże identyczny jak w Warszawie czyli około 56 minut, choć przyznam szczerze komfort biegu był zupełnie inny. O ile w Warszawie biegło mi się zupełnie lekko i swobodnie, o tyle tutaj każdy kilometr był wyzwaniem, w które musiałem wkładać dużo więcej wysiłku. Niewątpliwie jednym z powodów tego była także trudniejsza trasa. Sporo kłopotów sprawiały mi zwłaszcza liczne zakręty i podbiegi. Trasa przebiegała po obu stronach miasta, co sprawiało, że co najmniej kilka razy przebiegaliśmy przez rozpostarte po obu brzegach Dunaju mosty. Każda taka przeprawa przez most poprzedzona była ostrym podbiegiem, które dawały się mocno we znaki zwłaszcza w drugiej części dystansu.

DSC04729

      Mniej więcej po godzinie biegu przypomniała o sobie kostka. Od tej pory czułem już niemalże każdy krok. O bólu pomagały zapomnieć niesamowite budapesztańskie widoki, oraz naprawdę żywiołowo dopingująca liczna publiczność. “Hajra! Hajra!” to wykrzykiwane z węgierskich gardeł słowo, choć zupełnie nie wiedziałem co oznacza, tego dnia towarzyszyło mi niemalże na każdym kroku, na każdym zakręcie, na każdej prostej. Od czasu do czasu przeplatało się z polskimi pozdrowieniami wymienianymi z napotkanymi na trasie rodakami. Po połowie dystansu mimo bólu i generalnie nie najlepszej dyspozycji czas znacznie poniżej dwóch godzin. Wówczas to po raz pierwszy uwierzyłem, że stać mnie dzisiaj na naprawdę dobry wynik i być może kolejne pokonanie granicy 4 godzin. Na życiówkę w zasadzie nie liczyłem wcale, ani przez chwilę.

DSC04737

      Gdy dobiegłem do 30km, a tempo ciągle oscylowało grubo poniżej 6km na minutę utwierdziłem się w przekonaniu, że mimo przeciwności losu stać mnie dzisiaj na miłą niespodziankę. Niestety już wkrótce zaczęły się kłopoty. Od 36 kilometra kostka bolała już naprawdę mocno, a i sił zdecydowanie zaczynało brakować.  Czułem, jak z każdym kilometrem słabnę, nic nie mogąc z tym zrobić. Gdzieś na 38km przeszedłem na chwilę w marsz. Wyprzedzający mnie jakiś Francuz w średnim wieku poklepał mnie po ramieniu dając tym samym sygnał że jest już blisko i bym wykrzesał z siebie jeszcze odrobinę energii. Zacząłem znowu biec, a on uśmiechając się tylko wyciągnął kciuk do góry pokazując, że właśnie o to mu chodziło. Starałem się utrzymać za nim jak najdłużej, jednak przez najbliższe kilometry co najmniej jeszcze dwa razy przechodziłem w kilkudziesięciometrowy marsz czując totalną bezradność. Coraz bardziej nieobecnym wzrokiem krążyłem po licznej i żywiołowo dopingującej publiczności słysząc ciągle to “Hajra! Hajra!”. Gdy moim oczom ukazała się tablica informująca o pokonaniu właśnie 40 kilometra siły wróciły. Zebrałem się mocno raz jeszcze. Ostatni kilometr to już finisz. Gnałem przed siebie wiedząc, że za moment przekroczę linię mety, chwilę potem na mojej szyi zawiśnie już medal, a ja będę mogę w końcu przysiąść i odpocząć. Tak też się wkrótce stało.

DSC04735

      Czas to 4:13:32. Z perspektywy dwóch tygodni przed biegiem? Słabo, bardzo słabo. W końcu Maraton Warszawski pobiegłem prawie 20 minut szybciej. Z  perspektywy porannego startu? Dobrze, bardzo dobrze. Wiedziałem, że będzie ciężko, zastanawiałem się tylko kiedy zaczną się problemy. Od razu? Czy może po 10, 20, 30 kilometrze? Celem podstawowym, jaki postawiłem sobie na starcie było po prostu ukończyć, potem złamać 5 godzin, by po kolejnych kilku kilometrach znowu zweryfikować go na poprawę ubiegłorocznej życiówki (4:23:29). Tylko przez chwilę uwierzyłem, że jestem dziś w stanie pobiec poniżej czterech godzin, jednak rzeczywistość i okoliczności szybko zweryfikowały te nadzieje. Mimo wszystko nie czuję rozczarowania. W końcu nie w każdym biegu robi się życiówki, a cel na ten rok czyli złamanie magicznych dla mnie czterech godzin został już zrealizowany. Mogę więc ze spokojem, pokorą i czystym sumieniem przyjąć ten wynik na przysłowiową klatę i cieszyć się po prostu, że po pierwsze podjąłem wyzwanie, po drugie nie poddałem się, gdy było ciężko, a po trzecie i to w tym wszystkim najważniejsze miałem okazję uczestniczyć w tym biegowym święcie i świetnie się bawić. Choć na podsumowania przyjdzie jeszcze pora to już dziś mogę powiedzieć, że jest to wspaniałe ukoronowanie tego bardzo udanego dla mnie biegowego roku. Nie ma co się jednak oglądać się za siebie, a należy patrzeć do przodu, dlatego dziś jeszcze żyje wspaniałymi wspomnieniami, cieszę się i przeżywam chwile spędzone w Budapeszcie, ale od jutra zaczynam rozglądać się za kolejnym wyzwaniem… Hmmm… może Ateny? Stambuł?

2015.10.11 Budapeszt (HUN) Maraton: XXX SPAR BUDAPEST MARATHON – 4:13:32

DSC04722

Więcej zdjęć:

Cztery godziny prawdy

      Choć to niedzielny poranek, a za oknem jeszcze ciemno, czas wstawać. Dziś nie mogę pozwolić sobie choćby na odrobinę lenistwa. Przede mną duże wyzwanie – 37 Maraton Warszawski. Od wielu już dni rozgrywałem ten bieg w swojej głowie. Zastanawiałem, się jak pobiec. Czy zacząć szybciej i potem biec ile starczy sił, czy też może lepiej rozpocząć ostrożnie, a przyspieszyć potem na dystansie? W głowie wiele scenariuszy, jeszcze więcej różnego rodzaju obaw, nadziei, myśli… ale jeden cel – Złamać 4 godziny.

DSC04520

     To już mój trzeci maraton. Każdy z poprzednich dwóch był nie tylko wielkim wyzwaniem, ale i ogromną przygodą. Każdy z nich miał swoją własną historię. Gdy debiutowałem dwa lata temu cel był tylko jeden – ukończyć. Pobiegłem go bardzo ostrożnie. W końcu to debiut. Rok temu ambicje sięgały znacznie wyżej. Wiedziałem już czego się spodziewać, na co zwrócić uwagę, czego się obawiać i na co liczyć. Ten bagaż doświadczenia sprawił, że moje oczekiwania były już znacznie większe. Przede wszystkim chciałem poprawić wynik z poprzedniego roku. Jednak po cichu liczyłem także na złamanie czasu 4 godzin. Ostatecznie biegnąć z małą kontuzją nie podjąłem ryzyka. Z perspektywy mety oceniam, że była to jedyna słuszna decyzja, bo nawet gdyby nie ten drobny uraz to nie byłem na ten wyczyn wystarczająco przygotowany. W tym roku jest zupełnie inaczej. Nigdy w życiu nie biegałem tak dużo, jak tego lata. W ciągu ostatnich trzech miesięcy pokonałem ponad 1000 km, wliczając w to aż 3 trzydziestokilometrowe wybiegania i 9 półmaratonów. Swój wolny czas podporządkowałem treningom i czułem, że zrobiłem, co mogłem i dałem z siebie naprawdę wszystko. Czy to wystarczy? Nie wiem… dowiem się wkrótce.

DSC04553

      Na starcie ustawiłem się w strefie 3:55. Od wielu dni śledziłem prognozy, a te nie były bardzo optymistyczne. Chłód i silny wiatr, a może i deszcz to nie są warunki, w których biega mi się komfortowo. Tymczasem aura zupełnie zaskoczyła. Nie ma chłodu, nie ma deszczu, ani wiatru. Pogoda w zasadzie idealna, by zmierzyć się z tym królewskim dystansem. Przede mną cztery godziny prawdy. Cztery godziny które odpowiedzą na pytanie czy jestem w stanie już dziś zrealizować swój cel, czy też przyjdzie jeszcze na to trochę poczekać. Nie wiem czy to tylko kwestia tremy, ale od rana nie czułem się najlepiej i miałem wrażenie że to nie jest mój dzień. Wszystko zmieniło się, gdy przebrałem się i stanąłem na starcie wśród innych biegaczy. Ta wspaniała atmosfera, adrenalina sprawiły, że znów naprawdę uwierzyłem w sukces.

DSC04573

      W końcu start. Od samego początku trzymam się pacakemarów na 3:55. Przez cały bieg staram się pilnować wszystkich bufetów, by odpowiednio się tam nawadniać i odżywiać. Gdy po 10km zerkam na czas i jest dużo wolniej, niż się spodziewałem głowę przenika myśl, by może zostawić pacemakerów i przyspieszyć. Ostatecznie nie decyduję się na to. Oni mają doświadczenie, oni wiedzą lepiej. To była słuszna decyzja, bo po 16km pojawia się chyba najtrudniejszy okres tego biegu. Nie wiem czy to kryzys czy też pacemakerzy po prostu podkręcili tempo, ale przez pewien czas mam poważny problem by utrzymać się tuż za ich plecami i muszę wkładać w to dużo więcej wysiłku, niż jeszcze chwilę wcześniej. Zaczynam odstawać. Pojawiają się pierwsze myśli zwątpienia, ale walczę. Wiem, że jeśli stracę z nimi kontakt mogę zapomnieć o złamaniu czterech godzin, a przecież o to mi w tej dzisiejszej zabawie chodzi.

DSC04565

      W połowie dystansu na szczęście wszystko wraca do normy, siły powracają i znowu dostaję wiatr w żagle, choć łatwo i przyjemnie nie będzie już do samego końca. Na 32 kilometrze zerkam na zegarek. To moment gdy nabieram przekonania, że się uda, że to jest właśnie ten dzień. “Tego już chyba nie można spieprzyć” – pomyślałem, choć w każdej chwili może przecież nadejść legendarna ściana. Nie nadeszła. Po 40 kilometrze postanawiam zostawić pacemakerów z tyłu i gnać już ile sił prosto do mety. Wiem już, że się uda. Zostało 500 metrów, 300, 200. Widok bramy stadionowej i gorący doping kibiców sprawiają, że krzesam z siebie jeszcze odrobinę energii. W końcu meta. Mijając ją pozwalam sobie jeszcze podnieść ręce wysoko w geście triumfu. Zrobiłem to. Ciężko wykonana na treningach praca nie poszła na marne.

DSC04597

      To chyba najważniejszy dzień i chwila w historii mojego biegania. Gdy zaczynałem biegać jedynie marzyłem o maratonie. Dwa lata temu chciałem pobiec maraton poniżej 5 godzin. W tym roku poprzeczka została zawieszona wyjątkowo wysoko, ale udało się. Złamałem kolejną wydawałoby się nieosiągalną dla siebie barierę. Kosztowało mnie to wiele pracy i wysiłku, ale opłacało się, a satysfakcja z osiągnięcia czegoś, o czym jeszcze do niedawna można było jedynie marzyć jest ogromna. Ten bieg to także swoiste pożegnanie ze Stadionem Narodowym. Po kilku latach, gdy meta Maratonu Warszawskiego usytuowana była na tym obiekcie tym razem była to ostatnia szansa, by po wielogodzinnym wysiłku zafiniszować właśnie tam i by poczuć ten niesamowity dreszczyk emocji. Cieszę się, że to było godne pożegnanie.

img245Iwona Lewandowska – jedna z najlepszych polskich biegaczek, wielokrotna Mistrzyni Polski w biegach na 5 i 10km, rekordzistka Polski na dystansie 20km. Reprezentantka naszego kraju na najbliższych Igrzyskach Olimpijskich w Rio w Maratonie

2015.09.27 Warszawa Maraton: XXXVII PZU MARATON WARSZAWSKI – 3:54:01

Więcej zdjęć:

Powrót do korzeni

     Minęło już pięć lat, gdy po raz pierwszy stanąłem na starcie oficjalnej imprezy biegowej. Nie była to łatwa decyzja. Długo wahałem się i zastanawiałem się czy dam radę. Biegałem wtedy jeszcze naprawdę niewiele, a dystans wydawał się być bardzo długi. W końcu to, aż całe 10km. Może być ciężko, może nie ukończę? Może się tylko skompromituję? Jednak ciekawość i chęć spróbowania swoich sił zwyciężyła, a niewątpliwie czynnikiem który przesądził był fakt, że była to pierwsza tego typu impreza organizowana w moich rodzinnych Siedlcach, w których się wychowałem i w których spędziłem większość swojego życia. Gdy jednak stanąłem na starcie wątpliwości było wciąż mnóstwo. W mej głowie kłębiło się wiele myśli. Co ja tutaj w ogóle robię? Profesjonalni zawodnicy, ubrani w równie profesjonalne stroje i ja zupełny nowicjusz bez żadnego doświadczenia zaledwie po paru weekendowych treningach, ubrany w bawełniany podkoszulek i nieodpowiednie buty. Trochę onieśmielony patrzyłem na kibiców, którzy licznie stawili się na trasie by dopingować zawodników. Trema minęła zaraz po starcie.  Wkrótce jednak dał o sobie znać brak doświadczenia. Zbyt szybki początek, zadyszka i po 3km w głowie już tylko jedna myśl kiedy to się skończy. Od tego momentu to była już tylko walka ze sobą, swoimi słabościami i pogodą, bo jak na czerwcowe popołudnie przystało słońce paliło wówczas bardzo mocno. Blisko godzinę zajęło mi pokonanie całego dystansu, by w końcu potwornie zmęczony, ale zadowolony doczłapać na linię mety i odebrać swój pierwszy w życiu medal.

DSC04425

      Od tamtej pory dużo się zmieniło. Ja jestem już zupełnie innym, bardziej świadomym i doświadczonym biegaczem, a i Bieg Jacka, o którym mowa stał się renomowaną imprezą organizowaną na wysokim poziomie i z dużym rozmachem. Również dziesięciokilometrowy dystans został zastąpiony dwoma innymi (5km i półmaraton – do wyboru).  Odkąd pojawiła się taka możliwość wybieram półmaraton. Trzy lata temu to właśnie w Siedlcach pobiegłem swój pierwszy w życiu bieg na tym dystansie, by miesiąc później na fali dobrego wyniku i euforii ukończyć także (już w Warszawie) swój pierwszy maraton. Tegoroczny Bieg Jacka traktowałem przede wszystkim jako próbę generalną przed zbliżającymi się jesiennymi maratonami i celem jaki sobie postawiłem w tych biegach, czyli złamanie w końcu czterech godzin. W ostatnich tygodniach biegam naprawdę dużo, nie miałem jednak przekonania czy droga jaką obrałem w przygotowaniach do jesiennych startów jest odpowiednia i czy prowadzi mnie ona do realizacji postawionego przed sobą celu. Miałem w tej kwestii wiele wątpliwości i obaw. Ten bieg miał mi dać przynajmniej częściową odpowiedz na nurtujące mnie w tej kwestii pytania.

DSC04447

      Pogoda podobnie jak 5 lat temu bardzo słoneczna. Nie będzie więc łatwo, no cóż. Zarówno wśród zawodników, jak i zebranych na trasie kibiców wiele znajomych twarzy.  Krótkie pogawędki, wymiana uśmiechów i spojrzeń.  W końcu start. Plan na bieg prosty: pobiec tak, by złamać godzinę i pięćdziesiąt minut. Ten wynik tknąłby we mnie trochę optymizmu i pomógł spokojnie realizować swój przedmaratoński plan. Początkowe kilometry w równym tempie około 5 minut na kilometr. Małe kłopoty pojawiły się na siódmym kilometrze. Wówczas to stawka rozciągnęła się już dość mocno. Wszyscy lepsi uciekli mocno do przodu, tych słabszych zostawiłem z tyłu. Blisko dwa kilometry musiałem biec niemalże sam, co niewątpliwie było mało komfortowe i działało dość demotywująco. Nie odbijało się to na szczęście na tempie biegu, które jak zaprogramowane kształtowało się ciągle w okolicach 5 minut na kilometr. Słońce mocno grzało, zbawienne w tej sytuacji okazywały się rozstawione na trasie kurtyny wodne. Każda taka wizyta dawała nieoceniony zastrzyk energii i orzeźwienia. Czekałem, aż zacznie brakować mi sił, w taką pogodę wydawało się to być nieuniknione. Żaden poważny kryzys jednak na szczęście nie następował. Mijały kolejne kilometry, kolejne pętle. Z pewnym sentymentem pokonywałem trasę biegnąć chociażby ulicą Asłanowicza gdzie mieszkałem pierwszych 10 lat swojego życia i spędziłem swoje dzieciństwo, czy też ulicą Konarskiego, gdzie chodziłem do szkoły podstawowej, a potem średniej. Wiele od tamtej pory się tam zmieniło. Co kilometr spoglądałem na zegarek, a tempo ciągle podobne – w okolicach 5 minut na kilometr. Mniej więcej w połowie czwartej pięciokilometrowej pętli postanowiłem przyspieszyć. Świadomość, że mimo niesprzyjającej aury biegnę dość szybko i jestem dziś w stanie pobić swój rekord życiowy na tym dystansie dodawała mi sił i motywacji. Długi finisz zacząłem niespełna kilometr przed metą. Gdy wbiegałem na metę już wiedziałem. Poprawiłem się o ponad minutę. Wspaniałe to chwile, gdy wiesz, że ciężkie treningi i wylany pot nie idą na marne i stajesz się coraz lepszy w tym co robisz. Daje to ogromną satysfakcję i motywację na przyszłość. Ze spokojem mogę skupić się na przygotowaniach do maratonów. Wiem, że jestem na odpowiedniej drodze do jesiennego sukcesu i jeśli tylko zdrowie pozwoli, a szczęście dopisze to się uda. Musi się udać. Z niecierpliwością zaczynam odliczać dni, które pozostały do maratońskich startów, a wszystkich tych, którzy chcieliby się dowiedzieć dlaczego Bieg Jacka jest Biegiem Jacka zapraszam do lektury artykułu: Pierwsze kroki

2015.08.30 Siedlce Półmaraton: VI BIEG SIEDLECKIEGO JACKA – 1:44:45

DSC04481

Więcej zdjęć:

63 dni chwały

      Pierwszy dzień sierpnia jest w historii naszej stolicy dniem szczególnym. To właśnie tego dnia ponad 70 lat temu Warszawa wystąpiła zbrojnie przeciwko niemieckiemu okupantowi. Powstanie, które trwało 63 dni i kosztowało życie ponad 200 tys. mieszkańców stolicy przeszło do historii jako niebywały akt heroizmu.  Aby uczcić rocznicę tamtych wydarzeń od 25 lat w naszej stolicy organizowany jest Bieg Powstania Warszawskiego. To już mój trzeci start w tej imprezie i za każdym razem jest to dla mnie spore przeżycie. Sceneria i atmosfera biegu są bowiem niepowtarzalne i wyjątkowe. Sama pora tego wydarzenia jest szczególna, gdyż Bieg Powstania Warszawskiego rozgrywany jest już o zmroku. Ustawiane wzdłuż trasy znicze, rekonstruktorzy, odtwarzane odgłosy powstańczych wystrzałów i świetlne iluminacje nadają tej imprezie niepowtarzalny klimat.

PHOTO: EAST NEWS  POWSTANCY NA ULICACH WARSZAWY. POWSTANIE WARSZAWSKIE, 1944 R.       ORIGINAL PHOTOGRAPHIES OF WARSAW UPRISING FIGHTINGS
PHOTO: EAST NEWS

      Tym razem specjalnych oczekiwań jeśli chodzi o wynik sportowy nie mam. Na dystansie 10km w tym sezonie osiągnąłem już nawet dużo więcej, niż chciałem i skupiam się powoli na przygotowaniach do jesiennych maratonów. Dlatego też trudno było liczyć na świetny rezultat. Start ten był więc dla mnie przede wszystkim okazją do spotkania wielu znajomych i uczczenia rocznicy tych dramatycznych wydarzeń sprzed lat. Pogoda w tym biegu też raczej nie pomaga. Już niemalże tradycją są trudne warunki. Mimo, iż bieg odbywa się późną porą, zwykle nadal jest gorąco i duszno. Rozgrzany całodziennym lipcowym upałem asfalt dodatkowo podnosi temperaturę. Wydawało się, że i tym razem będzie tak samo, gdyż cały dzień było 30 stopni, a słońce paliło niemiłosiernie. Jednak na kilka godzin przed biegiem przez Warszawę przeszła prawdziwa ulewa i przetoczyły się burze.

DSC04341

      Początek biegu, jak zwykle poprzedza Mazurek Dąbrowskiego. Tysiące gardeł w towarzystwie jednych z ostatnich bezpośrednich uczestników tamtych wydarzeń odśpiewuje hymn, by już za chwilę zmierzyć się z dystansem i swoimi słabościami. Rozpoczynam spokojnie. W ostatnich tygodniach trenowałem bardzo intensywnie i odczułem w nogach ciężkie treningi. Trzeba więc było być bardzo ostrożnym by nie zacząć za ostro i w dalszej części biegu organizm nie odmówił posłuszeństwa. Biegło mi się jednak bardzo dobrze i tempo było całkiem mocne. Niestety na trzecim kilometrze przytrafiła mi się przygoda, która wydawałoby się, że pogrzebała moje szanse na dobry rezultat. Nie lubię biegać z telefonem i staram się tego unikać, tym razem jednak zrobiłem wyjątek i wkrótce tego żałowałem. W pewnym momencie mi po prostu wypadł, rozpadając się na trzy kawałki. Zatrzymanie się, wrócenie się po niego kilka metrów i złożenie go w całość to strata kilkudziesięciu sekund. Osłabione morale, strata muzyki, możliwości pomiaru i kontroli czasu na kolejnych kilometrach jest już nawet niewymierna. Zdecydowanie podcięło mi to skrzydła i trochę straciłem wiarę, że mogę poprawić swój wynik sprzed roku, który wnosił 51:11, a który był moim podstawowym celem w tym biegu. Na szczęście było to tylko chwilowe. Biegło mi się naprawdę dobrze i wyprzedzając coraz to większą ilość zawodników, czułem, że moje tempo rośnie.

DSC04329

      Pogoda tym razem pomagała, tuż po starcie znowu rozpadał się deszcz, który sprawił, że powietrze nie było tak duszne. Z drugiej strony było dość ślisko i kilka osób niestety zaliczyło upadek.  Po pierwszej pięciokilometrowej pętli wiedziałem, że biegnę w na czas w granicach  50:30. Było wiec naprawdę nieźle, mimo niesprzyjających okoliczności. Postanowiłem powalczyć o złamanie pięćdziesięciu minut. Miałem wrażenie, że im bliżej mety, tym biegnę coraz szybciej. Gdy zostało niewiele ponad kilometr rozpocząłem finisz. Metę minąłem ze świadomością, że udało się nie tylko poprawić zeszłoroczny wynik, ale także po raz kolejny złamać 50 minut.  Dobry to wynik, z którego powinienem i jestem bardzo zadowolony, chociaż sam bieg i przygoda z telefonem chwały mi nie przynosi.

2015.07.25 Warszawa 10km: XXV BIEG POWSTANIA WARSZAWSKIEGO – 49:21

WP_20150725_20_47_12_Pro

Więcej zdjęć: