Czarne chmury

      Trzydziestym krajem, który postanowiłem odwiedzić jest Francja. Przejeżdzałem już kiedyś wiele lat temu autokarem przez ojczyznę Napoleona w drodzę na Wyspy Brytyjskie, no ale takich przypadków nie liczę, bo trudno to nazwać pobytem w kraju, gdy widzi się go jedynie z perspektywy okna autokaru lub oczekując na prom podczas przeprawy na drugą stronę kanału Le Manche. Potrzeba było 17 lat by znowu stanąć na francuskiej ziemii, tym razem jednak już w pełnym tego słowa znaczeniu. Co do wyboru miasta, które chciałbym zobaczyć to w sumie nie miałem jakichś większych dylematów. Oczywiście w takich sytuacjach zwykle pierwszym wyborem staje się stolica. Francja ma też wiele innych interesujących pięknych miejsc, które kuszą swoją atrakcyjnością, ale szczerze mowiąc jakoś mnie do Paryża nie ciągnęło, podobno to już nie to samo miasto co kiedyś, a jako że lubię klimaty nadmorskie i bieganie pod palmami wybór padł bez większego zastanawiania się na lazurowe wybrzeże i Niceę. Ten wyjazd byl zaplanowany i zorganizowany już od kilku miesięcy, ale im było do niego bliżej, tym jakoś zbierały się nad nim coraz większe chmury i poprzedzało go wiele niefortunnych przypadków. Już nawet nie wspominam o tym, że jakiś czas temu zmieniono mi godziny powrotnego lotu w na tyle istotny sposób, że skróciło to mój pobyt o  znaczną część ostatniego dnia i skomplikowało w dużym stopniu plany pobytu.  Okazało sie jednak, że to jedynie pozornie najważniejszy problem, bo im było bliżej do tej podróży to zaczęły się pojawiać kolejne. Przede wszystkim kilka dni przed wyjazdem dopadło mnie przeziębienie. Może nie czułem się jakoś wyjątkowo fatalnie, ale zatkany nos, czy duże osłabienie to nie był komfortowy stan do podróżowania i zwiedzania, tym bardziej biegania, a  sytuacja nadal była rozwojowa. Ponadto kilkanaście godzin przed wyjazdem doszło w Warszawie do dużej awarii kolejowej powodującej wielogodzinne opóźnienia pociągów. Dowiedziałem się o tym dosłownie w ostatniej chwili i nie bardzo byłem w stanie już cokolwiek z tym zrobić. Niby docierające sygnały sugerowały, że awaria zostanie usunięta zanim dojadę do Warszawy, ale wiadomo jak to jest. Zawsze człowiek zakłada najgorsze. Zwłaszcza, że oprócz kolejarzy swoje trzy grosze dorzucili także meteorolodzy zapowiadając na noc mojego wyjazdu załamanie pogody, wichury, burze i deszcz. Trudno w takiej sytuacji o spokój. Nic tu już jednak nie zależało ode mnie. Pozostało jedynie czekać i mieć nadzieję, że wszystko pójdzie zgodnie z planem.  Do pociągu wsiadałem więc nie wiedząc tak naprawdę czy dojadę na czas, albo czy mój samolot w ogóle wystartuje. Na szczęście obawy okazały się niepotrzebne. Co prawda deszcz faktycznie zaczął padać już zaraz po wejściu do pociągu i towarzyszył mi cały czas aż do momentu wejścia na pokład samolotu, ale nie przerodziło się to już w żadne większe kłopoty. Ani na ziemii, ani w powietrzu.

      Wyjeżdzałem z domu bardzo wcześnie rano, wręcz jeszcze w nocy. Dlatego też już przed południem byłem na miejscu w Nicei i mogłem cieszyć się słońcem lazurowego wybrzeża, a jedyne co mogło rzucić cień na ten wyjazd to ciągle nienajlepsze samopoczucie. Zaraz po wylądowaniu złapałem tramwaj do miasta i rozpocząłem swoją kolejną przygodę. PIerwszym punktem był tradycyjnie odbior pakietu w miasteczku biegowym zorganizowanym na placu Massana. Jest to miejsce wielu tutejszych imprez, jak choćby karnawału. Ciekawostką jest fakt, że to centralne miejsce Nicei jeszcze w XIX wieku było tak naprawdę mostem łączącym dwie części miasta rozdzielone rzeką Papillon.  Zalewała ona miasto jednak na tyle często, że zdecydowano się zabudować jej koryto. Dzięki temu dziś rzeka płynie pod centrum miasta, a Nicea zyskała całkiem spory teren, który trwale połączył obie jej części.

       Chwilę potem byłem już na chyba najbardziej znanym turystom w mieście miejscu, czyli Promenadzie Anglików. Ta jedna z najważniejszych atrakcji miasta to ciągnący się wzdłuż wybrzeża i lokalnych plaż długi na siedem kilometrów deptak.  To nie tylko popularne miejsce spacerów, czy imprez, ale jest ono także często wykorzystywane do aktywnego wypoczynku. Przez całą jej długość biegnie ścieżka rowerowa, co chwilę można natknąć się na biegaczy, rolkarzy, deskorolkarzy itd. Warto także pamietać, że w 2016 roku to właśnie Promenada Anglików była miejscem zamachu terrorystycznego podczas którego zamachowiec wjechał ciężarówką w świętujących w tym miejscu Dzień Zdobycia Bastylii. Zginęło wówczas 86 osób, a 202 zostało rannych.

      Mniej więcej w połowie długości promenady minąłem znany z pocztówek z Nicei hotel Negresco. To klejnot i pomnik francuskiej historii, kultury i sztuki, który jest często wybierany jako miejsce noclegowe przez największe gwiazdy, czy osobistości świata kultury. Nocowali tu choćby Beatlesi, Michael Jackson, Freddy Mercury, czy wielu innych. Warto też wspomnieć o jedynym w swoim rodzaju ogromnym żyrandolu, który do dziś wisi w głównym holu hotelu. Ten liczący ponad tonę i zawierający prawie dwa tysiące kryształów eksponat został zamówiony na początku XX wieku przez rosyjskiego cara Mikołaja II, ale z powodu wybuchu rewolucji bolszewickiej nigdy nie został odebrany przez zleceniodawcę. Na całym świecie są takie dwa. Jeden w Negresco, drugi na Kremlu w Moskwie. To zresztą nie jedyny rosyjski akcent w Nicei. Trochę dalej od najbardziej znanych turytycznie atrakcji odnalazłem cerkiew prawosławną zwaną Soborem Św. Mikołaja, wzniesioną  na miejscu willi, w której w połowie XIX wieku zmarł w czasie swoich wakacji syn cara Aleksandra – Nikołaj.  Ponieważ nie chciałem się za bardzo forsować przed biegiem zwłaszcza, że nadal czułem się mocno oslabiony, a slońce grzało niemiłosiernie to tego dnia zakończyłem już odkrywanie miasta, a resztę zostawiłem na niedzielę po biegu i zameldowałem się w hotelu by się trochę zregenerować.

      W hostelu tym razem miałem wyjątkowo liczne  towarzystwo. W pokoju w którym zamieszkałem było przygotowane miejsce dla dziesięciu osób. Nie licząc wyjazdu na Bieg na Monte Cassino, gdzie przez kilka dni nocowałem na sali gimastycznej z grupą kilkudziesięciu osób to chyba mój rekord.  Nocowanie w tak licznym gronie ma swoje minusy, czasami ciężko się wyspać, zawsze jest jakiś hałas, czasami brakuje miejsca, ale ma też to swoje dobre strony. Mieszkanie w hostelu takich warunkach jest trochę niczym jazda autobusem, a każdy dzień jest kolejnym przystankiem, na którym co chwila jedni wsiadają, inni wysiadają. Dzięki temu można poznać naprawdę wielu ciekawych ludzi z odległych zakątków świata.

      W pokoju miałem tym razem grupkę ludzi z Kolumbii, ale na codzień mieszkajacych we Francji. Były to dwie młode pary i towarzysząca im starsza kobieta, być może mama któregoś z nich. Za dużo sobie nie porozmawialiśmy, bo słabo komunikowali się po angielsku, choć czego nie dopowiedzieliśmy to pokazywaliśmy rękoma. Poza tym była starsza Pani z Paryża,  młody chłopak Charlie, dla którego Nicea była jego rodzinnym miastem  i pewien wycofany nie bardzo komunikatywny Pan w średnim wieku, o którym przez cały czas myślałem że jest Francuzem. Nawet gdy rozmawiał przez telefon, to starał się mówić tak cicho by nikt go nie słyszał i by nikomu nie przeszkadzać. Dopiero ostatniego dnia się bardziej otworzył. Powiedział, że jest z Argentyny i dwa lata temu był w Polsce. To akurat nie było dla mnie żadnym zaskoczeniem, gdyż już wcześniej dostrzegłem, że ma plecak ze Światowych Dni Młodzieży w Krakowie. Ostatniego dnia w pokoju pojawił się też ponad pięćdziesięcioletni Niemiec z Magdeburga. Wyjątkowy gaduła, aż do zamęczenia,  a dodatkowo kumulował  w sobie wiele cech, o których może nie będę się rozpisywał, ale których raczej nie oczekuje się od swojego współlokatora, bo bywają męczace i irytujące. Mimo tego budził pewną sympatię, choć przyznam szczerze, że na wiele tematów i spraw życiowych pewnie trudno byłoby się nam dogadać, bo mamy zupełnie inny punkt widzenia. W kazdym razie jeden wspólny dzień w hostelu dało się bezproblemowo wytrzymać i jakoś się dogadywaliśmy. Osobą z którą złapałem najlepszy kontakt był John, młody chłopak ze Stanów Zjednoczonych, który pojawił się w hostelu wieczorem drugiego dnia mojego pobytu. Bardzo podgodna i komunikatywna osoba.  Rozmawialiśmy sporo opowiadając o sobie i o swoim życiu, kraju. Polubiliśmy się w zasadzie od samego początku. Można powiedzieć, że się wręcz zakumplowaliśmy. Było mi bardzo miło, że w planach ma wizytę w naszym kraju, do czego go oczywiście zachęcałem i dałem mu wiele wskazówek. Mam nadzieję, że spełni swoje plany i mu się u nas spodoba.

       Start biegu o 8 rano bardzo mnie cieszył, nawet mimo wczesnej pory, zwłaszcza biorąc pod uwagę wczorajsze warunki pogodowe, gdzie słońce mocno grzało, a na niebie nie było najmniejszej chmurki. Dawało to nadzieję na uniknięcie podczas biegu największego upału. Z drugiej strony wymagało to wcześniejszego wstania. Na szczęście na start miałem stosunkowo blisko, a ponadto nie musiałem się przejmować, że wszystkich pobudzę, bo okazało się,  że wcześniej wspomniana kolumbijska grupka, także przyjechała na bieg, choć ich planem było pobiec krótszy dystans 10km. Gdy ja wstałem częsć z nich była już na nogach. Dość szybko się ogarnałem i niebawem byłem już w miejscu gdzie zlokalizowany był start.  Muszę przyznać, że to co mnie zdziwiło to duże środki bezpieczeństwa. Policjanci w wykrywaczem metalu i długą bronią byli obecni zarówno przy wejściu do miasteczka biegowego, gdzie odbierałem pakiet startowy, jak również przy wejściu na start. To za pewne pokłosie zamachu terrorystycznego sprzed kilku lat, o którym już pisałem.

        Trochę się obawiałem tego biegu. Jak wspomnialem nie czułem sie najlepiej. Jeszcze wieczorem bolała mnie mocno głowa i miałem katar, czułem się trochę odwodniony i mocno osłabiony.  Rano tuż przed biegiem na szczęście było już chyba zdecydowanie lepiej, a i pogoda okazała się być dość łaskawa, bo choć było nadal gorąco to jednak słońca było zdecydowanie mniej, a niebo przykryły delikatne chmury.  Na starcie spotkałem dwóch Polaków. Tomek który od 8 lat mieszka we Francji biegł 10 kilometrów, z drugą osobą, którą spotkałem tuż przed samym wystrzałem startera wymieniłem jedynie pozdrowienia, bo nie było już nawet czasu pogadać. Specjalnych oczekiwań co do wyniku nie miałem. W normalnych okolicznościach na pewno chciałbym pobiec poniżej godziny i pięćdziesięciu minut, ale biorąc pod uwagę samopoczucie zastanawiałem się czy w ogóle będę w stanie ukończyć. Z drugiej strony widząc pewną znaczącą poprawę postanowiłem chociaż spróbować, choć muszę przyznać, że jakiś mocno zdeterminowany w realizacji tego planu nie byłem. Powiedziałbym, że dominowała we mnie raczej duża ostrożność.

     Zacząłem tempem na godzinę pięćdziesiąt. Trasa w dużej mierze biegła obok znanych mi już miejsc.  Wystartowaliśmy na Promenadzie Anglików i to po niej bieglismy wzdłuż wybrzeża przez wiekszość dystansu po drodze mijając zresztą hotel Negresco. Bieg był organizowany w klimacie lat 80. Wielu kibiców wystylizowanych było na tamte lata, a na trasie rozstawione były lokalne zespoły, które grały ówczesne przeboje. Pogoda niby sprzyjała, bo było chłodniej niż dzień wcześniej, ale z drugiej strony powietrze było nadal bardzo ciepłe.  Biegło się dość ciężko od samego poczatku i dość szybko koszulka zrobiła się cała mokra od potu. O tym, że  mimo zachmurzenia to nie były łatwe warunki świadczy chociażby fakt, że mijałem conajmniej kilka osób potrzebujących pomocy medycznej. Mimo wszystko udawało mi się utrzymywać założone tempo. Po 12 kilometrach dobiegłem do spotkanego na starcie Polaka. Była okazja na to, co się nie udało wcześniej czyli wymienić swoje wrażenia, porozmawiać o dalszych biegowych planach, doświadczeniach.  Dla mnie to było jednak za wolne tempo więc po pewnym czasie pożegnalismy się i przyspieszyłem wracając do tempa, którym przebiegłem pierwszą połowę dystansu. Mniej więcej dwa i pół kilometra przed metą zacząłem sobie zdawać sprawę, że miałem nadłożone więcej dystansu niż byłem świadomy i mimo, że biegłem cały czas tempem na godzinę i pięćdziesiąt minut to w ostatecznym rozrachunku mogę mieć problem, aby taki wynik na mecie osiągnąć.  Postanowiłem przyspieszyć. Okazało się to jednak już za mało. Na metę dotarłem z czasem 1:50:18, czyli trochę wolniej niż oczekiwałem. Czy jestem rozczarowany? Może troszeczkę. Wczoraj ten wynik brałbym w ciemno, dziś mały niedosyt chyba jest. Choć generalnie przyjmuję to na spokojnie. 

      Po biegu powrót do hostelu. Po drodze spotkałem jeszcze znajomych z Kolumbii i wymieniliśmy wrażenia. W hostelu jedynie chwila odpoczynku, szybki prysznic i wyruszyłem zwiedzać Niceę. Normalnie bym pewnie wypoczywał po biegu, ale biorąc pod uwagę wspomnianą wcześniej zmianę godziny lotu powrotnego we wtorek musiałem trochę zoptymalizować i zmodyfikować plan swojego zwiedzania, aby starczyło czasu na wszystko co chcialem zobaczyć. Idąc kolejny raz Promenadą Anglików po drodze odkryłem, że Nicea też ma swoją statuę wolności. Jest to chyba niemalże dokładna kopia tej nowojorskiej, tyle że wykonana z metalu i oczywiście nieporównywalnie mniejszych rozmiarów. Jak to się mówi “z metr dwadzieścia w kapeluszu”. Niewiele dalej dotarłem do  pierwszego punktu swojej drogi to jest Wzgórza Zamkowego – Colline du Chateau.

      W przeszłości to wzgórze było najważniejszym punktem w mieście. To tutaj  znajdowała się katedra oraz siedziba władców, która w późniejszym czasie zamieniona została na ufortyfikowaną cytadelę. Tą na początku XVIII wieku jednak zniszczono i nigdy już mie  odbudowano, a w jej miejsce powstał park, miejsce spotkań i wypoczynku tutejszych mieszkańcow oraz turystów. Ze wysokiego na 90 metrów wzgórza rozpozcierają się przepiękne widoki. Z jednej strony na miasto i plaże, a z drugiej na port. Po zejściu na dół  kierując się dalej natknąłem się na wykuty w skałach wzgórza imponujący ogromny pomnik ofiar wojennych I wojny swiatowej, a także port Lympia, który podziwiałem już ze wzgórza, ale tym razem mogłem go zobaczyć już z bliska. Kierując się dalej w stronę hotelu doszedłem do jednego z główych i chyba najbardziej lubianych placów miasta – Placu Garibaldiego. Ten najstarszy plac w mieście powstał na początku XVIII wieku. Bedąc na placu warto zwrócic uwagę na jedną ciekawą rzecz. Oglądając wyremontowane kamienice równo przylegające do placu można zauważyć rzecz na pierwszy rzut oka niewidoczną, a mianowicie, że wszystkie ozdoby na budynkach poza okiennicami są namalowane. Wykorzystano tu technikę malarstwa iluzjonistycznego, która sprawia, że kolumny pod oknami i zdobienia dookoła nich wyglądają na prawdziwe. Plac Garibaldiego jest rzadkim przykładem użycia tego efektu w przestrzeni publicznej w Europie.

      Plan na kolejny dzień był od dawna znany i z góry ustalony. Pobudka wcześnie rano i marsz do portu skąd odjeżdża autobus do Monaco, czyli trzydziestego pierwszego kraju na mojej liście.  Monaco od Nicei dzieli raptem 18km. Dojeżdza tam prawie jak za darmo autobus komunikacji miejskiej. Wszystkie turystyczne poradniki na które rzuciłem okiem w internecie radziły by w autobusie zajmować miejsce po prawej stronie, bo dzięki temu możemy podziwiać cudowne widoki lazurowego wybrzeża. Tak też uczyniłem. Mniej więcej po czterdziestu minutach dotarłem do Monaco i od razu czekała na mnie miła niespodzianka. Po wyjściu z autobusu poczułem jakbym się nagle znalazł na samym środku toru Formuły 1. Wszędzie dookoła były porozstawiane opony i barierki ochronne, oznaczenia i banery reklamujące ten wyścig, a także inne elementy infrastrukrury związane z Grand Prix, jak na przykład trybuny.  Okazało się, że wysiadłem w samym sercu Monaco, czyli Monte Carlo. Warto też tutaj wspomnnieć o tym, że zawsze się nad tym zastanawiałem, a byłem chyba zbyt leniwy, aby to w końcu sprawdzić, że jak to jest, że Monaco to w zasadzie państwo miasto, bardzo małe zreszta, jedno z najmniejszych na świecie, drugie zaraz po Watykanie, a z drugiej strony odbywa się coś takiego jak Rajd Monte Carlo. Czym jest zatem to sławne Monte Carlo skoro nie jest to miasto? Odpowiedz jest stosunkowo banalna, bo Monte Carlo to po prostu dzielnica Monaco.  W hostelu Charlie wspominał mi o tym, że rozsądnie by było pojechać do Monaco bardzo wcześnie, bo mogą być korki związane z wyścigiem. Nie wdawałem się wówczas w szczegóły i generalnie zrozumiałem, że odbył się on w niedzielę. Byłem świadomy, że mogę zobaczyć coś co jest związane z F1, ale nie spodziewałem się, że będzie tego aż tak dużo i zrobi to na mnie aż tak duże wrażenie. Nawet zacząłem trochę żałować, że nie wiedziałem wcześniej o wyścigu, nie zamieniłem swoich planów i zamiast zwiedzać Niceę po biegu nie wybrałem się od razu do Monaco, a Nicei nie zostawiłem sobie na kolejny dzień. Specjalnym fanem Formuły 1 raczej nie jestem, przynajmnej odkąd nie ma w niej Roberta Kubicy, ale myślę, że byłoby to naprawdę ciekawe doświadczenie zobaczyć pędzące ponad 300 kilometrów na godzinę bolidy, usłyszeć ten ryk silników i poczuć w powietrzu zapach palonej gumy i paliwa. Już po powrocie do hostelu sprawdziłem w internecie i okazało się, że to co widziałem to nie sprzątanie po wczorajszym wyścigu tylko przygotowania do wyścigu w następny weekend, co tylko jeszcze bardziej pozwoliło mi zrozumieć z jak wielkim rozmachem to wszystko się odbywa skoro przygotowywania  zaczynają sie tak wcześnie i jak dużego nakładu pracy, ale i czasu to wszystko wymaga. W zasadzie już tydzień przed wydarzeniem kompletnie przeorganizowywana jest cała dzielnica miasta.

      Biorąc pod uwagę rozmiary tego kraju nawet nie miałem szczególnego planu zwiedzania. Mając jedynie w głowie ustalonę pewną listę miejsc, które chciałem zobaczyć i świadomość jak mały jest to kraj postanowiłem oddać sie trochę przypadkowi. Na liście były oczywiście okolice toru tor Formuły 1, a wysiadajac w Monte Carlo w zasadzie na samym starcie mogłem sobie odhaczyć pierwszy zaliczony punkt, choć tak naprawdę klimat wyścigu i infrastruktra z nim związana towarzyszyła mi przez większość pobytu w Monaco. Idąc dalej przed siebie dotarlem do przepięknego kasyna Monte Carlo. To najsłyniejsze na świecie kasyno jest często kojarzone  z Jamesem Bondem. W Monaco, a także przed kasynem w Monte Carlo nakręcono wiele ujęć do filmów o Jamesie Bondzie. W “Golden Eye” mogliśmy ogladać Pierce’a Brosnana podjeżdżającego pod kasyno Aston Martinem. Z kolei Sean Connery i Kim Basinger tańczą w atrium budynku w filmie “Nigdy nie mów nigdy”. Nie zdecydowałem się na grę. Biorąc pod uwagę, że wcześniej na ulicy znalazłem 20 eurocentów to jestem w gronie tych nielicznych szczęśliwców, którzy z Monte Carlo mieli okazję wyjechać bogatsi niż przyjechali.

      Trochę później dotarłem w okolice Forum Grimaldi, największego centrum konferencyjno-kongresowego w Monaco. Tuż obok tego miejsca zlokalizowany jest Ogród Japoński i trzeba przyznać, że jest to faktycznie taka mała Japonia. Można tu poczuć się jak w kraju kwitnącej wiśni. Jest to chyba najbardziej zielone miejsce w Monaco, a przynajmniej wśród z tych które miałem okazję zobaczyć. Idealne do tego by tu chwilę odpocząć i nabrać siły na dalszą częsć wyprawy. W tej okolicy miałem w planie zobaczyć jeszcze jedno miejsce. Promenada Mistrzów to odpowiedź Monako na słynną Aleję Gwiazd w Hollywood oraz chodnik z odciskami dłoni gwiazd w Cannes, z ta różnicą, że tutaj eksponuje się odciski najsławniejszych piłkarzy na świecie. Można tu znaleźć odciski Zbigniewa Bońka, Pele , Zidane, Ronaldo czy Del Piero. Niestety musiałem się obejść smakiem, gdyż ze względu na rozbudowę okolicy, która w tym momencie przypominała wielki plac budowy promenada jest aktualnie niedostępna.

      Wracajac dotarłem do portu. Port w Monaco jest używany od czasow starożytnych choć zmodernizowano go  w znaczym stopniu około 100 lat temu. Znajdujące się  tu jachty robią naprawdę ogromne wrażenie.  Dziś może być tu zacumowanych równocześnie nawet 700 jednostek. Gdy wydawało mi się że zaliczyłem już wszystko co chcialem zobaczyć i zacząłem już nieśmiało myśleć o powrocie stwierdziłem, że jeszcze przejdę się kawałek dalej i można powiedzieć, że rzutem na taśmę  dotarłem do jednej z najważniejszych atrakcji Monaco, a która kompletnie wyleciała mi z głowy, czyli Pałacu Książecego. Jest to zbudowany na wysokiej skale pałac, który od ponad 700 lat stał się oficjalną siedzibą panującej w Monaco rodziny Grimaldich. To tu mieszkała też sławna hollywoodzka aktorka Grace Kelly po ślubie z księciem Rainierem III.  Po zobaczeniu pałacu i zrobieniu kilku zdjęć z widokiem na panoramę przyszedł czas powrotu. No Nicei wróciłem naprawdę podekscytowany.

      Ostatniego dnia nie planowałem już niczego konkretnego. Zresztą nie było na to za bardzo czasu. Byłem też już trochę zmęczony w ciągu trzech dni mimo osłabienia chorobą przeszedłem lub przebiegłem 75 kilometrów. Nawet zacząłem sobie myślęc, że w sumie to może i dobrze się stało, że mi ten lot przesunęli, bo dzięki temu wracam do domu wyspany i wypoczęty i w normalnej porze, a nie zmęczony kolejnym ciężkim dniem w dodatku w środku nocy.  Przecież i tak zobaczyłem w zasadzie już wszystko co chciałem, posiedziałem chwilę na plaży, mimo niedyspozycji zaliczyłem kolejny cudowny półmaraton, byłem w Monaco, poznałem fajnych ciekawych ludzi. W zasadzie wszystko się udało tak jak chciałem i sobie zaplanowałem. Mimo zbierających się przed wyjazdem czarnych chmur słońce nie przestało świecić nawet przez chwilę.  To był naprawdę wspaniały wyjazd.

2022.05.22 Nice (Francja) 30th SEMI-MARATHON INTERNATIONAL DE NICE – 1:50:18


Więcej zdjęć z biegu:


Więcej zdjęć z Nicei:


Więcej zdjęć z Monaco:


Więcej zdjęć dotyczących GP Formuły 1:

 


Oceń ten wpis

Ile gwiazdek przyznajesz?

Średnia ocena 5 / 5. Ilość głosów: 4

Brak głosów! Bądź pierwszym oceniającym.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *