W telewizji już od kilku dni meteorolodzy trąbili o nagłym powrocie zimy i zima rzeczywiście wróciła. W sumie to dopiero połowa marca więc o tej porze roku śnieg, czy mróz to nic takiego nadzwyczajnego, ale ja zdecydowanie wolę słońce i lato, a wydawało się, że wiosna zagościła już na dobre. Nie cieszą mnie więc raczej tego typu sytuacje. Na szczęście już od kilku miesięcy w tych dniach miałem zaplanowany wyjazd na półmaraton w miejscu, gdzie zimy w zasadzie nie ma wcale. Dlatego za polską zimę w tym roku już serdecznie dziękuję, nie jestem zainteresowany. Zamiast śniegu wybieram plażę, zamiast -5 wolę +25 w słonecznym mieście Limassol na Cyprze.
Zanim rozpocząłem swoją wielką ucieczkę zaczęło się dość niefortunnie, bo nagły powrót zimy zaskoczył nie tylko mnie, ale i polskie koleje. Niewiele brakowało, abym spóźnił się na samolot. Na szczęście udało się wybrnąć z tej sytuacji obronną ręką. Niewątpliwie pomógł fakt, że samolot również był opóźniony, dokładnie z tego samego powodu. Zazwyczaj podróżuję sam, ma to swoje dobre strony. Jestem wtedy zupełnie od nikogo niezależny, sam decyduję co robię, gdzie idę i kiedy, ale zdarzają się wyjazdy, że mam towarzystwo. Zaletą takich wyjazdów jest to, że jest weselej i pewnie trochę ciekawiej. Tym razem wygrała kombinacja obu opcji. Mówiąc krótko wyjazd miałem zaplanowany trochę niezależnie i po swojemu, ale przez znaczną część czasu spędzonego na Cyprze towarzyszyć mi mieli przyjaciele biegowi z drużyny Zmęczeni na Starcie Dobiegniew, czyli Tomek, Iwona, Sandra i Grzegorz. Poznaliśmy niemalże dokładnie rok wcześniej podczas wyjazdu na półmaraton na Malcie. Przywiozłem wówczas ze sobą wspaniałe wspomnienia. Z Tomkiem miałem przyjemność wyjechać i pobiec razem w lutym tego roku także półmaraton w Marrakeszu.
Na lotnisku w Larnace wylądowaliśmy późno w nocy. Szybko udało się namierzyć jakąś taksówkę i ruszyliśmy w drogę do Limassol. Oba miasta dzieli mniej więcej 70 kilometrów. Ja na tą noc nie miałem zarezerwowanego noclegu. Uznałem, że nie ma sensu skoro na miejscu będziemy w zasadzie wcześnie nad ranem. Zamiast tego zrobiłem sobie nocny spacer promenadą wzdłuż plaż, a potem spocząłem na molo i miałem przyjemność oglądać chyba jeden z najpiękniejszych wschodów słońca jakie do tej pory widziałem. Spędziłem tam trochę czasu, a gdy życie w Limassol w ten sobotni poranek zaczęło się w końcu budzić na dobre udałem się do położonego nieopodal swojego hostelu, gdzie miałem zamieszkać przez najbliższe dwa dni. Zostawiłem tylko rzeczy, przebrałem się i skierowałem się w stronę portu, gdzie było zlokalizowane miasteczko biegowe. Odebrałem pakiet startowy, zrobiłem kilka zdjęć i rozpocząłem odkrywanie Limassol.
Zanim podzielę się wrażeniami z tej podróży, warto powiedzieć kilka słów o tym mieście. Położone nad malowniczą Zatoką Akrotiri Limassol jest drugim co do wielkości miastem na Cyprze, wyspie gdzie kiedyś przecinały się drogi kupców trzech kontynentów, a która dziś ze swoją średnią roczną temperatura wynoszącą 25 stopni i ponad 300 słonecznymi dniami w roku przyciąga uciekających przed zimą turystów, takich, jak ja. Niewątpliwym atutem są długie i czyste plaże. Niemal wszędzie w mieście znajdują się piwnice win i małe sklepy, gdzie można kupić lokalne owoce. Limassol wyróżnia się żywą kulturą świętowania. Festiwale win i inne imprezy odbywają się tu regularnie i przyciągają tłumy. Mimo, że historia miasta sięga Bizancjum to jednak zwykle nie jest ono kojarzone z zabytkową architekturą. Jest to efekt trzęsień ziemi i licznych najazdów, które sprawiły, że znaczna część historycznej zabudowy nie dotrwała do naszych czasów. Stare miasto wciąż jednak pamięta nawet templariuszy.
Swoją podróż po Limassol rozpocząłem od odnalezienia katedry Agia Napa, która został zbudowana na przełomie XIX i XX wieku na ruinach starszej, mniejszej cerkwi bizantyjskiej. Według tradycji kościół zawdzięcza swoją nazwę ikonie Matki Boskiej, która została znaleziona na polanie (z łac. „napa”) i dlatego to właśnie Jej jest poświęcony. Idąc dalej dotarłem do ulicy Zik-Zak. Ta malownicza aleja, która przecina centrum miasta znana jest głównie jako miejsce spędzania wolnego czasu. Tak naprawdę to jednak zdecydowanie coś więcej. Wyznacza ona bowiem miejsce, gdzie krzyżują się różne kultury i gdzie odnajdujemy wiele zabytków z przeszłości miasta. Jednym z nich jest niewątpliwie zwieńczony charakterystycznym minaretem Wielki Meczet. Ta wzniesiona w XVI wieku na bazie łacińskiej świątyni podczas osmańskiej dominacji budowla była pierwszym meczetem używanym w Limassol na potrzeby religijne Osmanów. Jego położenie w pobliżu Starego Portu w Limassol nie było przypadkowe. Służyło bowiem mieszkańcom okolicznych wsi, którzy przyjeżdżali autobusami na Plac Zamkowy na modlitwę, a z drugiej strony różnym podróżnikom i kupcom. którzy przybywali do portu i także szli do świątyni, by oddawać cześć Allahowi. Niewątpliwie jest to jedna z najważniejszych pozostałości po dominacji osmańskiej ciesząca się dużym zainteresowaniem zarówno mieszkańców, jak i turystów, którzy codziennie odwiedzają tę okolicę.
Wspaniałą atrakcją Limassol jest też położony w pobliżu Starego Portu zamek, w którym znany przede wszystkim z filmów o Robinie Hoodzie angielski król Ryszard Lwie Serce pod koniec XII wieku poślubił księżniczkę Beregarię. Dziś wygląda on już jednak trochę inaczej, gdyż czterysta lat później został zdobyty i przebudowany przez Osmanów. Do 1940 roku mieściło się tu więzienie. Obecnie jest to Muzeum Średniowiecznego Cypru. Po jakimś czasie wróciłem w okolice Mariny. Mówi się, że to jeden z najpiękniejszych portów na Cyprze. Warto go odwiedzić zwłaszcza przed zachodem słońca. W tym świetle bowiem zarówno nadmorskie kafejki, jak i zacumowane w porcie jachty prezentują się najbardziej okazale. Niewiele dalej znajduje się obsadzona eukaliptusami promenada. Na kimś kto przybywa z naszej części Europy tego typu roślinność zawsze robi wrażenie. Krótki spacer promenadą zakończył powrót do hostelu. Chwila odpoczynku, prysznic i wróciłem do portu, gdzie w sobotnie popołudnie było zorganizowane Pasta Party i gdzie byłem umówiony z przyjaciółmi z Dobiegniewa. Zajadając się pysznym makaronem mogliśmy porozmawiać i wymienić pierwsze wrażenia.
Początek biegu zaplanowano na 7:30 w okolicach portu. Przyzwyczaiłem się już, że w tym rejonie Europy upał i palące słońce wymusza na organizatorach start bardzo wcześnie rano. Wśród uczestników sporo Polaków. Na liście startowej maratonu 32 osoby, wśród półmaratończyków 18 Polaków wliczając w to mnie, przyjaciół z Dobiegniewa oraz Jarka i Roberta, których też miałem przyjemność poznać rok wcześniej na Malcie, a tu nasze ścieżki znowu się skrzyżowały. Trasa biegu wiodła promenadą wzdłuż morza. Po pokonaniu połowy dystansu miała nastąpić nawrotka i powrót do portu. Specjalnych oczekiwań co do wyniku nie miałem. Trudno się biega w takich warunkach atmosferycznych, zwłaszcza po całym dniu zwiedzania. Liczyłem jednak, że uda się złamać godzinę i pięćdziesiąt minut. Pierwsze pięć kilometrów pozwalało o tym realnie myśleć. Jednakże z każdym kolejnym kilometrem, gdy słońce było coraz wyżej było o to coraz trudniej. Na drugim pomiarze ustalonym gdzieś w połowie dystansu zegarek zatrzymał się okolicach 53:12. Stało się więc jasne, że pobiec tak jak sobie założyłem łatwo nie będzie. Na kolejnej piątce tempo jeszcze spadło. Ostatnie kilometry to już nie tylko palące słońce, ale i wiatr i muszę przyznać, że każdy z nich był sporym wyzwaniem. Na metę dotarłem z czasem 1:52:09. Odpoczywając po biegu spotkałem Tomka, Sandrę, Iwonę i Grzegorza. Porozmawialiśmy chwilę, wymieniliśmy wrażenia z biegu, zrobiliśmy kilka wspólnych zdjęć i umówiliśmy się na popołudnie w Ich hotelu by spędzić trochę czasu razem spacerując promenadą wzdłuż tutejszych plaż.
Ostatni dzień pobytu na Cyprze to zdecydowanie wypoczynek. Postanowiłem spędzić trochę czasu na plaży. W samym mieście, a zwłaszcza w okolicach Limassol, podobnie jak na całym Cyprze znajdziemy jedne z najpiękniejszych plaż w Europie. Wiele z nich jest oznaczone błękitną flagą, czyli międzynarodową nagrodą w dziedzinie ekologii i ochrony środowiska, a która jest przyznawana jest plażom i marinom z uwagi na krystalicznie czystą wodę, porządek i małą ilość zanieczyszczeń. Po złapaniu porcji gorących promieni słonecznych, które będą mi musiały wystarczyć na najbliższych kilka miesięcy postanowiłem jeszcze trochę pospacerować po mieście i kupić trochę pamiątek. Niebawem natknąłem się na przyjaciół z Dobiegniewa i ostatnie godziny na wyspie, aż do momentu, gdy trzeba było taksówką udać się na lotnisko postanowiłem spędzić już razem z Nimi. Jeszcze tylko długie oczekiwanie na lotnisku i powrót do domu. Samolot niestety dopiero późno w nocy.
Na pewno po tym wyjeździe nie uda mi się uciec od porównań do Malty, którą miałem przyjemność odwiedzić niemalże dokładnie równo rok wcześniej, a z którego to wyjazdu wywiozłem cudowne wspomnienia. W końcu to ten sam kierunek, taki sam klimat i to samo towarzystwo i muszę przyznać, że mimo całego uroku to porównanie dla Limassol wypada dość blado. Na Malcie ogromne wrażenie zrobiła na mnie architektura i niesamowita różnorodność wyspy. Przemierzając uliczki wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie i ma się wrażenie, że odkrywa się zupełnie różne miejsca. Tutaj raczej wszystko jest do siebie podobne, a architektura raczej uboga. Pozostają więc głównie plaże, ale nie jest to to co mnie najbardziej przyciąga i robi na mnie największe wrażenie. Nie mniej wyjazd mogę uznać za bardzo udany. W końcu przecież udało się ukończyć kolejny półmaraton, w kolejnym kraju, a przy okazji nacieszyć się trochę słońcem i miło spędzić czas. Ucieczka przed zimą zakończona sukcesem.
2018.03.18 Limassol (Cypr) Półmaraton: XII OPAP LIMASSOL HALF MARATHON – 1:52:09
Więcej zdjęć z biegu:
Więcej zdjęć z Limassol: