Początki mojego biegania zdecydowanie muszę łączyć z Biegiem Siedleckiego Jacka. Pierwsza edycja tego biegu w 2010 roku to były moje pierwsze w życiu zawody biegowe, które wówczas po skromnych przygotowaniach jakoś po prostu przedreptałem w zupełnie nieprzystosowanym do biegania stroju i butach. Myślę, że to głównie fakt, że odbywały się one w moim rodzinnym mieście był decydującym czynnikiem, który sprawił, że odważyłem się w nich w ogóle wystartować. Potem minęły dwa lata zanim znowu stanąłem na starcie kolejnego biegu i znowu był to Bieg Siedleckiego Jacka. Tak więc choć nie była to miłość od pierwszego wejrzenia, która od razu zapłonęła gorącym płomieniem, ale rozwijała się powoli, to jednak śmiało mogę powtarzać, że to od tej imprezy zaczęło sie moje bieganie. Jeśli jednak miałbym wskazać zawody, od których tak naprawdę moje starty nabrały rozpędu i które zapoczątkowały kolejne już zdecydowanie bardziej liczne i częstsze imprezy biegowe to musiałbym wymienić swój start numer trzy, czyli konkretnie Bieg Marszałka w Sulejówku w 2013 roku. Był to zresztą pierwszy rok, gdy zacząłem startować poza swoim rodzinnym miastem i wyjeżdzać na zawody. W Biegu Marszałka miałem przyjemność uczestniczyć już trzy razy: w 2013, 2014 i 2015 roku. W tym roku postanowiłem zrobić to po raz czwarty. Czemu akurat w Sulejówku organizowany jest bieg związany z Piłsudskim? Wielu o tym wie, ale warto przypominać, że to właśnie tutaj znajduje się dom Marszałka – Willa Milusin, wybudowana w latach dwudziestych poprzedniego stulecia, w której Marszałek mieszkał przez wiele lat, w której to podejmował kluczowe dla losów naszego Państwa decyzje i gościł wybitne osobistości swojej epoki. Dziś znajduje się tam muzeum.
Głównym celem, który mi przyświecał w momencie rejestrowania się na ten bieg była chęć sprawdzenia sie na dystansie 10km. W tym roku skupiam sie głównie na półmaratonach i to one w dużym stopniu wypełniają mój biegowy kalendarz. Biorąc jednak pod uwagę, że akurat w tym terminie nie planowałem żadnego wyjazdu postanowiłem ten fakt wykorzystać. Tak się też fajnie złożyło, że w czerwcu w Warszawie przebywa mój kolega z Hiszpanii – Ivan, z którym kiedyś pracowałem w jednej firmie, a z którym dzielę pasję biegania i mieliśmy już nawet okazję w przeszłości startować razem w kilku zawodach. Nie widzieliśmy się już, jeśli dobrze liczę, trzy lata. Żal było nie wykorzystać okazji do spotkania się po tak długiej przerwie. Postanowiliśmy się więc zobaczyć, a wybraliśmy do tego formę najlepszą z możliwych, czyli wspólny start w tym biegu.
Zawody tradycyjnie już poprzedził przemarsz pod Kopiec Współtwórców Niepodległej, gdzie po kilku przemówieniach oficjeli reprezentacja biegaczy uroczyście złożyła kwiaty. Tuż obok kopca znajduję się też rzeźba zwana Ławeczką Piłsudskiego. Pomnik przedstawia Marszałka z córkami. Po krótkiej ceremonii wszyscy wrócili na start, a do biegu zostało już jedynie kilka minut. Od paru tygodni miałem w głowie nieśmiałą chęć spróbowania zmierzyć się w tym biegu ze swoim rekordowym czasem na dystansie 10 km, a to który już się trochę zakurzył. W 2015 roku w Biegu Oshee w ramach Orlen Maraton pobiegłem 10km w czasie 45:59 i w zasadzie od tamtej pory jest to mój najlepszy oficjalny wynik. W tym roku podczas Ekidena udało mi się w końcu pobiec ten dystans szybciej, to jest w czasie 44:09. Nie traktowałem jednak tego wyniku jako pełnowartościowej życiowki, bo po pierwsze był to bieg sztafetowy, a nie indywidualny, a po drugie trasa nie posiadała atestu, choć dystans był raczej zmierzony poprawnie. Uznałem więc, że dla własnej pełnej satysfakcji fajnie byłoby w Sulejówku już na w pełni atestowanej trasie pobiec chociaż sekundę szybciej niż wówczas w 2015 roku i zdecydowanie czułem się na siłach, aby to zrobić. Niestety pogoda w ostatnim czasie przestała sprzyjać szybkiemu bieganiu. Trudno o dobre wyniki w takim upale, jaki mieliśmy w ostatnich dniach. Dodatkowo przez kilka dni poprzedzających bieg pojawił się ból w prawej stopie, który przy szybkim bieganiu powodował duży dyskomfort. W takiej sytuacji ciężko było liczyć na powodzenie, no ale postanowiłem przynajmniej spróbować. Rozgrzewka nie napawała optymizmem. Nogi wydawały się dosyć ciężkie, a stopa przy próbie biegu delikatnie bolała. Żeby osiągnąć zamierzony cel należało pobiec średnio 4:35 na kilometr i było to dokładnie to tempo którym planował przebiec swój bieg Ivan. Stanąłem więc przed pewnym dylematem czy pobiec tuż za nim starając się utrzymać za Jego plecami, czy też raczej spróbować swoim tempem i zobaczyć jak rozwinie sie sytuacja. Dylemat chyba trochę rozwiązął się sam, bo zaraz na starcie być może trochę przyblokowany przez innych biegaczy Ivan został za mną kilka metrów z tyłu i rozdzieliło to nasz polsko-hiszpański biegowy duet już na samym starcie.
Pierwszy kilometr pobiegłem szybciej niż planowałem, zacząłem się nawet trochę obawiać, że może za szybko, ale biegło mi się w miarę dobrze. Boląca stopa bardzo nie przeszkadzała. Adrenalina zrobiła swoje. Bolało tylko wtedy, gdy sobie o tym przypominałem. Starałem się więc skupiać myślami na czymś innym. Liczne punkty z wodą i kurtyny wodne także pomagały znieść trudy związane z upałem i słońcem. Pierwsze trzy kilometry przebiegłem dokładnie w 13 minut. Czasami odwracałem się do tyłu patrząc czy nie ma za plecami Ivana. Nie było Go, a z każdym kilometrem wiedząc jak zamierza biec szanse, że go zobaczę stawały się coraz mniejsze. Jedynie jakiś mój kryzys mógłby to zmienić, ale tego na szczęście nie było. Starałem się pilnować tempa i pokonywać każdy kilometr poniżej czterech i pół minuty. Do półmetka udawało mi się to stosunkowo łatwo. Potem pojawiły sie pewne trudności, biegło się coraz ciężej, ale jakby nie miało to nadal przełożenia na gorsze czasy. Dopiero gdzieś mniej więcej koło 8 kilometra mijałem chłopaka, któremu udzielana była pomoc medyczna. Wyglądało to dość poważnie, być może dlatego w pewnym momencie straciłem kontrolę nad swoim biegiem i ten kilometr był delikatnie wolniejszy od pozostałych. Nie straciłem jednak zbyt wiele, a już na następnym wróciłem do swojego tempa. Wówczas już wiedziałem, że plan minimum prawie na pewno zostanie zrealizowany, zwłaszcza że nadal czułem się w miarę mocno. Na ostatnim jak się okazało najszybszym kilometrze udało się nawet mocno zafiniszować. Wpadłem na metę wiedząc, że jest dobrze. Dużo lepiej niż myślałem. Mijając finisz na zegarku dostrzegłem 44:18, czyli nie tylko poprawiony wynik z 2015 roku, ale także znacznie złamane 45 minut. Teraz już nie ma żadnych watpliwości, czy w tym roku poprawiłem swój najlepszy wynik, czy nie. Nie ukrywam, że sprawiło mi to ogromną radość zwłaszcza, że okoliczności temu na pewno nie sprzyjały i kompletnie się tego nie spodziewałem. Po cichu liczyłem, że uda się poprawić swój rekord sprzed lat, ale osiągnięty rezultat przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Chwilę potem na mecie zameldował sie Ivan z czasem porównywalnym do tego, który osiągnąłem w 2015 roku. Gdybym pobiegł za Nim skończyło by się więc także realizacją planu – planu minimum. Też dobrze, no ale byłoby to jedynie „minimum”. Tak udało się zgarnąć „maxa”. Po biegu zajadając się tradycyjnie w Sulejówku gróchówką mieliśmy okazję chwilę posiedzieć na leżakach i porozmawiać, powspominać. To był naprawdę udany i miły poranek. Fajnie było się spotkać, równie fajnie pobiec w tym biegu. Warto tutaj też już na sam koniec powiedzieć, że dzisiejsze zawody były moimi zawodami numer 152. Niemalże dokładnie 9 lat temu w tych samych zawodach, które były moimi zawodami numer trzy, na tej samej trasie pobiegłem w czasie 57:07. Niemalże 13 minut różnicy. To dowód na to, że wyniki wcale nie muszą iść w parze z wiekiem i czas nie musi tutaj działać na naszą niekorzyść. Ważniejsza od upływu czasu jest regularność i konswekencja.
2013.06.15 Sulejówek 10km: VI BIEG MARSZAŁKA – 57:07
2014.06.14 Sulejówek 10km: VII BIEG MARSZAŁKA – 54:13
2015.06.13 Sulejówek 10km: VIII BIEG MARSZAŁKA – 51:18
2022.06.11 Sulejówek 10km: XV BIEG MARSZAŁKA – 44:15