Powrót do korzeni

     Minęło już pięć lat, gdy po raz pierwszy stanąłem na starcie oficjalnej imprezy biegowej. Nie była to łatwa decyzja. Długo wahałem się i zastanawiałem się czy dam radę. Biegałem wtedy jeszcze naprawdę niewiele, a dystans wydawał się być bardzo długi. W końcu to, aż całe 10km. Może być ciężko, może nie ukończę? Może się tylko skompromituję? Jednak ciekawość i chęć spróbowania swoich sił zwyciężyła, a niewątpliwie czynnikiem który przesądził był fakt, że była to pierwsza tego typu impreza organizowana w moich rodzinnych Siedlcach, w których się wychowałem i w których spędziłem większość swojego życia. Gdy jednak stanąłem na starcie wątpliwości było wciąż mnóstwo. W mej głowie kłębiło się wiele myśli. Co ja tutaj w ogóle robię? Profesjonalni zawodnicy, ubrani w równie profesjonalne stroje i ja zupełny nowicjusz bez żadnego doświadczenia zaledwie po paru weekendowych treningach, ubrany w bawełniany podkoszulek i nieodpowiednie buty. Trochę onieśmielony patrzyłem na kibiców, którzy licznie stawili się na trasie by dopingować zawodników. Trema minęła zaraz po starcie.  Wkrótce jednak dał o sobie znać brak doświadczenia. Zbyt szybki początek, zadyszka i po 3km w głowie już tylko jedna myśl kiedy to się skończy. Od tego momentu to była już tylko walka ze sobą, swoimi słabościami i pogodą, bo jak na czerwcowe popołudnie przystało słońce paliło wówczas bardzo mocno. Blisko godzinę zajęło mi pokonanie całego dystansu, by w końcu potwornie zmęczony, ale zadowolony doczłapać na linię mety i odebrać swój pierwszy w życiu medal.

DSC04425

      Od tamtej pory dużo się zmieniło. Ja jestem już zupełnie innym, bardziej świadomym i doświadczonym biegaczem, a i Bieg Jacka, o którym mowa stał się renomowaną imprezą organizowaną na wysokim poziomie i z dużym rozmachem. Również dziesięciokilometrowy dystans został zastąpiony dwoma innymi (5km i półmaraton – do wyboru).  Odkąd pojawiła się taka możliwość wybieram półmaraton. Trzy lata temu to właśnie w Siedlcach pobiegłem swój pierwszy w życiu bieg na tym dystansie, by miesiąc później na fali dobrego wyniku i euforii ukończyć także (już w Warszawie) swój pierwszy maraton. Tegoroczny Bieg Jacka traktowałem przede wszystkim jako próbę generalną przed zbliżającymi się jesiennymi maratonami i celem jaki sobie postawiłem w tych biegach, czyli złamanie w końcu czterech godzin. W ostatnich tygodniach biegam naprawdę dużo, nie miałem jednak przekonania czy droga jaką obrałem w przygotowaniach do jesiennych startów jest odpowiednia i czy prowadzi mnie ona do realizacji postawionego przed sobą celu. Miałem w tej kwestii wiele wątpliwości i obaw. Ten bieg miał mi dać przynajmniej częściową odpowiedz na nurtujące mnie w tej kwestii pytania.

DSC04447

      Pogoda podobnie jak 5 lat temu bardzo słoneczna. Nie będzie więc łatwo, no cóż. Zarówno wśród zawodników, jak i zebranych na trasie kibiców wiele znajomych twarzy.  Krótkie pogawędki, wymiana uśmiechów i spojrzeń.  W końcu start. Plan na bieg prosty: pobiec tak, by złamać godzinę i pięćdziesiąt minut. Ten wynik tknąłby we mnie trochę optymizmu i pomógł spokojnie realizować swój przedmaratoński plan. Początkowe kilometry w równym tempie około 5 minut na kilometr. Małe kłopoty pojawiły się na siódmym kilometrze. Wówczas to stawka rozciągnęła się już dość mocno. Wszyscy lepsi uciekli mocno do przodu, tych słabszych zostawiłem z tyłu. Blisko dwa kilometry musiałem biec niemalże sam, co niewątpliwie było mało komfortowe i działało dość demotywująco. Nie odbijało się to na szczęście na tempie biegu, które jak zaprogramowane kształtowało się ciągle w okolicach 5 minut na kilometr. Słońce mocno grzało, zbawienne w tej sytuacji okazywały się rozstawione na trasie kurtyny wodne. Każda taka wizyta dawała nieoceniony zastrzyk energii i orzeźwienia. Czekałem, aż zacznie brakować mi sił, w taką pogodę wydawało się to być nieuniknione. Żaden poważny kryzys jednak na szczęście nie następował. Mijały kolejne kilometry, kolejne pętle. Z pewnym sentymentem pokonywałem trasę biegnąć chociażby ulicą Asłanowicza gdzie mieszkałem pierwszych 10 lat swojego życia i spędziłem swoje dzieciństwo, czy też ulicą Konarskiego, gdzie chodziłem do szkoły podstawowej, a potem średniej. Wiele od tamtej pory się tam zmieniło. Co kilometr spoglądałem na zegarek, a tempo ciągle podobne – w okolicach 5 minut na kilometr. Mniej więcej w połowie czwartej pięciokilometrowej pętli postanowiłem przyspieszyć. Świadomość, że mimo niesprzyjającej aury biegnę dość szybko i jestem dziś w stanie pobić swój rekord życiowy na tym dystansie dodawała mi sił i motywacji. Długi finisz zacząłem niespełna kilometr przed metą. Gdy wbiegałem na metę już wiedziałem. Poprawiłem się o ponad minutę. Wspaniałe to chwile, gdy wiesz, że ciężkie treningi i wylany pot nie idą na marne i stajesz się coraz lepszy w tym co robisz. Daje to ogromną satysfakcję i motywację na przyszłość. Ze spokojem mogę skupić się na przygotowaniach do maratonów. Wiem, że jestem na odpowiedniej drodze do jesiennego sukcesu i jeśli tylko zdrowie pozwoli, a szczęście dopisze to się uda. Musi się udać. Z niecierpliwością zaczynam odliczać dni, które pozostały do maratońskich startów, a wszystkich tych, którzy chcieliby się dowiedzieć dlaczego Bieg Jacka jest Biegiem Jacka zapraszam do lektury artykułu: Pierwsze kroki

2015.08.30 Siedlce Półmaraton: VI BIEG SIEDLECKIEGO JACKA – 1:44:45

DSC04481

Więcej zdjęć:

Oceń ten wpis

Ile gwiazdek przyznajesz?

Średnia ocena 0 / 5. Ilość głosów: 0

Brak głosów! Bądź pierwszym oceniającym.

4 komentarze do “Powrót do korzeni”

  1. Bo takie są początki 🙂 Pamiętam jak ja zaczynałem, na początku też przegiąłem z tempem i była walka z kolką i tym podobnymi przeciwnościami. Natomiast każdy kolejny bieg to lepszy czas i satysfakcja, coś pięknego, pozdrawiam

    1. To prawda. Z każdym kolejnym treningiem/startem stajemy się coraz lepsi, zbieramy doświadczenia, wiedzę. Dlatego warto się nie zniechęcać trudnymi początkami. Potem to już tylko frajda:)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *