Na kolejny 74 już półmaraton musiałem poczekać jedynie dwa tygodnie. Tym razem był to Kraków i Półmaraton Królewski. Mam już na koncie bieg w tym pięknym historycznym mieście. W 2021 roku wybrałem się do Krakowa dość spontanicznie jedynie po to, by zmazać plamę po kompletnie nieudanym starcie w Platerowie. Bieg w tej malowniczej podlaskiej miejscowości to był mój pierwszy półmaraton po pandemii. Nie byłem chyba do niego wystarczająco przygotowany, co w połaczeniu z trudną trasą i wysoką temperaturą okazało się dla mnie zabójcze. Doczłapałem do mety z czasem 2:02:35 i dużym rozczarowaniem. Do tej pory jest to mój najwolniejszy półmaraton w życiu, jedyny powyżej dwóch godzin. Aby zatrzeć to złe wrażenie zaraz po Platerowie zapisałem się na Półmaraton w Krakowie, który miał odbyć się dokładnie dwa tygodnie później. Udało się pobiec 12 minut szybciej i mogłem odetchnąć z ulgą. W tym roku historia się powtórzyła. W Platerowie znowu mi nie poszło, taka to już chyba tradycja, ale tym razem złe wrażenie miałem okazję zatrzeć już w Tbilisi dwa tygodni temu. Do Krakowa więc mogłem jechać z czystą głową, bez szczególnych planów i oczekiwań. Liczyłem jednak, że tak, jak to sobie często zakładam na starcie uda się złamać tę swoją granicę satysfakcji ustawioną w ostatnich latach na 1:50.
Do Krakowa wybrałem się w sobotni poranek pociągiem. Tym razem miałem towarzystwo. Już od kilku tygodni wiedziałem, że na ten sam bieg wybierają się moi koledzy i koleżanka z klubu Wiśniew Biega I Maszeruje. Udało się kupić bilety obok siebie. Podróż minęła więc miło i sympatycznie na rozmowach. Po kilku godzinach jazdy byliśmy na miejscu i swoje kroki skierowaliśmy w stronę hali Tauron Arena, gdzie po pierwsze było Expo biegu, a po drugie następnego dnia miał być zlokalizowany start i meta. Po odebraniu pakietu skierowałem się tramwajem w stronę swojego hostelu. Dokładnie tego samego, w którym mieszkałem cztery lata temu.

W hostelu miałem towarzystwo postaci pewnego Turka. Popołudnie minęło nam na miłej rozmowie o Polsce, świecie i polityce. Pojawił się tam też Sławek. To jest w ogóle hit, bo ze Sławkiem byliśmy zakwaterowani w kwietniu w tym samym pokoju podczas mojego wyjazdu na Półmaraton w Poznaniu. Mimo, że przez te pół roku nie mieliśmy ze sobą żadnego kontaktu to okazało się, że w Krakowie znowu przyszło nam razem zamieszkać i to nie tylko w tym samym hostelu, ale nawet tym samym pokoju. Takiego zbiegu okoliczności nie sposób było sobie wyobrazić.

Następnego dnia rano start. Pogoda całkiem dobra. Było dość chłodno. Od czasu do czasu trochę padał deszcz. Na szczęście niewielki. Zacząłem w tempie po 5 minut na kilometr. Nie można było szybciej nawet jakbym chciał. Prawie piętnaście tysięcy biegaczy, którzy stanęli na starcie tylko półmaratonu sprawiło, że na trasie było dość tłoczno w zasadzie przez całe pierwsze pięć kilometrów, a także momentami w dalszej części dystansu. Pierwszą piątkę pokonałem dokładnie w 25 minut. Dychę w niespełna 50. Z każdym kolejnym kilometrem, gdy stawka się rozciągnęła i robiło się luźniej trochę przyspieszałem. Mniej więcej w połowie dystansu dobiegliśmy do serca miasta, czyli Rynku z Kościołem Mariackim i Sukiennicami. Niedługo potem minęliśmy Wawel, Muzeum Narodowe, krakowskie Błonia. Biegło mi się całkiem dobrze, mimo, że od czasu do czasu pojawiał się jakiś podbieg. Moje tempo nie tylko nie spadało, ale w zasadzie cały czas rosło. Zaczęło też już do mnie powoli docierać, że cel uda się zrealizować i to z nawiązką. Ostatecznie na metę zlokalizowaną wewnątrz Tauron Arena przy głośnym dopingu zebranych w hali kibiców wbiegłem z czasem 1:45:06. Byłem w zasadzie w pełni zadowolony, choć te 6 sekund można by było urwać. Gdybym tylko kontrolował czas i był świadomy… No, ale nie ma co narzekać. Najważniejsze, że kolejny półmaraton zaliczony.

2025.10.12 Kraków Półmaraton: 11 CRACOVIA PÓŁMARATON KRÓLEWSKI – 1:45:06