W pogoni za bobrem

      Po kilku tygodniach bez startów i skupieniu się na przygotowaniach do najważniejszych biegów tej jesieni tym razem przyszła pora na bieganie nad jeziorem Wigry. W zasadzie nie planowałem tego wyjazdu. Pomysł pojawił się wśród kilku moich przyjaciół poznanych podczas wyjazdu na Monte Cassino. Postanowiłem wykorzystać chyba ostatnie już pomruki lata, dołączyć do nich i wspólnie wybraliśmy się kilkuosobową grupą na Suwalszczyznę. Piękne pejzaże, wąskie, kręte, leśne ścieżki, długie kładki na bagnach, szutrowe drogi i nieskazitelnie czyste powietrze –  wszystko to mają do zaoferowania organizatorzy Maratonu Wigry, którego trasa w całości przebiega przez Wigierski Park Narodowy wokół jeziora. Hubert i Marta postanowili pobiec ten bieg. Aneta przyjechała dzielnie wspierać biegaczy na trasie jako wolontariuszka. Ja biorąc pod uwagę, że Półmaraton Praski, w którym mam ambicje na dobry wynik już za tydzień postanowiłem pobiec tylko w biegu towarzyszącym w Pogoni za Bobrem na nietypowym dystansie 13km. Niewątpliwie jednym z ciekawszych i najważniejszych elementów naszego wyjazdu był także jednodniowy wypad do Wilna. Spędziliśmy tam piątek, spacerując i podziwiając to piękne historyczne litewskie miasto. Fotorelacja z naszej wycieczki dostępna pod linkiem Wilno.

DSC01648

      W sobotę rano przyszła pora na start. Pierwsi na trasę wyruszyli Hubert, Marta i jej kolega Daniel. Mój start wypadł półtorej godziny później. Nie miałem sprecyzowanych planów jeśli chodzi o wynik. Najważniejszym akcentem tego wyjazdu dla mnie było spotkanie kolegów i koleżanek i i wypad do Wilna, a fakt nietypowego dystansu sprawiał, że do samego biegu podchodziłem raczej na luzie. Nie mniej zbliżający się występ w Półmaratonie Praskim i związane z nim oczekiwania sprawiły, że liczyłem, że uda mi się pobiec średnio przynajmniej te 5 min na kilometr. Próbowałem trzymać to tempo. Niestety pierwsze kilometry po prostu mnie zabiły i to zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Kręte, wąskie leśne ścieżki, piach i gigantyczne podbiegi, których nigdy nie miałem okazji biegać sprawiły, że bardzo szybko pojawiły się pierwsze kryzysy. W zasadzie nigdy nie biegałem po tak trudnym terenie. Moje dotychczasowe bieganie to były stosunkowo długie dystanse jednak zawsze po raczej płaskim asfalcie. Tutaj przyszło się zmierzyć z czymś zupełnie mi nieznanym, a przy okazji dużo trudniejszym. Brak oznaczeń poszczególnych kilometrów jeszcze potęgował tą trudność, gdyż w głowie dominowała jedna myśl: “Do mety musi być jeszcze tak bardzo daleko”. Po pięciu kilometrach zrobiło się delikatnie łatwiej. Po leśnych bardzo stromych piaszczystych podbiegach zaczęły się bardziej płaskie polne ścieżki na których można było troszkę odpocząć. Gdy już myślałem, że będzie tak do samego końca trafił się jeszcze jeden podbieg. Choć nie najbardziej stromy to jednak chyba najdłuższy. Każdy kolejny krok biegu mając w nogach już ponad 10km był nie lada wyzwaniem i uruchomiał we mnie, mam wrażenie, nieodkryte chyba jeszcze pokłady energii. Gdy jej brakowało dodawali jej lokalni kibice serdecznie i żywiołowo dopingując każdego biegacza. Chwilę potem znajoma już drewniana kładka i jedna myśl w głowie: “to już blisko”. Ostania prosta, sprint, medal i czas, który biorąc pod uwagę trudność trasy, której nie byłem w ogóle świadomy, moje przeżycia na całym dystansie i te zabójcze momenty był dla mnie totalnym zaskoczeniem. Średnio 4:53 na km daje wiele nadziei na dobry wynik w zbliżającym się Półmaratonie Praskim. Bieg ten na pewno zaprocentuje za tydzień. Nie był to jeszcze jednak koniec emocji, bo przecież na trasie ciągle maratończycy: Marta, Hubert i Daniel. Gdy zegar zbliżył się do trzech godzin i trzydziestu minut zacząłem wypatrywać kolegów. Pierwszy pojawił się Hubert. Doping na ostatnich metrach i jest. Przybiegł ze świetnym, choć oczekiwanym przeze mnie wynikiem. Chwilę potem Daniel. Wkrótce również Marta. W międzyczasie na metę dotarła też nasza dzielna wolontariuszka Aneta. Zmęczeni, ale bardzo zadowoleni po biegu udaliśmy się na dekorację, a potem na wspólne ognisko, gdzie w miłym towarzystwie wymienialiśmy swoje wrażenia i doświadczenia z biegu. Następnego dnia powrót do Warszawy. Przed dwa dni pogoda była idealna. Żegnał nas rzęsisty deszcz.

2014.08.23 Stary Folwark 13km:  POGOŃ ZA BOBREM w ramach MARATON WIGRY – 1:03:31

Więcej zdjęć:

Moje 10km

      Długi weekend, sobotnie popołudnie i kolejny trening w przygotowaniach do zbliżającego się wielkimi krokami Półmaratonu Praskiego BMW.  Mam tam ambicje pobić swój rekord życiowy na tym dystansie, dlatego nie ma miejsca na lenistwo i brak samodyscypliny. Staram się więc konsekwentnie realizować założony przez siebie plan i nie odpuszczać żadnego treningu. Jednak po wczorajszych 21 kilometrach w bardzo szybkim tempie i po dzisiejszym deszczowym poranku ciężko było mi się w ogóle zebrać by pójść pobiegać. Ostatecznie włożyłem buty i wyszedłem z domu. Miało to być jednak lekkie i przyjemne 10, może 12km w miarę spokojnym tempie. Tak też rozpocząłem, a przynajmniej tak mi się wydawało. Gdy jednak każdy kolejny kilometr pokonywany był w czasie poniżej 5 minut i biegło się stosunkowo swobodnie w głowie zaczęła się tlić myśl o tym, by powalczyć o pobicie rekordu życiowego na 10km. Poprzedni najlepszy wynik osiągnąłem 2 maja podczas II Biegu Flagi w Warszawie (czytaj więcej: Biało-Czerwona) . Od tamtej pory kilkakrotnie zbliżałem się do tego wyniku, ale zawsze brakowało kilkunastu, kilkudziesięciu sekund. Tym razem wydawało się, że jest szansa to zmienić. Z każdym kolejnym ukończonym kilometrem nabierałem przekonania, że nowy rekord  jest na wyciągnięcie ręki. Po siódmym kilometrze byłem już w zasadzie pewien.  Ostatecznie udało się. Nie tylko poprawiłem własny rekord, ale padła kolejna wydawałoby się nieosiągalna bariera 48 minut. Jeszcze pół roku temu w najśmielszych oczekiwaniach nie przypuszczałem, że kiedykolwiek będzie mnie stać na taki wynik. Dziś mogę się z niego cieszyć. Długie, ciężkie ponad dwudziestokilometrowe treningi ostatnich tygodni w połączeniu ze stosunkowo dobrą pogodą do biegania okazały się być receptą na ten osobisty sukces. Myślę, że to dobry moment, aby przypomnieć sobie swoją drogę, która przeszedłem, a w zasadzie przebiegłem przez te cztery lata swojego biegania od pierwszych kroków na tym dystansie do dzisiaj.

Pierwszy zmierzony czas:

2010  Kwiecień Trening:             1:04:10

Pierwszy oficjalny bieg:

2010.06.05 I Bieg siedleckiego Jacka              0:58:12

Ostatnie rekordy:

2013.07.13 Trening     0:51:33
2013.08.25 Trening     0:50:34
2013.10.06 VI Biegnij Warszawo    0:50:10
2014.05.02 II Bieg Flagi     0:49:06
2014.08.16 Trening     0:47:55

Sypnęło nagrodami

      Sypnęło nagrodami… Wydawało mi się, że nasza wspólna firmowa przygoda z bieganiem w X Accreo Ekiden jest już tylko miłym majowym sportowym wspomnieniem (kliknij aby przeczytać: Zespołowo). Tymczasem tak naprawdę swój epilog tamto wydarzenie znalazło dopiero teraz. Art Awards to nagrody kwartalne przyznawane przez firmę, w której pracuję za osiągnięcia wykraczające poza codzienne obowiązki, a także reprezentowanie wartości firmy na zewnątrz. Okazało się, że postanowiono docenić mój ówczesny pomysł zgłoszenia się do biegu oraz wkład w doprowadzenie naszego startu w Accreo Ekiden od samego początku do końca i nagrodzić mnie tą nagrodą.  W uzasadnieniu napisano, iż nagrodę przyznano za”promowanie aktywnego stylu zdrowia wśród pracowników poprzez skompletowanie drużyn do udziału w Accreo Ekiden oraz sukces drużyn w maratonie”. Ze względu na urlop nagrodę odebrałem z małym opóźnieniem.Jest to niewątpliwie miłe wyróżnienie i spore zaskoczenie, zwłaszcza w kontekście faktu, że nie liczyłem, na żaden splendor i honory, a sam pomysł startu był decyzją czysto spontaniczną i był ukierunkowany na miłą w sumie prywatną zabawę w gronie zaledwie kilku kolegów i koleżanek. Dopiero z czasem okazało się, że zainteresowanie przeszło moje najśmielsze oczekiwania i zamiast jednej drużyny udało się skompletować, aż trzy teamy, a poza sukcesem organizacyjnym przyszedł też sukces sportowy. Tak się bowiem złożyło, że wszystkie ekipy wystartowały powyżej swoich oczekiwań, a najlepsza nasza drużyna, której miałem zaszczyt i satysfakcję być częścią ostatecznie w klasyfikacji firm zajęła znakomite siódme miejsce. Do dziś nie mogę w to uwierzyć, że nam się to udało… Tak czy inaczej za nagrodę dziękuję, miło…

img205

Pasja biegania

      Nigdy nie przypuszczałem, że bieganie może mi przynieść jakiekolwiek nagrody poza radością z uprawiania sportu no i może smukłą sylwetką. Tak samo, jak nigdy nie przypuszczałem, że jakiekolwiek nagrody może mi przynieść pisanie o bieganiu, a tak właśnie się stało. Minęło już sześć tygodni od momentu, gdy brałem udział w Biegu Avon kontra przemoc w Garwolinie. Było to dla mnie wyjątkowe wydarzenie nie tylko ze względu na sam udział, ale także biorąc pod uwagę dramaturgię tamtej rywalizacji i towarzyszącej jej emocje. Swoje przeżycia wówczas opisałem w tekście Pojedynek (kliknij tytuł, aby przeczytać więcej). Parę tygodni później zgłosiłem go do konkursu na najlepszą relację z tego biegu. W ostatecznej rozgrywce znalazły się cztery teksty, w których to uczestnicy przedstawili bardzo ciekawe i pełne emocji swoje własne historie z tamtego wydarzenia. Magda opowiedziała o tym, że bieganie pozwala oderwać się od ziemi i wzbudza w Niej poczucie euforii, Kasia – biegająca mama – o swoich urodzinowo-biegowych przemyśleniach, Rafał o tym, jak zaraził bieganiem żonę, ja opisałem swoje przeżycia i emocje związane z rywalizacją z Piotrem i udowodniłem ile znaczy dobry rywal na trasie, który potrafi wykrzesać z nas dodatkowe nieodkryte dotąd pokłady energii.  Po miesiącu głosowania wszystko jest już jasne. Moja relacja wygrała ex aequo z relacją Magdy. Zdobyliśmy tyle samo głosów, a co za tym idzie podzieliliśmy się pierwszym miejscem w konkursie. Nagrodą okazał się piękny album “Pasja biegania”. Nagroda jest tym cenniejsza, że autora tej ksiażki, który jako fotograf dokumentuje wiele biegów już wielokrotnie spotykałem na swojej drodze, także w Garwolinie. Album ten zajmie na pewno ważne miejsce na mojej półce. Kończąc już ten wątek chciałbym podziękować tym, którzy oddali na mój artykuł swoje głosy, przyjaciołom z FC Helmuty, z którymi pojechałem na ten bieg, no i przede wszystkim głównemu bohaterowi – Piotrowi. Dzięki.

Nieswiadomość

      Czasem w życiu każdego z nas dzieją się rzeczy, których nie do końca rozumiemy. Często przechodzimy obok nich nie próbując ich zrozumieć, zapominamy je, gdy czasem wystarczy się tylko na chwilę zatrzymać, zastanowić się, by uświadomić sobie, że właśnie wydarzyło się coś ważnego i naprawdę interesującego. Podczas mojego ostatniego startu w Biegu Powstania kilka dni temu, gdy razem ze znajomymi z wyjazdu na Monte Cassino wesoło rozmawiając przed startem przygotowywaliśmy się do biegu, nagle kątem oka zauważyłem pewne poruszenie. Ktoś z nas, nawet nie spostrzegłem dokładnie kto, zapragnął byśmy sobie wszyscy zrobili grupowe zdjęcie z pewnym Panem. Nie za bardzo wiedziałem kto to jest, nie próbowałem nawet za bardzo zrozumieć. Pomyślałem, że jest to po prostu przypadkowo spotkany znajomy kogoś z nas, z którym ten ktoś zapragnął zrobić sobie pamiątkową fotografię.  Rozmowa, uśmiechy, błysk flesza, zdjęcie zrobione. Po chwili każdy z nas znowu skupił się na swoich przygotowaniach. W zasadzie to by było na tyle. Nie pytałem, nie drążyłem, nie zastanawiałem się. Teraz ważny był bieg, który właśnie był przede mną i 10 kilometrów, z którymi przyjdzie za chwilę się zmierzyć. Potem jednak z czasem, gdy bieg był już ukończony, a emocje opadły przyszła refleksja. Zacząłem zastanawiać się kto to w ogóle był. Jakoś nie dawało mi to wcale spokoju. Najpierw dowiedziałem się, że jest to Pan Skarżyński. Ale kim do diabła jest Pan Skarżyński? W zasadzie dzięki Mariuszowi, który odnalazł tam nasze wspólne zdjęcie i podzielił się tą informacją na Facebooku trafiłem na stronę internetową Pana Skarżyńskiego. Poczytałem. Okazało się, że Pan Skarżyński to nie byle kto. Pan Skarżyński to ikona polskiego biegania, wielokrotny polski biegacz długodystansowy, maratończyk, wielokrotny medalista mistrzostw Polski i reprezentant. Niewiele brakowało by znalazł się w reprezentacji olimpijskiej do Seulu. Jak sam opowiada o nominacji miał decydować ostatni sprawdzian na 30km zorganizowany przez Polski Związek Lekkiej Atletyki. Na Igrzyska miał pojechać tylko zwycięzca. Pan Skarżyński wygrał, ale eq aequo z innym biegaczem – Bogusławem Psujkiem. Po 30 kilometrach biegu na ostatnich metrach obaj Panowie ścigali się w iście sprinterskim tempie. Mimo fotokomórki na linii mety zwycięzcy nie udało się wyłonić, a Polski Komitet Olimpijski, który zatwierdzał skład do Seulu uznał, że walka obu Panów była ukartowana już przed biegiem i w efekcie ani Pan Skarżyńki, ani Pan Psujek na igrzyska nie polecieli. Na osłodę pozostał im aktualny do dziś rekord  Polski na tym dystansie.

GM111                                    Źródło : www.skarzynski.pl

       Mimo zakończenia kariery wyczynowej w 1993 roku Pan Jerzy Skarżyński ciągle biega. Jest wielokrotnym medalistą Mistrzostw Europy Weteranów w półmaratonie i biegach na 10km.  Jak sam wylicza  przebiegł już na treningach i na zawodach prawie 155 000 km i jak udowodniło nasze sobotnie spotkanie ciągle poprawia ten rezultat, choć wielu wróżyło mu po zakończeniu wyczynowej kariery maratońskiej wózek inwalidzki. Swoje doświadczenia przekazuje innym. Napisał wiele książek popularyzujących bieganie („Biegiem po zdrowie” (2002), „Bieg maratoński” (2004),  „Maraton i ultramaratony” (2011), których nakłady są już wyczerpane, a także będące w tej chwili w sprzedaży „Biegiem przez życie” oraz „Maraton”. Jako ekspert współpracował z wieloma czasopismami o bieganiu (m.in. „Jogging”, „Bieganie”, „Runner’s World”), ale także o zdrowym stylu życia (m.in. „Men’s Health”, „Glamour”, „Fitness Style”, „Samo zdrowie”, „Twój Styl” czy „Gazeta Sołecka”). W sezonie 2013 był trenerem w filmikach szkoleniowych emitowanych co niedzielę w TVP 1 w programie „Biegajmy razem”. W roku 2011 Polski Komitet Olimpijski przyznał mu nagrodę Fair Play „za całokształt kariery sportowej i godne życie po jej zakończeniu”. Trzy lata później w Sobótce w Alei gwiazd odsłonięto odcisk jego stopy obok takich osobistości polskiego biegania jak Wanda Panfil, Waldemar Cierpiński, Henryk Szost, czy Adam Kszczot. Jest więc to niewątpliwie wielka postać polskiego biegania długodystansowego. A ja go nie poznałem… W sumie mógłbym się tłumaczyć, że jestem biegaczem stosunkowo od niedawna, w przeszłości nigdy bieganiem za bardzo się nie interesowałem i teoretycznie w zasadzie można byłoby mi wybaczyć fakt, iż nie wiedziałem kim jest ów Pan, z którym zrobiłem sobie właśnie zdjęcie jest. Mimo wszystko trochę mi głupio..

Odwiedź także: http://skarzynski.pl/

Więcej zdjęć:

Zdjęcia: www.skarzynski.pl

Włoskie wspomnienie

      Po blisko miesięcznej przerwie w startach biegowych i skupieniu się tylko i wyłącznie na treningach, przyszła pora na Bieg Powstania Warszawskiego. Jest to bieg, który wspominam jako jeden z najciekawszych wśród tych, w których miałem okazję uczestniczyć w zeszłym roku. Swoje wrażenia z tamtej imprezy opisałem w tekście zatytułowanym Powstanie. Bieg Powstania Warszawskiego to bieg o zmroku, trasą historycznie związaną z tamtymi wydarzeniami, pośród licznej rzeszy kibiców żywiołowo i serdecznie dopingujących każdego biegacza. Odśpiewana Rota i Mazurek Dąbrowskiego na starcie i tysiące ludzi, którzy z dumą pragną oddać cześć i uczcić pamięć tych mieszkańców naszej stolicy, którzy dokładnie przed siedemdziesięcioma laty ośmielili i odważyli się się podjąć nierówną walkę o wyzwolenie Warszawy spod buta okupanta.  Wszystko to sprawia, że wydarzenie to ma niesamowity klimat i wspaniałą atmosferę niepowtarzalną w żadnym innym biegu. Tym razem uczestnictwo w Biegu Powstania miało dla mnie swoją dodatkową wartość, gdyż okazało się to być także wspaniałą okazją do spotkania raz jeszcze przyjaciół poznanych podczas wyjazdu na Bieg na Monte Cassino (przeczytaj więcej klikając: Czerwone maki Cz. I oraz Czerwone maki Cz. II). Wielu z nich przyjechało nawet z odległych zakątków naszego kraju, dzięki temu mogliśmy powspominać wspaniałe momenty i przeżyte wówczas razem piękne chwile. Miło było znowu spotkać Asię, obie Anety, Darię, Piotra, Huberta, Mariusza, Marka, Mirka. Miło było także spotkać innych przyjaciół i znajomych, których liczne grono stawiło się na starcie tego biegu.

    Wynik sportowy tym razem zszedł na dalszy plan. Ponad 10000 uczestników i mało wolnego miejsca na trasie sprawia, że bardzo trudno o dobre wyniki w tym biegu. Jedyny więc cel, jaki postawiłem przed sobą, to poprawić o dwie, może trzy minuty wynik zeszłoroczny, czyli zmieścić się w czasie 53 minut. Start z małymi przygodami. Najpierw pomylenie strefy, z której miałem wystartować i ustawienie się wśród troszkę słabszych zawodników, których potem trzeba było wyprzedzać, a następnie najwyraźniej pod wpływem emocji i podniosłej atmosfery zapomniałem uruchomić stoper. Uczyniłem to dopiero po kilku minutach od startu co trochę utrudniło mi kontrolę międzyczasów. Mimo to wystartowałem całkiem szybko. Potem już nie było przykrych niespodzianek i przez kolejne kilometry udawało mi się utrzymywać czasy na poziomie 5 minut z sekundami, co sprawiło, że zacząłem nieśmiało myśleć o tym, by może po raz kolejny pokusić się o złamanie 50 minut. Niestety po kilku kilometrach okazało się, że te plany należy odłożyć na bok. Stosunkowo kręta trasa i duża liczba uczestników sprawia, że sporo czasu traci się nawet jeśli jest jeszcze siła w nogach i powietrze w płucach na wyprzedzaniu słabszych. Mniej więcej po 8 kilometrze wiedziałem już, że czasu poniżej 50 minut nie będzie, ale z dużym zapasem uda mi się osiągnąć założony przed biegiem wynik. Do końca utrzymałem to tempo. Zostało jeszcze trochę sił na szybki finisz i medal zawisł na szyi. Wynik jak najbardziej  satysfakcjonujący, chociaż to, co ucieszyło mnie najbardziej to fakt, że  mimo mało sprzyjającej upalnej pogody i dusznego powietrza, mimo całkiem dobrego tempa, nie miałem ani jednego kryzysu na trasie i chwili słabości. To znak, że forma idzie w dobrym kierunku. Dobry to prognostyk przed ważnymi biegami tego sezonu w sierpniu i wrześniu. Miłym zakończeniem całego wieczoru było spotkanie i wspólne spędzenie z przyjaciółmi z Monte Cassino czasu w iście włoskim stylu przy winie i pizzy. Ci vediamo…

2014.07.26 Warszawa (POL) – XXIV BIEG POWSTANIA WARSZAWSKIEGO – 51:11

Więcej zdjęć:

Rowerowe eskapady: Patrykozy

      Chyba nie mam lepszego przykładu na powiedzenie „Cudze chwalicie, swego nie znacie” niż cel mojej kolejnej rowerowej wyprawy. 25 lat mieszkałem w Siedlcach nie mając nawet najmniejszej świadomości o tym, że kilkanaście kilometrów od Siedlec można znaleźć taki skarb turystyczno-architektoniczny. Pałac w Patrykozach, bo o nim mowa, to pałac z pierwszej połowy XIX wieku wybudowany w bardzo rzadkim w Polsce stylu neogotyckiem. Legendy głoszą, że pod pałacem rozciągają się lochy, w których mieściła się pracownia mistrza Twardowskiego. Podobno w chwilach wolnych od alchemicznych prac w pobliskim Węgrowie czarnoksiężnik próbował stworzyć sztucznego człowieka – homunkulusa. Próby te zakończyły się jedynie połowicznym sukcesem. Do dziś mówi się, że w bezksiężycowe noce po okolicy krąży potwór z ciałem kozła i głową koguta.

      Po II Wojnie światowej pałac ulegał powolnemu niszczeniu i degradacji. W latach osiemdziesiątych ubiegłego stulecia podjęto się próby odbudowy pałacu. W latach dziewięćdziesiątych właścicielem pałacyku została rodzina restauratorów Gessler. Nie podjęli oni jednak renowacji, co doprowadziło do katastrofy budowlanej i zawalenia się wieży wraz z częścią ściany szczytowej. Wkrótce pałac zmienił właściciela, a podczas kolejnego remontu w latach 2004-2010 obecny właściciel – Pan Maurycy Zając – odtworzył szczegółowy układ pałacu i przywrócił mu historyczny wygląd. Uzupełnieniem tego wyglądu stały się oryginalne meble pałacowe i meble z epoki Biedermeiera. Zanim jednak dotrę do Patrykozów swoją wycieczkę rozpoczynam z Siedlec kierując się w stronę Woli Suchożebrskiej. Jest tam bardzo ciekawy zespół dworsko-parkowy z 1835 roku, składający się z klasycystycznego dworku i współczesnych mu pozostałości dawnego parku i ogrodu. Obecnie właścicielem dworku jest firma Sokołów S.A. Jadę dalej w stronę Suchożebrów. Mijam tam neoklasycystyczny kościół parafialny św. Marii Magdaleny z 1772 roku. Jadąc dalej polnymi drogami w końcu docieram do Patrykozów. Niestety tym razem szczęście mi nie sprzyja. Ponieważ dowiedziałem się, że właściciele udostępniają pałacyk zwiedzającym liczyłem, że uda mi dostać się do środka i zobaczyć także wnętrze. Niestety być może letni urlopowy okres sprawił, że nie udało mi się zastać właścicieli. Pozostało więc podziwianie pałacyku z dala zza ogrodzenia. Pałac i tak robi wrażenie. Objechałem jeszcze całą posiadłość dookoła, by potem wzdłuż szlaku przyrodniczo-ekologicznego Doliną Liwca podziwiając tamtejszą przyrodę wrócić do domu.

 

2013.07.20 Trasa: SIEDLCE-WOLA SUCHOŻEBRSKA- SUCHOŻEBRY-KRZEŚLIN- PATRYKOZY- HOŁUBLA-SIEDLCE (74 km)

 

Rowerowe eskapady: Stoczek Łuk.

      Za cel następnej rowerowej wyprawy wybrałem sobie Stoczek Łukowski. Miasteczko to znane jest przede wszystkim z pierwszej zwycięskiej bitwy powstania listopadowego stoczonej 14 lutego 1831 roku. Również w innych historycznie przełomowych momentach Stoczek Łukowski odznaczył swoje ważne miejsce. W okresie powstania styczniowego w okolicach miasta działały liczne oddziały powstańcze. Za wsparcie powstania styczniowego w 1867 Stoczek stracił nawet prawa miejskie. W okresie międzywojennym miasto znane było przede wszystkim z największych w Polsce i jednych z największych w Europie targów końskich. Po wybuchu drugiej wojny światowej zostało spalone. W latach okupacji w Stoczku oraz w jego okolicach działały liczne oddziały partyzanckie. Po okresie okupacji, mimo wielkich strat i zniszczeń, jakie przyniosła wojna głównie dzięki zaangażowaniu miejscowej ludności udało się miasteczko odbudować.

      Wycieczkę rozpoczynam z Siedlec, kieruje się w stronę Domanic. W Domanicach zatrzymuję się na chwilę przy tamtejszym kościele zaciekawioniony kilkoma starymi dziewiętnastowiecznymi grobami. Trochę dalej odnajduję pomnik z 1928 roku upamiętniający żołnierzy, którzy zginęli tu w walce o niepodległość w roku 1918. Tuż za Domanicami w lesie jadąc drogą w kierunku Helenowa napotykam na małą drewnianą kapliczkę. Już po powrocie do domu dowiaduje się, że pod Domanicami dokładnie w tym miejscu w dniu 10 kwietnia 1831 roku miała miejsce bitwa, którą historycy określają jako najbardziej chwalebną bitwą z wojskami rosyjskimi podczas powstania styczniowego. Można spotkać również określenie tego miejsca jako “Cud pod Domanicami”. Jadę dalej. W końcu docieram do Stoczka. Tu zatrzymuję się chwilkę dłużej. Zwiedzanie miasteczka zaczynam od centralnego punktu. To właśnie tutaj na skwerze ulokowany jest pomnik Józefa Dwernickiego – bohaterskiego generała pod dowództwem którego 14 lutego 1831 roku miała miejsce pierwsza zwycięska bitwa powstania listopadowego. Wówczas to wojska Dwernickiego rozgromiły liczniejszy korpus gen. Fiodora Gejsmara. Już przy wyjeździe ze Stoczka docieram do okazałego pomnika na wzgórzu, który upamiętnia samą bitwę.

   Trochę wcześniej po drodze odnajduję krzyż pobudowany w 1917 roku w 100 rocznicę śmierci Tadeusza Kościuszki. Kierując się dalej w stronę Siedlec przed dworkiem „Zgorznica”, w którym siedzibę miało kwatermistrzostwo OBW Łuków zauważam pomnik żołnierzy AK zamordowanych przez sowieckie NKWD w 1945 roku. Trochę dalej odnajduję krzyż poświecony pamięci POW pospolicie zwanym krzyżem w 4 brzózkach. Postawiono go w 1918 r. po odzyskaniu niepodległości. Krzyż ten przypomina działalność konspiracyjną Polskiej Organizacji Wojskowej powołanej w 1914 r. przez Józefa Piłsudskiego. Jadę dalej w stronę Siedlec. Docieram do rzeki Świder, która wraz ze swoimi bagnami tworzy także dużą atrakcję turystyczną. Podobno jeszcze przed drugą wojną światową przyjeżdżający tu turyści nazywali te miejsce „Szwajcarią Podlaską”. Dalej po drodze mijam Seroczyn gdzie odnajduję pomnik żołnierzy poległych tu w 1939 roku. Zanim wrócę do domu przejeżdżam jeszcze przez Wodynie, gdzie można zobaczyć mały drewniany Kościół p.w. Świętych Piotra i Pawła z 1776 roku. Kolejne 100km zaliczone…

2013.07.18 Trasa: SIEDLCE-DOMANICE- STOCZEK ŁUKOWSKI – SEROCZYN- WODYNIE-SIEDLCE (trasa: 104 km)

Więcej zdjęć:

Rowerowe eskapady: Wola Okrzejska

     W lipcu 2013 wybrałem się do Woli Okrzejskiej w województwie lubelskim. Poprzednim razem byłem tutaj ponad 20 lat temu we wczesnym okresie szkoły podstawowej, gdzie jako harcerz przyjechałem tutaj na Zlot Sienkiewiczowski. Fakt, że akurat w tym miejscu odbywał się zlot naszego noblisty nie był przypadkowy. Jest to bowiem miejsce urodzin Henryka Sienkiewicza, a w latach 1781-1870 miejscowość ta należała do jego rodziny. W domu, którym się urodził i spędził dzieciństwo dziś od prawie 50 lat funkcjonuje muzeum.

     Podróż rozpoczynam od Siedlec. Pociągiem przez Łuków jadę do Okrzei. Zanim jednak dotrę już rowerem do Woli Okrzejskiej kieruję się do Woli Gułowskiej. Wola Gułowska znana jest przede wszystkim z barokowego Kościoła Karmelitów Nawiedzenia NMP, zbudowanego w XVII wieku z cudownym obrazem Matki Boskiej, klasztorem, dzwonnicą i kostnicą. Jest tu także Sanktuarium Unitów Podlaskich i żołnierzy Września 1939 oraz Muzeum Czynu Bojowego Kleeberczyków założone w 1989. Po drodze do Woli Gułowskiej przejeżdżam przez małą wieś Turzystwo. W pewnym miejscu przy jednym z domów dostrzegam pomnik, na którym napis mówi, że jest to miejsce narady polskich dowódców z gen. Kleebergiem na czele przed ostatnią bitwą kampanii wrześniowej w 1939 roku pod Kockiem. Bitwa ta została stoczona w dniach od 2 do 6 października 1939 pomiędzy oddziałami polskiej Samodzielnej Grupy Operacyjnej “Polesie” gen. Kleeberga a niemieckimi oddziałami XIV Korpusu Zmotoryzowanego gen. von Wietersheima. Taktycznie bitwa ta była zwycięska dla Polaków, jednak strategicznie wygrali Niemcy. Była to ostatnia bitwa kampanii wrześniowej stoczona przez regularne wojsko. Wracam do Okrzei. Już z oddali dostrzegam jeden z celów mojej podróży – kopiec Henryka Sienkiewicza. Kopiec został usypany w latach 1932-1928 z 6000 metrów sześciennych ziemi. Zwożoną ją tu z różnych miejsc w Polsce, ale także i na świecie, z którymi związany był noblista. Ma on 15 metrów względnej wysokości i 45m średnicy podstawy. Na szczycie kopca można znaleźć wysoki na prawie trzy metry pomnik pisarza. Jest to idealne miejsce na to by podziwiać pobliskie pola, lasy i park w Woli Okrzejskiej, gdzie upływało dzieciństwo Sienkiewicza i gdzie zrodziło się zamiłowanie do literatury przyszłego noblisty. Po chwili ruszam w dalszą drogę. Zatrzymuję się przy lokalnym cmentarzu, gdyż moją uwagę przykuwa okazały grób. Okazuje się, że jest to grób matki powieściopisarza. Wkrótce docieram także do dworku, w którym Sienkiewicz się urodził i spędził swoje dzieciństwo. Zatrzymuję się tu na dłużej. W dworku, w którym jak już wspomniałem od pół wieku funkcjonuje muzeum pisarza zgromadzono wiele interesujących pamiątek, jak chociażby kołyska, biurko, za którym zasiadał pisarz, czy też maszyna do pisania, na której powstawały jego dzieła. Jest więc co oglądać.

    Po zwiedzeniu muzeum pora wracać do domu. Przede mną jeszcze ponad 60km jazdy rowerem. Po drodze natrafiam na miejscowość Tuchowicz. Później dowiaduję się, że jego historia sięga nawet XIII wieku. W 1430r Tuchowicz stał się miastem, kiedy to król Władysław Jagiełło przeniósł wieś na prawa miejskie magdeburskie. Moją uwagę od razu przykuwa oryginalny kościół. Również teren wokół kościoła skrywa interesujące rzeczy. Można tam odnaleźć ciekawe stare rzeźby, ale także groby Joachima Hempla oraz jego żony. Już po powrocie do domu dowiaduje się, że Joachim Hempel był oficerem wojsk napoleońskich, w którego posiadaniu znalazł się Tuchowicz w XIX wieku. Rodzina Hemplów zarządzała nim aż do parcelacji po II wojnie światowej przyczyniając się zresztą do dużego rozwoju. W drodze do Siedlec mijam jeszcze Wiśniew, gdzie w centralnym punkcie znajduje się pomnik-czołg. Upamiętnia on wyzwolenie wsi w czasie drugiej wojny światowej. Miejscowa legenda głosiła, że 24 lipca 1944 r., gdy Niemcy przygotowywali się do spalenia wsi, na skraju lasu pojawił się pierwszy sowiecki czołg. Okupanci uciekli w popłochu i Wiśniew ocalał. Za zasługi w walce z Niemcami wieś została odznaczona Krzyżem Grunwaldu trzeciej klasy. Z czołgiem tym wiąże się także ciekawa historia. Otóż kilka lat temu zagrał on w filmie Rolada Emmericha znanego z reżyserii między innymi z „Dnia Niepodległości”, „Gwiezdnych Wrót’, czy „Uniwersalnego żołnierza” oraz Petera Kassovitza. Amerykańsko-włosko-niemiecki film „Gwiazdy poranne” opowiada historię inwazji na Czechosłowację w 1968 roku, a podstawą scenariusza są “Mróz ze Wschodu” Zdenka Mlynara i “Żołnierze wolności” Wiktora Suworowa.

2013.07.16 Trasa: Wola Gułowska – Okrzeja – Wola Okrzejska – Tuchowicz – Wiśniew – Siedlce (91km)

 

Więcej zdjęć:

Rowerowe eskapady: Gręzówka

      Rowerowe lato 2012 rozpocząłem od wyprawy do Gręzówki. Jest to mała wieś w województwie lubelskim położona pod Łukowem. Odegrała ona znaczącą rolę w powstaniu styczniowym, zapisała się również w historii podczas II wojny światowej. W latach okupacji hitlerowskiej w okolicy działał aktywnie konspiracyjny ruch niepodległościowy. Znajdowała się tam też baza partyzancka Armii Krajowej, Narodowych Sił Zbrojnych.

       Jak większość swoich rowerowych wycieczek, tak i tą zaczynam w rodzinnych Siedlcach kierując się na południe. Jeszcze tuż przed dotarciem do Gręzówki w lesie na trasie Siedlce-Łuków dostrzegam dwa pomniki. Z umieszczonych na pomnikach tablic dowiaduję się, że upamiętniają one tragiczną w skutkach akcję partyzancką, do jakiej doszło 20 lipca 1944, między Gręzówką, a gajówką Kryńszczak. Celem jej było wzięcie do niewoli dowódcy dywizji Waffen SS „Grossdeutschland” gen. von Mannteuffla. Wówczas to 64 żołnierzy Oddziału I Batalionu 35 Pułku Piechoty Armii Krajowej ukrywających się w pobliskim rezerwacie przyrody Jata, dowodzonych przez por. Feliksa Barę ps. „Zbigniew” stoczyło zaciętą bitwę z Niemcami. Zginęło w niej 25 bardzo młodych żołnierzy AK z Łukowa i okolic oraz kilku z Warszawy, w tym byłych łukowskich gimnazjalistów i harcerzy, studentów warszawskich uczelni i sanitariuszka Jadwiga Szulc – Holnicka ps. „Wisia”. Rannych Niemcy dobijali. Również w samej wsi można znaleźć pamiątki bolesnej historii tej okolicy. Na cmentarzu parafialnym w Gręzówce znajduję pomnik poświęcony głównie żołnierzom walczącym we wrześniu 1939r. Za pomnikiem spoczywa 99 poległych żołnierzy w większości w bitwie pod Różą. Wśród nich jest również podh. Leszek Kożan – drużynowy III drużyny harcerskiej im. ks. St. Brzóski. Podchorąży zginął w walkach pod Gręzówką w 1939 r.

     Równie ważną rolę, jak podczas II wojny światowej, a może nawet jeszcze ważniejszą wieś Gręzówka odegrała w czasie powstania styczniowego. W marcu 1863 roku miała tu miejsce potyczka powstańców dowodzonych przez Walentego Lewandowskiego, a wojskami carskimi. Kolejna bitwa rozegrała się tu w drugiej połowie kwietnia tegoż samego roku. Po stronie powstańczej dowodził tym razem Rudolf Różański. Trwającą 5 godzin zaciekłą bitwę przerwała dopiero noc. W otaczających Gręzówkę lasach rezerwatu Jaty w czasie powstania w ziemnej grocie pomiędzy drzewami ukrywał się ks. Stanisław Brzóska. W żywność zaopatrywał go m.in. dzierżawca Gręzówki – Władysław Gros. Za okazaną pomoc powstańcom ks. Brzóski w 1864 r. rosyjski gen. Maniukin wydał rozkaz aresztowania wszystkich podejrzanych. W październiku 1864 r. miała miejsce następna obława, której celem było pochwycenie ks. Brzóski. Ostatecznie księdza ujęto 29 kwietnia 1865 r. we wsi Spytki. 23 maja 1865r. został stracony przez powieszenie na rynku w Sokołowie Podlaskim. W lesie w pobliżu Gręzówki w rezerwacie Jata tuż obok groty, w której ukrywał się ksiądz udaje mi się odnaleźć pomnik wzniesiony ku jego czci. Uroczystość odsłonięcia miała miejsce 3 czerwca 1928 r. Wśród innych wartych zobaczenia obiektów w Gręzówce i okolicy jest chociażby figura Św. Huberta patrona wszystkich myśliwych czy też kilka innych drewnianych rzeźb. Nie lada gratkę będą mieli też geologowie, gdyż okolica skrywa podobno najpiękniej rozwinięty i największy na całej nizinie południowo-podlaskiej zespół wydm na czele z Łysą Górą – naturalną wydmą paraboliczną powstałą gdzieś na przełomie plejstocenu (okresu lodowcowego) i holocenu (okresu ocieplenia).

2012.06.19 Trasa: SIEDLCE-GRĘZÓWKA-REZERWAT JATA-GRĘZÓWKA-SIEDLCE (81km)

Więcej zdjęć:

2014 Mariusz Ryżkowski