Podobnie, jak w zeszłym roku, tak i tym razem ostatnim przetarciem przez zbliżającym się wielkimi krokami Ekidenem, czyli maratonem sztafet był dla mnie Bieg Konstytucji. Rok temu udało mi się tu pobić życiówkę (21:38), co tylko utwierdziło mnie wówczas w przekonaniu, że wybierając siebie do składu naszej najlepszej firmowej drużyny dokonałem dobrego wyboru i na to miejsce w tej drużynie zdecydowanie zasłużyłem. W tym roku miało być podobnie. Poziom naszego firmowego biegania znacznie się podniósł. Pojawiło się kilka nowych twarzy, inni też stali się dużo lepsi. To sprawiło, że i poprzeczka została zawieszona dużo wyżej. Mimo wszystko postanowiłem powalczyć podporządkowując wiosenne treningi pod dystans 5km. Wydawało się, że jestem na jak najlepszej drodze. W końcówce marca na Parkrun Praga udało mi się poprawić swój rekord (21:18). Dwa tygodnie później również na Parkrunie udało się urwać kolejną sekundę, a czułem, że był jeszcze zapas. Wynik ten jak się okazało dał mi kwalifikację do naszej najlepszej drużyny. W ogólnym rozrachunku udało mi się pokonać Dawida (21:20), oraz Krzyśka (21:27). Decydowały więc naprawdę sekundy. Wydawało się więc, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Dzisiejszy bieg podobnie, jak rok temu miał być przysłowiową kropką nad „i’. Tak się jednak nie stało.
Miejscem, które gościło uczestników Biegu Konstytucji był po raz kolejny Stadion Legii. Start tuż obok na pobliskiej Agrykoli. Celem minimum, jaki postawiłem sobie na ten bieg to 21:30. Po cichu liczyłem, na poprawę życiówki sprzed dwóch tygodni. Bałem się jednak, że plany te pokrzyżuje pogoda. Od rana było bardzo ciepło, a z za chmur przebijało się słońce. W końcu wystrzał startera i ruszyliśmy. Pierwszy kilometr zgodnie z planem około 4:10. Potraktowałem to jako dobry omen, zwłaszcza, że biegło się całkiem dobrze. Drugi kilometr już trochę wolniej – 4:20. Chwilę potem chyba najważniejszy moment tego biegu, czyli sławny już stromy podbieg na Agrykoli. To właśnie w tym miejscu zapadają rozstrzygnięcia. To tutaj można wszystko wygrać, jak i wszystko stracić. Biegło mi się bardzo ciężko. W pamięci przywoływałem momenty sprzed roku, gdzie też strasznie się tu męczyłem, a na samym końcu wyszedł z tego całkiem ładny wynik. Motywowało mnie to. Gdy pokonałem już ten podbieg liczyłem na ponowny przypływ energii i, że znowu będę mógł przyspieszyć. Długo jednak ten moment nie następował. Przestałem już nawet spoglądać na zegarek. Dopiero w końcówce, gdy rozpoczął się ostatni zbieg moje tempo znacząco wzrosło. Tuż przed ostatnim zakrętem zerknąłem na czas. Nie mogłem uwierzyć w to, co zobaczyłem. Mijała właśnie 22 minuta biegu, a do mety jeszcze ze 100 metrów. Sprężyłem się jeszcze ostatni raz i wbiegłem na metę finiszując. Nie tak to miało wyglądać. Dramat. Ten bieg miał wszystko przypieczętować, a po biegu pojawiło się więcej znaków zapytania, niż odpowiedzi. Trudno powiedzieć co się stało. Czy to chwilowa jednorazowa słabość, czy też formę zgubiłem gdzieś w połowie Półmaratonu Posejdona w Atenach? Nie tryskałem energią od rana, ale nie czułem się też jakoś źle. Może pogoda? Może ciężkie ostatnie weekendowe treningi? Nie wiem, a nie ma czasu na szukanie odpowiedzi. Ekiden już w sobotę. Chyba czekają mnie duże dylematy i ciężkie decyzje…
2016.05.03 Warszawa 5km: XXVI BIEG KONSTYTUCJI – 22:15