Z rozmachem

      Jedenastego listopada, jak co roku Polacy obchodzą Święto Niepodległości. To już 104 lata jak nasza Ojczyzna odzyskała wolność. W moim przypadku już się tak utarło, że obchodzę ten dzień tak, jak najbardziej lubię i potrafię, czyli na sportowo uczestnicząc w biegach niepodległościowych. W tym roku moje świętowanie nabrało dużego rozmachu, gdyż w sumie udało mi się zaliczyć, aż trzy związane z tą rocznicą imprezy, a jak się okazało pojawiły się też pewne sukcesy. Zaczęło się od Niepodległej Piątki w Warszawie jeszcze w poprzednią niedzielę. której poświęciłem osobny wpis. W piątek wybrałem się na X CEGŁOWSKI BIEG NIEPODLEGŁOŚCI. Natomiast na sobotę zostawiłem już sobie zupełnie towarzysko start w niepodległościowej edycji Parkrun Skórzec.

      Cegłowski Bieg to w zasadzie moje ostatnie większe oficjalne zawody w tym roku. Startowałem tu już po raz drugi, a debiutowałem w 2021. Już od kilku lat na to wydarzenie zapraszał mnie mocno związany z Cegłowem mój bardzo bliski kolega ze studiów Marcin. Trochę to trwało, ale w końcu wypadało z tego zaproszenia skorzystać, a ponieważ była to bardzo udana i miła impreza w tym roku postanowiłem wystartować raz jeszcze.  Szczególnych oczekiwań co do wyniku nie miałem. Dystans 11 kilometrów z małym hakiem oraz leśna specyfika trasy sprawiały, że raczej nie było mowy o bieganiu na wynik. Nie ma zresztą za bardzo do czego go porównywać, bo dystans choć symboliczny to zupełnie nietypowy. Bardziej więc mi zależało na miejscu.  Pamiętałem, że rok temu mimo słabszej formy, niż teraz pobiegło mi się całkiem dobrze. Było znacznie powyżej oczekiwań i z czasem 56:05 udało się wówczas zająć 5 miejsce wśród czterdziestolatków i 27 w klasyfikacji Open. Strata do pierwszej trójki w kategorii była jednak bardzo duża, wówczas nie na moje możliwości. W tym roku jestem zdecydowanie w lepszej dyspozycji, więc jakoś po cichu zacząłem myśleć o tym, by może powalczyć o podium. Niestety im było bliżej zawodów tym wydawało mi się to coraz bardziej nierealne. Na liście startowej w mojej kategorii wiekowej zapisanych było 21 panów. W zasadzie nikogo nie znałem i nie byłem w stanie jakby oszacować ich możliwości, ale większość miała wpisaną przynależność klubową co sugerowało, że nie są to przypadkowe osoby, ale raczej regularnie trenujące. Trudno było więc nastawiać się na spektakularne sukcesy.

      Do Cegłowa, a w zasadzie do Mieni, bo sam bieg organizowany był na terenie tej miejscowości podobnie jak rok temu wybrałem się pociągiem dodatkowo zabierając ze sobą rower. Towarzyszył mi klubowy kolega Leszek. Pogoda wydawała się być bardzo dobra do biegania. Nie było zimno. Nie wiało. Nie padał deszcz. Jedynie wczoraj trochę popadało efektem czego spodziewałem się trochę błota na trasie, ale ostatecznie nie było tak źle. Wydawało się, że może być zdecydowanie gorzej. Przed startem odbyły się krótkie oficjalne uroczystości związane z dzisiejszym świętem, po których wszyscy odśpiewali hymn Rzeczypospolitej Polskiej – Mazurka Dąbrowskiego, a następnie złożono wieniec i zapalono znicz przy pomniku Powstańców Styczniowych. Ich pomnik znajduje się nieopodal w lesie, przez który wiodła w zasadzie cała trasa zawodów. Na liście startowej biegu głównego w sumie pojawiło się około 100 osób. Nie było więc zbytnio tłoku. Stawka dość szybko się rozciągnęła, ale przez pierwsze cztery kilometry biegłem w 6- może 7-osobowej grupie. Bardzo mi odpowiadała taka sytuacja, zwłaszcza, że tempo było dość szybkie, ale zbliżone do tego, jakie chciałem. Planowałem biec około 4:30 na kilometr i tak mniej więcej to wyglądało.

      Po czterech kilometrach nasza grupa się trochę rozerwała. Część uciekła do przodu, część została z tyłu. Ja zostałem z zawodnikiem, który wydawało mi się, że może być z mojej kategorii wiekowej. Przez pewien czas to ja dyktowałem tempo naszego biegu. W pewnym momencie postanowiłem go przetestować i przyspieszyłem. Utrzymał się za mną. Gdy zwolniłem wyprzedził. Wiedziałem już, że ciągle ma dużo sił. Uznałem więc, że od tego momentu biegnę już tylko na miejsce i postanowiłem dostosować się do Jego tempa biegu. Z tyłu nikt wówczas nam nie zagrażał, a wydawało mi się, że na mecie na finiszu po moich ostatnich intensywnych treningach pod kątem piątki to ja mogę być szybszy. Było to o tyle istotne, że jakoś intuicja podpowiadała mi, że może to być walka o 3 miejsce w kategorii i czułem, że powinienem brać to pod uwagę. Mój rywal momentami trochę zwalniał. Nie wiem czy to był efekt tego, że brakowało mu sił, czy po prostu chciał, abym to ja znowu nadawał tempo. W każdym razie na tym etapie biegu nie byłem tym zainteresowany. Przebiegliśmy razem ze cztery kilometry. Koło 8 kilometra dołączył do nas jak się dowiedziałem już po biegu Robert, tym razem już na pewno z mojej kategorii wiekowej, choć wtedy mogłem się tego jedynie domyślać. Od razu było widać, że biegnie znacznie szybciej od nas. Przyspieszyłem więc i ja, by się za Nim utrzymać. Efekt był taki, że znowu biegliśmy we dwójkę, gdyż mój wcześniejszy towarzysz tego tempa od razu nie wytrzymał.

      Jak już rozmawialiśmy na mecie Robert także próbował mnie sprawdzać momentami przyspieszając jeszcze bardziej, choć muszę nieskromnie przyznać, że sobie z tym radziłem i bardzo długo nie robiło to na mnie wrażenia. Miałem wtedy jeszcze zapas, a cały czas brałem pod uwagę, że mogą ważyć się losy podium w naszej kategorii. Tym razem jednak byłem w o tyle mniej korzystniejszej sytuacji, że biorąc pod uwagę warunki fizyczne byłem przekonany, że na finiszu raczej nie będę faworytem i ciężko byłoby mi wyjść zwycięsko z tej walki. Gdy pokonaliśmy mniej więcej 10 kilometrów nie widząc szansy na znaczne poprawienie tempa swojego biegu i ucieczkę, bo dla mnie było już i tak szybko, a biegło się już zdecydowanie ciężej trochę odpuściłem i godząc się z porażką zacząłem kontrolować swoje miejsce patrząc, czy nikt mi nie zagraża z tyłu. Do mety dotarłem 17 sekund za Robertem z czasem 50:28. W sumie nie wiedziałem, na którym miejscu dobiegłem, ale miałem wrażenie, że w tym roku stawka była duża bardziej wymagająca niż w 2021 i mimo, że poprawiłem swój wynik o 5 i pół minuty to raczej i tak nie da mi to podium w kategorii. Jakoś w głębi serca znając swoje szczęście czułem , że może to być miejsce 4, a tego bym chyba nie chciał, bo było by mi żal, że to trzecie było w sumie tak blisko, a podium przeszło mi koło nosa w zasadzie bez próby ostrej walki. To miejsce zawsze boli. Na szczęście los okazał się dla mnie dużo bardziej łaskawy, bo gdy pojawiły się oficjalne wyniki okazało się, że Robert w naszej kategorii był pierwszy, a ja drugi. W klasyfikacji Open dało mi to tym razem 12 lokatę.

      Muszę przyznać, że takiego obrotu kompletnie się nie spodziewałem. Byłem przekonany, że nasza walka to była bardziej walka o 3, może o 4 miejsce w kategorii i ja tą walkę przegrałem. Tymczasem okazało się, że stawka tej naszej walki była zupełnie inna – zwycięstwo. Czy czuje się rozczarowany, że jednak nie wykrzesałem z siebie jeszcze dodatkowych sił, a chyba takie były i nie spróbowałem utrzymać się do samego końca i walczyć o pierwsze miejsce na szybkim finiszu? Nie, nie żałuję. Ten wynik jest dla mnie kompletnym zaskoczeniem i przemiłą niespodzianką. Myślę zresztą realnie oceniając sytuację, że na finiszu moje szanse były i tak bardzo małe, a dla mnie ogromną satysfakcją jest fakt, że w zasadzie do samego końca walczyłem z kimś kto życiówkę na 5 kilometrów ma w okolicach 18, a ja dopiero w tym roku zszedłem poniżej 21 minut. Jeszcze rok temu z takimi biegaczami widziałem się jedynie na starcie i potem dopiero na mecie. Tutaj walczyłem jak równy z równym prawie do samego końca.

      Oczekując na dekorację można było porobić zdjęcia,  podelektować się specjałami, które czekały na mecie na biegaczy wliczając w to przepyszne Rogale Marcińskie, a także porozmawiać i wymieniać wrażenia z biegu. Nie przydarza mi się to często, ale to zawsze miła sytuacja, gdy gdzieś na zawodach spotyka się kogoś, kogo się nie zna, nigdy się wcześniej nie spotkało, a kto jak się okazuje mnie rozpoznaje, śledzi mojego bloga i docenia. Ja także doceniam, dlatego dziękuję i pozdrawiam, tych których miałem okazję spotkać w piątek, kiedyś w przeszłości i spotkam jeszcze w przyszłości, a którzy znajdują czas by śledzić moje biegowe przygody i zmagania. Pozdrawiam serdecznie.            

      Na sam koniec chciałbym nawiązać do tego co dzisiaj najważniejsze, czyli dzisiejszego święta. Obchodząc kolejne rocznice odzyskania niepodległości często słyszymy o tym, jak nasza wolność nie jest dana nam raz na zawsze, że trzeba ją stale pielęgnować i o nią walczyć. Zwykle te słowa nie do końca do nas trafiają i traktujemy je jak oklepany banał. Dopiero sytuacje takie jak brutalna agresja Rosji i wojna na Ukrainie otwierają nam oczy i pokazują jak ważne jest to, aby te słowa rozumieć i się nimi kierować nie tylko od święta, ale także na co dzień. Pamiętajmy o tym.

2022.11.11 Cegłów/Mienia 11,5km: X CEGŁOWSKI BIEG NIEPODLEGŁOŚCI – 50:28

Zdjęcia: Vincec Foto Sport / Gmina Cegłów / własne


Niepodległa piątka

     W sierpniu po Piątce z Żołnierzem mimo poprawienia swojego oficjalnego rekordu na dystansie 5 kilometrów (21:31) nie byłem do końca zadowolony. Trudno było być zadowolonym, bo znając swoje aktualne możliwości miał być wynik w okolicach 21 minut, a może nawet poniżej. Dlatego też w zasadzie od razu zaczęło się gorączkowe poszukiwanie kolejnych zawodów na tym dystansie jeszcze w tym roku, gdzie mógłbym próbować dalej wykorzystać życiową formę i śrubować swoje własne rekordy. Wybrałem warszawski Bieg Ursynowa, Biegiem przez Platerów, a ostatnią szansą, gdyby wcześniej coś poszło nie tak miała być Niepodległa Piątka. Gdy jednak najpierw w Warszawie udało się pierwszy raz  w życiu złamać 21 minut (20:57), a potem w Platerowie jeszcze raz znacznie poprawić ten wynik (20:26) ciśnienie nałożone na samego siebie zdecydowanie spadło i presja na wynik nie była już tak duża. Przeciwnie. Czułem, że w tym roku na tym najkrótszym dystansie osiągnąłem zdecydowanie więcej niż mogłem sobie nawet wymarzyć, dlatego w tym ostatnim biegu mogłem po prostu zagrać Vabank i zawiesić sobie poprzeczkę bardzo wysoko. Tą poprzeczką miało być złamanie 20 minut. Od maratonu w Poznaniu miałem trzy tygodnie, aby się skupić tylko i wyłącznie na tym konkretnym biegu i dobrze się przygotować. Być może nie wszystko poszło idealnie, bo po drodze przytrafiło się małe przeziębienie, ale generalnie mam poczucie, że zrobiłem w tym czasie naprawdę bardzo dużo. Cały czas widziałem też progres na treningach. Pozostało więc jedynie powiedzieć “sprawdzam” i po prostu pobiec ile sił w nogach.

      Co ciekawe poza tym, że Niepodległa Piątka była sportową formą uczczenia kolejnej rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości to te zawody miały także rangę Otwartych Mistrzostw Polski na dystansie 5 kilometrów. Tym bardziej mobilizowało to do tego, by dać z siebie wszystko i pobiec naprawdę na miarę swoich możliwości. Taki był cel, a towarzyszyć w jego realizacji miał mi kolega Jacek. Nasze drogi w tym roku krzyżowały się wielokrotnie na różnych zawodach począwszy od Wiązownej w lutym, aż po Platerów w październiku. Często też razem trenowaliśmy. Obaj mamy bardzo zbliżone możliwości, choć Jacek jest odrobinę szybszy. Być może dlatego dla obu z nas te wspólne treningi były bardzo owocne, mobilizujące i mam wrażenie, że wiele nam dały, a przynajmniej mi. Obok nas na liście startowej mogłem odnaleźć też wielu innych biegowych przyjaciół i znajomych. Takich, których spotykam na co dzień, ale też takich niewidzianych od lat, jak na przykład Piotr, którego poznałem przy okazji wyjazdu na Bieg na Monte Cassino w 2014 roku. Miło się było znowu zobaczyć.

      Bieg był podzielony na tury po 200 osób. My wybraliśmy dla siebie turę numer XIII. Nie licząc tych dla elity, wśród której znalazła się w zasadzie cała aktualna polska czołówka, teoretycznie najszybszą. Uznałem, że w perspektywie walki o dobry wynik to może być istotny szczegół by biec z szybkimi rywalami nawet kosztem tego, że trzeba będzie pobiec popołudniu za czym osobiście nie przepadam. Zdecydowanie wolę startować rano. Po dotarciu pod Stadion Narodowy odebraliśmy pakiety i wkrótce byliśmy gotowi na to wyzwanie. Choć starałem się pobiec ten bieg na kompletnym luzie bez nakładania na siebie jakiejkolwiek presji to jednak wydawało mi się, że przed startem podszedłem do tego poważnie, dopilnowałem wszystkich szczegółów, byłem przygotowany, zmotywowany, zdeterminowany i generalnie miałem wszystko pod kontrolą. Byłem nastawiony pozytywnie,  nie czułem jak to czasami przed zawodami bywa żadnej tremy i miało to być atutem. Podobno szybka trasa. Pogoda też wydawała się być idealna do tego, by mierzyć się z rekordami. Wszystko wskazywało na warunki idealne do tego by przynajmniej powalczyć o złamanie kolejnej bariery.

      Tymczasem z perspektywy czasu oceniam, że wiele rzeczy od samego początku poszło nie tak. Już nawet rozgrzewka nie wygląda tak, jak powinna i jak sobie założyłem, a przecież wiadomo, że im krótszy dystans tym ma ona bardziej kluczowe znaczenie. Natomiast  koszmarnym błędem, który przekreślił już jakiekolwiek szanse było ustawienie się na starcie zbyt daleko od czołówki. Wiedząc, że biegnę na tak dobry wynik powinienem stanąć w drugim, trzecim, góra czwartym rzędzie. Zająłem pozycję zdecydowanie dalej stawiając się w bardzo kłopotliwym położeniu nawet jeszcze przed startem. W takiej sytuacji nie miał żadnego znaczenia już fakt, że rozsądnie ustawiłem się po lewej stronie od wewnętrznej by biegnąc dookoła Korony Stadionu Narodowego po okręgu nadkładać jak najmniej metrów. W końcu każda sekunda mogła być na wagę złota.  Metrów faktycznie nie nadkładałem. Natomiast zaraz po starcie w zasadzie cała stawka przesunęła się do lewej krawędzi trasy skutecznie mnie blokując i powodując, że w moje poczynania wkradł się ogromny chaos. Musiałem uważać żeby się nie przewrócić i na nikogo nie wpaść. Straciłem kontrolę nad swoim biegiem w zasadzie od samego początku. Zamiast skupić się na swoim biegu, tempie, technice i innych ważnych rzeczach musiałem myśleć o tym jak przeciskać się między innymi biegaczami. Niestety w tej dość stresującej i kłopotliwej sytuacji nie mogłem też liczyć na swój zegarek, który na tej trasie zdecydowanie sobie nie radził tracąc sygnał GPS i kompletnie myląc mnie co do tempa mojego biegu. Po 500 metrach wskazanie odnośnie średniego tempa wynosiło 4:17. Dramat. Myśląc o realizacji celu powinno być poniżej 4:00. W całym tym zamieszaniu uwierzyłem, że ja może naprawdę tak wolno biegnę. Myślałem, że to efekt zamieszania na starcie i faktu, że blokowany długo nie mogłem się w ogóle rozpędzić i utknąłem na dobrych kilkaset metrów za plecami innych. Odebrało mi to jakąkolwiek chęć do walki. W zasadzie już od 600 metra biegłem na pół gwizdka. Czułem w sobie mieszankę rezygnacji, złości i zażenowania. Dopiero w drugiej części biegu widząc wskazania dystansu po każdym z pokonanych kilometrowych kółek dotarło do mnie, że wcale tak wolno nie było, a wynikało to głównie z niepoprawnego pomiaru. No, ale nie miało to już w zasadzie absolutnie żadnego znaczenia. Dopiero gdzieś od 4 kilometra trochę przyspieszyłem, ale wynikało to bardziej z jakiejś takiej wewnętrznej ambicji, niż jakiejkolwiek wiary w uratowanie tutaj czegokolwiek. Na to nie było już najmniejszych szans. Piątka niestety nie wybacza błędów. Liczy się każdy ruch, każda sekunda. Strata była absolutnie nie do odrobienia. Ostatnie kilkaset metrów pobiegłem już dość szybko i na metę wbiegłem z czasem 21:14.

      No cóż mogę powiedzieć… Jeszcze w sierpniu takim wynikiem byłbym zachwycony, ale przez te dwa miesiące zmieniło się tak dużo i wydarzyło się tak wiele, że dziś na pewno nie mogę być nawet zadowolony, bo wiem, że to wynik zdecydowanie poniżej moich aktualnych możliwości. Nie mam też powodów do smutku. W tym roku na tym dystansie pobiegłem 4 razy, za każdym razem szybciej, niż moja dotychczasowa życiówka z 2016 roku (21:38). Raz udało się to nawet o ponad minutę (20:26). Rozbudziło to oczywiście moje oczekiwania i ambicję, a może po prostu jedynie wyobraźnię, bo być może wychodziło to już ponad moje możliwości. Nie wiem czy mimo, że się przyłożyłem do treningów to mnie było stać teraz na złamanie 20 minut. Być może nie. Być może była to zbyt wysoko zawieszona dla mnie poprzeczka i nawet w najbardziej optymalnych warunkach i unikając jakichkolwiek błędów nie byłbym w stanie takiego wyniku uzyskać. Dlatego też nie żałuję, że się nie udało i nie jestem tym faktem rozczarowany. Żałuję natomiast, że mimo, że zainwestowałem sporo czasu i energii w przygotowania to poprzez swoje błędy i pewną ogólną nonszalancję nie dałem sobie na to w ogóle szansy. Jest to na pewno dla mnie kolejne doświadczenie. Po tym biegu wiem też jedno. Jeśli zależy mi na wyniku to ja chyba jednak potrzebuję jakiejś takiej wewnętrznej presji nakładanej na samego siebie, która wyzwala we mnie większą motywację, determinację i przede wszystkim dbałość o szczegóły oraz samokontrolę. Luz mnie gubi. Miałem w tym rozdaniu zagrać Vabank, a mając bardzo mocne karty tak naprawdę dałem się odstawić od stołu nie wchodząc w ogóle do gry.

2022.11.06 Warszawa 5km: NIEPODLEGŁA PIĄTKA – 21:14