Dylematy cz. I

      Nigdy w życiu nie spodziewałem się, że będę biegał maratony. Nawet, gdy już zacząłem biegać całkiem sporo to wizja pokonania 42 kilometrów i 195 metrów za jednym zamachem wydawała mi się tak abstrakcyjna, że nie brałem jej w ogóle pod uwagę. W głowie jak iskierka tliła się jedynie myśl, że fajnie byłoby kiedyś ukończyć taki bieg, chociażby raz w życiu. Myśl ta była jednak tak oderwana od poczucia moich własnych możliwości, że traktowałem ją raczej jako coś w sferze niedoścignionych marzeń. Gdy w zeszłym roku chyba w przypływie fantazji ostatecznie postanowiłem zaryzykować i podjąć tą ciężką próbę to też miała to być tylko forma testu i pokonywania własnych barier. Byłem przekonany, że będzie to jeden, jedyny raz. Jednak już następnego dnia po biegu wiedziałem, że na tym jednym się nie skończy i zaczęło się gorączkowe przeglądanie kalendarza na kolejny rok. Pierwotnie chciałem, by mój drugi maraton był maratonem zagranicznym – najlepiej już na wiosnę –  Wiedeń, może Praga? Niestety jesienna poważna kontuzja z boiska piłkarskiego kompletnie pokrzyżowała mi plany. Minęło kilka ładnych miesięcy zanim w ogóle wróciłem do biegania. Ostatecznie więc wybór padł ponownie na jesienny Maraton Warszawski, a celem jaki sobie postawiłem była poprawa wyniku z zeszłego roku, czyli 4 godzin 38 minut i 46 sekund. Kilka miesięcy treningów, setki pokonanych kilometrów, litry wylanego potu. W końcu nadchodzi czas największej i najcięższej próby tego sezonu. Biegałem całkiem sporo. Zdrowie raczej dopisywało, kontuzje omijały, pogoda bardzo nie przeszkadzała. Konsekwentnie i systematycznie realizowałem założony przez siebie plan. To wszystko sprawiło, że apetyt zaczął rosnąć i w ostatnich tygodniach w głowie zakiełkowała myśl, by może nawet spróbować złamać 4 godziny. To byłoby już naprawdę coś, wielka sprawa. Pewności siebie dodał mi świetny wynik na Półmaratonie Praskim BMW.  Pojawił się więc spory dylemat: Pobiec zachowawczo i biorąc pod uwagę, że ciężko trenowałem i raczej spokojnie (jeśli oczywiście nie wydarzyłoby się nic nieprzewidzianego) osiągnąć założony na początku roku cel? Czy może jednak podjąć ryzyko i spróbować powalczyć o wynik zupełnie innego kalibru? A co jeśli się nie uda i w ogóle nie ukończę? Im bliżej do biegu tym w głowie pojawiało się coraz więcej przemyśleń odnośnie strategii. Z której strefy wystartować? Jak zacząć? Jak rozłożyć siły? Co zjeść przed biegiem? Jak się ubrać? W zeszłym roku nie wiedząc czego się spodziewać i chcąc przede wszystkim ukończyć pobiegłem bardzo ostrożnie i zachowawczo. To wszystko sprawiło, że na mecie zostało mi wiele sił i energii. Nie do końca właściwie dobrałem też strój. Długie lajkry i koszulka z długim rękawem były odpowiednie na początku, rano. Jednak już po dwóch godzinach, gdy wyszło słońce i zrobiło się ciepło stały się nie lada problemem. Im bliżej do biegu tym dylematy narastały, a pytań pojawiało się coraz więcej. Myślałem, że wiele odpowiedzi da mi ostatni trzydziestokilometrowy trening na dwa tygodnie przez startem. Nie poszedł on jednak tak, jak sobie wyobrażałem i zasiał we mnie tylko niepokój.  Tydzień przed biegiem niestety znowu dały o sobie znać kłopoty z kolanem. Ból i obawy o poważniejszą kontuzję, która całkowicie wyeliminuje mnie z biegu sprawiły, że w ostatnich dniach mocno ograniczyłem treningi. Straciłem swoją pewność siebie i spokój, a w głowie zaczęły dominować obawy i strach, ale także złość. Był to w końcu chyba najmniej odpowiedni moment na kontuzję. Biegając krótsze dystanse moje problemy z kolanem nie miałyby pewnie większego znaczenia. Pod wpływem adrenaliny i emocji szybko zapomniałbym o niedogodnościach, ale tym razem to będzie dużo cięższa i dłuższa droga. Co będzie jeśli kolano nie wytrzyma? Co będzie jeśli w pewnym momencie ból okaże się nie do zniesienia, albo nogi odmówią posłuszeństwa? Żal byłoby zaprzepaścić cały wysiłek i kilkumiesięczne trudy przygotowań. O złamaniu czterech godzin już nawet nie myślę. Pozostaje walczyć o poprawę zeszłorocznego wyniku, a kto wie, może w ogóle o ukończenie? Zostały 4 dni. Zaczęła się walka z czasem, a czas płynie niestety bardzo szybko. Mija dzień za dniem, godzina za godziną. Ledwo się obejrzę, a przyjdzie pora stanąć na starcie i walczyć. Walczyć z czasem, ze sobą, ze swoimi słabościami. Czy zdrowie pozwoli osiągnąć zamierzony cel? Złamać kolejną barierę? Oby…

 

Oceń ten wpis

Ile gwiazdek przyznajesz?

Średnia ocena 0 / 5. Ilość głosów: 0

Brak głosów! Bądź pierwszym oceniającym.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *