Dylematy cz. II

       Ten moment w myślach przeżywałem już od kilku dni. Teraz staje się on już rzeczywistoscią. Za chwilę nastąpi start. Uczucie ekscytacji miesza się z uczuciem niepokoju, a w głowie tym razem krótka retrospekcja. W pamięci odtwarzam wszystko to, co działo się rok wcześniej. To samo miejsce, ten sam imponujący biało-czerwony stadion, takie same rozradowane tłumy i dystans ten sam przed nami. Okoliczności jednak zgoła odmienne. W zeszłym roku stawałem na starcie jako debiutant nie wiedząc czego się w ogóle spodziewać. Moje myśli skupiały się więc raczej na samej imprezie i na biegu. Tym razem wiedząc już co mnie czeka i jak wysoko będzie postawiona poprzeczka swoje myśli koncentruję już raczej tylko na sobie, swoim biegu,  swoich słabościach i dolegliwościach. Sobotni dzień walczyłem by za pomocą róznego rodzaju maści i specyfików wyleczyć obolałe kolano. Równolegle w mojej głowie toczyła sie druga bitwa. Wystartować czy jednak odpuścić? Czułem się trochę rozbity psychicznie. Jeszcze w sobotni poranek brałem pod uwagę, żeby się wycofać. W końcu uznałem, że przecież nie mam nic do stracenia. Jeśli trud biegu okaże się zbyt duży najwyżej zejdę z trasy. Żal byłoby zaprzepaścić miesiące przygotowań nawet nie próbując podjąć wyzwania. Byłoby mi chyba wstyd przed samym sobą. Dopiero wieczorem poczułem poprawę, która tknęła we mnie nowego ducha optymizmu. Po cichu liczyłem, że może rano jak się obudzę będzie już całkiem dobrze. Ból jednak nadal trochę dokuczał, choć było już zdecydowanie lepiej.

DSC01987

      Słońce grzeje od samego rana. Z której strefy wystartować? Serce mówi 4:00, rozum 5:00. Starałem się wypośrodkować. Wyszło 4:20. Tak też się ustawiłem na starcie. W końcu wystrzał startera. Plan na pierwsze 10km to godzina. Potem utrzymywać tempo 6 minut na kilometr, jak najdłużej się da. Najlepiej do samego końca. Jeśli jednak kolano nie pozwoli normalnie biec, będę podejmował decyzje na bieżąco. Liczę się z każdym scenariuszem. Pierwsze dwa kilometry biegnie się nie najlepiej. Poza bólem kolana pojawia się jeszcze dodatkowy kłopot. Oszczędzając kolano najwyraźniej ostrożnie stawiałem stopę, co dodatkowo nienaturalnie obciążało piszczel. Z grymasem twarzy zmarszczyłem tylko czoło czując, że będzie bardzo ciężko. Nie spodziewałem się kłopotów, aż tak szybko. Z każdą kolejną minutą jest jednak coraz lepiej. Po trzecim kilometrze postanawiam przyspieszyć wyprzedzając i zostawiając w tyle swojego pacemakera na 4:20. Od tego momentu rozpoczyna się moja wielka osobista ucieczka. Liczę, że nie zostanę doścignięty, aż do samej mety i uda się złamać 4:20. Biegnie się coraz lepiej. Kilometry mijają stosunkowo szybko. 10km zgodnie z planem – w godzinę, potem 15 w półtorej. Kolano trochę o sobie przypomina, ale ogólnie bardzo nie przeszkadza. Najgorzej jest na zakrętach, nierównościach i podbiegach. Jeśli staram się przyspieszyć za mocno także szybko doprowadza mnie do porządku.

DSC02010

      Koło 18 kilometra dostrzegam kolejnego pacemakera. Zbliżam się do niego. Gdy jestem już naprawdę blisko przeżywam spore rozczarowanie. Byłem przekonany, że to grupa na 4:10, tymczasem okazało się, że dogoniłem dopiero pacemakera na 4:15. Trudno. I tak jest bardzo dobrze. Staram się zbliżyć do niego jeszcze bardziej. Biegnie się dobrze. W końcu udaje mi się go nawet wyprzedzić. Po 25 kilometrze zaczynam odczuwać pierwsze kłopoty. Tempo spada już powyżej 6 minut na kilometr, ale nadal jest dobre. Na 27 kilometrze pacemaker 4:15 znowu mnie wyprzedza. To jest moment, gdy nadzieje na 4:15 zaczynają pryskać. Trochę szkoda, choć cel i tak miał być przecież 4:20. Najważniejsze, że kolano daje radę, o nieukończeniu już nawet nie myślę. W okolicach 30 kilometra całkowicie zapominam o bolącym kolanie. Boli mnie już wszystko po równo, a ból kolana ginie w gąszczu wszelkich innych dolegliwości. Mając w pamięci zeszłoroczny bieg z niepokojem zbliżam się do 33 kilometra. To tam właśnie przeżywałem największe problemy na tej legendarnej już “ścianie”. Tym razem problemów tam nie było. Biegnę dalej pokonując kolejne kilometry. Prawdziwe kłopoty zaczynają się po 38. Przez najbliższe dwa kilometry walczę sam ze sobą i ze swoim zmęczeniem. Nie jest to równa walka, przegrywam ją. Czuję jak słabnę, jak biegnę coraz wolniej nie mogąc nic z tym zrobić. To właśnie tam moja ucieczka dobiega końca. Po 35 kilometrach  i ponad 3 godzinach uciekania grupa na 4:20 dogania mnie. Nie jestem w stanie utrzymać tego tempa i w swojej bezsilności biegnąć patrzę tylko jak oddala się ode mnie coraz bardziej i bardziej. Trochę podcina mi to skrzydła. Liczyłem, że może się jednak uda złamać 4:20. Nie tym razem. Najważniejsze, że biegnę ciągle dużo szybciej niż moja życiówka. Na ostatnie dwa kilometry udaje mi się jeszcze zebrać siły. W końcu Stadion już tak blisko. Na ostatnich metrach nie myśli się już ani o bólu, ani o zmęczeniu. Na metę wbiegam zmęczony, ale szczęśliwy.

DSC01967

      Dałem z siebie wszystko i jestem z siebie dumny. Biorąc pod uwagę okoliczności to świetny wynik. Lepszy od zeszłorocznego rekordu życiowego o ponad kwadrans, a to był przecież podstawowy cel, który postawiłem sobie już na początku roku. Kolano na szczęście wytrzymało, choć rzadko dawało o sobie zapomnieć. Cieszę się, że ostatecznie wygrał głos rozsądku i nie zaryzykowałem biegu na 4 godziny. Nie dałbym rady. Obiektywnie mówiąc i patrząc z perspektywy czasu czuję, że nawet gdyby nie bolące kolano to czas 4 godziny i tak byłby ponad moje siły i nie byłem na niego dostatecznie przygotowany. Przyjdzie czas by o tym pomyśleć w przyszłości. Zawsze pozostaje coś, do czego można nadal dążyć. Kolejny cel, kolejna poprzeczka.  Póki co delektuję się swoim sukcesem i cieszę się, że mimo przeciwności losu kilkumiesięczne przygotowania nie poszły na marne. Dałem radę. Jestem zwycięzcą. Najcięższa próba biegowa tego roku zaliczona, cel osiągnięty, a ja znowu zostałem “Bohaterem Narodowego”.  Hmm… Lubię to uczucie…

2014.09.28 Warszawa 42,195km:  36. PZU MARATON WARSZAWSKI – 4:23:29

DSC01972

Więcej zdjęć:

Oceń ten wpis

Ile gwiazdek przyznajesz?

Średnia ocena 0 / 5. Ilość głosów: 0

Brak głosów! Bądź pierwszym oceniającym.

4 komentarze do “Dylematy cz. II”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *