Własną drogą

     Bieganie ostatnich lat to ogromny wielomilionowy przemysł. Bogaci sponsorzy, nowoczesny sprzęt, najlepsi specjaliści w dziedzinie treningu i dietetyki, coraz to nowe osiągnięcia w medycynie i farmaceutyce. Wszystko to ma być receptą na coraz to lepsze wyniki i gwarantować sukces. Jednak prawdziwe zwycięstwa i przełamywanie kolejnych ponadludzkich barier i słabości można osiągać również i bez tego i to w najbardziej ekstremalnych odmianach tego sportu. Czasami wystarczy tylko siła ludzkiej woli, marzenia, chęć i determinacja by je spełniać oraz nietypowe zupełnie indywidualne podejście. Potwierdził to w latach osiemdziesiątych australijski farmer Cliff Young, który zadziwił cały świat i z dnia na dzień stał się bohaterem narodowym Australii. To właśnie jego historię chciałem dzisiaj opowiedzieć.

Źródło: www.scoop.it

       W 1983 roku 61-letni wówczas farmer Cliff Young pragnąc spełnić swoje marzenie zdecydował się na start w pewnym biegu. Nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że trasa tego biegu pomiędzy dwoma australijskimi miastami Sydney i Melbourne liczyła 875km, a bieg uznawany był za jeden z najbardziej wyczerpujących ultra maratonów na świecie. Uczestnictwo w takim bieg to mordercza, ponadludzka walka wymagająca nie tylko żelaznego zdrowia, ale także wielomiesięcznych, ciężkich i żmudnych przygotowań. Pokonanie go najlepszym biegaczom globu zajmowało ponad 6 dni.

Źródło: www.heraldsun.com.au

      Gdy stanął na starcie początkowo nikt nie zwracał na niego większej uwagi. Wszystkim wydawało się, że jest jednym z wielu kibiców przyglądających się przygotowaniom do startu tego morderczego biegu. Był przecież starszym panem wśród młodszych profesjonalnych światowej klasy biegaczy, a zamiast sportowego stroju i butów ubrany był w roboczy kombinezon i kalosze. Gdy podszedł do stolika by odebrać swój pakiet stało się już jasne, że naprawdę chce pobiec ten bieg. Mało kto brał go jednak na poważnie. Każdemu wydawało się, że to jakiś żart, jakiś chwyt reklamowy, że to ktoś, kto na siłę chce zwrócić na siebie uwagę. Wzbudził zainteresowanie prasy, jednakże i dziennikarze wątpili w to, czy jego start ma jakikolwiek sens.

 - Cześć! Kim jesteś i co tu robisz?
- Cliff Young. Wypasam owce na sporym pastwisku niedaleko Melbourne.
- Serio weźmiesz udział w tym maratonie?
- Tak.
- Masz sponsora?
- Nie.
- Nie dasz rady przebiec maratonu.

Ich powątpiewanie nie zaszokowało go, ani nie zniechęciło. Bez wahania odpowiedział:

- Dam radę. Wychowałem się na farmie, gdzie nie było nas stać na konie albo traktory i przez całe moje życie – aż do czasu, kiedy cztery lata temu zarobiliśmy w końcu trochę pieniędzy i kupiliśmy traktor – zawsze kiedy przyszły burze, musiałem wychodzić w pole, by zgonić owce. Mieliśmy 2.000 arów ziemi i 2.000 owiec. Nieraz musiałem za nimi ganiać przez dwa albo trzy dni. Trwało to bardzo długo, ale zawsze je w końcu dorwałem. Myślę, że mogę przebiec ten wyścig. To tylko dwa dni więcej. Pięć dni. Ganiałem za owcami przez trzy.”

      Gdy nastąpił start początkowo Cliff rzeczywiście został daleko w tyle. Niektórzy kibice mu współczuli, inni śmiali się i drwili, że nie daje rady od samego początku. Nie tylko zabawnie wyglądał, ale równie śmiesznie biegł powłócząc nogami jak kompletny nowicjusz. Jako że bieg był transmitowany w telewizji za pewne cała Australia nie mogła uwierzyć w to, co widzi na ekranach swoich telewizorów. Wielu ludzi przeżywało i modliło się za niego, by nie umarł na trasie. Gdy nadeszła noc wszyscy wyczerpani do granic możliwości zawodnicy poszli spać. Wszyscy, a raczej prawie wszyscy bo Cliff Young biegł dalej. Kiedy dotarł do miasteczka Albury zapytano go o jego taktykę na resztę wyścigu. Odpowiedział, że po prostu ma zamiar biec tak długo, aż dobiegnie do mety – bez przerwy na spanie. Kolejne relacje każdego dnia przynosiły widzom kolejne niespodzianki – Cliff w dalszym ciągu był w wyścigu. Mało tego, tak jak założył, biegł bez przerw na sen każdej nocy przybliżając się coraz bardziej do czołówki. W ciągu ostatniej nocy przegonił wszystkich światowej klasy ultra maratończyków. Ostatniego dnia to on już był na prowadzeniu. W końcu ku zaskoczeniu wszystkich witany przez kamery telewizyjne i tłumy żywiołowo dopingujących go zszokowanych kibiców osiągnął metę pierwszy. Przebiegł 875 kilometrów wyścigu w 5 dni, 15 godzin i 4 minuty poprawiając przy tym dotychczasowy rekord o 9 godzin i stając się narodowym bohaterem. Cały kraj pokochał 61-letniego rolnika, który pojawił się znikąd, by stanąć w szranki i pokonać najlepszych długodystansowców świata. Jak się to do cholery stało? Odpowiedz nie jest wcale tak skomplikowana jak by się to mogło wydawać. Cliff nie miał superlekkich wygodnych butów z kosmicznego tworzywa, nie korzystał z usług wspaniałych trenerów, dietetyków i sztabu fachowców. To, co miał do zaoferowania podejmując wyzwanie to żelazne zdrowie, długie lata choć bardzo niekonwencjonalnego to jednak ciężkiego, regularnego treningu, ale także zupełnie indywidualistyczne podejście i złamanie wszelkich konwenansów. Nie naśladował najlepszych, nie starał się im dorównać, bo wówczas nie miałby z nimi najmniejszych szans. On po prostu wierzył w to, co wie i co potrafi by iść swoją własną drogą. I tylko w swój niekonwencjonalny wyjątkowy sposób mógł odnieść prawdziwie niepowtarzalny sukces, wynik na całkowicie innym poziomie niż wszystko, co do tej pory zostało osiągnięte. Każdy z profesjonalnych biegaczy doskonale wiedział: potrzeba blisko 7 dni na osiągnięcie mety, a żeby ukończyć wyścig żywym należy w nocy spać minimum 6 godzin, regenerując organizm po morderczym wysiłku dnia, resztę czasu wykorzystując na bieg. Tak mówiła medycyna i wieloletnie doświadczenie fizjologów sportowych. Ale Cliff Young o tym nie wiedział. Nikt nigdy mu tego nie powiedział. On, gdy tuż przed startem opowiadał reporterowi o tym, jak przez 2-3 dni ganiał owce miał na myśli 2-3 dni, ale bez dłuższego odpoczynku i przerwy na sen. Nie brakowało mu również siły woli, wiary w siebie i determinacji by spełniać swoje marzenia. Żadne negatywne komentarze prasy i śmiech widzów po starcie nie zdołały tego zachwiać choćby na moment.

Źródło: www.heraldsun.com.au

     Tuż po wyścigu zapytany o wrażenia odpowiedział krótko, że podczas biegu wyobrażał sobie, że goni za owcami, by zdążyć przed nadchodzącą burzą. Gdy wręczono mu $10.000 nagrody za zwycięstwo, odrzekł, że nie był świadomy, że jest jakaś nagroda i że nie wystartował ze względu na pieniądze. Ku zaskoczeniu wszystkich dodał: „W wyścigu biegnie jeszcze pięciu uczestników, którzy zresztą moim zdaniem są twardsi ode mnie” i podarował każdemu z nich po $2.000, nie pozostawiając dla siebie ani centa. Cliff Young stał się najstarszym człowiekiem na świecie, który wygrał ultra maraton. Jeszcze tego samego roku stworzono sześciodniowy bieg ultra-maratoński, który nazwano jego imieniem. Jego styl biegania zaadoptowany później przez wielu współczesnych ultra-długodystansowców i nazywany Cliff-Young-Shuffle (styl powłóczący Cliffa Younga) uznawany jest za bardziej aerodynamiczny, wymagający mniejszego wkładu energii i pozwalający lepiej chronić stawy i kości przed obrażeniami wynikającymi z przeciążenia. Co najmniej trzech późniejszych triumfatorów biegu Sydney-Melbourne używało tego właśnie stylu, by odnieść zwycięstwo. Obecnie w tym biegu prawie nikt nie robi już przerw na spanie. Aby wygrać ten wyścig, trzeba jak Cliff Young, biec zarówno w dzień, jak i w nocy. Po kilkunastu latach w 1997 roku o Cliffie stało się znowu głośno. Mając już wówczas 76 lat chciał zorganizować zbiórkę funduszy dla bezdomnych dzieci. By tego dokonać podjął próbę obiegnięcia granic Australii. Z liczącej około 16000km trasy udało mu się ukończyć 6520km. Zrezygnował z kontynuacji biegu tylko i wyłącznie dlatego, że jedna osoba z jego ekipy wspierającej zachorowała. W 2013 roku 10 lat po jego śmierci roku telewizja ABC nakręciła film poświęcony postaci Cliffa Younga.

Źródło: Wikipedia

      Istnieją opinie, że powtarzana dzisiaj od wielu lat na całym świecie historia jest trochę podkolorowana, że choć w nich trenował, wcale nie biegł w kaloszach (a przynajmniej przez znaczną część wyścigu), że choć krótkie to jednak robił przerwy na sen, że choć kompletny amator to wcale nie był takim nowicjuszem, bo już wcześniej podejmował różnego rodzaju duże wyzwania biegowe, dzięki którym wszyscy uczestnicy biegu go już znali i jego znakomita postawa nie była dla nich zaskoczeniem. Jedno jest pewne, że Cliff dokonał rzeczy wielkiej, zadziwił cały świat i nie potrzebował do tego najlepszego sprzętu i sztabu specjalistów, nie naśladował innych. Cliff był zwykłym facetem, który osiągnął niezwykłe rzeczy. Tylko dlatego, że miał marzenie i bardzo pragnął je zrealizować, dlatego że poszedł własną drogą i był wytrwały.

Wiele innych ciekawych historii o tych, “co chodzili swoją własną drogą” na blogu www.indywidualista.pl Zapraszam do odwiedzenia

Oceń ten wpis

Ile gwiazdek przyznajesz?

Średnia ocena 0 / 5. Ilość głosów: 0

Brak głosów! Bądź pierwszym oceniającym.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *