1 marca czyli Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych. To idealny moment by przypomnieć tych bohaterów, którzy mimo końca wojny nie złożyli broni i walczyli o wolną niepodległą biało-czerwoną, a nie czerwoną Polskę (przeczytaj także Tropem Wilczym Cz. I). Każdy może czynić to na swój sposób, ja postanowiłem uczcić to tak, jak najlepiej potrafię i lubię, czyli w aktywny sposób uczestnicząc w organizowanym od trzech lat Biegu Tropem Wilczym. Tym razem biegacze pobiegli nie tylko w Warszawie, ale aż w 81 polskich miastach, a także poza granicami Polski, w Grodnie i w Wilnie. Na starcie wszystkich biegów stanęło ponad 20 000 zawodników i kilkaset tysięcy kibiców. Oczekiwań co do wyniku specjalnych nie miałem. W biegu takim jak ten wynik sportowy schodzi na dalszy plan. Jest to swoiste święto i lekcja patriotyzmu i tak do tego podszedłem. Inna sprawa, że też nie jestem w najlepszej dyspozycji. Od początku roku trudno odnaleźć mi formę z zeszłego sezonu, gdzie udało mi się poprawić rekordy życiowe na wszystkich czterech najbardziej popularnych dystansach. Choć dużo biegam to jednak ilość raczej nie przekłada się na razie w jakość i czuję się trochę bez formy. Od kilku tygodni w końcu jakby zaczęła trochę rosnąć. Jednakże tydzień temu przeziębiłem się i choć o odpuszczeniu startu w ogóle nie myślałem to jednak nie czułem się najlepiej i w ogóle nie liczyłem na dobry rezultat.
Piękny, ciepły, jak na tą porę roku dzień, podniosła atmosfera narodowego święta, rekonstruktorzy, którzy przygotowali piękne widowisko, patriotyczna muzyka i flagi to wszystko dodawało sił, energii i animuszu. Każdy z uczestników dostał koszulkę z wizerunkiem jednego z bohaterów. Wybór był bardzo trudny. „Inka”, „Lalek”, „Młot”, „Łupaszko”, wszyscy oni zasługiwali by pobiec właśnie dla nich. Wybrałem jednak „Inkę”. Tym razem na starcie stanąłem z Michałem spodziewając” się, że już od samego startu będę raczej oglądał tylko jego plecy”. I faktycznie rozpoczął bardzo ostro. Nawet nie próbowałem utrzymać jego tempa. Biegłem swoim i biegło się całkiem dobrze. Po pierwszym 2,5 kilometrowym okrążeniu czas zdecydowanie powyżej oczekiwań. Gdzieś na 3, może 4 kilometrze nagle zupełnie niespodziewanie spostrzegłem, że Michał jest tuż przede mną. Parę minut pobiegliśmy razem, jednak potem zacząłem słabnąć. A może to on przyspieszył, bo nie odbijało się to bardzo na moim czasie, który był ciągle zdecydowanie powyżej oczekiwań i zacząłem realnie liczyć na złamanie 50 minut. Trzecia pętla zdecydowanie najtrudniejsza. Do narastającego zmęczenia doszła kolka. Czułem, że pogrzebie to moje szanse na czas który założyłem już sobie w trakcie biegu czyli pokonanie 50 minut. Nadziei na dogonienie Michała już nie było. Na jednym z nawrotów gdy mijaliśmy się widziałem, że mam straty około 150 metrów. Czwarte kółko równie ciężkie, choć im bliżej mety, to jakby biegło się lepiej. Co jakiś czas nerwowo spoglądałem na zegarek czy jest szansa osiągnąć cel, czy już nie. Gdy wbiegłem na ostatnią kilkusetmetrową długą prostą już wiedziałem, że spokojnie dam radę. Bardzo zmęczony, ale zadowolony minąłem metę z czasem 49:01 walcząc do samego końca o złamanie 49 minut. Czas poniżej 50 minut to coś o czym nawet nie marzyłem dzisiaj, tej sekundy jednak trochę żal, choć cieszę się, że z moją formą nie jest tak źle jak się wydawało.
Gdy wróciłem do domu wśród dzisiejszych wiadomości wyczytałem, że właśnie dziś Instytut Pamięci Narodowej oficjalnie potwierdził, że Bohaterska sanitariuszka AK Danuta Siedzikówna ps. Inka znalazła się wśród znalezionych na cmentarzu garnizonowym w Gdańsku i zidentyfikowanych przez IPN ofiar komunistycznego terroru po II wojnie światowej. Piękna puenta, równie pięknego świątecznego dnia.
2015.03.01 Warszawa (POL) 10km: III BIEG TROPEM WILCZYM – 49:01
Więcej zdjęć:
Jeden komentarz do “Tropem Wilczym Cz. II”