Podobnie jak co roku przełom maja i czerwca to czas, gdy buty do biegania zamieniam na piłkarskie korki, a bicie kolejnych życiówek na emocje związane z dyscypliną, która przez całe życie była dla mnie najważniejsza, czyli piłką nożną. Tym razem nasz firmowy Nielsen Eurocup miał się odbyć w Budapeszcie. Z ogromną niecierpliwością oczekiwałem tego turnieju, choć wielką niewiadomą była moja dyspozycja. Nie byłem zadowolony z tego, co prezentowałem na naszych treningach. Swoje najlepsze piłkarskie lata na pewno już dawno mam za sobą. Oczekiwałem jednak od siebie i tak dużo więcej, niż to, co byłem w stanie na tych treningach pokazać. Ponadto tydzień przed wyjazdem pechowo dopadło mnie silne zatrucie pokarmowe. Wymioty, dreszcze, odwodnienie i totalne osłabienie nie wróżyło niczego dobrego. Na szczęście im bliżej pierwszego gwizdka, tym czułem się coraz lepiej. Była więc duża nadzieja, że gdy wyjdę na murawę będę mógł dać z siebie tyle, na ile mnie stać w normalnych warunkach i ile oczekują ode mnie koledzy i ja sam od siebie. W dniu turnieju czułem się już dobrze i po zatruciu nie było już chyba śladu.
To miał być szczególny turniej. Do węgierskiej stolicy przyjechała rekordowa liczba 18 drużyn piłkarskich i 13 siatkarskich. W tym roku po raz pierwszy w historii naszej firmowej drużynie piłkarskiej towarzyszyła także żeńska reprezentacja w siatkówce. Zarówno z naszym jak również występem naszych koleżanek wiązaliśmy ogromne nadzieje. Tym razem na naszej drodze stanęły ekipy z Turcji, Danii, Anglii, Włoch i Serbii. Wydawała się to być stosunkowo dobra grupa i choć do kolejnej rundy kwalifikację uzyskiwały tylko dwie, albo przy korzystnym układzie trzy drużyny to liczyliśmy na awans. Paniom przyszło rywalizować z drużynami z Wielkiej Brytanii, Chorwacji, Węgier, Włoch i ze zwyciężczyniami poprzedniej edycji, czyli Hiszpankami.
Gdy rozległ się pierwszy gwizdek emocje sięgały zenitu. Ogromnie zmotywowani przystąpiliśmy do tego meczu. Pierwsze momenty pokazały, że to my będziemy nadawać ton tej rywalizacji. Jedna z pierwszych akcji i prowadzimy. Lepiej nie mogliśmy zacząć. Gdy wydawało się, że teraz będziemy kontrolować sytuację chwila nieuwagi i pada wyrównanie. 1:1 – taki wynik utrzymuje się bardzo długo. W międzyczasie piłka ląduje na tureckiej poprzeczce, potem słupku. Gdy czasu zostaje już naprawdę niewiele dopadam do bezpańskiej piłki, która po ładnej naszej akcji spada w polu karnym i bezpośrednio z powietrza głową pokonuję tureckiego bramkarza. Nasza radość jest ogromna. Chwilę potem mamy jeszcze jedną znakomitą szansę by podwyższyć wynik. Ten nie ulega już jednak zmianie do samego końca. 2:1 – mamy pierwsze trzy punkty i znakomity początek. Uradowani szybko przenosimy się na boisko siatkarskie, gdzie nasze Panie demolują właśnie Brytyjki. Lepszego startu naszej ekipy nie mogliśmy sobie wymarzyć.
Drugi mecz z Danią i znowu wielkie oczekiwania. Mówi się, że na tego typu turniejach to pierwszy mecz jest najtrudniejszy. Potem, gdy uda się opanować emocje, pokonać nerwy jest już łatwiej. Tym razem było inaczej. Miała zejść z nas presja. Zeszło powietrze. Nieudany mecz, w którym liczyliśmy na kolejny komplet punktów, a skończyło się porażką 1:3. Nie pomógł nawet gorący doping naszych koleżanek. Mocno komplikujemy sobie sytuację. Na szczęście coraz lepsze wieści docierają do nas z boiska siatkarskiego. Panie znowu triumfują. Tym razem poradziły sobie z Chorwatkami. Brawo!
Trzeci nasz rywal to zawsze silna Anglia. O ile wcześniej można było się liczyć z porażką z tym rywalem, o tyle teraz po przykrej niespodziance z Danią każdy punkt jest na wagę złota. Musimy więc grać o zwycięstwo. Świetny początek i prowadzimy. Niedługo się jednak cieszymy tym faktem. Chwilę potem jest już remis. Po ostatnim gwizdku jest 1:2. Nasze twarze coraz bardziej zatroskane, głowy coraz niżej opuszczone. Na szczęście Panie radzą sobie wspaniale. Tym razem pokonane Węgierki, chwilę potem zeszłoroczne mistrzynie z Hiszpanii.
Przed nami natomiast mecz z Włochami, chyba najtrudniejszym rywalem w naszej grupie, przynajmniej “na papierze”. Korzystny układ w innych spotkaniach daje nam ciągle nadzieję na wyjście z grupy. Trzeba jednak ten mecz wygrać, nie ma innej opcji. Presja jest jednak ogromna. Nie wytrzymujemy jej. Błędy indywidualne ustawiają ten mecz bardzo szybko zarówno na początku pierwszej, jak i drugiej połowy. Na pocieszenie pozostaje nam honorowa bramka na 1:3. To koniec marzeń. Przed nami jeszcze mecz z Serbami. Jednak wyjście z grupy jest już raczej nieosiągalne. Po bardzo dobrym i zaciętym meczu, gdzie byliśmy lepsi remisujemy 0:0. Ten turniej dla nas jest już skończony. Przed nami jeszcze ćwierćfinały, półfinały i finał, w którym jak się później okaże Włosi pokonają Hiszpanów. My jednak skupiamy się już głównie na dopingowaniu naszych koleżanek. Te w świetnym stylu po bardzo emocjonującym meczu pokonują Włoszki i z kompletem zwycięstw awansują do półfinału, gdzie podejmą drugą z drużyn wystawioną przez gospodarzy. Dziewczyny szybko wypracowują przewagę, którą z każdą minutą powiększają. Ostatecznie wygrywają bardzo pewnie. Mamy finał!
W finale znowu spotykamy się z Włoszkami. Choć pierwszy mecz był wyrównany to jednak chyba nikt z nas nie dopuszcza myśli, że teraz zwycięzca mógłby być inny. Niestety gramy pod słońce (mecz to jeden set bez zmian połowy). Początek dla Polek. Włoszki jednak szybko odrabiają straty i wychodzą na prowadzenie. Do samego końca gramy punkt za punkt. Włoszki mają piłkę meczową. Krótka wymiana, po chwili piłka po siatce ląduje po włoskiej stronie boiska. Uff… Kamień z polskich serc… Remis. Kolejna akcja będzie już na pewno ostatnia. Nie gramy bowiem na przewagi. Doping jest bardzo gorący. Emocje sięgają zenitu. Z polskich gardeł przez cały mecz słychać głośne “Polska, biało-czerwone”. Serw.. i piłka ląduje na aucie. Wśród nas zapada cisza. To koniec. Przegraliśmy. Po chwili, gdy dziewczyny schodzą z boiska dociera do nas jak i tak wspaniały osiągnęły sukces. Choć na ich twarzach widać pewne rozczarowanie cieszymy się. Choć jest nutka niedosytu, bo były najlepsze, a pełen sukces był na wyciągnięcie ręki i tak jesteśmy szczęśliwi i dumni z naszych koleżanek. Mimo, że sami rozczarowaliśmy swoją postawą dzięki nim możemy nosić głowę bardzo wysoko. Dekoracja, włoski hymn (ach Mazurek był tak blisko), podium, puchar, medale, nagroda dla najlepszej zawodniczki turnieju, szampan który polał się strumieniami i powrót do hotelu rozśpiewanym przez całą drogę naszym autokarem. Choć tym razem byliśmy tylko tłem i pozostaliśmy w cieniu naszych Pań radość w całym naszym polskim zespole była ogromna. Piękne to były chwile.
Wieczorem jeszcze wspólne party, gdzie wszyscy uczestnicy razem świętują swoje sukcesy, próbują zapomnieć o porażkach, bawią się, no i emocje piłkarskie na najwyższym poziomie. Tym razem w madryckim finale Ligi Mistrzów lepsi Królewscy. Następnego dnia rano powrót do domu i wiele godzin podróży, podczas których dawaliśmy upust swojej radości z sukcesu Pań, szukaliśmy przyczyn swojej porażki, wyciągaliśmy wnioski, analizowaliśmy, snuliśmy plany na przyszłość. Do zobaczenia za rok. A gdzie? Jeszcze nie wiadomo…
Więcej zdjęć:
Zazdroszczę, uwielbiam grać w piłkę a tak dawno nie miałem okazji.