Z sercem po raz trzeci

      Niewątpliwie szczególne miejsce w historii mojej biegowej przygody zajmują starty w warszawskiej sztafecie maratońskiej Ekiden. To zawody, w których sześcioosobowa drużyna ma do przebiegnięcia maraton. Pierwsza osoba pokonuje 7 kilometrów i 195 metrów, dwie kolejne 10 kilometrów, a ostatnie trzy po 5 kilometrów – razem dokładnie tyle, ile wynosi ten królewski dystans. To, co wyróżnia Ekiden od innych zawodów to to, że poza emocjami i przeżyciami związanymi z własnym biegiem dochodzi czynnik drużynowy, współodpowiedzialność za kolegów i wynik całej drużyny oraz kilka godzin miło spędzonego czasu wśród bliższych, lub dalszych kolegów. Uczestniczę w tym biegu od 2014 roku. Do tego momentu miałem na koncie ukończonych już osiem edycji i za każdym razem wracam na tą imprezę z ogromną przyjemnością. Mam także wiele związanych z nimi wspaniałych wspomnień. Dotyczą one zarówno sześciu startów w mojej poprzedniej firmie, jak i aktualnej, w barwach, której pobiegłem już po raz trzeci. Ponieważ od czasów pandemii pracuję zdalnie całkowicie poza biurem z dala od Warszawy jest też to dla mnie wspaniała okazja, by spotkać się z kolegami z pracy i spędzić bardzo miło czas.

      Tak, jak w 2022 czy 2023 miejscem rywalizacji był warszawski park Kępa Potocka. Podobnie, jak w poprzednich dwóch edycjach mieliśmy w sumie trzy drużyny, przy czym to ta nasza z założenia miała być tą najszybszą i jedyną, która miała powalczyć o jakiś lepszy wynik. Ten lepszy wynik w zasadzie oznaczał pobicie naszego rekordowego rezultatu z 2022 to jest 3:25:54. Rozpocząć miała Asia. Ją znam najmniej ze wszystkich, ale wiedziałem, że jest triathlonistką i możemy liczyć na mocne otwarcie. Kolejne zmiany przypadły Adamowi i Łukaszowi, w przypadku których wiedziałem, że stać Ich na naprawdę solidne wyniki, co dałoby nam już mocną podstawę. Potem miała być Kamila, ja, a nasz bieg miał zamykać Kuba. Tak, jak się spodziewaliśmy Asia zaczęła bardzo mocno pokonując swój ponad siedmiokilometrowy odcinek w czasie niespełna trzydziestu jeden minut i nie przeszkodziło Jej w tym nawet potknięcie się o wystającą nierówność i upadek. Na szczęście nic poważnego się nie stało. Po Niej na trasę wyruszył Adam, który pokonał swoje dziesięć kilometrów w niespełna 45 minut, czyli szybko, ale w sumie zgodnie z planem. Kolejną dychę Łukasz pobiegł tylko trochę wolniej (46 i pół minuty). W tym momencie zaczęliśmy chyba realnie myśleć o tym, że może się udać zrealizować nasz cel. W wykonaniu tego planu nie powinno już przeszkodzić nawet słońce, które zaczynało świecić coraz mocniej i coraz bardziej gorąco. Gdy do tego bardzo dobrze pobiegła Kamila łamiąc 26 minut stawało się to coraz bardziej realne. Przejmując od Niej pałeczkę i wyruszając na swoją zmianę nie wiedziałem w sumie czego się po sobie spodziewać. Biorąc pod uwagę swoje przedłużające się problemy z plecami założyłem, że mimo wszystko powinienem pobiec nie wolniej, niż 25 minut. Gdy jednak w ostatnich dniach pojawił się dodatkowo ból w Achillesie to tak naprawdę nie wiedziałem czy nie przyjdzie mi po prostu przedreptać swój odcinek. Na szczęście dobra rozgrzewka i adrenalina zrobiły swoje. Gdy rozpocząłem swój bieg o bólu już nie pamiętałem. Jedyne z czym musiałem się zmierzyć to słońce, dystans i postępujące zmęczenie. Pierwszy kilometr pokonałem w czasie 4:22. Uznałem, że chyba trochę za szybko zacząłem dlatego też na kolejnych trochę zwolniłem. Pokonałem je odpowiednio 4:28 i 4:31. Czwarty kilometr jak zwykle najtrudniejszy, ale udawało się utrzymywać podobne tempo (4:34). Ostatni to już wiadomo… gnanie ile sił w nogach prosto do mety. Myślę, że gdyby nie tłok na ostatniej długiej kilkusetmetrowej prostej i problemy w wyprzedzaniem to udałoby się go pobiec jeszcze szybciej, ale tempo 4:27 nie było złe. Do mety dobiegłem z całkowitym wynikiem 22:25 i przekazałem pałeczkę Kubie. Zaczęło się spoglądanie w wyniki i sprawdzanie na co tak naprawdę możemy liczyć jako drużyna. Okazało się, że nie tylko biegniemy dużo szybciej, niż nasze czasy z poprzednich lat, ale jest realna szansa by złamać nawet trzy godziny i piętnaście minut. Aby tak się stało Kuba musiałby przebiec swój pięciokilometrowy odcinek w czasie około 24:30 i wiedzieliśmy, że na pewno Go na to stać. Ostatecznie zajęło mu to niemalże dokładnie 24 minuty pieczętując nasz wynik na poziomie 3:14:34. Niewątpliwie ucieszył nas ten rezultat i sprawił sporo satysfakcji dając poczucie dobrze wykonanej roboty. Motto mojej firmy brzmi “With heart” i myślę, że każdy z nas dziś właśnie tak pobiegł… z sercem. Indywidulanie także jestem z siebie zadowolony. Cieszę się, że mimo przedłużających się dolegliwości udaje się utrzymywać formę na określonym poziomie. Fajnie było też spotkać koleżanki i kolegów i miło spędzić ten czas. To była niewątpliwie udana sobota…   

2024.05.18 Warszawa EKIDEN 2024 MARATON SZTAFET – PAREXEL II: 3:14:34 (Moje 5km: 22:25)

 


Na zaliczenie

      Po półmaratonie w Poznaniu na kolejny bieg tym razem w Białymstoku przyszło mi czekać niemalże miesiąc. Szczerze mówiąc strasznie mi się jakoś dłużył ten czas i brakowało mi startów. Z drugiej strony te cztery tygodnie pozwoliły wyleczyć jedną kontuzję. Druga bardziej przewlekła, ciągle mi jeszcze towarzyszy. Na szczęście jest mniej dokuczliwa i chyba generalnie jest już trochę lepiej i wracam na właściwe tory. Oby…

      To moja druga wizyta w Białymstoku. Pierwszy raz miałem okazję pobiec w tym mieście rok wcześniej i to, co zapadło mi w pamięci z tego wyjazdu to niewątpliwie przepiękny Pałac Branickich, spotkanie przed biegiem z naszą wspaniałą Olimpijką Joasią Jóźwik  i niemiłosierny upał. Wszystko wskazywało na to, że tym razem będzie tak samo. Tydzień przed startem termometry miejscami wskazywały nawet 28 stopni i wydawało się, że podobnie będzie w dniu startu. Na szczęścia aura się trochę zlitowała. Przyszło pewne ochłodzenie i było znośniej, choć słońce ciepło i wiatr i tym razem nie ułatwiały zadania.

      Do Białegostoku wybrałem się tak, jak wtedy pociągiem. Stwierdziłem, że biorąc pod uwagę bezpośrednie połączenie kolejowe z Siedlcami to najlepsze rozwiązanie. Zwiedzania miasta tym razem nie planowałem. Wszystko co miałem ochotę w Białymstoku zobaczyć widziałem już rok temu. Prosto z pociągu udałem się więc odebrać pakiet startowy w Bibliotece Politechniki, a potem pospacerowałem do hostelu gdzie miałem zaplanowany nocleg. Dopiero tam zajadajac się przywiezionym z domu makaronem dotarło do mnie, że tego dnia w Białymstoku mecz gra tutejsza drużyna Jagiellonia, która kroczy po pierwszy w historii swój tytuł Mistrza Polski i zacząłem sobie trochę pluć w brodę, że tego nie sprawdziłem wcześniej, Przywykłem już do tego, że jak gdzieś jest jakiś bieg to akurat w tym terminie nie ma żadnego meczu, by obie imprezy się nie nakładały, Tym razem było inaczej. Hmm.. szkoda, bo ominęły mnie spore emocje piłkarskie. W hostelu przyszło mi dzielić pokój w zasadzie jedynie z biegaczami. Na osiem osób, aż siedem przybyło do Białegostoku na bieg. Najlepszy kontakt udało się nawiązać z Darkiem i ze Sławkiem, którzy przyjechali ze Skarżyska Kamiennej, a także z Rafałem z Warszawy. Wieczór minął nam na rozmowach o biegowych doświadczeniach i przygodach.

      Start biegu był zaplanowany na godzinę dziesiątą. Nie trzeba więc było się zrywać bardzo wcześnie, choć w zasadzie od siódmej to już nikt w naszym pokoju nie spał. Godzinę później byłem już w drodze na start, gdzie umówiłem się z kolegą Romkiem, któremu dzień wcześniej zobowiązałem się odebrać pakiet startowy. Przy okazji udało się spotkać wielu znajomych, którzy zjawili się w Białymstoku by zmierzyć się z dystansem półmaratonu i były to miłe spotkania. Wkrótce nastąpił już jednak start. Szczerze mówiąc nie miałem szczególnych planów na ten bieg. Wiedziałem, że mam kontuzję, że nie jestem w formie, a też nie do końca wiedziałem jak poradzę sobie w takich warunkach atmosferycznych. Zacząłem więc w tempie około 5:15 na kilometr. Wszystkie ostatnie półmaratony zaczynałem w tym tempie.  Udawało mi się je utrzymać, choć szczerze powiedziawszy biegło mi się stosunkowo trudno czując dość ciężkie nogi. Mimo, że przecież tym razem całkowicie odpuściłem sobie zwiedzanie. Minęliśmy tutejszą Operę i Filharmonię. Gdy dobiegłem do 11 kilometra moje tempo było dość dobre. Pokonałem ten odcinek około minutę szybciej, niż w przednich moich kwietniowych półmaratonach mimo odczuwalnych trudności. Nie pojawiał się na szczęście żaden większy kryzys. Trasa nie była dla mnie zaskoczeniem. Dobrze pamiętałem ją z poprzedniego roku. Wiedziałem więc czego się spodziewać. Niewątpliwie należy docenić stworzoną przez kibiców i wolontariuszy atmosferę. Było naprawdę fajnie. Ułatwiało to zmaganie się z czasem, dystansem i zmęczeniem. Koło czternastego kilometra minęliśmy stadion Jagiellonii. Widząc go przez chwilę jeszcze raz mogłem pożałować, że nie udało się wybrać na mecz. Chwilę potem wbiegliśmy w zieloną część trasy, czyli Las Zwierzyniecki. Słońce tu stało się mniej dokuczliwe. Mniej więcej na 18 kilometrze w okolicach Uniwersytetu była nawrotka. Zanim tam jednak dotarłem z naprzeciwka mijali mnie już dużo szybsi zawodnicy. Starałem się wyglądać znajomych twarzy skupiając się bardziej na tym, niż na swoim biegu, ale nie miało to większego wpływu na moje tempo.  Wkrótce do mety zostało mi już tylko 3 kilometry. Cofając się pamięcią do zeszłego roku pamiętałem widok wielu osób, które właśnie tu na poboczu potrzebowały pomocy medycznej. Tym razem takich sytuacji nie było. To tylko potwierdzało, że tym razem pogoda była dużo bardziej łaskawa. Do mety zostało mi już tylko dwa kilometry postanowiłem więc przyspieszyć. Gdy jednak po pewnym czasie zdałem sobie sprawę, że na złamanie 1:50 i tak nie ma szans nie było sensu się szarpać i wolałem nie ryzykować przypominając sobie, że przecież biegnę z kontuzją. Dopiero ostatnie kilkaset metrów wbiegając na białostocki Rynek w okolice Ratusza mocniej podkręciłem tempo i na metę wpadłem z wynikiem 1:50:56.  Najbardziej cieszyło, że plecy wytrzymały i nie dokuczały w zasadzie wcale. Martwił trochę bolący przez całą drogę Achilles, ale na szczęście to chyba nic poważnego. Mam nadzieję…

Do domu wróciłem już samochodem z kolegami i koleżankami biegaczami Romkiem, Leszkiem i Gosią. Drogą minęła nam na przeżywaniu raz jeszcze biegu i miłych rozmowach. Dobrą atmosferę zmącił jedynie wypadek napotkany po drodze, ale sami dotarliśmy bezpiecznie do domu. No cóż… Kolejny typowy półmaraton na zaliczenie pokonany. Cieszę się, że mimo kłopotów udaje mi się realizować tegoroczny plan i po kolei zaliczać kolejne półmaratony. To już czterdziesty dziewiąty. Pora powoli szykować się na jubileusz…  

2024.05.12 Białystok Półmaraton: 11 PKO BIAŁYSTOK PÓŁMARATON – 1:50:56