Prezent urodzinowy

      Niektórzy uważają, że najlepsze prezenty to są te prezenty, które robimy sobie samemu, bo są najbardziej trafione. Osobiście nie za bardzo zgadzam się z tą opinią, ale postanowiłem to sprawdzić. Półmaraton Poznań to bieg, który miałem zaplanowany jako ten, który chciałbym pobiec w 2022 już od jesieni. Nie mniej wynik, który chciałem na tych zawodach osiągnąć był mocno zdeterminowany przez moje dwa poprzednie półmaratony najszybsze w moim  życiu tj. Półmaraton Wiązowski w lutym (1:40:24) oraz Półmaraton Warszawski tydzień temu (1:40:20). Stało się oczywiste, że celem, choć nawet w najbardziej optymistycznych scenariuszach nie zakładałem tego na początku roku, musi być w końcu złamanie pierwszy raz w życiu godziny i czterdziestu minut. Z jednej strony wiedząc jak pobiegłem w Warszawie i jakie popełniłem błędy wiedziałem podświadomie, że stać mnie na to. Z drugiej strony, żeby się udało musiało się na to złożyć wiele czynników, a przy tym przydałaby się odrobina szczęścia. Największą niewiadomą było dla mnie to czy mój organizm jest w stanie pobiec w ciągu tygodnia dwa tak szybkie i wyczerpujące półmaratony ponieważ nigdy do tej pory tego nie robiłem i nie licząc treningów, które jednak nie są aż tak bardzo obciążające organizm zawsze miałem co najmniej dwa tygodnie przerwy. Było sporo dylematów czy się na to w ogóle porywać, ale ostatecznie zgodnie z zasadą “jak nie spróbujesz to się nie przekonasz” postanowiłem spróbować. No i spróbowałem…

      Cały tydzień się oszczędzałem od aktywności sportowych by organizm był w stanie się całkowicie zregenerować, dołożyłem jeszcze więcej węglowodanów w diecie (moje ulubione makarony x2!), chciałem się dobrze wyspać (to się akurat nie udało) i zostało po prostu czekać, pojechać i pobiec. Niewiele jednak brakowało, abym nie został w blokach startowych i nie wyjechał nawet z podwórka. Wielu rzeczy mogłem się spodziewać, wiele rzeczy mogło mnie zaskoczyć i powstrzymać od realizacji swojego planu, ale na pewno nie spodziewałem się, że gdy wstanę o 5 rano zaszokuje mnie 30-centymetrowa warstwa śniegu, która spadła w ciągu zaledwie kilku nocnych godzin i sprawi, że wyjazd z podwórka bez akcji szybkiego odśnieżania łopatą w zasadzie okaże się prawie niemożliwy. Udało się to chyba jedynie cudem. Już po fakcie media donosiły, że w ciągu niespełna jednej nocy w moim rodzinnym mieście spadło tyle śniegu, ile zwykle spada w ciągu dwóch miesięcy. Mogłem odetchnać z ulgą, choć tego typu warunki musiały się odbić także na punktualności pociągów. Z małym opóźnieniem, ale jednak na szczęście udało się dotrzeć do Warszawy, a dalszą podróż miałem zaplanowaną już autobusem. Gdy dojechałem do Łodzi nie było widać nawet jednego płatka śniegu. Dwie godziny później Poznań przywitał mnie słoneczkiem, rześkim powietrzem i niestety wiatrem. No, ale wiadomo. Na to nie miałem wpływu, tak samo zresztą jak na trasę, która niby wydawała się szybka, ale kończył ją aż trzykilometrowy podbieg. Liczyłem jednak na to, że uda się wypracować pewien zapas, który potem mimo trudności, które zapewne się pojawią, na fali amibcji i determinacji pozwoli dotrzeć do mety zanim na zegarze wyświetli się godzina i czterdzieści minut.

      W Poznaniu pierwsze kroki skierowałem od razu po odbiór pakietów w Expo zlokalizowanym na terenie Międzynarodowych Targów Poznańskich. Trzeba przyznać, że było ono zorganizowane z pewnym rozmachem. Poza tym, że można było odwiedzić liczne stoiska była także możliwość wysłuchania wykładu legendy i promotora biegów długodystansowych w Polsce zanim stały sie one w ogóle modne – Jerzego Skarżyńskiego, a także rozmowy z Sofią Ennaoui – olimpijką i medalistką Mistrzostw Europy, specjalizującą się w biegach średnich i długich. Posłuchałem z zaciekawieniem co Państwo mieli do powiedzenia, a mówili ciekawe rzeczy, a potem tramwajem skierowałem się na ulicę Bułgarską w stronę stadionu. W zasadzie odkąd interesuję się piłką nożną, czyli mniej więcej od początku lat 90 mam wiele sympatii do drużyny poznańskiego Lecha. Pewnie mało kto o tym wie, ale miałem w planach pisać nawet pracę magisterską o tym klubie i kontaktowałem się wówczas w tej sprawie z ówczesnym Prezesem, a nigdy nie miałem tak naprawdę okazji odwiedzić nawet stadionu, tym bardziej być na jakimś meczu. Może kiedyś nadaży się okazja. Zrobiłem kilka pamiątkowych zdjęć i ruszyłem tramwajem w dalszą podróż, tym razem na Starówkę, która trzeba przyznać jest bardzo urokliwa, choć trafiłem akurat pechowo na remont i nie było możliwości podziwiać jej w pełnej okazałości. Chwilę potem byłem już zlokalizowanym niedaleko hostelu. W pokoju zakwaterowany byłem z Wojtkiem ze Szczecina, który podobnie jak ja też przyjechał na bieg. W sumie złapaliśmy ze sobą od razu dobry kontakt i wieczór minał nam na miłych rozmowach sportowych, gdyż akurat w telewizji można było podziwiqać mecz ligowy z udziałem ciągle jeszcze walczącej o tytył Mistrza Polski Pogoni Szczecin, co niewątpliwie interesowało i egzcytowało zwłaszcza Wojtka. Niebawem jednak trzeba się było już położyć, bo następnego dnia rano bieg.

      Kierując się na zlokalizowany w okolicy Targów start z niepokojem patrzyłem w niebo, gdyż zaczynał padać śnieg. Oczywiście nie było to pożądane przeze mnie zjawisko, gdyż mogło pokrzyżować mi szyki. Skończyło się na szczeście jedynie na pojedynczych płatkach, a wkrótce pogoda stała się bardzo dobra do biegania. Jedyne co przeszkadzało to wiatr. Jeszcze przed biegiem udało mi się spotkać Mezo. To pochodzący z Poznania raper i dziennikarz muzyczny. Nie należę do entuzjastów tego typu muzyki, ale akurat piosenki Mezo lubiłem i miło wspominam choć minęło już wiele, gdy je słuchałem. Warto tutaj dodać, że poza tym że Mezo jest znany ze swojej twórczości to jest także naprawdę dobrym biebaczem. Wystarczy wymienić jego rekordy życiowe. 2:48:32 w maratonie, 1:18:54 w półmaratonie, czy też 35:29 na 10 kilometrów to są wyniki, o których ja mogę jedynie pomarzyć. Tak się złożyło, że na półmaratonie poznańskim Mezo miał pobiec w roli pacemakera na 1:45 i trochę żałowałem, że nie 1:40, bo pewnie miałbym tą przyjemność pobiec razem.

      W końcu przyszedł moment startu. Bogaty o doświadczenia z Warszawy, aby uniknąć tłoku na trasie ustawiłem się nie za pacemakerem, za którym zawsze gromadzi się spora grupa biegaczy, ale tuż przed nim gdzie było znacznie więcej przestrzeni. Poza tym postanowiłem nie polegać na pacemakerze tylko samemu kontrolować czas. Pamiętając mapę trasy i wiedząc że pierwsze zakręty będą w lewo ustawiłem się z lewej strony, dzięki czemu uniknąłem nadkładania dystansu. Później też bardzo mocno starałem się optymalizować trasę swojego biegu by nie tracić dodatkowych sekund na zbędnych metrach z dużym wyprzedzeniem zajmując dogodne pozycję przed zbliżającymi się zakrętami. Pierwsze 5 kilometrów w tempie 4:39, czyli generalnie tak, jak chciałem. Dawało mi to prognozowany czas na mecie 1:38:06. Druga piątka niewiele wolniejsza. Średnie tempo na poziomie 4:40 zwiastowało 1:38:27 na mecie. Po trzeciej piątce srednie tempo wróciło do 4:38. Przez cały czas biegło mi sie bardzo dobrze. O ile w Warszawie koło 16km przyszedł kryzys, który w pewnym sensie pogrzebał moje szanse, o tyle tu na 16 kilometrze nabrałem przekonania, że wszystko jest na dobrej drodze i naprawdę uwierzyłem w powodzenie tej misji. Mocno mnie to motywowało, a z drugiej strony cały czas miałem kontrolę nad tym biegiem i swoją postawą. Starałem się pilnować najmniejszych szczegółów. W pewnym momencie, gdy wybiegliśmy na bardziej otwartą przestrzeń poza centrum miasta bardzo przeszkadzał boczny wiatr. Całe szczęście wówczas biegłem w kilkusoosbowej grupce. Zająłem wówczas miejsce po przeciwnej stronie, dzięki czemu biegnące obok mnie osoby stanowiły swego rodzaju barierę, ktora mnie przed tym wiatrem chroniła. Gdy i ten problem udało się pokonać bez wpłwy na tempo byłem coraz bardziej pewien sukcesu. Dobre morale i samopoczucie sprawiło, że nawet na ostatnich trzech kilometrach, które jak wspominałem w całości wiodły pod górkę w zasadzie nic nie straciłem i do mety przebiegłem ostatecznie prawie dwie minuty szybciej, niż w Warszawie to jest w czasie 1:38:28. Uff..

      W sumie nawet nie wiem jak to się stalo, ale stało się i sprawiło mi to ogromną radość i satysfakcję. Zwłaszcza, że była to już tak naprawdę ostatnia moja szansa na to, aby złamać 1:40 tej wiosny. Jestem szczęśliwy, gdyż po pierwsze wiem ile przez ostatnie trzy miesiące włożyłem w to wysiłku, aby się do tego przygotować, po drugie wydarzyło się to dzień po moich urodzinach, po trzecie to 25 jubileuszowy półmaraton w moim życiu, po czwarte wszystkie kolejne biegi, które mam zaplanowane w najbliższych miesiącach będą się odbywać już w zdecydowanie trudniejszych warunkach i mniej sprzyjających okolicznościach. Szanse na powodzenie byłyby więc już zdecydowanie mniejsze, a tak, teraz już z pełnym poczuciem spełniania kolejne półmaratony mogę pokonywać na luzie i po prostu cieszyć się bieganiem. Na sam koniec bardzo radosnego pobytu w Poznaniu pojawił sie jeszcze jeden miły akcent, a mianowicie spotkanie z biegowymi przyjaciółmi Tomkiem i Maćkiem. Każdy z nas pochodzi z innego miejsca w Polsce, ale połączył nas wspólny start na półmaratonie na Malcie, a potem nasze biegowe ścieżki krzyżowały się jeszcze co najmniej kilka razy nawet za granicą. Choć Tomek, który jest związany z Poznaniem i Wielkopolską akurat nie biegł to jednak półmaraton ten był doskonałą okazją, by znowu się zobaczyć, posiedzieć i miło porozmawaić. Reasumując… To były wyjatkowo miłe urodziny, wyjątkowo trafiony prezent!

2022.04.03 Poznań Półmaraton: 14. POZNAN PÓŁMARATON – 1:38:28


Więcej zdjęć z biegu:


Więcej zdjęć z Poznania:


Półmaraton Pokoju

      Chciałoby się powiedzieć “jasny gwint” 🙂 Okazuje się, że cztery godziny snu wystarczy by bić swoje rekordy, jednak to za mało by złamać 1:40 w półmaratonie. Miesiąc temu po biegu w Wiązownej byłem bardzo zadowolony, bo po dwóch latach regresu wróciłem do formy sprzed pandemii, a dodatkowo udało mi się pobiec swój najszybszy półmaraton w życiu (1:40:24). Jedyne czego mogłem żałować to faktu, że nie udało się pobiec te 24 sekundy szybciej i zejść poniżej 1:40. Ponieważ w perspektywie najbliższego miesiąca miałem start w Półmaratonie Warszawskim postanowiłem spróbować zmierzyć się również i z tym wyzwaniem. Wiedziałem że będzie ciężko, bo pogoda była wielką niewiadomą, tradycyjnie już w Warszawie spodziewana wielotysięczna rzeka biegaczy i tłok na trasie, ogólne samopoczucie w ostatnim tygodniu też nie było najlepsze, a i sporym problemem był brak snu. Wczesna pora startu połączona ze zmianą czasu sprawiła, że spałem jedynie 4 godziny. Szkoda by jednak było w ogóle nie spróbować… więc… więc spróbowałem.

      W tym roku do nazwy wydarzenia organizatorzy dodali nazwę Półmaraton Pokoju. Było to oczywiście nawiązanie do trwającej od 24 lutego agresji Rosji na Ukrainę. Dodatkową ideą, która przyświecała biegaczom w tym roku poza dobrą zabawą i radością z biegania była więc solidarność z narodem ukraińskim, który od ponad miesiąca dzielnie stawia opór brutalnemu wrogowi, który napadł ich Ojczyznę przynosząc ze sobą jedynie smierć, ból, łzy i zniszczenie. Wiele osób startowało z niebiesko żółtych strojach z flagami lub też z innymi ukraińskimi akcentami. Pogoda na szczęście mimo obaw okazała się być sprzyjająca. Trasa półmaratonu warszawskiego też należy raczej do szybkich i pomaga w biciu rekordów. Na liście startowej pojawiło się co prawda aż 10 tysięcy nazwisk. Tłoku jdnak udało się uniknąć, gdyż uczestnicy podzieleni byli na strefy. Na starcie byłem więc generalnie nastawiony bardzo pozytywnie.

      Biegło mi się w miarę dobrze przynajmniej do połowy dystansu. W drugiej części już takiego komfortu nie było. Zaczynały pojawiać się małe kryzysy. Największy chyba przyszedł koło 16 kilometra. Być może wynikało to w dużej mierze z faktu, że ostatnie kilometry wiodły wzdłuż Wisły pod wiatr. Widząc uciekającą szanse na złamanie 1:40 miałem już nawet całkiem odpuścić i zwolnić, ale ostatecznie się jakoś zebrałem i wykrzesałem z siebie resztki sił. Ostatni kilometr starałem się biec najszybciej jak mogłem, ale wszystkiego się już jednak odrobić nie dało. Teoretycznie pobiegłem szybciej niż Wiązowną, z tym że tam nadłożylem 150 metrów ponad dystans półmaratonu. Tu aż 100 metrów więcej i to zadecydowało. Ostateczny wynik to 1:40:20, czyli 20 sekund wolniej, niż bym bardzo chciał, ale za to 4 sekundy szybciej od mojego dotyczasowego rekordu sprzed miesiąca. Cieszyć się czy się nie cieszyć? Pewnie, że się cieszę…

2022.03.27 Warszawa Półmaraton: 16. PÓŁMARATON WARSZAWSKI POKOJU – 1:40:20


Bieg Księżnej Ogińskiej II

      Jako ostatnie przetarcie przed zbliżającym się Półmaratonem Warszawskim wybrałem organizowany w Siedlcach Bieg Ogińskiej. Gdybym to ja mógł decydować nazwałbym go Biegiem Księżnej Ogińskiej, albo Księżnej Aleksandry Ogińskiej, byłoby chyba bardziej dostojnie, a tak dla kogoś kto nie jest z Siedlec to w sumie nawet nie wiadomo kim jest ta Ogińska, że doczekała się swojego biegu, ale mniejsza z tym.

      Była to już trzecia edycja tego biegu. Miałem okazję startować w pierwszej, która miała miejsca na terenie Cichej Stanicy i okolicach siedleckiego zalewu. Tym razem miejscem wydarzenia były siedleckie Błonia. Teoretycznie dziesięciokilometrowa trasa biegu biorąc pod uwagę jej przełajowy charakter była dość wymagająca. Było dość grząsko, dodatkowo miejscami na tej ogromnej otwartej przestrzeni przeszkadzał silny wiatr. Trudno więc było o dobre rezultaty, mimo to udało się osiągnąć jak na moje możliwości bardzo dobry wynik. Satysfakcję daje nie tylko osiągnięty czas, ale i lokata, bo skończyło się 15 miejscem na 91 osób. Trasa nie była atestowana i do pełnych dziesięciu kilometrów trochę brakowało. W sumie dystansu wyszło około 9,70 km (czas 43:27), ale mając w świadomości, że biegnę swoje najszybsze 10 km w życiu postanowiłem nie zatrzymać się tuż po przekroczeniu linii mety i dokręcić brakujące 300 metrów już bezpośrednio za metą. Po pokonaniu pełnych 10 kilometrów zegarek zatrzymał się na 45:06, ale generalnie po tym biegu wiem, że aktualnie stać mnie na czas poniżej 45 minut. Mój rekord na tym dystansie  45:59 pochodzi z Biegu Oshee w ramach Orlen Marathon i został osiągnięty ładnych kilka lat temu w kwietniu 2015. Chyba trzeba się rozejrzeć za jakimiś zawodami z atestowaną trasą na 10 km. Szkoda by było tej formy nie wykorzystać.

      Na koniec warto przypomnieć kim jest ta tajemnicza Ogińska… Księżna Ogińska. To polska arystokratka, dama Krzyża Orderowego zakonu maltańskiego, bardzo zasłużona dla moich rodzinnych Siedlec. Była córką Fryderyka Michała Czartoryskiego i Eleonory Moniki Waldsteinówny. Po śmierci ojca odziedziczyła w 1775 r. miasto Siedlce z siedmioma przyległymi folwarkami. Wpłynęła na rozwój miasta zarówno ekonomiczny, jak i kulturowy.

2022.03.19 Siedlce (9,7km cross) III BIEG KSIĘŻNEJ OGIŃSKIEJ – 43:27

Zdjęcia: Bieg Ogińskiej / Zabłąkany Aparat / Leszek Stańczuk


W drodze do Wiązownej

      Po kilku latach przerwy ku uciesze wielu lokalnych biegaczy, w tym mojej, zimowe siedleckie bieganie po leśnych górkach w rezerwacie Gołobórz zostało reaktywowane. Dość długo zastanawiałem się który wybrać dystans. Z jednej strony wiedziałem, że na dystansie 5 kilometrów będzie zdecydowanie mniejsza konkurencja i dużo łatwiej byłoby powalczyć o czołowe miejsca, z drugiej strony bieganie dystansu 10 kilometrów bardzo by mi pomogło w przygotowaniach do półmaratonu w Wiązownej, na którym to w lutym chciałem się zmierzyć z życiówką osiagniętą w 2020 roku tuż przed wybuchem pandemii. Muszę przyznać, że dylemat ten towarzyszył mi do ostatniej chwili i nawet w drodze na start jeszcze się nad tym mocno zastanawiałem. Ostatecznie jednak wybrałem dziesiątkę.

      Mimo, że to już początek grudnia to pogoda dopisała i było stosunkowo ciepło. Dawno nie biegałem po tej trasie i chyba trochę zapomniałem jak bardzo jest wymagająca. Zacząłem bowiem normalnie, w tempie jak zwykle zaczynam na dystansie 10 kilometrów, ale już po pierwszej dwu- i półkilometrowej pętli organizm przypomniał mi, że na tej ciężkiej pagórkowatej, leśnej trasie tak się raczej nie da i trzeba było delikatnie zwolnić. Ostateczny czas, czyli równe 54 minuty, choć dał mi dobre 10 miejsce w klasyfikacji open i 4 w swojej kategorii M-40 był trochę poniżej moich oczekiwań, no ale to dopiero początek. Będą okazje się poprawić.

      Na drugi etap trzeba było poczekać aż do połowy stycznia. Po raz kolejny przed startem pojawił się dylemat… 5km czy 10km. Ponieważ do zaliczenia całego cyklu wystarczyło wziąć udział w 4 z 5 etapów na danym dystansie sprawa była cały czas otwarta i mogłem zmienić dystans stawiając się jedynie w trochę trudniejszej sytuacji, bo nie byłoby już miejsca na opuszczenie jakiegoś kolejnego etapu i trzeba by je było zaliczyć wszystkie aż do samego końca. Za to decydując się na 10 km cały czas zachowywałem komfort możliwości odpuszczenia jednego z tych, które pozostały. Postanowiłem już jednak nic nie zmieniać i iść drogą, którą wybrałem na początku, czyli pobiec 10km. Choć atmosfera jak zwykle była bardzo gorąca to tym razem warunki atmosferyczne były dużo gorsze. Nie obijałem się przez ostatni miesiąc dlatego mimo, że było bardzo ślisko to udało się pobiec prawie dwie minuty szybciej, niż na początku grudnia podczas pierwszego etapu. Chyba mało komu się to  udało, nie mogłem więc być niezadowolony. Czas 52:08 tym razem dał mi 9 miejsce w klasyfikacji Open oraz 5 w kategorii.

      W trzecim etapie organizowanym tydzień później warunki pogodowe były jeszcze trudniejsze. Poza przenikliwym zimnem pojawiła się dość gruba warstwa śniegu, a pod śniegiem zalegał miejscami lód, co sprawiało, że było dość niebezpiecznie zwłaszcza na zbiegach i trzeba było bardzo uważać. Tym razem dylematu odnośnie dystansu już nie było, bo być nie mogło. Ostatnią furtkę zamknąłem sobie bowiem tydzień wcześniej. Po zaliczeniu dwóch biegów na 10km i jedynie 3 etapów do końca nie było już innego wyboru, bo tylko dystans dziesięciu kilometrów dawał mi możliwość zaliczenia czterech biegów. Wynik 52:32 troszkę gorszy niż tydzień wczesniej dał mi 9 miejsce Open oraz 6 w kategorii.

      Na kolejny etap trzeba było poczekać aż kolejne trzy tygodnie do połowy lutego. W moim przypadku było to już ostatnie mocne przetarcie przed półmaratonem w Wiązownej, który odbywał się tydzień później. Plan biorąc pod uwagę solidnie przepracowane ostatnie tygodnie zakładał złamanie 51 minut. Warunki pogodowe miały mi w tym pomóc. Mimo chłodu nie było już powiem, ani śniegu, ani lodu. W zasadzie prawie od początku biegło mi się dużo mniej komfortowo, niż się spodziewałem. Zastanawiałem się w czym rzecz, ale odpowiedź przyszła już po pierwszej 2,5km pętli, gdy okazało się, że pobiegłem ją o 40-50 sekund szybciej, niż w poprzednich etapach – 12:08. Trudno kontrolować tempo na tej trasie, gdzie co chwilę są strome zbiegi i podbiegi w dodatku na obszarze leśnym, ale to było dla mnie zdecydowanie za szybko. Nic więc dziwnego że przez kolejne 7 kilometrów trzeba się było już mocno pomęczyć. Po drodze jeszcze delikatnie podkręciłem kostkę o wystający korzeń, ale generalnie wszystko wskazywało na to, że forma idzie w dobrą stronę. I faktycznie tak było. Tydzień później w Wiązownej poprawiłem swój najlepszy rezultat w życiu z 2020 roku o prawie półtórej minuty (1:40:24 vs 1:41:47). Biegi górskie na Gołoborzy okazały się w tym bardzo pomocne.

      Piąty etap mogłem pobiec zupełnie spokojnie. Cel jakim była życiówka w Wiązownej zrealizowany. Po ukończeniu 4 etapów cały cykl miałem już zaliczony. Nie było też już wielkich szans na duże zmiany w klasyfikacji wiekowej i prawie na sto procent byłem skazany na 4 miejsce. Okazji na lepszą lokatę mogłem jedynie upatrywać w fakcie, że któryś z trzech wyprzedzających mnie zawodników nie pojawiłby się na ostatnim etapie i co za tym idzie nie zaliczył pełnego cyklu 4 biegów, ale szanse na to były raczej iluzoryczne. Byłem więc pogodzony z tym niewdzięcznym wśród sportowców czartym miejscu jeszcze przed startem. Mimo to postanowiłem ostatni etap pobiec w miarę szybko i złamać 51 minut. Udało się to. Dobiegłem do mety z czasem 50:57, co na tym etapie dało mi piąte miejsce w kategorii i 9 w Open. Ostatecznie swoją kategorię, tak jak się spodziewałem ukończylem na miejscu 4. Niemniej z punktu widzenia możliwości sportowych było to miejsce jak najbardziej zasłużone, gdyż cała poprzedzająca mnie trójka była dla mnie poza zasięgiem. Pozostaje więc mi je przyjąć z pełną pokorą.

      Warto tutaj wspomnieć o tym, że podczas finałowego etapu wśród uczestników i kibiców zbierano fudndusze na ukraińskich uchodźców i ofiary rosyjkiej agresii na Ukrainę, która miała miejsce tydzień wcześniej. Przyzwyczailiśmy się do życia w pokoju na naszym kontynencie. Wydawało się, że taki stan będzie już zawsze. Niestety chore ambicje równie chorych ludzi zburzyły ten pokój i to poczucie niosąc ze sobą  jedynie zniszczenie, terror i śmierć niewinnych ludzi… Ciężko się z tym pogodzić.

2021.12.04 Siedlce 10km: BIEGI GÓRSKIE  ETAP I – 54:00

2022.01.15 Siedlce 10km: BIEGI GÓRSKIE  ETAP II – 52:08

2022.01.22 Siedlce 10km: BIEGI GÓRSKIE ETAP III – 52:32

2022.02.19 Siedlce 10km: BIEGI GÓRSKIE ETAP IV – 50:30

2022.03.05 Siedlce 10km: BIEGI GORSKIE  ETAP V – 50:57

 


Więcej zdjęć z I etapu:


Więcej zdjęć z II etapu:


Więcej zdjęć z III etapu:


Więcej zdjęć z IV etapu:

Więcej zdjęć z V etapu:


 

Zdjęcia: Dariusz Sikorski  / Janusz Mazurek  / SportSiedlce.pl


Wszystko jedno

      Od czwartku chyba nic nie zaprząta mojej głowy bardziej, niż Ukraina. Z ogromnym żalem, rozczarowaniem i niedowierzaniem oglądam relacje z Kijowa, wielu innych ukraińskich miast i czuję się jakbym oglądał historyczne filmy sprzed lat z tą różnicą, że tym razem to się dzieje ‘live” – tuż obok nas i teraz. Gdzieś w tym całym mętliku emocji, myśli i dramatycznych wydarzeń miałem dziś jeszcze jedną drobną rzecz do załatwienia. Ostatnie dwa miesiące poświeciłem do przygotowania się do Półmaratonu Wiązowskiego, na którym chciałem się zmierzyć z wynikiem sprzed dwóch lat, który zrobiłem na ostatnim biegu przed wybuchem pandemii i pobiec swój najszybszy półmaraton w życiu. Podporządkowałem temu wiele spraw, trenowałem chyba najciężej odkąd zacząłem w ogóle biegać, kosztowało mnie to wiele godzin wysiłku, potu, czasem bólu, trenowałem w mrozie, śniegu, deszczu, wietrze, po to, aby dziś zrobić w końcu to w czym przeszkodziła mi pandemia 2 lata temu. Ten dzień miał być w końcu moim prywatnym sportowym świętem, miałem się cieszyć i mieć ogromną satysfakcję.

      Do Wiązownej wybrałem się z kolegami Jackiem, Łukaszem i Czarkiem z jasno postawionym celem. Wiem jak mocno na to pracowałem i czułem, że stać mnie na to, by swój plan zrealizować.  Pomóc w tym miała pogoda, choć gdyby bieg odbywał się tydzień wcześniej cały wysiłek poszedłby na marne. Trudno byłoby bowiem o dobry wynik, na ośnieżonej i bardzo oblodzonej trasie. W dniu biegu  było jednak chłodno, ale nie mroźno, ale po lodzie i śniegu także pozostało już jedynie wspomnienie. Starałem się biec w tempie około 4:40 na kilometr. Wiedziałem, że takie tempo zagwarantuje mi sukces. Od połowy dystansu biegłem razem z nowopoznanym kolegą. On miał cel złamać 1:40, moje ambicje były troiche mniejsze i skupiały się na 1:41:49. Staraliśmy się wspierać i motywować nawzajem. Dzięki temu łatwiej było znieść trudy tego biegu. Mniej więcej koło 17 kilometra, gdy nadal utrzymywałem się u boku kolegi pojawiła się iskierka nadziei nawet na złamanie 1:40, także i u mnie. Od tego momentu było już bowiem delikatnie z górki do samej mety, a tempo biegu było cały czas w miarę równe. Mniej więcej pół kilometra do mety postanowiłem o to powalczyć, towarzysz mojego biegu nie miał już na to siły i postanowił odpuścić. Ostatecznie zabrakło mi 24 sekund, kolega przybiegł kilkanaście  sekund za mną, ale życiówka została poprawiona. Udało się zrealizowac podstawowy cel, zrobiłem to i niewątpliwie cieszy, ale szczerze mówiąc generalnie w obliczu tego, co się dzieje tuż obok nas, u naszego sąsiada, jest mi po prostu tak bardzo… wszystko jedno. Chwała Ukrainie!

 2022.02.27 Wiązowna: 42 PÓŁMARATON WIĄZOWSKI – 1:40:24


Więcej zdjęć z biegu:

Zdjęcia:  Fotomaraton


Dla Lenki Marciniak

      W tego rodzaju imprezach wynik sportowy schodzi na dalszy plan. Liczy się przede wszystkim fakt, że można komuś pomóc. Gdy dodatkowo w grę wchodzi życie lub zdrowie małego dziecka satysfakcja jest jeszcze większa. Kolejne zawody na starcie których przyszło mi stanąć to Bieg Charytatywny dla Lenki Marciniak. Walka o życie Lenki rozpoczęła się w pierwszych chwilach od Jej narodzin. Urodziła się Ona z nowotworem obejmującym miednicę. Rodzice powitali więc Ją ze świadomością ogromnego zagrożenia, które czyha na Jej życie. Kolejne miesiące były kluczowe dla życia Lenki i choć guz się ostatecznie wchłonął, pozostawił zmiany, z którymi Lenka walczy do tej pory. Skutkiem guza jest zaawansowana deformacja lewej nogi i stopy. Kość piszczelowa jest krótsza aż o 3,5 cm, a sama stópka jest znacznie mniejsza od prawej. Lena nie tylko musi chodzić w specjalnej ortezie, ale przede wszystkim zagrożeniem dla jej funkcjonowania jest postępująca wada postawy. Rotacyjne ustawienie nogi oraz cała lewa strona Jej ciała rozwija się w patologiczny sposób uciskając na narządy i deformując ciało. Dziecko rośnie, a zmiany są coraz bardziej widoczne. Jedyną szansą na odwrócenie tego procesu jest operacja w Paley European Institute. Konsultacja z tamtejszymi specjalistami dała rodzicom nadzieję, że skutki nowotworu będzie można cofnąć. Ma to jednak swoją wysoką cenę, a szansę na ratowanie normalnego życia mocno ogranicza też  upływający niemiłosiernie czas.

      W pomoc Lence bardzo mocno włączył się także Tomek Skóra i inni moi przyjaciele z Grupy Biegaczy Skórzec Biega, czego efektem był właśnie organizowany we wsi Dąbrówka Stany bieg, a także wyścig rowerowy. Postanowiłem więc dorzucić swoją maleńką cegiełkę i wystartować, wspomóc Lenkę, a przy okazji spędzić miło czas w gronie wielu znajomych. Wynik sportowy nie był tu ważny, mimo to zależało mi na tym, aby w ramach treningu pobiec tą 8 kilometrową leśną crossową trasę mocniej, to jest w tempie docelowym na zbliżający się półmaraton w Wiązownej, czyli 4:45/km. Udało się troszkę szybciej 4:39, a był też pewien zapas. Najbardziej emocjonującym momentem tego biegu był oczywiscie finisz. Jeszcze około 200 metrów do mety miałem sporą stratę do swojego kolegi Irka, z którym przebiegłem znaczną cześć dystansu, a potem za Nim, choć cały czas miałem Go w zasięgu wzroku. Tuż przed metą postanowiłem spróbować Go dogonić . Rozpędzony na ostatniej prostej wyprzedziłem Go dosłownie na ostatnich kilku metrach przez metą. Nie był więc już w stanie nawet zareagować. Nie sposób nie wspomnieć też o pięknych i wyjątkowych medalach, które zawisły na szyi biegaczy, a które własnoręcznie wykonali uczniowie ze Szkoły Podstawowej im. Kawalerów Orderu Uśmiechu w Grali Dabrowiznie. 

      Reasumując… Piękna pogoda, duża frekwencja i zebrane środki, wielu znajomych i przyjaciół, miło spędzony czas, dobry trening i emocje na finiszu. Można powiedzieć, że impreza udana pod każdym względem. Wielkie podziękowania dla wszystkich, którzy przyczynili się do organizacji dzisiejszych zawodów, a Lence życzę zdrowia i wszystkiego dobrego.

2022.02.13 Dąbrówka Nowa: BIEG CHARYTATYWNY DLA LENKI MARCINIAK – 37:23

Zdjęcia:  Tygodnik Siedlecki