Tak się jakoś składa, że drogi biegaczy i zwolenników Nordic Walking często krzyżują się. Jest wiele imprez gdzie oprócz biegu równolegle organizowany jest marsz z kijkami. Być może dlatego w pewnym momencie zacząłem zwracać większą uwagę i baczniej się przyglądać uprawiającym ten sport. Zaciekawiło mnie to. Wielu myśli, że to nic trudnego, tak też na pierwszy rzut oka może to wyglądać. Postanowiłem, że kiedyś spróbuję swoich sił i przekonam się na własnej skórze czy jest tak łatwo, jak może się wydawać. Okazja pojawiła się szybciej, niż mi się wydawało. Okazało się bowiem, że mój kolega Łukasz Witczuk, który jest instruktorem, zawodnikiem i z ogromnymi sukcesami uprawia i propaguje ten sport postanowił zorganizować w Siedlcach II Marsz Nordic Walking Pamięci Dzieci Zamojszczyzny, którego celem było wsparcie Stowarzyszenia Domu Dziecka im. Dzieci Zamojszczyzny w Siedlcach oraz upamiętnienie pewnego wydarzenia z historii mojego rodzinnego miasta.
Dokładnie 73 lata temu, 31 stycznia 1943 roku do Siedlec dotarł pociąg. W bydlęcych wagonach znajdował się wówczas transport blisko tysiąca osób wysiedlonych przez hitlerowców z Zamojszczyzny. Zdecydowaną większość stanowiły dzieci. Transport ten był częścią Aktion Zamość, której celem było przymusowe wysiedlenie tamtejszych mieszkańców i założenie tam nowych osad dla ludności etnicznie niemieckiej z innych krajów Europy. W ciągu kilku miesięcy wysiedlono z tamtych terenów około 110 tys ludzi, w tym 30 tys dzieci. Część z nich przeznaczona do germanizacji trafiła do III Rzeszy, reszta do dystryktu warszawskiego albo obozów koncentracyjnych. Siedlecki transport nie był dla mieszkańców niespodzianką. Zapowiedziano go już w grudniu. W pobliżu stacji zgromadził się milczący tłum z kocami, chlebem, gorącą kawą. Ludzie ze łzami w oczach i nienawiścią patrzyli na podjeżdżający samochód gestapo. Transport dotarł w samo południe. Z wagonów zaczęli wychodzić nędznie ubrani i na wpół zamarznięci ludzie. Obecna wówczas wśród zgromadzonych siostra Anna Fabiańska wspomina: – W jednym z wagonów zobaczyłam matkę, której zabrakło łez, siedzącą nad zwłokami dwóch synków w wieku około 5 i 7 lat, którzy nie wytrzymali ciężkich warunków. Babka chłopaków, oparta o ławkę zdołała jedynie wskazać ręką na ofiary. Ludzie błagali o wodę, gdyż w trakcie transportu nie można było podawać im nawet śniegu przez okno, gdyż to było wielkie przestępstwo. Jedna z czterech sióstr, Janina Zielińska, która jechała tym transportem wspominała po latach: – Wiezione w wagonach bydlęcych dzieci były tak stłoczone, że nawet zamarznięte na śmierć, stały na swoich miejscach.
Pogrzeb Dzieci Zamojszczyzny (Źródło: Muzeum Regionalne w Siedlcach)
Społeczeństwo siedleckie zareagowało ogromną życzliwością i zaangażowaniem. Wysiedleni dostali chleb, gorące mleko i okrycia. W ciągu pierwszej doby zaopiekowano się wszystkimi dziećmi, stopniowo organizowano też zatrudnienie dla dorosłych. Większość wysiedlonych znalazła schronienie w Siedlcach i najbliższej okolicy. Samotne dzieci umieszczano w rodzinach zastępczych. Organizacją pogrzebów tych, którzy nie przeżyli zajął się burmistrz Stanisław Zdanowski. Udał się on do niemieckiego komisarza miasta. Komisarz Fabisch wydarł z notesu kartkę i napisał na niej: „Zgadzam się na cichy pogrzeb”. W dniu pogrzebu już od rana gromadziły się tłumy. Po mszy kondukt z białymi trumnami niesionymi przez mieszkańców wyruszył na cmentarz, a pogrzeb przemienił się w manifestację o charakterze patriotycznym. Gestapo nie reagowało, ale wśród tłumu chodzili ubrani po cywilnemu gestapowcy, którzy zatrzymywali osoby fotografujące kondukt. W następnych dniach szukano jeszcze zdjęć z pogrzebu w miejscowych zakładach fotograficznych. Liczbę uczestników pogrzebu różne źródła podają w przedziale od 4 do nawet 10 tysięcy osób. W kwietniu 1943 za niedotrzymanie słowa komisarzowi Fabischowi i przekształcenie cichego pogrzebu w wielką patriotyczną manifestację burmistrz Zdanowski został aresztowany i wywieziony do Oświęcimia. Następne pogrzeby zmarłych wysiedleńców organizowano już w tajemnicy.
Siedlce do dziś pamiętają o tamtych wydarzeniach, czego dowodem jest także ten Marsz. Biorąc pod uwagę chęć spróbowania swoich sił w Nordic Walking oraz poczucie obowiązku przypominania tego, co wydarzyło się w naszym mieście przed laty postanowiłem wystartować. Łukasz ochoczo zgodził się zorganizować specjalnie dla mnie indywidualny trening, udzielić wielu wskazówek, a nawet na kilka tygodni użyczył kijków bym mógł od czasu do czasu popróbować samodzielnie. Pozostało więc tylko docenić ten miły gest, trenować i stanąć na starcie. Długo zastanawiałem się jak podejść do tych zawodów. Z jednej strony chciałem się sprawdzić, ambitnie powalczyć, zobaczyć na co mnie stać. Wydawało mi się, że mogę mieć spore szanse na dobry wynik. Moją mocną stroną była na pewno duża wydolność i przygotowanie fizyczne, czymś nad czym zdecydowanie powinienem popracować była technika i praca rąk. Po tej kilkutygodniowej przygodzie wiem, że wbrew pozorom poprawny Nordic Walking na wysokim poziomie to nie jest prosta sprawa. Potrzeba wielu treningów, na których pracuje się nad poprawną postawą, odpowiednim krokiem, układem bioder, pracą rąk. Doszedłem do wniosku, że to jeszcze dla mnie za wcześnie, że nie będę udowadniał sobie i innym, że jestem dobrym zawodnikiem tej dyscypliny, bo nie jestem. Nie zmieniło tego kilka treningów, ambicja i dobre chęci. Nie będę kaleczył prawidłowego marszu Nordic Walking. O dobre miejsce niech walczą Ci, którzy się na tym znają i robią to dobrze i poprawnie od dawna. Ja natomiast postanowiłem ten marsz przejść spokojnie i spędzić ten czas miło upamiętniając to, co wydarzyło się 73 lata temu. Z takim też raczej nastawieniem stanąłem na starcie, choć Łukasz namawiał mnie na walkę. Tuż po starcie odezwała się trochę ambicja i pojawiły się jeszcze myśli by może faktycznie zawalczyć. Mimo, że ustawiłem się raczej w środku stawki, starałem się przede wszystkim iść poprawnie, a dopiero w dalszej kolejności szybko, to utrzymywałem się w ścisłej czołówce. Wiedziałem, że jestem w stanie utrzymać swoje tempo przez cały dystans i jeśli tylko będę pilnował techniki by nie łapać kar, to im bliżej mety tym będę raczej zyskiwał niż tracił. Życie jednak szybko rozwiało moje wątpliwości i wyznaczyło mi moje miejsce w szeregu. Jeszcze na pierwszym kilometrze pojawił się problem z kijkiem, który zaczął mi się po prostu składać. Od tej pory celem już mogło być tylko i wyłącznie spokojnie domaszerować do mety. Wymuszony przystanek co kilkaset metrów, tempo które raptownie spadło, mijający mnie kolejni zawodnicy, tak już wyglądał dla mnie ten marsz do samego końca. Pojawiło się też zasłużone ostrzeżenie od sędziego, ale ciężko iść poprawnie technicznie, gdy kijek składa się i co kilkaset metrów staje się o połowę krótszy. W spokojnym tempie przekroczyłem linię mety. Było to dla mnie na pewno duże doświadczenie, teraz patrzę na ten sport zupełnie inaczej i bardziej doceniam to, co robią zawodnicy Nordic Walking. Dziś wiem, że trzeba mieć nie tylko odpowiednią formę, dobrą poprawną technikę, ale też przygotować i sprawdzić przed startem sprzęt, bo w przeciwnym razie nawet najlepiej przygotowany fizycznie zawodnik nie ma szans na walkę z najlepszymi i dobry rezultat. Myślę, że mimo, iż moja pierwsza przygoda z Nordic Walking nie wypadła zbyt okazale, nie zniechęcam się. Przeciwnie, choć nie zakładam przekwalifikowania się to myślę, że jeszcze kiedyś spróbuję swoich sił, by przede wszystkim w swoich oczach zatrzeć to nienajlepsze wrażenie i przejść jakiś marsz od początku do końca poprawnie technicznie, w dobrym tempie na jakie mnie na pewno stać. Była to naprawdę fajna, miła impreza i ciekawe doświadczenie. Do domu mimo wszystko wróciłem z małym niedosytem i rozczarowaniem swoim występem. Poszedłem wiec pobiegać. To wychodzi mi trochę lepiej.
Wykorzystano fragmenty artykułu Beaty Gontarz “Przyjechał pociąg grozy” z Życia Siedleckiego z dnia 9.02.2013
2016.01.31 Siedlce 4,5km: II SIEDLECKI MARSZ NORDIC WALKING PAMIĘCI DZIECI ZAMOJSZCZYZNY – (czas wkrótce)
Więcej zdjęć (Źródło: www.justfoto.eu):