Nie opadł jeszcze kurz i emocje po ostatnim wyjeździe, nie zdążyłem jeszcze do końca rozpakować plecaka, a przyszła znowu pora wyruszyć w podróż. Tym razem wyzwaniem, które na mnie czekało był Luksemburg i ING Night Halfmarathon. To już mój 32 kraj na liście i 28 oficjalny półmaraton. Niedawno próbowałem policzyć wszystkie zawody, w których startowałem na przestrzeni kilkunastu lat swojego biegania. Wliczając w to parkruny nazbierało się już prawie 150 różnego rodzaju imprez. Jednakże na tej liście nie ma zbyt wielu biegów, które są coraz bardziej popularne, a które odbywają się nocą. Szukając na szybko w pamięci odnajduję jedynie kilka biegów Powstania Warszawskiego, które odbywają się późnym lipcowym wieczorem już o zmroku i mają zresztą swój niepotwarzalny urok. W maju planowałem pobiec też nocny półmaraton w Białymstoku, ale najpierw organizatorzy zmienili formułę biegu na dzienny ze względu na nakładającą się w tym dniu Noc Muzeów, a ostatecznie i tak musiałem zrezygnować z tego wyjazdu ze względu na nie do końca pasujący mi termin i inne zawody. W sierpniu planuję też pobiec nocny Półmaraton Praski w Warszawie, ale to chyba już wszystkie moje dotychczasowe doświadczenia i plany związane z nocnymi zawodami. Dlatego też zbliżająca się wizja pobiegnięcia takiego półmaratonu wydawała mi się dość ciekawa.
Planując podróż do Luksemburga szczerze mówiąc nie spodziewałem się, aż tak dużego problemu z noclegiem. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że nie ma tam w zasadzie w ogóle niskobudżetowych hosteli. Miałem już nawet zrezygnować z tego wyjazdu, ale pomocną dłoń wyciągnęła do mnie Aniela i Jej chłopak Sergio. Z Anielą kilka lat temu pracowaliśmy w jednej firmie, mieliśmy też okazję reprezentując naszego pracodawcę pobiec wspólnie Sztafetę Ekiden. Wówczas byliśmy nawet w jednej tej samej drużynie. Aktualnie Aniela wybrała Luksemburg jako swoje miejsce do życia. Pojawiła się okazja ponownie się spotkać i trochę powspominać. Podobnie jak w przypadku ostatniej wyprawy, tak i tym razem zmiana godziny wylotu skomplikowała mi trochę plan na ten wyjazd. Lot późnym popołudniem sprawił, że w piątek nie było już szansy ani cokolwiek zwiedzić, ani nawet odebrać pakietu. Dlatego też wszelkie aktywności mogłem planować dopiero następnego dnia rano, ale za to plan był wyjątkowo ambitny.
Przyznam się szczerze, że Luksemburg przed wyjazdem był dla mnie sporą niewiadomą. Nie bardzo wiedziałem co warto tu zobaczyć i co mocno przyciąga turystów. Ponieważ mocno interesuję sie historią zwłaszcza tą XX wieku jedyne miejsce, które traktowałem jako punkt obowiązkowy swojej podróży to amerykański cmentarz wojskowy z czasów drugiej wojny światowej w Hamm, na którym spoczywa ponad 5000 amerykańskich żołnierzy poległych głównie w walkach o Ardeny, a także znajdujący się na tym cmentarzu grób generała Pattona. Wcześniej kompletnie o tym nie wiedziałem i dowiedziałem się dopiero po powrocie, że poza tym, że był wybitnym żołnierzem to był także sportowcem. Na Igrzyskach Olimpijskich w Sztokholmie w 1912 reprezentował USA w pięcioboju nowoczesnym i w kontrowersyjnych okolicznościach zajął 5 miejsce. W trakcie zawodów w strzelaniu z pistoletu nie znaleziono śladu po jednej z kul wystrzelonych przez Pattona. Uznano, że chybił On całkowicie, choć bardziej prawdopodobne było, że brakująca kula przeszła otworem zrobionym już wcześniej przez inny strzał. Mało kto chyba też zdaje sobie sprawę, że ta jedna z najbardziej barwnych postaci II wojny światowej, bohater narodowy Stanów Zjednoczonych jest pochowany w Europie właśnie w Luksemburgu. Zmarł pod koniec 1945 roku w szpitalnym łóżku, po tym jak dzień przed swoim powrotem z Niemiec do ojczyzny w jego cadillaca wjechała amerykańska ciężarówka. Wielu uważa, choć chyba nie ma na to wystarczających dowodów, że za śmiercią Pattona stało NKWD w wyniku zemsty Stalina. Patton nie miał złudzeń co do zamiarów sowieckiego dyktatora i samej Rosji, wypowiadał sie o Niej bardzo ostro i agresywnie. Był erudytą, znawcą historii wojen, jasne były dla niego prawidła rządzące rosyjską polityką imperialną. W swoich pamiętnikach napisał dość brutalne słowa, a które i dziś pozwalają nam łatwiej zrozumieć to, co Rosjanie robią na Ukrainie. Wskazywał na rzeczy, których współecześni zachodni politycy nawet dziś jeszcze niedawno kompletnie nie zrozumieli, albo byli na nie głusi i ślepi. Jak pokazują dzisiejsze wydarzenia mimo upływu 80 lat w kwestii Rosji niewiele się zmieniło:
„Problem w zrozumieniu Rosjanina jest taki, że nie bierzemy pod uwagę faktu że on nie jest Europejczykiem, ale Azjatą i dlatego myśli pokrętnie. My nie możemy zrozumieć Rosjanina bardziej niż Chińczyka czy Japończyka i od kiedy mam z nimi do czynienia, nie miałem żadnego szczególnego pożądania zrozumienia ich poza obliczeniami jak dużo ołowiu lub stali trzeba zużyć, aby ich zabić. W dodatku, poza innymi cechami charakterystycznymi dla Azjatów, Rosjanie nie mają szacunku dla ludzkiego życia i są sukinsynami, barbarzyńcami i pijakami”.
W dniu zakończenia wojny nawiązując między innymi do konferencji w Jałcie wobec której był bardzo krytyczny, a która na dziesięciolecia oddała Polskę i inne kraje naszego regionu w obszar wpływów Sowieckiej Rosji powiedział:
“To, co zrobili dzisiaj politycy w Waszyngtonie i Paryżu, podobni do ołowianych żołnierzyków, to historia, o której będziecie pisać przez jakiś czas. (…) Pozwolili nam wykopać w cholerę jednego gnoja, a jednocześnie zmusili, żebyśmy pomogli usadowić się następnemu, równie złemu albo jeszcze gorszemu niż tamten. (..) Wygraliśmy tylko szereg bitew, nie wojnę o pokój. (..) Będziemy potrzebowali nieustającej pomocy Wszechmogącego, jeśli mamy żyć na jednym świecie ze Stalinem i jego morderczymi zbirami”
„Zastanawiam się, co powiedzą dzisiaj wiedząc, że po raz pierwszy od stuleci pozwoliliśmy siłom Czyngis-chana wejść do Europy Środkowej i Zachodniej. Zastanawiam się , jak się czują, wiedząc, że w naszych czasach nie będzie pokoju, a Amerykanie, także ci, którzy się dopiero urodzą, będą musieli walczyć z Rosjanami jutro albo za piętnaście czy dwadzieścia lat”.
„Dzisiaj powinniśmy powiedzieć Rosjanom, że mają iść w cholerę, zamiast ich słuchać, kiedy nam mówią, że mamy się cofnąć. To my powinniśmy im mówić, że jeśli im się nie podoba, niech idą w piz..u, i wydać im wojnę. Pokonaliśmy jednego wroga ludzkości, ale umocniliśmy drugiego, znaczenie gorszego, w którym jest więcej zła i zajadłości niż w pierwszym”.
“Niestety, niektórzy z naszych przywódców okazali się przeklętymi głupcami, całkowicie pozbawionymi wiedzy o przeszłości Rosji. Do diabla, wątpię, czy w ogóle wiedzieli, że jeszcze niecałe sto lat temu Rosja zajmowała Finlandię, wysysała krew z Polski i zamieniła Syberię w więzienie dla własnego ludu. Ależ Stalin musiał mieć uciechę, kiedy urządzał wraz z nimi wszystkie te oszukańcze konferencje.”
Nie ukrywam, że ten cmentarz na którym spoczywa ponad 5000 amerykańskich żołnierzy zrobił na mnie ogromne wrażenie, bo pozwala naocznie uświadomić sobie jak duża jest cena każdej wojny i przynajmniej odrobinę zrozumieć jak wiele pochłania istnień ludzkich. Odczucia te potęgował fakt, że akurat w dniu, w którym miałem okazję być na tym cmentarzu jak co roku w ostatnią niedzielę maja były organizowane obchody związane z Memorial Day, czyli dniem w którym Amerykanie oddają hołd tym, którzy zginęli służąć w amerykańskiej armii. Tuż przed samym wyjazdem dowiedziałem się, że stosunkowo niedaleko od amerykańskiego cmentarza jest też drugi cmentarz w Sandweiler, na którym spoczywają dla odmiany żołnierze niemieccy. Postanowiłem odwiedzić także i to miejsce. Spoczywa na nim prawie 11 000 żołnierzy, z czego połowa w zbiorowej mogile. Serce krwawi, gdy się widzi takie miejsca. Serce boli, gdy się pomyśli jak wielką cenę czasem muszą zapłacić narody za chore ambicje równie chorych z nienawiści ludzi. Minęło 80 lat. Wydawało się, że przynajmniej tu blisko żyjemy już w świecie, w którym wojna jest pojęciem zupełnie obcym. Niestety ktoś postanowił to przeświadczenie brutalnie zburzyć znowu przynosząc na nasz kontynent krew i śmierć.
Ponieważ do wieczornego biegu zostawało jeszcze sporo czasu postanowiliśmy wraz Anielą i Sergio odebrać mój pakiet i pochodzić trochę po mieście. Szczególne wrażenie zrobił na mnie Fort Thungen, czyli zabytkowy fort austrijacki z XVIII wieku, a z którego rozpościerają się wspaniałe widoki na miasto, czy też wybudowany w bardzo nowoczesnej formie robiący wrażenie swoim kształtem budynek filharmonii. Po kilku godzinach wędrówki wrociliśmy do hali expo, rozdzieliliśmy się na jakiś czas, a ja znalazłem sobie spokojny kącik, gdzie można było przysiąść na chwilę, odpocząć przez kilka godzin poprzedzających bieg i uzupełnić kalorie. Siedząc tak sobie czułem się trochę zmęczony i przede wszystkim senny. Długi spacer kosztował mnie trochę energii i w sumie to chyba wówczas najchętniej bym sobie poleżał w łóżku. Im jednak było bliżej do startu to adrenalina i emocje robiły swoje i zapominałem o zmęczeniu. Tuż przed startem czułem się już gotowy na to wyzwanie.
Planów co do wyniku podobnie jak na poprzednich wyjazdach specjalnych nie miałem. Myślałem sobie, że fajnie byłoby złamać po prostu godzinę i piędziesiąt minut. Aczkolwiek brałem pod uwagę, że może się to nie udać. W sumie nie mam wielkiego doświadczenia w biegach rozgrywanych wieczorami i nie wiem jak organizm zareaguje zwłaszcza w sytuacji, gdy cały dzień wędrówki po mieście kosztował mnie sporo sił i energii. Zacząłem więc bieg z delikatną nutką ostrożności. Pogoda na szczeście sprzyjała. Na początku było jeszcze troszkę piekącego słońca. Jednak z każdą minutą stawało się ono mniej dokuczliwe, a tempretaura powietrza była do biegania idealna.
Początek trasy to miejsca dobrze mi już znane, które miałem okazję zobaczyć kilka godzin wcześniej: nowa biblioteka, uniwersytet, parlament europejski, czy filharmonia, niedaleko potem fort. Biegło mi się stosunkowo dobrze, nie czułem już dużego zmęczenia. Miałem wręcz poczucie, że biegnę ze sporym zapasem i gdybym chciał to mógłbym przyspieszyć. W pewnym momencie usłyszałem okrzyk “Mariusz, Mariusz!” Obejrzałem się i kątem oka dostrzegłem Anielę i Sergio, którzy postanowili zrobić mi niespodziankę i mnie dopingować na trasie. Potem podobno jeszcze kilkakrotnie mijałem Ich na trasie, ale szczerze powiedzawszy biorąc pod uwagę głośny doping naprawdę wielu ludzi i narastające zmęczenie nie byłem w stanie Ich ani zauważyć, ani usłyszeć. Mniej więcej w połowie dystansu przebiegałem obok polskiej ambasady w Luksemburgu. Zawsze cieszy, gdy widzi się polski akcent. Widziałem też kilku Polaków wśród biegaczy. Zwykle kończy się to pozdrowieniami i życzeniami powodzenia. Mniej więcej około 15 kilometra, gdy przebiegaliśmy przez bardzo urokliwe uliczki i place w centrum miasta poczułem delikatne klepnięcie w plecy i po chwili usłyszałem polski głos. To byl Piotr z Bydgoszczy, a w zasadzie aktualnie z Londynu z perspektywą powrotu do kraju. Widząc polskie imię z tyłu mojej koszulki i biało-czerwoną flagę na plecach od razu wiedział, że jestem z Polski. Zaczeliśmy rozmawiać dzięki czemu przez pewien czas można było zapomnieć o zmęczeniu i dystansie do pokonania. To, na co obaj zwróciliśmy uwagę i co razem komentowaliśmy to wyjątkowa atmosfera na trasię. Mam już na swoim koncie wiele biegów zagranicznych w różnych częściach Europy, podobnie Piotr, ale obaj zgodnie przyznaliśmy, że atmosfera, która towarzyszyła biegaczom w Lukemburgu była niepowtarzalna. Naprawdę duża rzesza ludzi w zasadzie na całej trasie biegu, którzy przez cały czas żywiołowo dopingowali zawodników naprawdę robiła wrażenie i sprawiała, że biegło się fantastycznie. Niestety w pewnym momencie musieliśmy się rozdzielić z Piotrem, gdyż On biegł pełen maraton, a mniej więcej koło 16km trasy sie rozdzielały. Życzyliśmy więc sobie nawzajem powodzenia i resztę dystansu przyszło mi przebiec już samemu. Czułem się nadal bardzo dobrze. Żadnym problemem nie okazał się nawet fakt, że ostatnie kilka kilometrów trzeba było przebiec pod wiatr. Im byłem bliżej, tym coraz bardziej byłem pewien, że uda mi się osiągnąć założony czas godzinę i pięćdziesiąt minut. Gdy byłem już bardzo blisko mety zacząłem sobie zdawać sprawę, że być może nawet uda mi się złamać godzinę i czterdzieści pięć minut. Ostatecznie jednak na metę zlokalizowaną zresztą z ogromnym rozmachem w hali LuxExpo przy naprawdę żywiołowym i gorącym dopingu pewnie conajmniej tysiąca ludzi udało mi się wbiec sekundę później. Warto tutaj wspomnieć, że tak naprawdę nocny półmaraton w moim przypadku nie okazał się być w ogóle nocnym. Bieg rozpoczynał się o godzinie 19 i udało mi się go ukończyć zanim nastał zmrok. W nocnej scenerii kończyli jedynie najwolniejsi półmaratończycy i maratończycy, których wysiłek trwał średnio pewnie około dwóch godzin dłużej niż mój. Tak więc jeśli chodzi o moje doświadczenia z bieganiem półmaratonów w nocy to nadal wszystko przede mną. Na chwilę obecną mogę jedynie powiedzieć, że mimo wszystko chyba wolę zawody organizowane rano. Wówczas organizm jest jeszcze wypoczęty i nie myśli się cały dzień o zbliżajacych się zawodach, co także jest w pewnym stopniu trochę męczące. Inna sprawa, że być może właśnie wieczorem łatwiej jest przyciągnąć kibiców. Po biegu wraz z Anielą i Sergio jeszcze chwilę pokibicowaliśmy innym i wrociliśmy do domu. Już faktycznie w nocy.
W niedzielę czekała na nas kolejna porcja wysiłku, a mianowicie spacer po miescie i zwiedzanie. Na liście miejsc, które chciałem zobaczyć tego dnia było w sumie kilkanaście pozycji w centrum Luksemburga. Dzień jednak rozpocząłem od wycieczki rowerowej do Francji. Tak, tak… to nie pomyłka.. do Francji. Luksemburg nie jest zbyt dużym krajem, a dodatkowo dom Anieli i Sergio położony jest pod miastem w zasadzie przy samej granicy. Dlatego też wykorzystując ten fakt zaraz po śniadaniu wsiadłem na pożyczony rower i przejechałem półtora kilometra na południe by znaleźć się zagranicą. Nie ukrywam, że to dość zabawna sytuacja, gdy możesz wsiąść na rower, podjechać kawałek by wysłać pozdrowienia z zagranicy i chwilę potem wrócić. Największe atrakcje te dnia były jednak jeszcze przede mną. Podobnie jak dzień wcześniej towarzyszla mi Aniela, Sergio i tym razem także jego Mama. Sprawdzili się oni nie tylko jako wyjątkowo miłe towarzystwo, ale świetni przewodnicy. Dzięki temu zwiedzanie było nie tylko bardziej przyjemne, ale także optymalne i efektywne. Nie traciłem bowiem ani czasu, ani energii na poszukiwanie miejsc, które chciałem zobaczyć i na bezsensowne pokonywanie dodatkowych kilometrów.
Swój spacer ulicami Luksemburga zaczeliśmy od dworca głównego (Gare Centrale), niewiele potem dotarliśmy do mostu Pont Adolphe kierując się w stronę tutejszej katedry Notre Damme, po drodze minęliśmy Plac Konstytucji, z którego można podziwiać piękne widoki, a także Monument of Remembrance. Ten pomnik pamięci znany również pod nazwą Gelle Fra jest pomnikiem wojennym dedykowanym tysiącom Luksemburczyków, którzy zgłosili się na ochotnika do służby w siłach zbrojnych mocarstw alianckich podczas obu wojen światowych i wojny koreańskiej. Niebawem dotarliśmy na plac Guillaume’a II przy którym zlokalizowany jest także ratusz. Korzenie zarówno placu jak i ratusza sięgają początków XIX wieku. Idąc dalej dotarliśmy do Place d’Armes, czyli centralnego placu na Starym Mieście, który zwykle przyciaga wielu turystów. Przy okazji mieliśmy możliwość podziwiać występ tak zwanego “tuna academica” czyli studenckiego zespołu muzycznego koncertującego na ulicach miast koniecznie w nieodzownym czarnym stroju studenckim, który prezentował tradycyjne portugalskie utwory. Szczerze powiedziawszy przed wyjazdem zupełnie nie zdawałem sobie sprawy jak duża społeczność portugalska żyje na codzień w Luksemburgu. Szacuje się, że co szósty mieszkaniec tego kraju ma pochodzenie portugalskie, a portugalski jest tutaj drugim najliczniej uzywanym językiem zaraz po luksemburskim. Nie chciałbym wyjść na ignoranta, ale zawsze mi się wydawało, że dominujacym językiem w tym kraju jest francuski, było więc to dla mnie spore zaskoczenie. Idąc dalej dotarliśmy do Pałacu Wielkich Książąt. Korzenie tego wyjątkowo urokliwego budynku sięgają XVI wieku. Pod koniec wieku XVII w czasie oblężenia Luksemburga piwnice obiektu pełniły role schronu, a sam budynek doznał poważnych zniszczeń. W trakcie II wojny światowej okupujący Luksemburg Niemcy przekształcili pałac w karczmę i organizowali w nim koncerty. Dokonano wówczas zniszczeń i rozkradziono dzieła sztuki oraz kosztowności. Symboliczną manifestacją powrotu budynku w ręce Luksemburczyków było powitanie wielkiej księżnej Szarlotty w kwietniu 1945 roku. Niewiele później dotarliśmy do Bock Casemates. To rozległy kompleks podziemnych tuneli i korytarzy z połowy XVII wieku, podczas II wojny światowej używany jako schron przeciwlotniczy. Miejsce to mogłem podziwiać już poprzedniego dnia z daleka z Fortu Thungen. Ostatnimi punktem ale na pewno nie najmniej interesującym było dotarcie do Chemin de la Corniche zwanej także najpiękniejszym balkonem Europy i faktycznie widok, który się tu rozpościera po prostu zapiera dech w piersiach. W dole widać rzekę Alzette oraz Opactwo Neumunster, czyli były klasztor benedyktyńskich mnichów, którego historia sięga połowy XVI wieku. Podążając dalej w stronę dworca nasza podróż zatoczyła koło. Po drodze była też okazja spróbować lokalnych potraw. Spędziliśmy ze sobą naprawdę miło czas. W końcu przyszedł jednak moment by się pożegnać i pojechać na lotnisko, a stąd już prostu do Polski.
W tym miejscu nie sposób nie podziękować moim przyjaciołom Anieli, Sergio i jego Mamie za naprawdę miłe przyjęcie, gościnność i poświecony, czas i towarzystwo podczas tych dwóch dni. Dostałem od Was dużo więcej niż nawet śmiałbym oczekiwać i przez te dwa dni czułem się naprawdę zaopiekowany. Mam nadzieję, że nie byłem dużym obciążeniem i problemem. Dzięki Wam ta podróż była dużo lepsza i przyjemniejsza, niż byłaby bez Was. Serdeczne “dziekuję”!
2022.05.28 Luksemburg (Luksemburg) ING HALFMARATHON LUXEMBOURG – 1:45:01
Więcej zdjęć z Luksemburga:
Więcej zdjęć z biegu:
Więcej zdjęć z cmentarza w Hamm:
Więcej zdjęć z cmentarza Sendweiler: