Po kilku tygodniach bez startów i skupieniu się na przygotowaniach do najważniejszych biegów tej jesieni tym razem przyszła pora na bieganie nad jeziorem Wigry. W zasadzie nie planowałem tego wyjazdu. Pomysł pojawił się wśród kilku moich przyjaciół poznanych podczas wyjazdu na Monte Cassino. Postanowiłem wykorzystać chyba ostatnie już pomruki lata, dołączyć do nich i wspólnie wybraliśmy się kilkuosobową grupą na Suwalszczyznę. Piękne pejzaże, wąskie, kręte, leśne ścieżki, długie kładki na bagnach, szutrowe drogi i nieskazitelnie czyste powietrze – wszystko to mają do zaoferowania organizatorzy Maratonu Wigry, którego trasa w całości przebiega przez Wigierski Park Narodowy wokół jeziora. Hubert i Marta postanowili pobiec ten bieg. Aneta przyjechała dzielnie wspierać biegaczy na trasie jako wolontariuszka. Ja biorąc pod uwagę, że Półmaraton Praski, w którym mam ambicje na dobry wynik już za tydzień postanowiłem pobiec tylko w biegu towarzyszącym w Pogoni za Bobrem na nietypowym dystansie 13km. Niewątpliwie jednym z ciekawszych i najważniejszych elementów naszego wyjazdu był także jednodniowy wypad do Wilna. Spędziliśmy tam piątek, spacerując i podziwiając to piękne historyczne litewskie miasto. Fotorelacja z naszej wycieczki dostępna pod linkiem Wilno.
W sobotę rano przyszła pora na start. Pierwsi na trasę wyruszyli Hubert, Marta i jej kolega Daniel. Mój start wypadł półtorej godziny później. Nie miałem sprecyzowanych planów jeśli chodzi o wynik. Najważniejszym akcentem tego wyjazdu dla mnie było spotkanie kolegów i koleżanek i i wypad do Wilna, a fakt nietypowego dystansu sprawiał, że do samego biegu podchodziłem raczej na luzie. Nie mniej zbliżający się występ w Półmaratonie Praskim i związane z nim oczekiwania sprawiły, że liczyłem, że uda mi się pobiec średnio przynajmniej te 5 min na kilometr. Próbowałem trzymać to tempo. Niestety pierwsze kilometry po prostu mnie zabiły i to zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Kręte, wąskie leśne ścieżki, piach i gigantyczne podbiegi, których nigdy nie miałem okazji biegać sprawiły, że bardzo szybko pojawiły się pierwsze kryzysy. W zasadzie nigdy nie biegałem po tak trudnym terenie. Moje dotychczasowe bieganie to były stosunkowo długie dystanse jednak zawsze po raczej płaskim asfalcie. Tutaj przyszło się zmierzyć z czymś zupełnie mi nieznanym, a przy okazji dużo trudniejszym. Brak oznaczeń poszczególnych kilometrów jeszcze potęgował tą trudność, gdyż w głowie dominowała jedna myśl: “Do mety musi być jeszcze tak bardzo daleko”. Po pięciu kilometrach zrobiło się delikatnie łatwiej. Po leśnych bardzo stromych piaszczystych podbiegach zaczęły się bardziej płaskie polne ścieżki na których można było troszkę odpocząć. Gdy już myślałem, że będzie tak do samego końca trafił się jeszcze jeden podbieg. Choć nie najbardziej stromy to jednak chyba najdłuższy. Każdy kolejny krok biegu mając w nogach już ponad 10km był nie lada wyzwaniem i uruchomiał we mnie, mam wrażenie, nieodkryte chyba jeszcze pokłady energii. Gdy jej brakowało dodawali jej lokalni kibice serdecznie i żywiołowo dopingując każdego biegacza. Chwilę potem znajoma już drewniana kładka i jedna myśl w głowie: “to już blisko”. Ostania prosta, sprint, medal i czas, który biorąc pod uwagę trudność trasy, której nie byłem w ogóle świadomy, moje przeżycia na całym dystansie i te zabójcze momenty był dla mnie totalnym zaskoczeniem. Średnio 4:53 na km daje wiele nadziei na dobry wynik w zbliżającym się Półmaratonie Praskim. Bieg ten na pewno zaprocentuje za tydzień. Nie był to jeszcze jednak koniec emocji, bo przecież na trasie ciągle maratończycy: Marta, Hubert i Daniel. Gdy zegar zbliżył się do trzech godzin i trzydziestu minut zacząłem wypatrywać kolegów. Pierwszy pojawił się Hubert. Doping na ostatnich metrach i jest. Przybiegł ze świetnym, choć oczekiwanym przeze mnie wynikiem. Chwilę potem Daniel. Wkrótce również Marta. W międzyczasie na metę dotarła też nasza dzielna wolontariuszka Aneta. Zmęczeni, ale bardzo zadowoleni po biegu udaliśmy się na dekorację, a potem na wspólne ognisko, gdzie w miłym towarzystwie wymienialiśmy swoje wrażenia i doświadczenia z biegu. Następnego dnia powrót do Warszawy. Przed dwa dni pogoda była idealna. Żegnał nas rzęsisty deszcz.
2014.08.23 Stary Folwark 13km: POGOŃ ZA BOBREM w ramach MARATON WIGRY – 1:03:31
Więcej zdjęć: