Turystyczny Hat trick

      Śmiało mogę powiedzieć, że stało się to już pewną żelazną zasadą, że cokolwiek by się nie działo to staram się wyjechać gdzieś na jakiś bieg zagraniczny przynajmniej dwa razy w roku: raz na wiosnę i raz na jesieni. Zazwyczaj mam jakiś pomysł w głowie, który dojrzewa od pewnego czasu i wraz z innymi tylko czeka na to, aby zostać zrealizowanym. O ile z wiosennym wyborem Bratysławy poszło stosunkowo szybko, o tyle nad jesiennym kierunkiem tym razem zastanawiałem się dość długo i nie wiedziałem na co się zdecydować. Ostatecznie padło na stolicę Estonii  – Tallinn. Co zadecydowało? Na pewno ciekawe, mające swój szczególny  charakter atrakcyjne miasto z wieloma zabytkami i piękną architekturą. To zawsze działa na mnie jak magnes. Co poza tym? Względna bliskość, stosunkowo niskie koszty, a także możliwość połączenia tego wyjazdu z wizytą w innej europejskiej stolicy – Rydze na Łotwie. Oba miasta dzieli około 300km. Plan więc był prosty… polecieć do Rygi. Spędzić tam jeden dzień, a potem autobusem kontynuować podróż do Tallinna. Gdy powoli zaczynałem ten plan wdrażać w życie otworzyły się przede mną kolejne możliwości, z których żal było nie skorzystać. Zabierając się powoli za organizację wyjazdu zupełnie przypadkowo natknąłem się reklamę promów z Tallinna do Helsinek. Okazało się, że w zasadzie za niewielkie pieniądze jest możliwość popłynięcia do stolicy Finlandii. Można spędzić tam trochę czasu, zobaczyć miasto i jeszcze tego samego dnia wrócić. 90 km, które dzieli oba miasta przez Zatokę Fińską pokonuje się w około 2 godziny. Biorąc pod uwagę, że oba kraje są w Unii Europejskiej nie ma nawet żadnej kontroli granicznej. Długo więc nie musiałem się zastanawiać i w ten o to sposób powstał plan, który zakładał za jednym zamachem zobaczenie trzech kolejnych krajów. Można powiedzieć śmiało…  turystyczny Hat trick.

Ryga: Sobór Narodzenia Pańskiego

      Z Warszawy do Rygi wyleciałem w czwartek późnym wieczorem. Na miejscu byłem około 2 w nocy. Trochę czasu musiałem więc spędzić na lotnisku. Noc minęła mi na krótkiej drzemce, a także na emocjach sportowych. Wielkim fanem tenisa nie jestem, ale biorąc pod uwagę okoliczności nie dało się nie rzucić okiem na ekran lotniskowego telewizora i zobaczyć jak w półfinale US Open Serena Williams ogrywała właśnie Ukrainkę Elinę Svitolinę. Gdy słońce wzeszło i zaczęło się robić jasno przyszła pora ruszyć w miasto. Szybko odnalazłem autobus, którym miałem się dostać do historycznego centrum, a ponieważ lotnisko jest stosunkowo blisko niebawem byłem już na miejscu. O ile przed wyjazdem trochę poczytałem i zorientowałem się na przykład, że Ryga wbrew różnym skojarzeniom jest stosunkowo ładnym miastem z licznymi atrakcjami turystycznymi i zabytkami, o tyle zaskoczyły mnie te mniej reprezentacyjne dzielnice, gdzie w dużej mierze niczym w Skandynawii często dominowało drewniane budownictwo. Było to dla mnie pewnym zaskoczeniem.

Ryga: Akademia Nauk Łotwy

      Swoje zwiedzanie Rygi zacząłem od Soboru Narodzenia Pańskiego. Wybudowana pod koniec XIX wieku przez Rosjan wysoka na 40 metrów świątynia wygląda naprawdę imponująco. Jest ona największą cerkwią prawosławną na terenie krajów bałtyckich.  Niedługo potem odnalazłem widoczny z daleka Pomnik Wolności, imponujący symbol niepodległości państwa odsłonięty w 1935 roku. Na szczycie 19-metrowego obelisku znajduje się statua uosabiająca niezależność Łotwy. W swoich dłoniach trzyma ona trzy gwiazdy, które symbolizują historyczne regiony państwa: Inflanty, Kurlandię i Łatgalię. W czasach ZSRR gwiazdy interpretowano oficjalnie jako symbol jedności republik bałtyckich. Jednak kobieta i figury u jej stóp skierowane są twarzą na Zachód, co ma symbolizować więź Łotwy z cywilizacją łacińską. Postaci ze spuszczoną głową, związane łańcuchami patrzą z kolei w kierunku wschodu.

Ryga: Dom Bractwa Czarnogłowych

      Kierując się dalej dotarłem do budynku, przy którym skojarzenia nasuwają się same. Przypomina on bowiem swoją formą ten, który jest chyba najbardziej rozpoznawalnym symbolem naszej stolicy, czyli Pałacu Kultury i Nauki. Nie ma w tym żadnego przypadku, gdyż wieżowiec Akademii Nauk Łotwy, bo o nim mowa, wybudowany został według wzoru stalinowskich wysokościowców. Aktualnie, jak sama nazwa wskazuje, znajduje się w nim wiele instytucji naukowych oraz organizacji badawczych. Niedługo potem dotarłem na Stare Miasto. To historyczne centrum, które w 1997 roku zostało wpisane na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Stare Miasto Rygi ma bardzo zróżnicowaną architekturę, a większość budynków ma status zabytku kultury.  Chyba najbardziej popularne z nich to sięgające swoją historią początków XIII wieku Katedra, oraz Kościół Św. Piotra. Na mnie jednak największe wrażenie zrobił Dom Bractwa Czarnogłowych. Ten wzniesiony w XIV wieku jeden z najbardziej rozpoznawalnych symboli Rygi był siedzibą stowarzyszenia, skupiającego bogatych i co ciekawe nieżonatych kupców pochodzenia niemieckiego, mającego znaczne wpływy na dzieje miasta. Nazwa pochodzi od patrona stowarzyszenia – Św. Maurycego, którego w ikonografii przedstawiano jako postać o ciemnej karnacji. Na Starym Mieście spędziłem trochę czasu podziwiając wyjątkowo urokliwą architekturę, aby następnie  pójść w stronę ryskiego Zamku. Wzniesiona w połowie XIV wieku twierdza był siedzibą inflanckiej gałęzi Zakonu Krzyżackiego. W 1562 tutejszy Mistrz Zakonu Gotard Kettler złożył hołd przedstawicielowi Króla Polski i przez prawie 60 kolejnych lat zamek był obsadzony przez polską załogę. W 1582 roku na zamku rezydował nawet król Stefan Batory. Od 1995 roku budynek jest rezydencją prezydenta Łotwy oraz siedzibą kilku państwowych muzeów.

Ryga: Zamek Krzyżacki

      Zamek był w zasadzie ostatnim punktem na mojej liście programu obowiązkowego w Rydze. Idąc wzdłuż płynącej przez miasto Dźwiny skierowałem się już zatem w stronę dworca autobusowego, gdzie około siedemnastej miałem autobus, którym zamierzałem dojechać do Tallinna. Około trzystukilometrowa droga minęła dość szybko. W pewnej części wiodła wzdłuż wybrzeża. Można więc było podziwiać widoki na Zatokę Ryską. Trochę mój niepokój budziła pogoda, gdyż im było bliżej Tallinna, tym niebo przysłaniały coraz większe czarne chmury. Wszystko wskazywało na to, że może się to skończyć jakąś prawdziwą ulewą, ale większy deszcz chyba przeszedł bokiem. Koło godziny dwudziestej pierwszej byłem już na miejscu. Nie chcąc błądzić po zmroku w obcym mieście pierwszy nocleg miałem zarezerwowany w hostelu tuż obok dworca. Jednakże już z samego rana następnego dnia przeniosłem się do miejsca, gdzie miałem spędzić kilka najbliższych dni.

Tallinn: Sobór Aleksandra Newskiego

      Zostawiłem tylko większość rzeczy i rozpocząłem realizować założony plan dnia. Zakładał on  oczywiście  odbiór pakietu i zwiedzanie miasta. Miasteczko biegowe otwierało się dopiero o godzinie 10, dlatego też po drodze postanowiłem zobaczyć kilka atrakcji turystycznych miasta, a pierwszy na liście był położony blisko mojego hostelu Sobór Aleksandra Newskiego. Muszę przyznać, że ta znajdująca się na szczycie wzgórza Toompea budowla zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Wzniesiony pod koniec XIX wieku sobór miał być symbolem panowania rosyjskiego w Estonii, przyczynić się do upowszechniania prawosławia i w dalszej perspektywie rusyfikacji Estończyków. Tuż obok znajduje się Zamek Toompea i siedziba estońskiego parlamentu. Wybudowany w pierwszej połowie XIII wieku był wielokrotnie odnawiany. Przednia, różowa część budowali pochodzi z czasów Katarzyny Wielkiej i prezentuje styl barokowy. W południowej części zamku mieści się wieża o nazwie Pikk Hermann, która wznosi się na wysokość 46 m. Jest ona ważnym symbolem narodowym. To tu każdego dnia o poranku estońska flaga narodowa jest podnoszona do góry na czas odgrywania hymnu narodowego. Idąc dalej wzgórzem mogłem podziwiać okazałe średniowieczne mury obronne ze świetnie zachowanymi basztami. Z murów rozciąga się piękna panorama na miasto. Spędziłem więc tu chwilę by w końcu dotrzeć do Ogrodów Króla Duńskiego.

Tallinn: Zamek Toompea, siedziba estońskiego parlamentu

Tallinn: Stary Ratusz

      Niedługo potem byłem już na Starym Mieście, gdzie zlokalizowanych jest mnóstwo ciekawych zabytków, muzeów, tętniących życiem barów i restauracji.  Chyba największe wrażenie zrobił na mnie Stary Ratusz. Ta dawna siedziba władz miasta to jedyny zachowany ratusz gotycki w północnej Europie, wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Uważany jest za jeden z symboli miasta. Z rynku skierowałem się już w stronę Placu Wolności, gdzie zwykle odbywają się koncerty i uroczystości państwowe, a gdzie tym razem zlokalizowane było biuro zawodów i miasteczko biegowe, by odebrać swój pakiet startowy na bieg. Na deser zostawiłem sobie jeszcze tylko punkt obowiązkowy wycieczki po Tallinnie, za to chyba najbardziej spektakularny, a mianowicie Muzeum Sztuki i Park Kardiorg. Muszę przyznać, że gdy przygotowując się do wyjazdu robiłem rozeznanie i zobaczyłem w Internecie zdjęcia byłem pod ogromnym wrażeniem. Choć miejsce to jest położone daleko od centrum wiedziałem, że muszę je odwiedzić. Budowę pałacu w pierwszej połowie XVIII wieku nakazał Car Piotr I Wielki. Zmarł on jednak jeszcze przed jego ukończeniem, przekazując go swojej drugiej żonie Katarzynie. Otaczają go wspaniale utrzymane kolorowe, wręcz bajeczne ogrody i park, a w nim cudowna zieleń, piękne fontanny, liczne ławki i miejsca do odpoczynku, mnóstwo atrakcji dla dzieci, muzea, wygodne ścieżki spacerowe i urocze kawiarnie. Byłem naprawdę pod ogromnym wrażeniem. Chciałoby się tu zostać jeszcze o wiele dłużej, przyszedł jednak moment by wrócić do hostelu i trochę odpocząć.

Tallinn: Muzeum Sztuki i Park Kardiorg

      Miałem nadzieję na spokojną noc. Niestety nie było to możliwe. Zazwyczaj nocuję w tanich hostelach w wieloosobowych pokojach. dzięki temu mogę poznać wielu ciekawych ludzi z najbardziej odległych zakątków świata.  Przywykłem już do niedogodności z tym związanych i zwykle nie mam już z tym (większego) problemu. Tym razem było jednak zupełnie inaczej. Mimo ogromnego zmęczenia intensywnością dwóch poprzednich dni niemalże do trzeciej w nocy przewracając się z boku na bok nie zmrużyłem w ogóle oka. Odgłosy chrapania współmieszkańców były po prostu nie do zniesienia.  W końcu w akcie desperacji wziąłem po prostu poduszkę, kołdrę i przeniosłem się do powiedzmy hostelowego salonu, gdzie na pufie zdrzemnąłem się przez te 3 ostatnie godziny. Oczywiście zdecydowanie miało to swój wpływ na moje samopoczucie rano.

Tallinn: Miasteczko biegowe na Placu Wolności

      Początek biegu zaplanowany był na 10:15. Na szczęście miejsce w którym startowaliśmy było oddalone od mojego hostelu o jakieś trzysta metrów, więc bardzo blisko. Trzeba przyznać, że było to dość oryginalne miejsce, gdyż start ustawiono w Bramie Viru, czyli jednej z dawnych bram miejskich, przez które przyjezdni dostawali się do serca średniowiecznego Tallina, a które dzisiaj jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych atrakcji Starego Miasta. Przed Biegiem można było spotkać wielu Polaków. Okazało się bowiem, że na ten bieg przyjechała z Polski znaczna grupa biegowa reprezentująca firmę PZU.  Pogoda do biegania w zasadzie idealna. Początek września to czas, gdy trudno już o prawdziwe upały zwłaszcza na północy Europy rano. Powietrze było więc dość rześkie. W nocy chyba nawet trochę popadało. Specjalnych jakichś mocno wyśrubowanych oczekiwań co do wyniku nie miałem. Jeszcze przed wyjazdem zakładałem, że godzinę i pięćdziesiąt minut powinno udać się złamać, a jeśli będzie dobrze się biegło to być może pojawi się szansa poprawić wynik sprzed dwóch tygodni z Biegu Jacka w moich rodzinnych Siedlcach. Wówczas udało się pobiec 1:47:06. Dwa bardzo intensywne poprzednie dni, a zwłaszcza nieprzespana noc dawały o sobie znać, aczkolwiek mimo wszystko nadal nie traciłem nadziei.

Tallinn: Na trasie półmaratonu

      Niestety problemy zaczęły się już w zasadzie od samego początku. Wąski start sprawił, że uciekł mi pacemaker. Musiałem go gonić i przez długi czas samemu kontrolować tempo. Biegło mi się jednak dość ciężko. Trasa w wieloma podbiegami także nie należała do najłatwiejszych. Na jednym z pomiarów czasu ustawionym mniej więcej na 10 kilometrze zegar wskazywał 51:14 sekund. Oznaczało to średnio tempo 5 minut i 7 sekund na kilometr. Wówczas jeszcze można było mieć nadzieję na poprawę wyniku z Siedlec. W drugiej połowie dystansu nie było jednak wcale łatwiej. Ostatecznie na metę wbiegłem z czasem 1:51:35, czyli średnio wyszło 5 minut i 17 sekund na kilometr. Było więc zdecydowanie poniżej tego, by można było zrealizować założone cele. Niestety podróż, dwa dni pieszego zwiedzania, plus do tego nieprzespana noc zrobiły swoje. Jeśli dobrze odnajduję w pamięci to tylko trzy półmaratony z osiemnastu do tej pory pobiegłem wolniej. Pierwszy debiutancki w Siedlcach w 2013 oraz w Atenach w Grecji (2016) i Limassol na Cyprze (2018). No ale tam były prawdziwe upały. Tutaj pogoda zdecydowanie sprzyjała. Taki bieg, jak ten uczy trochę pokory. Pokazuje, że półmaraton to już nie przelewki i o pewne rzeczy, w tym odpowiedni odpoczynek warto zadbać. Specjalnie zadowolony nie byłem, ale też nie czułem jakiegoś dużego rozczarowania. Po prostu tego konkretnego dnia i biorąc pod uwagę okoliczności było mnie stać jedynie na tyle. Niedługo potem zmęczony wróciłem do hotelu. Tego dnia szczególnych planów już nie miałem.  

Tallinn: Brama Virtu

      Poniedziałek to wyczekiwana podróż do Helsinek. Niewiele jednak brakowało, aby zakończyła się ona kompletnym falstartem i klapą. Miałem nastawiony budzik. Kiedy jednak rano otworzyłem oczy i spojrzałem na zegarek zdałem sobie od razu sprawę, że zaspałem. Miałem mniej więcej 20 minut by się ubrać i dotrzeć do oddalonego mniej więcej o kilometr portu. O śniadaniu nie było nawet mowy. Z jednej strony ogarnęła mnie panika, rezygnacja, chciałem się już po prostu poddać. Z drugiej jednak ogromny żal, gdyby się miało nie udać i determinacja by nie odpuścić.  Byłem przecież tak blisko, nie chciałem tracić tej okazji. Ubrałem się, chwyciłem plecak i pobiegłem w stronę portu. Na szczęście nie było kolejki i w miarę sprawnie udało mi się kupić bilet na prom. Uff. Zdyszany, ale zadowolony mogłem w końcu odetchnąć. Przede mną dwie godziny rejsu… wystarczająco, aby odpocząć i dojść do siebie.

Helsinki: Sobór Uspieński

      Gdy zbliżaliśmy się do wybrzeża Finlandii nie mogłem się już doczekać, aż wyjdę na brzeg. Ostatnie pół godziny spędziłem w zasadzie na zewnątrz pokładu podziwiając morze, słuchając mew, szumu fal i obserwując zbliżający się wybrzeże. W końcu dopłynęliśmy. Plan zwiedzania miałem przygotowany już wcześniej, długo więc nie musiałem zastanawiać się w którą stronę kierować swoje kroki i rozpocząłem zwiedzanie. Warto tutaj wspomnieć, że Helsinki jest to najdalej na północ wysunięta z kontynentalnych stolic Europy. Jest często nazywana „białym miastem północy”, ponieważ wiele  budynków tym mieście jest zbudowanych z lokalnego jasnego granitu. To, co niewątpliwie wyróżnia je na tle innych europejskich stolic to to, że znajduje się nie tylko na lądzie stałym, ale również na niektórych wyspach.

Helsinki: Katedra

      Pierwszym punktem na mojej mapie był położony kilkaset metrów od portu Sobór Uspieński. Ta położona na ogromnych skałach wybudowana w połowie XIX wieku główna świątynia fińskiego Kościoła Prawosławnego reprezentuje przykład rosyjskich wpływów w Finlandii. Jest to największy sobór w tzw. Zachodniej Europie. Idąc dalej wzdłuż zatoki minąłem zacumowane jachty i dotarłem do Pałacu Prezydenckiego. Chwilę potem byłem już na najbardziej reprezentatywnym miejscu w stolicy Finlandii, czyli na Placu Senackim. Znajduje się tu siedziba Premiera, budynek Uniwersytetu, imponujący pomnik statua Cara Aleksandra II i przede wszystkim wybudowana w pierwszej połowie XIX wieku Katedra. Jest ona jednym z najlepiej rozpoznawanych obiektów w Helsinkach. Co roku kościół odwiedza ponad 350 000 ludzi. Gdy w 1959 roku na placu Senackim wybuchł pożar katedra stanęła w płomieniach. Jednak dzięki jej wyjątkowo grubym murom większość pamiątek nie uległa zniszczeniu. Idąc dalej dotarłem do budynku Dworca. Został on otwarty równo 100 lat temu i stał się jedną z najbardziej charakterystycznych budowli Helsinek. W 1940 miały na nim miejsce dramatyczne wydarzenia. Na zawał serca umarł tu prezydent Finlandii – Kyosti Kallio. Idąc dalej dotarłem do położonego tuż obok dworca Ateneum. Jest to największe muzeum sztuki w Finlandii i jedno z największych w Skandynawii. Po drugiej stronie placu naprzeciw Ateneum znajduje się fiński Teatr Narodowy. To najstarszy teatr w tym kraju, a jego historia sięga roku 1872. Postanowiłem zrobić tu mały przystanek i spocząć na chwilę na ławeczce obok pomnika Aleksisa Kivi,  prozaika i poety uważanego za ojca fińskiej tragedii narodowej.

Helsinki: Ateneum – Galeria Narodowa

      Coraz bardziej zaczynała mnie niepokoić pogoda. O ile prognozy  nie były do końca optymistyczne już poprzedniego dnia to jednak wiele wskazywało na to i dawało nadzieję, że może uda się uniknąć deszczu. Pojawiające się jednak coraz częściej pojedyncze krople i chmury zaczęły coraz bardziej zwiastować większe opady. Na razie jednak kontynuowałem zwiedzanie bez żadnych przeszkód docierając do budynku fińskiego Parlamentu, potem minąłem Muzeum Narodowe. Spacerując już w północnej części miasta dotarłem do parku Hesperianpuisto, który położony jest obok zatoki Toolonlahti, a stąd już tylko krok do najważniejszego punktu mojej wyprawy do Helsinek  – Stadionu Olimpijskiego. Stadion powstał z myślą o Igrzyskach w 1940 roku, które jednak przeniesiono do Helsinek z Tokio jeszcze przed ich całkowitym odwołaniem ze względu na II wojnę światową. Ostatecznie letnie Igrzyska Olimpijskie w tym mieście miały miejsce dopiero w 1952 roku. Pamiątką tamtych wydarzeń jest Stadion Olimpijski nazwany imieniem Paavo Nurmiego, który aktualnie jest największym stadionem w kraju.

Helsinki: Stadion Olimpijski

      Nie sposób w tym miejscu nie wspomnieć o patronie. To fiński lekkoatleta, biegacz długodystansowy, 9-krotny mistrz olimpijski. Podczas igrzysk w 1924 roku, startując w 5 konkurencjach biegowych zdobył 5 złotych medali. Swe zwycięstwa na 1500m i 5000 m odniósł w odstępie zaledwie 26 minut, ustanawiając przy tym na obu dystansach nowe rekordy olimpijskie. Był wielokrotnym rekordzistą świata począwszy od dystansu 1500m do 20 kilometrów. Paavo Nurmi był jednym z najlepszych biegaczy w historii lekkoatletyki, był także pierwszym sportowcem, któremu za życia wystawiono pomnik. Legenda głosi, że ścigał się z pociągami i potrafił przybiec szybciej, niż pociąg relacji Helsinki-Turku. Niestety ze względu na rozległy remont, który odbywał się w tym czasie nie udało mi się wejść na stadion i mogłem go podziwiać jedynie z zewnątrz. Udało się za to odwiedzić znajdujące się obok stadionu Muzeum Fińskiego Sportu. Gdy zbierałem się już powoli w drogę powrotną deszcz rozpadał się już na dobre.  Swoją drogą jaki to paradoks…. W zasadzie przez cały wyjazd od czterech dni (z sukcesem) uciekałem przed deszczem. Padało albo zanim przyjechałem, albo gdy odpoczywałem w hostelu, albo w nocy. W końcu dopadło mnie oberwanie chmury na ostatnim zaplanowanym punkcie podróży to jest przy Stadionie Olimpijskim, na którym rozgrywane były Igrzyska w 1952 przy pomniku jednego z największych biegaczy w historii… Symboliczne.

Helsinki: Pomnik Paavo Nurmiego przy Stadionie Olimpijskim

      Pora wracać do domu.  Zobaczyłem już wszystko, co chciałem. Jeszcze tylko droga do portu obok historycznej ponad stuletniej hali targowej, rejs powrotny, ostatnia noc w hostelu i spacer na lotnisko. Odwiedziłem 3 kolejne kraje, przebiegłem swój 18 półmaraton. W pięć dni na piechotę pokonałem w sumie 90 kilometrów. Nie ukrywam, że był to dla wspaniały wyjazd. Zobaczyłem wiele niesamowitych miejsc, przeżyłem wiele przygód, emocji. Ryga? Muszę przyznać, że zaskoczyła mnie dość pozytywnie. Spodziewałem się raczej zaniedbanego postradzieckiego miasta. Tymczasem zobaczyłem bardzo interesującą turystycznie europejską stolicę. Tallinn? Tu wiedziałem, że jadę do jednego z najładniejszych i najlepiej zachowanych średniowiecznych miast i nic mnie szczególnie nie zaskoczyło, ani tym bardziej rozczarowało. Helsinki? Tutaj mimo wszystko liczyłem na więcej. Na mnie robią wrażenie pozostawione ślady przeszłości, historia, piękna zabytkowa architektura. W Helsinkach nad historią góruje jednak nowoczesność. Nie mniej te ślady historii też się pojawiły i to w najlepszej możliwej formie. Możliwość zobaczenia Stadionu Olimpijskiego, Muzeum Sportu i pomnika Paavo Nurmiego zdecydowanie zrekompensowało wszystko. Na pewno będę miał co wspominać.

2019.09.08 Tallinn (Estonia) Półmaraton: TALLINNA HALFMARATHON – 1:51:35

Film z biegu:


Więcej zdjęć z Rygi:


Więcej zdjęć z Tallina:


Więcej zdjęć z biegu:


Więcej zdjęć z Helsinek:


Oceń ten wpis

Ile gwiazdek przyznajesz?

Średnia ocena 5 / 5. Ilość głosów: 7

Brak głosów! Bądź pierwszym oceniającym.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *