BGBB: Kontynuacja

      Po udanej zeszłorocznej reaktywacji Biegów Górskich Bogdana Bali tym razem musiała być kontynuacja i do takiej kontynuacji rzeczywiście doszło. Po epizodzie w poprzedniej edycji w rywalizacji na krótszym dystansie, kiedy to zdecydowałem się na starty na 5 kilometrów, tym razem postanowiłem wrócić do dziesiątki. W zeszłym roku z powodu mniejszej konkurencji upatrywałem tam swojej szansy na bycie na podium w kategorii wiekowej i ostatecznie faktycznie tak się stało. W tym roku uznałem jednak, że dodatkowe kilometry na trudnej i wymagającej trasie przydadzą mi się w perspektywie nadchodzących półmaratonów bardziej, a na wynik i laury nie miałem ciśnienia.

      Przed pierwszym etapem w połowie listopada figla spłatała aura. Być może nie powinno to być zaskoczeniem, bo w podobnych okolicznościach pierwszy etap odbywał się rok temu, ale mimo wszystko fakt, że po całonocnych opadach rano okazało się, że trzeba się będzie zmierzyć nie tylko z leśną pagórkowatą trasą, ale także bardzo wysoką powłoką śniegu był pewną niespodzianką. Zadanie utrudniały też  czekające na biegaczy na każdej z czterech pętli dwa strome podbiegi. W takiej sytuacji postanowiłem rozpocząć dość spokojnie. Pierwszą pętlę przebiegłem jeszcze w grupie. Były też jak to zwykle na początku pewne przetasowania. Kilka osób wyprzedziło mnie, kilka wyprzedziłem ja. Na jednym ze zbiegów omalże nie zaliczyłem upadku. Chyba tylko fakt, że miałem jeszcze sporo sił i umysł był na tyle bystry sprawił, że jakimś cudem udało mi się zachować równowagę. No, ale zdarzenie to tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie ma co szaleć i podejmować niepotrzebnego ryzyka. Od drugiej pętli stawka rozciągnęła się już na tyle, że w zasadzie resztę dystansu przyszło mi już pobiec w samotności. Mimo, że nie dawałem z siebie 100% w wysokim śniegu biegło się stosunkowo ciężko. Dopiero na ostatniej pętli postanowiłem trochę przyspieszyć i osiągnąłem metę z czasem 54:46  Zakładałem trochę lepszy wynik. Miało być około 53 minut, było prawie 55, ale biorąc pod uwagę, że pogoda wymusiła zmianę trasy w ostatniej chwili, a co za tym idzie wydłużenie jej o około 300 metrów to wychodzi, że mniej więcej pobiegłem tempem, jakim chciałem, a nawet trochę szybciej. Dało mi to miejsce 4 w kategorii i 11 open. 

     Na drugim etapie na początku grudnia również zdecydowanie dominowała zimowa aura. O ile śniegu może było trochę mniej, a ten który zalegał był już dość zbity, o tyle chwycił mróz i było zdecydowanie chłodniej. Przez ostatnie dwa tygodnie, które minęły od pierwszego etapu trochę potrenowałem i czułem, że byłem w lepszej dyspozycji. Mimo to postanowiłem pobiec dość asekuracyjnie bez niepotrzebnego ryzyka na oblodzonej trasie. Pierwszą pętlę przebiegłem jeszcze w grupie. Potem stawka rozciągnęła się na tyle, że trzeba było już być zdanym głównie na siebie. Na trzecim okrążeniu chyba chcąc nie chcąc trochę zwolniłem. Być może dlatego dogonili mnie klubowi koledzy Tomek i Agnieszka. Przebiegliśmy razem większość tej pętlić. Ponieważ jednak zbliżało się ostatnie kółko, a ja czułem, że mam jeszcze spory zapas sił to postanowiłem przyspieszyć. Na metę wbiegłem ostatecznie z czasem 50:55. Muszę przyznać, że byłem trochę zaskoczony progresem w porównaniu do poprzedniego etapu. Owszem trasa była o tych około 200 metrów krótsza i przez to, że śnieg nie był już taki wysoki trochę łatwiejsza, ale mimo wszystko była to dla mnie pewna niespodzianka. Dało mi to w klasyfikacji tego etapu miejsce 6 open i 3 kategorii.

      Choć jeszcze dzień wcześniej wydawało się, że i trzeci etap zaplanowany tuż przed Świętami będzie odbywał się w zimowej aurze to jednak wszystko zmieniło się w ostatniej chwili. Ciepła noc sprawiła, że po śniegu w zasadzie nie było już śladu. Na starcie ustawiłem się chyba trochę za bardzo z tyłu. Dlatego, gdy bieg wystartował delikatnie zaskoczony tą sytuacją dość dynamicznie starałem się przesunąć trochę do przodu. W sumie nie było to potrzebne, bo dość szybko stawka rozciągnęła się na tyle, by móc spokojnie i komfortowo kontynuować swój bieg, a niebawem i tak musiałem się na chwilę zatrzymać by zawiązać rozwiązane sznurowadło. Niestety nie był to koniec przygód. Wręcz przeciwnie. Przez większość trasy musiałem biec sam, dlatego też trzeba było być czujnym by nie pomylić trasy, która mocno zmieniła się w porównaniu do poprzednich etapów. Niewiele brakowało, aby mi się to przydarzyło. Co prawda w ostatniej chwili zorientowałem się, którędy należy kontynuować bieg, ale całe zamieszanie kosztowało mnie kolejnych kilka sekund. Na trzecim okrążeniu potknąłem się o wystający z ziemi korzeń i upadłem. Na szczęście zdarzyło się to na bardzo stromym podbiegu i moja prędkość nie była zbyt duża. Na zbiegu, gdy biegłbym rozpędzony byłoby to bardziej niebezpieczne i bardziej bolesne. Nic mi się wielkiego nie stało, jednakże duży palec u stopy, którym uderzyłem w korzeń dawał mi się trochę we znaki już do samej mety. Ostatnia pętla już na szczęście bez przygód. Spokojnie i bezpiecznie dotarłem do mety. Mój czas to dokładnie 52 minuty, co dało mi 11 miejsce open i 5 w swojej kategorii. Do końca rywalizacji zostały jeszcze 2 etapy, ale już powoli zaczęła krystalizować się sytuacja w klasyfikacji końcowej zawodów. Jeśli nie wydarzyłoby się nic czego nie byłbym w stanie przewidzieć to z dużą dozą prawdopodobieństwa mógłbym zakładać, że zakończę rywalizację w całych zawodach na 5 miejscu w swojej kategorii. Na wyższą lokatę w zasadzie nie było już szans.

     W Nowy 2024 rok wkroczyłem z bólem pleców, którego nabawiłem się w ostatnich tygodniach grudnia i z różnych powodów mocno zachwianą motywacją sportową. Postanowiłem więc trochę odpuścić i czwarty etap, który miał miejsce w połowie stycznia pobiec bardzo spokojnie i zachowawczo. Zresztą nie było potrzeby ryzykować. Jak wspomniałem po trzech pierwszych etapach sytuacja w klasyfikacji wydawała się na tyle klarowna, że nawet jakieś wyjątkowo szybkie tempo i dobry wynik niewiele by mi dawał. Najważniejszy był dla mnie fakt, by zaliczyć czwarty etap, a tym samym zapewnić już sobie ukończenie całej rywalizacji, nawet w przypadku całkowitej absencji na etapie finałowym (wymogiem jest udział w czterech z pięciu etapów). Nienajlepsze były też warunki do szybkiego biegania. Co prawda srogie mrozy, które nas nawiedziły ostatnio trochę odpuściły i było w okolicach zera to jednak dzień wcześniej znowu spadło sporo śniegu  i trzeba się z nim było ponownie mierzyć na trasie. Wystartowałem więc bardzo zachowawczo trzymając się całe pierwsze okrążenie za plecami kolegi Waldka. Wyprzedziliśmy nawet po drodze kilka osób. Czułem jednak, że to dla mnie trochę za wolno dlatego na drugim okrążeniu postanowiłam przyspieszyć i dalej pobiec już sam. Gdy zmierzałem do końca drugiej pętli zacząłem czuć, że rozwiązuje mi się sznurowadło. Zatrzymałem się by je zawiązać. Okazało się jednak, że sytuacja jest dużo poważniejsza, gdyż nie był to problem rozwiązanego sznurowadła, a wyrwanego z buta jego zaczepu. Stanąłem przed dylematem czy wycofać się po drugim okrążeniu i zakończyć po 5 kilometrach, czy też próbować jakoś dalej walczyć. Choć straciłem tu około 40 sekund udało się jakoś prowizoryczne rozwiązać problem i pobiegłem dalej. Dogoniłem i wyprzedziłem większość osób, które minęły mnie podczas przymusowego postoju, ale mimo wszystko moja motywacja była już w rozsypce. Myślałem głównie o tym, czy uda mi się dobiec do mety czy nie. Gdy tuż przed końcem trzeciej pętli zdublowała mnie najlepsza dwójka wiedziałem, że jest słabo, bo taka sytuacja mi się raczej nie zdarzała. Ostatnią pętlę przebiegłem też ostrożnie i do mety dotarłem 12, a 6 w swojej kategorii z czasem 55:46, co jest oczywiście moim najgorszym wynikiem ze wszystkich czterech etapów. Nie czułem jednak rozczarowania. W zasadzie mój wynik i tak raczej nie miał większego znaczenia, przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Dodatkowo przez fakt, że jeden z wyprzedzających mnie w klasyfikacji ogólnej zawodników po raz drugi nie stanął na starcie, a co za tym idzie pozbawił się możliwości zaliczenia co najmniej czterech etapów pojawiła się szansa, że w ostatecznym rozrachunku zakończę całą rywalizację w swojej kategorii nie na piątym, a czwartym miejscu. Sam w sumie nie wiem co lepsze.

      Nie miałem jakoś szczęścia do rywlizacji w tegorocznej edycji Biegów Górskich Bogdana Bali. Do upadku, problemów z obuwiem, bólu pleców dołączył jeszcze jeden z zatokami, którego nabawiłem się dosłownie dwa dni przed finałowym etapem. Cały czwartkowy wieczór spędziłem w łóżku z ogromnym bólem głowy i podwyższoną temperaturą. Na szczeście to, co mi dało bieganie to to, że choruję rzadko i krótko. Już następnego dnia czułem się dużo lepiej. Mimo to myślałem żeby odpuścić ten start zwłaszcza ze czułem się nadal trochę osłabiony. Postanowiłem jednak przynajmniej sprobować zakladajac, że wycofam się po pięciu kilometrach. Na szczęście aura tym razem sprzyjała, bo było bardziej wiosennie i cieplej. To niewatpliwie też pomogło mi podjąć decyzję o starcie. Biorąc pod uwagę okoliczności postanowiłem zacząć bardzo zachowaczo i ostrożnie.  Choć czułem osłabienie to jednak nie miałem problemu by utrzymać to tempo, którym zacząłem. Przeciwnie… z każdym kilometrem biegło mi się w zasadzie trochę szybciej. Udało mi się nawet wyprzedzić wielu zawodników. O wycofaniu się po pięciu kilometrach już nawet nie myślałem. Jedyną rzeczą, która zaprzątała mi głowę był fakt, czy uda mi się zakończyć całą rywalizację na czwartym miejscu, czy też wyprzedzi mnie jednak jeden z zawodników, z którym na pierwszych trzech etapach wygrywałem i miałem wypracowaną sporą przewagę, ale sporo straciłem na czwartym etapie przez swoje problemy ze sznurowadłem. Wiedziałem, że mam go przed sobą. Nie wiedziałem natomiast ilu zawodników dzieli nasze pozycje i na ile sie to przełoży punktów finałowego etapu. Gdy mniej więcej jedno okrążenie do końca widziałem, że mam go ze dwieście metrów przed sobą wydawało mi się, że to wystarczy, aby utrzymać przewagę w klasyfikacji końcowej.  Nie przykladałem jednak w tym momencie do tego ogromenj wagi, bo wiedziałem, że już i tak nic nie mogę z tym zrobić. Z tyłu nikt mi nie zagrażał, a była to też za duża strata by myślec o tym, aby go dogonić. Dobiegłem więc spokojnie do mety z czasem 54:05, czyli biorac pod uwagę okoliczności naprawdę nieźle. Okazało się jednak, że dziś swoim 6 miejscem w kategorii (11 w Open) straciłem dużo więcej, niż myślałem, bo dzieliły nas aż trzy pozycje i ostatecznie w klasyfikacji końcowej spadłem na miejsce piąte, czyli w sumie tak, jak się zapowiadało już po trzecim etapie. Nie czuję żadnego rozczarowania. Jedyne co czuję, to pewien niepokój faktem, że minął już miesiąc tego roku, a kolejne problemy zdrowotne nie pozwalaja mi trenować i przygotować formy tak, jak bym chciał. Pierwszy półmaraton tego roku już za miesiąc… A ja w lesie… dosłownie i w przenośni.

2024.02.03 Siedlce 10km: BGBB (Etap V) – 54:05

2024.01.13 Siedlce 10km: BGBB (Etap IV) – 55:45

2023.12.16 Siedlce 10km: BGBB (Etap III) – 52:00

2023.12.02 Siedlce 10km: BGBB (Etap II) – 50:55

2023.11.18 Siedlce 10km: BGBB (Etap I ) – 54:46

Zdjęcia: Janusz Mazurek / Dariusz Sikorski


Oceń ten wpis

Ile gwiazdek przyznajesz?

Średnia ocena 0 / 5. Ilość głosów: 0

Brak głosów! Bądź pierwszym oceniającym.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *