Bez entuzjamu

      Nie ukrywam, że coraz trudniej już mi wybierać europejskie kierunki swoich podróży, bo tych krajów już mi w zasadzie za wiele nie zostało. Czasami wiąże się to z wyprawami w miejsca, które nie budzą we mnie jakiegoś wyjątkowego entuzjazmu, ale to już ten moment, że warto je odwiedzić i po prostu odhaczyć. Niemalże dokładnie równo rok po wyjeździe podczas, którego miałem okazję odwiedzić Podgoricę, stolicę Czarnogóry, której w jakimś rankingu przypadł niezbyt zaszczytny tytuł najbrzydszej europejskiej stolicy znowu przyszło mi się zmierzyć z podobno mało atrakcyjnym kierunkiem i odwiedzić miasto, które dla odmiany sprawuje miano najbrzydszej stolicy krajów Unii Europejskiej. Nie przejmowałem się tym jednak, bo po pierwsze niewątpliwie cieszył mnie fakt okazji zaliczenia następnego kraju i zrobienia kolejnego kroku do realizacji swojego celu, a po drugie już przecież nie raz przekonałem się, że zawsze i wszędzie jestem w stanie znaleźć coś, co mnie zainteresuje. Mimo wszystko wierzyłem więc, że uda mi się odkryć w Sofii co najmniej kilka ciekawych miejsc, które mnie urzekną, zaciekawią, czy też poruszą. Na wszelki wypadek długiego pobytu w Bułgarii nie planowałem i miały mi wystarczyć jedynie trzy dni wliczając w to podróż. Zresztą najważniejszy był przecież i tak jak prawie zawsze kolejny półmaraton. Miałem głęboką nadzieję, że z WIZZ AIR SOFIA HALFMARATHON przywiozę do domu jak najbardziej pozytywne wrażenia.

      W stolicy Bułgarii wylądowałem w sobotnie popołudnie po dwóch godzinach lotu i bezpośrednio z lotniska metrem skierowałem się w stronę centrum, by tradycyjnie od razu odebrać pakiet. Wysiadłem na stacji Serdika. Nazwa nawiązuje do starożytnego miasta w Cesarstwie Rzymskim, które kiedyś było w tym miejscu, zanim powstała Sofia. Korzystając z okazji, że byłem w tej okolicy postanowiłem po drodze odnaleźć kościół zwany Rotundą Św. Jerzego. Ten wybudowany przez Rzymian w IV wieku z czerwonej cegły budynek to najstarszy budynek w mieście. W okresie panowania Osmanów stanowił meczet, a dziś jest prawosławną cerkwią. Chciałem go zobaczyć także ze względu na położone obok niego ruiny wspomnianej już Serdiki. Nieopodal jest też pewien hotel. Podczas jego budowy natrafiono na kolejne pozostałości starożytnego miasta, a konkretnie amfiteatr. Podobno w tamtych czasach był to największy amfiteatr w całej Europie Wschodniej. Miały tam miejsca walki gladiatorów i inne ważne wydarzenia. Gdy podczas budowy hotelu odkryto ruiny amfiteatru postanowiono wkomponować je w konstrukcje budynku i stały się one nieodłącznym elementem wystroju holu, a hotel nazwano Arena di Serdica. W Internecie wyczytałem, że nawet jeśli nie jest się gościem to można wejść do środka i podziwiać te relikwie przeszłości. Niestety, gdy dotarłem na miejsce zastałem zamknięte drzwi i kartkę z informacją, że hotel niestety nie poradził sobie z globalnym kryzysem i został zamknięty. Nie pozostało mi już nic zatem innego jak udać się już po pakiet startowy. Podczas pobytu w Sofii będę jednak często napotykał inne pozostałości związane ze starożytnym miastem, z których zwłaszcza te w tunelach metra stacji Serdika naprawdę potrafią zrobić wrażenie.

       Biuro zawodów i namioty, gdzie wydawano pakiety były rozstawione w ogrodzie tutejszego Teatru Narodowego imieniem Ivana Wazowa. Teatr stanął w tym miejscu na początku poprzedniego stulecia. Mimo dramatycznych wydarzeń takich jak pożar, czy bombardowanie podczas II wojny światowej dziś prezentuje się nadal bardzo ładnie. Dobrze, że tego dnia nie miałem już żadnych szczególnych planów, gdyż w Expo trzeba było odstać swoje. Największa kolejka była właśnie do półmaratonu. Czekanie wynagrodził pakiet, który jak na swoją cenę, był wyjątkowo bogaty. Kilka pamiątkowych zdjęć i niedługo potem skierowałem się w stronę położonego zaledwie kilkaset metrów dalej hostelu. Niewątpliwie cieszył mnie fakt znalezienia noclegu w tej samej okolicy, gdyż następnego dnia również start i meta zlokalizowane miały być niemalże dokładnie w tym samym miejscu.  Na recepcji  znowu musiałem chwilę poczekać, bo moje łóżko nie było jeszcze gotowe, widocznie taka to tutejsza tradycja, ale czas oczekiwania umilała mi,  co ciekawe płynąca z głośników polska muzyka zespołu Pidżama Porno. Skąd oni wytrzasnęli tu tę płytę? Ja sam usłyszałem te piosenki dopiero pierwszy raz  w życiu.

      W hostelu zakwaterowany byłem tym razem z dwoma chłopakami z Turcji. Ponieważ kiedyś biegłem maraton w Stambule pojawił się od razu temat do rozmowy. Jeszcze ciekawiej zrobiło się wieczorem, gdy w naszym pokoju zameldował się starszy, ponad siedemdziesięcioletni Amerykanin Alec. Gdy dowiedział się stąd jestem od razu przywitał mnie kilkoma polski zwrotami w stylu „Jak się masz?”, „Jak masz na imię?”. Gdy do tego wszystkiego wspomniał o „Grzegorzu Brzeczyszczykiewiczu” i zanucił „Poloneza Ogińskiego”, który mi osobiście od zawsze kojarzy się ze studniówką, bo to do niego tańczą siedleccy maturzyści, a także z siedleckim ratuszem, z którego wieży każdego dnia rozbrzmiewa ten utwór w samo południe to już całkiem oniemiałem. Okazało się, że też, że dosłownie tydzień wcześniej był na Maratonie Warszawskim w Warszawie, a przed Warszawą parę dni w Gdańsku. Potem przyleciał do Bułgarii i tak mu to życie mija na emeryturze. Ze względu na amerykańską drożyznę podróżuje po Europie w poszukiwaniu swojego miejsca na starość. Zasugerowałem mu Polskę, w której jak się okazało mieszka już jego siostra. Choć mu się bardzo u nas podobało i też rozważa tę opcję to biorąc pod uwagę ceny i pogodę na razie mu bliżej do Bułgarii. Co ciekawe ze względu na ojca, który pochodził z Białorusi i podwójne obywatelstwo myśli też o tym kraju, choć jest świadomy, że aktualnie to nie jest najlepsze miejsce do życia. Wieczór minął nam na ciekawych polsko-amerykańskich rozmowach.

      Rano, gdy wyszedłem z hostelu było dość rześko, było też jednak jasne, że później będzie dużo cieplej. Na start dotarłem trochę za wcześnie. Postanowiłem więc nie przebierać się od raz tylko się trochę rozejrzeć. Nagle jednak kolejka w depozycie stała się tak duże, że trzeba było zająć już miejsce. To był dobry pomysł, gdyż stałem tam tak długo, że nawet nie zdążyłem zrobić za bardzo rozgrzewki.  Po biegu będzie jeszcze gorzej i strasznie zmarznę spocony długo czekając na odbiór swoich rzeczy.

      Bieg zaczynamy o 9:45. Maratończycy wystartowali 15 minut przed nami. Pierwsza myśl, że mogłoby się wszystko rozpocząć troszkę wcześniej. W końcu to październik. Dzień jest stosunkowo krótki, a przecież za długo w Sofii nie pobędę. Z drugiej strony była szansa w miarę dobrze się wyspać. Czasu też okaże się być ostatecznie wystarczająco na wszystko. Pogoda na szczęście dobra. Nie za ciepło. Na szczęście nie pada.  Co do wyniku szczególnych planów nie mam. W ten jesienny sezon wchodziłem trzeba przyznać dość zachowawczo. Zaczynałem go stawiając sobie poprzeczkę na godzinie i pięćdziesięciu minutach. Udało się to zrealizować w każdym z pięciu półmaratonów, które pobiegłem tej jesieni, a każdy kolejny był coraz szybszy. Punktem kulminacyjnym był bieg, który ukończyłem tydzień temu w Kraśniku, czyli IX PÓŁMARATON IM. 24 PUŁKU UŁANÓW i muszę przyznać, że był dla mnie totalnym zaskoczeniem i przemiłą niespodzianką. Generalnie nie planowałem go i zapisałem się w ostatniej chwili, można powiedzieć „last minute”, a mimo dość trudnej pagórkowatej trasy udało mi się go pobiec w czasie 1:41:04, co jest czwartym moim najszybszym półmaratonem w życiu i najszybszym od trzydziestu miesięcy. Wiedziałem więc, że mimo, że się jakoś szczególnie nie przygotowywałem to generalnie jestem w formie. Do Sofii przyjechałem jednak głównie jako turysta i każdy wynik poniżej godziny i pięćdziesięciu minut postanowiłem przyjąć z pokorą i być może nie koniecznie wielką, ale jednak zawsze… satysfakcją.  

      Przed biegiem spotkałem jakiegoś Polaka. Okazało się, że w ramach maratonu odbywają się także Mistrzostwa Europy Kolejarzy i Polska także miała tu swoją reprezentację. Co jakiś czas będę miał możliwość widzieć biało-czerwone koszulki, których było całkiem sporo. Już wieczorem w hostelu, gdy sprawdzę wyniki, okaże się, że nasze Panie zdobyły srebrny i brązowy medal. Brawo. Panom poszło troszkę gorzej, ale też wypadli przyzwoicie. Mi od początku biegnie się strasznie niekomfortowo. Ciężkie nogi, w płucach też jakoś nienaturalnie ciężko. W ostatnich dniach nie czułem się najlepiej. Miałem wrażenie, że delikatnie atakuje mnie jakaś infekcja. Od pierwszego kilometra czułem trudności i nie da się raczej zwalić tego na karb zmęczenia, bo przecież poprzedniego dnia dużo się spacerowałem. Na pewno nie tak dużo jak się już do tego przyzwyczaiłem. Nic na to nie jestem w stanie już jednak poradzić. Trzeba po prostu zrobić swoje. Minęliśmy meczet Bania Baszi. Jest to jedyny działający meczet w Sofii i jeden ze starszych w Europie. Ukończono go w XVI wieku. Będę miał okazję go zobaczyć jeszcze raz już na spokojnie po biegu. To tu zakończę bowiem swój tour po mieście przed powrotem do hostelu.

       Od tego momentu trasa przez większość dystansu będzie wiodła z dala od centrum poza głównymi atrakcjami turystycznymi. Pierwszych pięć kilometrów pokonałem prawie dwie minuty wolniej, niż biegałem ostatnio. Czuję, że brakuje mi sił i jakiejś takiej determinacji by walczyć za wszelką cenę o każdą sekundę. Zamiast tego staram się wypatrywać biegnących z naprzeciwka zawodników w biało-czerwonych koszulkach. Gdy kogoś dostrzegam staram się dopingować, samemu zresztą też dodaje mi odrobinę animuszu. Od ósmego kilometra chyba się trochę rozgrzałem, bo komfort biegu delikatnie się poprawia. Trwa to mniej więcej do czternastego kilometra. Wcześniej gdzieś w połowie dystansu wypatrzyłem biegnącego z naprzeciwka Aleca. Wykrzyknąłem głośne „Go, go Alec” na tę okoliczność. Uśmiechnął się. Na bieg przyszedł już wymeldowany z hostelu. Nie będziemy mieli więc okazji już więcej się zobaczyć, to było nasze ostatnie spotkanie. W pewnym momencie w tłumie mignęła mi polska koszulka. Sylwetka też wydała się znajoma, ale o tym, że moje przeczucia okażą się słuszne dowiem się dopiero na mecie. Póki co skupiłem się na swoim biegu. Zwłaszcza, że ostatnie siedem kilometrów znowu zrobiło się trochę ciężej, bo do wszelkich dolegliwości z którymi zaczynałem doszło też już powoli coraz silniejsze zmęczenie. Na szczęście nie przeradza się to w żaden poważniejszy kryzys i do mety dobiegłem ponad trzy minuty poniżej godziny i pięćdziesięciu minut. Super. Jestem zadowolony. Najważniejsze, że kolejny półmaraton zaliczony, a czas także zdecydowanie mnie satysfakcjonuje.

       Snując się tuż za metą zaczepił mnie jakiś Polak. Okazało się, że pan Jacek ma za sobą całkiem piękną karierę biegowa i świetne wyniki. Do Sofii gdzie z kontuzją pobiegł rekreacyjnie 10km przyjechał ze swoim klubem i przyjaciółmi  z Tychów. Podczas rozmowy okazało się także, że wśród jego kolegów był także znany mi już Pan Jurek, którego miałem przyjemność poznać w Kiszyniowie i razem zdobywaliśmy Naddniestrze i Ploppi. To właśnie Jego sylwetka i koszulka mignęły mi na trasie. Dopiero jednak teraz mogłem mieć pewność, że wzrok mnie nie zawiódł. Co za zbieg okoliczności. Czekać, aż dotrze na metę, aby się przywitać nie mogłem. Biegł maraton, więc przed Nim co najmniej jeszcze dwie godziny zmagań, a mi było potwornie zimno. Strasznie zmarzłem stojąc w ogromnej kolejce do depozytów, by odebrać swoje rzeczy i naprawdę byłem szczęśliwy, że do hostelu mam tak blisko.

      W hostelu chwila na ogrzanie się, odświeżenie,  przebranie i pora ruszać odkrywać Sofię. Zacząłem od chyba największej atrakcji turystycznej tego miasta, czyli Soboru Newskiego. Imponująca cerkiew została wybudowana w tym miejscu ponad sto lat temu na cześć rosyjskiego cara Aleksandra II, który pół wieku wcześniej przyczynił się do odzyskania przez Bułgarię niepodległości. Budynek jest piękny i zrobił na mnie naprawdę duże wrażenie. Można go zwiedzać także w środku, ale co ciekawe, żeby robić zdjęcia trzeba wykupić pozwolenie.  Tuż obok niego przez wybrukowany plac wiodła trasa biegu. Doskonale pamiętałem, że mijałem to miejsce kilka kilometrów przed metą. Teraz półtorej godziny później znowu tu byłem tyle, że z drugiej strony barierek mogąc tym razem dopingować maratończyków, którzy w coraz większym słońcu zmagali się z ostatnimi kilometrami swojego wyzwania. Kierując się dalej na południe dotarłem do pomnika Cara Wyzwoliciela. To kolejne miejsce po Soborze nawiązującego pamięcią do cara, który  wygrał wojnę rosyjsko-turecką pod koniec XIV wieku i dał Bułgarom niepodległość.  Podążając dalej wzdłuż  ostatnich kilometrów trasy maratonu dotarłem do kolejnej cerkwi.  Tym razem była to cerkiew Św. Mikołaja, wybudowana na początku poprzedniego stulecia w miejscu gdzie według legendy z rąk Turków zginął jej patron Mikołaj Sofijski. Chwilę potem cały czas towarzysząc ostatnim maratończykom, którzy z coraz większym grymasem zmierzali do mety dotarłem tam razem z nimi. Oddalając się już powoli od miejsca, w którym tego dnia było serce naszych biegowych zmagań udałem się w stronę cerkwi Sveta Nedela. Budynek pochodzi najprawdopodobniej z X wieku i jest to katedra biskupa Sofii. W 1925 roku miał tam miejsce zamach terrorystyczny, którego celem miał być ówczesny car Borys III. Grupa radykalnych działaczy komunistycznych podłożyła ładunek bombowy w celu zabicia cara. Łącznie w zamachu zginęło 150 osób. Car przeżył. Kończąc już powoli swoją wycieczkę po mieście dotarłem do Muzeum Historii Miasta Sofii. Muzeum jest stosunkowo młode i sięga początku XXI wieku, ale sam budynek ma znacznie dłuższą historię. Przez sto lat znajdowały się tu łaźnie tureckie. Z okien muzeum można też podziwiać budynek meczetu Bania Baszi, który to już widziałem podczas swojego biegu i o którym wspomniałem wcześniej.

      Gdy już powoli zaczynałem zbierać się do hostelu. Usiadłem na chwilę na ławce odpocząć. Nagle telefon, który położyłem tuż obok po prostu zsunął się i upadł na betonowy chodnik. Podniosłem go. Ekran był kompletnie roztrzaskany. Ręce mi opadły. Z jednej strony byłem zły, z drugiej trudno mi było zrozumieć jak w tak niegroźnej sytuacji mogło się to w ogóle wydarzyć. Chyba po prostu magia “trzynastego”. Wiedziałem już, że co najmniej do powrotu do domu zostałem bez telefonu. Rozczarowany wróciłem do hostelu. Całe szczęście, że chociaż w zasadzie udało mi się już zobaczyć i sfotografować w zasadzie wszystko co chciałem. Dobre i to.

      W nocy spałem fatalnie. Zaczynałem powoli odczuwać skutki stania w mokrej koszulce w mimo wszystko dość niskiej temperaturze przez prawie godzinę w kolejce do depozytu. W zasadzie nie zmrużyłem oka. Było mi zimno, miałem dreszcze i uczucie jakby ktoś imadłem miażdżył mi po prostu głowę. Coraz bardziej opuszczały mnie siły. Rano ledwo stałem na nogach. Jednym słowem po prostu tragedia. Szczególnych planów już na szczęście nie miałem. Choć pierwotnie planowałem zwiedzanie właśnie dopiero w poniedziałek to jakoś szczęśliwie udało się wszystko odwiedzić jeszcze w niedziele po biegu. Jedyne miejsce, które zostawiłem sobie na ten dzień to oddalony od centrum Narodowy Pałac Kultury. Budynek wybudowany w socjalistycznym stylu, w którym odbywają się największe bułgarskie festiwale i wydarzenia kulturowe położony jest w otoczeniu dużego parku z pięknymi fontannami. Ta okolica generalnie jest ulubionym miejscem spotkań mieszkańców i od rana do późnych godzin pęka w szwach. Często mają tu miejsce wystawy na świeżym powietrzu czy jarmarki. Choć jakoś nie budził we mnie specjalnego zainteresowania postanowiłem spróbować do niego dotrzeć. Jednakże po przejściu kilku kilometrów nie mając ani mapy, ani aparatu fotograficznego uznałem, że dalsza wędrówka nie ma sensu. Wróciłem więc w okolice metra Serdika po drodze robiąc zakupy na drogę i kupując jakieś pamiątki. Posiedziałem chwilę na ławeczce łapiąc ostatnie promienie bułgarskiego słońca i skierowałem się w stronę lotniska. Na lotnisku poznałem Marka z Węgorzewa. Też ma na koncie kilka fajnych wyjazdów. W Sofii pobiegł maraton i świetnie mu poszło. W kategorii sześćdziesięciolatków był trzeci. Brawo. Ostatnie godziny oczekiwania na samolot mijają nam na rozmowach, choć tym razem to ja bardziej słucham, niż mówię.  Nie mam za bardzo siły na dyskusje. Tak jak bez entuzjazmu przyjechałem, tak, jak bez entuzjazmu pobiegłem tak samo bez większego entuzjazmu z Sofii wyjeżdżam. Oj, ciężka to będzie podróż.

2024.10.13 Sofia (Bułgaria) WIZZAIR SOFIA HALFMARATHON – 1:46:52

Więcej zdjęć z biegu:

Więcej zdjęć z Sofii:

Oceń ten wpis

Ile gwiazdek przyznajesz?

Średnia ocena 5 / 5. Ilość głosów: 1

Brak głosów! Bądź pierwszym oceniającym.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *