W drodze po Koronę

      Sport to taka dziedzina, że niewiele dzieje się przez przypadek. To czy odnosi się sukces, albo czy coś się udaje, czy też nie jest raczej wypadkową wielu czynników takich jak talent, ciężka praca, cierpliwość, wytrwałość czy konsekwencja. Tylko niewielka cząstka, która uzupełnia i scala to wszystko to szczęście. Jeśli jednak spróbujemy mówić o sporcie w kontekście zbiegów okoliczności, różnych przypadków, wypadków, szczęścia, czy nieszczęścia to niewątpliwie można to zrobić w przypadku wyjazdu na ten bieg i konsekwencji ukończenia go, czyli mówiąc krótko zdobycia przeze mnie tak zwanej Korony Półmaratonów Polskich. Zanim może jednak przejdę do szczegółów pozwolę sobie w telegraficznym skrócie wyjaśnić czymże jest ta tak zwana Korona. To osiągnięcie polegające na ukończeniu 5 z 10 najbardziej prestiżowych półmaratonów organizowanych w Polsce w pewnym określonym regulaminem okresie czasu. W zasadzie nie planowałem zdobycia Korony w tym roku. Jednakże ten rok mija mi pod kątem zawodów na tym dystansie, przebiegłem ich w tym roku sporo i nagle okazało się, że mam ukończone już cztery wchodzące w jej skład biegi. Pierwsza była Wiązowna. To półmaraton który rozpoczął moje starty w tym roku, ale paradoksalnie przez pandemię, która mocno skomplikowała regulamin do Korony zaliczała się edycja jeszcze z 2020 roku, którą zresztą też wówczas ukończyłem. Krok numer dwa to październik 2021 i nieplanowany Kraków, który pobiegłem jedynie chcąc zmazać pewną plamę po zupełnie nieudanym półmaratonie w Platerowie dwa tygodnie wcześniej. Wiosna 2022 to Warszawa, Poznań. Ledwo się obejrzałem, a miałem skompletowane już 4 etapy. Nie mogłem już tego odpuścić. Kosztowało mnie to zbyt dużo czasu i energii. Jedyne co pozostało zrobić w tej sytuacji to wykorzystać szansę, która niewiadomo kiedy znowu się pojawi i wykonać piąty, ostatni krok. Zacząłem zastanawiać się który bieg wybrać i pierwszym wyborem był Białystok. Jednakże majowy termin trochę mi skomplikował sprawę, bo w maju miałem już zaplanowane trzy inne zagraniczne półmaratony. Postanowiłem więc szukać dalej. Myślałem o Wrocławiu, ale w głębi duszy czekałem na ogłoszenie terminu Gdyni. W końcu miałem jeszcze niezrealizowane zaległe plany związane z odwołaniem półmaratonu w tym mieście w 2020, na który tak mocno się wówczas przygotowywałem. Ostatecznie jednak szanse, że ten bieg w tym roku się w ogóle odbędzie zmalały w zasadzie do zera. Trzeba więc było szukać kolejnej altenatywy, a wiele już ich nie zostało. Zacząłem brać pod uwagę Gniezno, albo Piłę. Zwłaszcza Gniezno i Bieg Lechitów wydawał się być ciekawym wyborem. Jednakże zdecydowanie się na ten wrześniowy bieg oznaczał bardzo napięty jesienny terminarz startów i trochę komplikacji w przygotowaniach do ewentualnego maratonu w Poznaniu, na który być może się jeszcze zdecyduję w tym roku. Piła natomiast wypadała następnego dnia po Półmaratonie Praskim w Warszawie, na który już jestem od dawna zarejestrowany. Niby więc miałem kilka opcji, ale tak naprawdę wybór był mocno ograniczony. W pewnym sensie stałem się zakładnikiem tej sytuacji. Z jednej strony żal było rezygnować z Korony, z drugiej inne zaplanowane już jesienne biegi zupełnie ograniczały mi pole manewru. Mimo, że nie planowałem już więcej półmaratonów w tym półroczu i w sumie nie bardzo mi się chciało jechać na kolejny postanowiłem jednak wrócić do pomysłu z Wrocławiem. Nie chciałem odwlekać niczego na za kilka miesięcy, ale zależało mi, aby zrobić to teraz, by na jesieni móc się już na spokojnie skupić na półmaratonach zagranicznych i ewentualnym maratonie. Przyznać jednak muszę, że do końca się wahałem i decyzja zapadła w zasadzie w ostatniej chwili.

      A więc jednak Wrocław… Zaczęło się jednak niefortunnie. Na nasze koleje zawsze można liczyć w kwestii budowania emocji i napięcia. Nie zdążyłem jeszcze wyjechać z Siedlec, a od razu na start dostałem godzinne opóźnienie co sprawiło, że mimo stosunkowo sporego marginesu czasu w dużym stopniu nierealne stało się zdążenie na kolejny pociąg z Warszawy do Wrocławia. Ratunkiem i nadzieją wydawał się inny pociąg, który przyjechał w międzyczasie. Wsiadłem do niego z nadzieją, że jednak wszystko się jakoś pozytywnie poskłada i uda się zdażyć. Niestety po piętnastu minutach i przejechaniu kilkunastu kilometrów wydobywajacy sie zapach spalenizny spod jednego z wagonów sprawił, że i ten pociag dalej już nie pojechał. Wówczas stało się już jasne, że moje plany dotyczcące tej podroży muszę szybko i drastycznie zmodyfikować…, albo się po prostu poddać. Jadąc do Warszawy już trzecim tego dnia składem, który w międzyczasie się pojawił zacząłem poszukiwać alternatyw. Niestety w kolejnych pociągach do Wrocławia w najbliższych godzinach nie było już wolnych miejsc, ale szczerze powiedziawszy zaistniała sytuacja i tak zraziła mnie do kolei i nadszarpnęła i tak już wielce ograniczone tego dnia zaufanie. Tu nie było już miejsca na kolejne ryzyko. Tak więc czas dojazdu do Warszawy wykorzystałem na poszukiwania w Internecie biletu na autobus. W najbliższym czasowo niestety też był brak wolnych miejsc, ale udało się znaleźć w kolejnym. Trzy godziny straty w zasadzie na samym starcie, no ale wyprawa do Wrocławia i sam bieg jest jeszcze do uratowania. Autobus, o zgrozo (to chyba jakaś zorganizowana akcja), także przyjechał z kilkunastominutowym opóźnieniem, no ale sama podróż na szczęście przebiegła już bez większych przygód. Jedynie chyba tylko to warto skomentować, że zablokowane ulice Wrocławia w związku z biegiem były zaskoczeniem dla samego kierowcy, gdyż musiał chwilę krążyć po mieście zanim udało mu się dotrzeć na wrocławski przystanek skutecznie tym samym wydłużając opoźnienie o kolejne kilkanaście minut. Jadąc tak tym autobusem i zastanawiając się czy uda mi się ten bieg w ogóle pobiec od czasu do czasu spoglądałem na znajdujący się w środku termometr. Od kilku dni zapowiadano nadejście od Zachodu nad Polskę właśnie w sobotę afrykańskiego frontu z tropikalnym powietrzem. Wskazanie tego termometru rosło w zasadzie z każdą godziną podróży. Wyjeżdzając z Warszawy wskazywał 26 stopni. Niedługo potem było 28, 29, 30… gdy dojechałem do Wrocławia było to już 33 stopnie, a było już po osiemnastej. Istny tropik. Kilka godzin podróży w nieklimatyzowanym autobusie sprawiało, że odczuwałem już tego skutki. Gdy w końcu jednak wysiadłem poczułem pewną ulgę i nie tracąc już ani chwili od razu skierowałem się w stronę centrum na wrocławski rynek. Dużo czasu na zwiedzanie nie miałem, ale chciałem zobaczyć przynajmniej to serce miasta, zwłaszcza że nigdy wcześniej nie miałem okazji. Niedługo potem siedziałem już w tramwaju na Stadion Olimpijski, gdzie zlokalizowane było miasteczko biegowe, start i meta. Po dotarciu na stadion odebrałem pakiet i w końcu mogłem trochę odpocząć, bo szczerze powiedziawszy czułem sie mocno zmęczony tą sytuacją i całym tym zamieszaniem z podróżą.

       Start zaplanowany byl o godzinie 21:30, a ostatecznie przesunął się o prawie pół godziny. Teoretycznie więc powinno być już dużo chłodniej, ale temperatura nadal sięgała 28 stopni. Nie czułem się najlepiej, dodatkowo nadal doskwierał mi ból w prawej stopie, który w dużej mierze ogranicza swobodne bieganie. Oczekiwań co do wyniku więc raczej żadnych nie miałem. Chciałem po prostu to przebiec w zdrowiu i stosunkowo dobrym samopoczuciu. W końcu przyjechałem do Wrocławia nie po wynik, a po Koronę. Nie ukrywam, że zlokalizowanie startu i mety na Stadionie Olimpijskim sprawiało, że atmosfera tego wydarzenia była podniosła i robiła spore wrażenie na uczestnikach. Tuż przed startem zapłonął znajdujący się na terenie stadionu znicz olimpijski, co zwłaszcza po zmroku dodawało niesamowitego klimatu. Na trybunach zasiadło pewnie kilka tysięcy żywiołowo dopingujących widzów. Pierwsze kilometry zacząłem spokojnie. Zresztą nawet gdybym chciał pobiec szybciej to w dużej mierze uniemożliwiał mi to spory tłok na trasie. Podobno na starcie stanęło około 8000 biegaczy. Myślałem, że podobnie jak w Sulejówku pod wpływem adrenaliny będę w stanie zapomnieć o bólu stopy, no ale tym razem było zupełnie inaczej. Bolało w zasadzie od samego początku do końca, a im bliżej końca tym bardziej. Nie pomagał też fakt, że trasa w większości prowadziła po wybrukowanych ulicach Wrocławia. Trzeba było mocno uważać, by się nie potknąć i nie przewrócić, zwłaszcza w miejscach gdzie brakowało wystarczającego oświetlenia, a takich miejsc było dość sporo. Być może to kwestia zmęczenia podróżą, ale nie czułem też jakiejś takiej determinacji zwiazanej ze startem w zawodach, która sprawia, że chce się dać z siebie 100%, a nawet więcej. Chyba więc trochę dlatego pobiegłem dość spontanicznie. Pierwszy raz od dłuższego czasu w zasadzie nie kontrolowałem czasu i skupiałem się na walorach trasy, a wiodła ona przez bardzo interesujące i atrakcyjne punkty miasta. Pięknie podświetlony Most Grunwaldzki, podobnie jak naszpikowany zabytkami Ostrów Tumski. Na ostatnich kilometrach pierwszy raz w historii biegacze mieli możliwość przebiec przez Halę Stulecia, a także wokół fontanny multimedialnej, która została włączona tego wieczoru specjalnie dla nich. Niedługo potem raz jeszcze przebiegłem przez Most Grunwaldzki i skierowałem sie w stronę Stadionu Olimpijskiego, gdzie podobnie jak start zlokalizowana była meta, a na mecie medale wręczali nasi byli Olimpijczycy sprzed lat. Jak na swoje raczej wolne tempo biegu to muszę przyznać, że byłem dość zmęczony. Wysoka temperatura i chyba nie do końca wystarczająca ilość punktów z wodą zrobiły swoje. Patrząc w wyniki  można zauważyć, że moje tempo na każdych kolejnych 5 kilometrach trochę spadało, a mimo to w klasyfikacji przesunałem się do przodu w sumie o około 300 pozycji. Połowę z tych trzystu osób, wyprzedziłem, druga połowa nie ukończyła co świadczy o trudnych warunkach.

       Chwila odpoczynku, pokibicowanie innym i przyszła pora ruszać w drogę na dworzec. Tak jak przyjechałem na bieg krótko przed startem, tak zaraz po biegu było trzeba wracać. Mimo porannych doswiadczeń musiałem się przeprosić z koleją. Kilka godzin oczekiwania na dworcu i przede mną jeszcze jeden nocny półmaraton tym razem w pociągu. Swoja drogą długi czas nocnego czekania na pociąg stał się pewną okazją do tego by bliżej przyjrzeć się wrocławskiemu dworcowi, który ma swój urok i należy chyba do najpiękniejszych jakie kiedykolwiek widziałem.  Robi naprawdę wrażenie swoim stylem i klimatem.

      Po powrocie do domu zacząłem czytać wiele opinii na temat tego biegu i muszę przyznać, że pojawiło się wiele zarzutów co do organizacji tego wydarzenia. Szczerze powiedziawszy w trakcie i zaraz po biegu na wiele  z rzeczy, których te opinie dotyczyły nie zwróciłem uwagi (albo raczej nie wiązałem ich bezpośrednio z organizatorami). Dopiero w domu na spokojnie zacząłem się zastanawiać i faktycznie dotarło do mnie, że wiele w tym jest racji. Ale pokazuje to właśnie to, że chyba ja nie do końca poczułem ten bieg i nie do końca go przeżyłem. W świecie piłkarskim jest takie powiedzienie “przejść koło meczu”, które odnosi się do postawy polegąjacej na tym, że ktoś nie dał z siebie na boisku 100% i był na tym boisku nie do końca mentalnie obecny. Myślę, że te słowa w pewnym sensie odzwierciedlają mój udział i postawę w tym biegu. Całe to zamieszanie, zmęczenie, przyjechanie na bieg tego samego dnia w zasadzie w ostaniej chwili sprawiło, że chyba nie do końca wczułem się jego atmosferę i klimat. Zabrakło mi nie tylko sił, ale przede wszystkim motywacji i determinacji. Z drugiej strony wiedziałem po co jadę. Najważniejsze w tym wszystkim zwłaszcza biorąc pod uwagę okoliczności było ten bieg po prostu ukończyć i wykonać ostatni krok do Korony. Sporo było w tym wszystkim przypadków, sporo przeszkód, ale udało się, a jesienią mogę się już spokojnie skupić na innych celach i planach. I to jest dla mnie najważniejsze. Żałuję trochę, że nieprzewidziane okoliczności plany mojego i tak krótkiego pobytu we Wrocławiu skróciły go jeszcze bardziej i nie dane mi było lepiej poznać miasta. No, ale może będzie to pretekst do tego aby kiedyś tu wrocić, bo niewątpliwie Wrocław ma swój urok i warto go poznać lepiej.

2022.06.18 Wrocław  Półmaraton: 8 PKO NOCNY WROCŁAW PÓŁMARATON – 1:55:32

 

 


Oceń ten wpis

Ile gwiazdek przyznajesz?

Średnia ocena 4 / 5. Ilość głosów: 5

Brak głosów! Bądź pierwszym oceniającym.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *