Podobnie jak w zeszłym roku, tak i teraz wakacje żegnam półmaratonem. Tym razem jest to Półmaraton Praski BMW i jest to jeden z trzech najdłuższych biegów tego roku, które czekają mnie w najbliższej przyszłości. Oczekiwania? Całkiem spore. Przez ostatnie miesiące biegałem naprawdę dużo i regularnie. Byłem konsekwentny i systematyczny. Raczej omijały mnie kontuzje i kłopoty zdrowotne. Czułem się więc dobrze przygotowany i pewny siebie. W ostatnim tygodniach plany próbowała pokrzyżować mi nie najlepsza deszczowa pogoda. W zasadzie jednak udało się zrealizować plan treningowy w pełni i czułem się naprawdę mocny. Nic więc dziwnego, że cel jaki przed sobą postawiłem była nie tylko poprawa wyniku z zeszłorocznego debiutanckiego półmaratonu – 1:53:29. Poprzeczkę przesunąłem troszkę wyżej by złamać godzinę i pięćdziesiąt dwie minuty, czyli rekord życiowy Daniela. Gdzieś głębi serca naprawdę bardzo po cichu liczyłem na zbliżenie się do 1:50. Czułem, że przy sprzyjających okolicznościach jest to jak najbardziej w moim zasięgu. Tym razem biegniemy we trzech. Do mnie i do Piotra, z którym ostatnio biegam najczęściej dołącza po raz pierwszy także Michał. Oczekiwania moich kolegów to złamać dwie godziny. Dla Piotra jest to w ogóle debiutancki półmaraton. Pogoda ma być idealna do biegania. Nie za ciepło, pochmurno. Gdy biegłem rok temu swój pierwszy w życiu oficjalny półmaraton było przeraźliwie zimno, wiał wiatr i strasznie lało. Tym razem pogoda ma sprzyjać biegaczom. Samopoczucie też dopisywało. Starałem się nie myśleć za dużo o biegu. Jednak dzień wcześniej wieczorem pojawił się już dreszczyk emocji i malutka trema. Nie wiadomo gdzie podziała się moja pewność siebie, nagle przypomniałem sobie o bolącym kolanie, które od czasu do czasu daje o sobie znać od czerwcowego biegu w Palmirach i wszystkich innych możliwych dolegliwościach. Nie mogłem się jednak dać ponieść emocjom, musiałem po prostu robić swoje. Rano małe lekkie śniadanie uzupełnione owocami i rodzynkami i w drogę. Im bliżej startu tym coraz większe nerwy. W końcu start. Ustawiłem się za pacemakerami na 1:50 z nadzieją, że uda się za nimi utrzymać jak najdłużej, kto wie, może nawet do samego końca. Pogoda jednak inna niż jak w prognozie. Ciepło i słońce zapowiada ciężką walkę z czasem, zmęczeniem i swoimi słabościami. Pierwszy kilometr poniżej 5 minut – za szybko. Od razu szybka reakcja, delikatnie zwalniam. Piąty kilometr. Udaje się przybiec ponad minutę od planowanych 27. Na razie jest dobrze. Słońce jakoś znika za chmurami, zaczyna nawet kropić. Liczę na ten deszcz, płonne to jednak nadzieje. Siódmy kilometr i mały kryzys, brakuje tej lekkości, czasem tchu. Ogólnie biegnie się ciężko. Tempo jednak udaje się utrzymać. Dziesiąty kilometr i półtorej minuty poniżej planu. Parę minut wcześniej wyprzedził mnie Michał. Byłem mocno zdziwiony tym faktem. W końcu miał biec na wynik w okolicy dwóch godzin. Jego tempo było jednak zdecydowanie szybsze. Chwila konsternacji, zawahanie i pytanie co robić. Biec za nim, czy nie? Postanowiłem zostać przy swoim tempie. I całe szczeście. Gdzieś na 12 kilometrze dogoniłem go. Wdaliśmy się w krótką pogawędkę. Okazało się, że dwie godziny w półmaratonie to nie był jego jedyny cel tego biegu. Chciał też poprawić swój rekord na 10km stąd też mocniejsze tempo tuż przed pomiarem czasu na tym dystansie. Chwilkę pobiegliśmy razem, później przyspieszyłem. Zmęczenie było coraz większe, nie czułem jednak jakiegoś strasznego kryzysu. Miałem nawet wrażenie że powoli zaczynam zbliżać się do balonika oznaczającego bieg na 1:50, który od samego startu bliżej lub dalej, ale ciągle był w zasięgu mojego wzroku. Mijał kilometr za kilometrem. Na piętnastym miałem już dwie minuty zapasu względem swojego planu. Zacząłem się powoli oswajać z myślą, że uda się nie tylko poprawić życiówkę, ale także najlepszy wynik Daniela. W głowie zapala się lampka – “warto by powalczyć o złamanie 1:50”. Ciężka to jednak będzie walka. Do mety coraz bliżej, a słońce zaczyna znowu dokuczać coraz mocniej. Gdzieś na 20km wśród dopingujących kibiców dostrzegam znajomych z ostatniego wyjazdu nad Wigry Martę i Daniela. To zupełnie zaskakujące, ale miłe spotkanie dodaje mi sił, by jeszcze choć na chwilę powalczyć o kolejne sekundy. W końcu zza zakrętu wyłania się meta. Krzesam z siebie jeszcze resztki energii by w sprinterskim tempie minąć końcową linię z nadzieją, że będzie poniżej 1:50. Spojrzenie na zegarek. Już wiem. Czas 1:49:29, na który liczyłem tylko w najśmielszych oczekiwaniach. Zmęczony, ale szczęśliwy. Dałem dziś z siebie naprawdę wszystko. Dobra robota.
2014.08.31 Warszawa 21,098km: PÓŁMARATON PRASKI BMW– 1:49:29
Więcej zdjęć: