W bursztynowym blasku

       Przeplatając trochę wyjazdy zagraniczne z półmaratonami w Polsce postanowiłem w końcu pobiec w Gdańsku. Byłem już kiedyś w tym pięknym mieście. Było to jednak już tak dawno temu, że z tego wyjazdu w zasadzie niewiele pamiętam, a i miasto pewnie zmieniło się nie do poznania. Uznałem więc, że warto to nadrobić w tym roku i spędzić tam weekend, a przy okazji w mieście Neptuna pobiec swój kolejny półmaraton – GARMIN PÓŁMARATON GDAŃSK. Miało to być także kolejne przetarcie przed dwoma biegami zagranicznym w Sofii i Amsterdamie, które czekają mnie już za kilka tygodni w październiku. 

     Do Gdańska wybrałem się pociągiem. Wczesny wyjazd i dobre połączenie sprawiło, że po czterech godzinach w samo południe byłem na miejscu. Już po wyjściu z pociągu, gdy moim oczom ukazał się piękny gmach tutejszego dworca wiedziałem, że w Gdańsku mi się na pewno spodoba. To niewątpliwie jeden z ładniejszych dworców, które do tej pory widziałem. Zrobił na mnie naprawdę spore wrażenie. Nie tracąc czasu swoje pierwsze kroki od razu skierowałem w stronę ścisłego centrum miasta, gdzie zlokalizowane są główne atrakcje turystyczne.

      Idąc tak w pewnym momencie zupełnie przypadkowo natknąłem się na wyjątkowo urokliwy budynek, którego do tej pory nie znałem i nie miałem na liście miejsc, które w Gdańsku planowałem zobaczyć. Już po powrocie do domu dowiem się, że to Wielka Zbrojownia, której powstanie na początku XVII stulecia było odpowiedzią gdańszczan na rosnące zagrożenie ze strony Szwecji. Pełnił on funkcje magazynu broni. Przykuł moją uwagę jeszcze bardziej niż dworzec. Nic dziwnego. Budynek jest po prostu przepiękny. Chwile potem dotarłem już tam gdzie chciałem, czyli do  Długiego Targu. To jedna z najbardziej znanych i malowniczych ulic w mieście. Pełno tu restauracji, sklepów z pamiątkami, czy pubów. Jego historia sięga XIII wieku, kiedy była to główna ulica kupiecka, a po najeździe Krzyżaków stała się jednym z najważniejszych punktów w Gdańsku. W przeszłości odbywały się tu parady, targi, a nawet publiczne egzekucje. Dziś można odnaleźć tu główne tutejsze zabytki. Szybko udało mi się odnaleźć chyba największy symbol Gdańska, czyli pochodzącą z XIV wieku fontannę Neptuna, rzymskiego Boga Morza. Zatrzymałem się przy nim na chwilę. Podobnie zresztą jak dziesiątki innych turystów, którzy zgromadzili się w tym miejscu by zrobić pamiątkowe zdjęcie. Fontanna wspaniale się wkomponowuje w znajdujący się tuż za nią Dwór Artusa. To przepiękny budynek, którego historia sięga połowy XVI wieku, a który w przeszłości był siedzibą wielu bractw stanowiących elitę tego miasta. Podążając dalej odnalazłem kolejną jedną z najbardziej charakterystycznych budowli Gdańska Bazylikę Mariacką. Kościół, którego początki sięgają połowy XIV wieku jest co ciekawe największą w Europie świątynią wybudowaną z cegły. Następnie dotarłem do Bramy Żuraw. To zabytkowy dźwig portowy i jedna z bram wodnych Gdańska, która mieści się nad Motławą, największy i najstarszy z zachowanych dźwigów portowych średniowiecznej Europy. Choć jego historia sięga blisko stu lat wcześniej to w aktualnym kształcie stoi tu od połowy XV wieku. Tuż obok po drugiej stronie rzeki zacumowany jest Sołdek, czyli morski symbol Gdańska, unikatowy zabytek techniki okrętowej, jedyny rudowęglowiec z napędem parowym zachowany obecnie na świecie. Spacerując wzdłuż Motławy natknąłem się pewne postacie. Kobiety przebrane w kolorowe historyczne stroje zachęcały turystów do korzystania z atrakcji, które przygotował dla nich Gdańsk. Panie przebrane były za Patrycjuszki, czyli kobiety należące do wyższej warstwy społecznej w Gdańsku, szczególnie w okresie renesansu i baroku. Były to zazwyczaj żony i córki bogatych kupców, rzemieślników oraz urzędników miejskich. Ich życie było ściśle związane z obowiązkami domowymi, ale także z działalnością społeczną i charytatywną. Na sam koniec zostawiłem sobie budynek Poczty Polskiej, który to pierwszego dnia wojny 1 września 1939 stał się miejscem bohaterskiej i tragicznej obrony przed niemieckim atakiem. Zginęło wtedy, zamordowanych głównie już po kapitulacji, około 50 pocztowców. Część spłonęła żywcem wcześniej w wyniku bestialskiego wpompowania do środka benzyny i podpalenia. Dziś jest tu muzeum, które przypomina tragiczne losy obrońców Poczty. Na odwiedzenie innego miejsca uświęconego krwią polskich bohaterów Westerplatte niestety nie było tym razem czasu. Tego dnia musiałem jeszcze odebrać pakiet startowy.

      Niedługo potem wróciłem w okolice gdańskiego dworca i wkrótce siedziałem już w tramwaju w okolice stadionu Polsat Arena, na którym zlokalizowane było Expo biegu. Przyznam szczerze, że Expo trochę mnie rozczarowało. Jak na bieg, w którym miało pobiec w sumie około 7000 biegaczy to wyglądało dość skromnie. Brak rozmachu niewątpliwie rekompensowało miejsce. Gdański stadion jest bowiem przepiękny. Powstał z myślą o rozgrywanych w 2012 w Polsce i Ukrainie Mistrzostwach Europy w piłce nożnej. Swoją formą nawiązuje do naturalnego piękna bursztynu oraz wielowiekowych tradycji morskich Gdańska. Jego konstrukcja i kolorystyka mają przypominać bryłę bursztynu, co czyni go jednym z najbardziej charakterystycznych i rozpoznawalnych obiektów sportowych nie tylko w Polsce, ale i w Europie. Nie ukrywam, że wizja startu i finiszu w takim miejscu była niewątpliwie jednym z czynników, które skłoniły mnie do tego, by w końcu w Gdańsku pobiec. Wadą była niestety położona z dala od centrum i największych atrakcji turystycznych miasta lokalizacja. No, ale nie była to przeszkoda nie do przeskoczenia.

      Późnym popołudniem wraz z odebranym właśnie numerem startowym dotarłem do hostelu. W hostelu czekał na mnie ukraiński chłopak na recepcji i totalna egzotyka w pokoju w postaci muzułmańskich przybyszów z Afryki. To chyba jeden ze znaków naszych czasów. Przybysze z czarnego lądu nie byli zbytnio skorzy do nawiązywania bliższych relacji. Nawet sami ze sobą  nie rozmawiali. Za to niektórzy z nich namiętnie oddawali się modlitwie na rozkładanym co kilka godzin dywaniku skierowanym w stronę Mekki. Nie szukałem więc kontaktu na siłę. Dopiero wieczorem, gdy powoli szykowałem się do snu ostatnie wolne łóżko zostało zajęte przez Polaka, który przybył do Gdańska podobnie jak ja, na bieg. W nocy mimo, że budziłem się kilka razy to spałem w sumie całkiem dobrze i rano byłem gotowy na kolejne czekające mnie biegowe wyzwanie.

      Bieg zaplanowano na godzinę 10:00. Mimo więc sporej odległości od mojego hostelu mogłem spokojnie dotrzeć pod poznany dzień wcześniej stadion. Choć od rana powietrze jest dość rześkie to nie jest zimno. Zza chmur próbuje przebijać się nawet słońce. Startujemy z murawy stadionu. To w sumie nietypowa sytuacja. Uczestniczyłem już w kilku biegach, które miały finisz na stadionie, ale start zazwyczaj ma miejsce na zewnątrz. Gdy rozległ się sygnał startera rozpoczynam podobnie jak wszystkie ostatnie swoje półmaratony w tempie około pięciu minut na kilometr z nadzieją, że uda się je utrzymać jak najdłużej. Najlepiej do samej mety. Po kilku kilometrach doganiam grupę z pacemakerem na 1:45. Ponieważ trochę wieje uznałem, że dalej będę kontynuował bieg w grupie. Choć biegnie mi się dość ciężko to kilometry mijają jakoś wyjątkowo szybko. Od mniej więcej piątego czeka na nas dość długi podbieg. Dzień wcześniej sprawdziłem profil trasy więc nie jestem zaskoczony. Mimo wszystko udaje mi się utrzymywać cały czas założone tempo. Gdy dobiegamy do trzynastego kilometra zaczynam przeżywać mały kryzys. Myślę o tym, aby trochę odpuścić. „W końcu przecież i tak nie biegnę na życiówkę więc po co mam się szarpać” – pomyślałem szukając sam w sobie jakiegoś pretekstu. Ostatecznie postanowiłem jednak powalczyć. Pamiętałem doskonale, że to mniej więcej tutaj kończy się podbieg i potem powinno być już z górki przez co najmniej kolejnych pięć kilometrów. To była dobra decyzja, bo faktycznie niebawem było już zdecydowanie łatwiej. Na osiemnastym kilometrze postanawiam spróbować poprawić wynik z Gniezna i zejść poniżej godziny i czterdziestu czterech minut. Oderwałem się od pacamekera i od tej pory bieg kontynuuje już sam. Plany pokrzyżować może mi już jedynie stromy podbieg na wiadukt przed samym stadionem. Gdy jednak udaje mi się go pokonać bez większych strat mogę rozpocząć finisz w stronę stadionowej bramy, którą ostatecznie wbiegam na piękną zieloną murawę w blasku bursztynowej korony stadionu. Metę przekraczam dwie sekundy szybciej, niż ostatecznie postanowiłem. Jeszcze tylko medal ląduje na szyi, jeszcze tylko kilka pamiątkowych zdjęć i można chwilę odpocząć, pokibicować innym, a następnie powoli myśleć o powrocie do domu.

      Kierując się już powoli tramwajem w stronę dworca wysiadłem kilka przystanków wcześniej. Wiedziałem, że po drodze będę miał możliwość zobaczyć gdańską Stocznię. W latach 70. i 80. XX wieku stała się symbolem walki o wolność i prawa pracownicze. To tutaj narodziła się także Solidarność. Udało mi się odnaleźć legendarną bramę numer 2. W grudniu 1970 roku strajkujący stoczniowcy opuszczający tą bramą teren stoczni zostali ostrzelani przez oddziały wojska dlatego też to właśnie ona stała się pierwszym miejscem pamięci o ofiarach Grudnia. Również w czasie strajku sierpniowego w 1980 brama, w której umieszczono święte obrazy i portret Jana Pawła II odegrała swoją historyczną rolę. W 1980 roku w tym miejscu postawiono także bardzo wysoki pomnik Poległych Stoczniowców. Kilka pamiątkowych zdjęć i wkrótce byłem już na dworcu. Tuż obok dworca spotkałem Rafała z Warszawy. Wraz z nim i spotkanym dwa tygodnie wcześniej w Gnieźnie Sławkiem dzieliliśmy pokój w hostelu podczas wyjazdu na majowy półmaraton w Białymstoku. Po raz kolejny okazało się jaki ten świat biegaczy mały.

      Kilka godzin spędzonych w  pociągu to dobry czas by w myślach podelektować się swoim małym sukcesem. Co prawda biorąc pod uwagę, że specjalnych oczekiwań na ten bieg nie miałem to dużej ekscytacji nie było. Trudno się jednak nie ucieszyć zwłaszcza, że to mój najszybszy półmaraton od niemalże dokładnie dwóch lat, kiedy to sekundę szybciej pobiegłem w Skopje (Macedonia Północna) i dziewiąty ze wszystkich, które do tej pory ukończyłem. Cieszy zwłaszcza, że przecież mimo, że cały czas biegam naprawdę dużo to jakoś specjalnie nie trenują. Przede mną za tydzień jeszcze jeden półmaraton w Kraśniku, na który zapisałem się bardzo spontanicznie tydzień temu i równie spontanicznie zamierzam go pobiec, a potem już to co lubię najbardziej…

2024.09.29 Gdańsk Półmaraton: XI GARMIN PÓŁMARATON GDAŃSK – 1:43:58


Oceń ten wpis

Ile gwiazdek przyznajesz?

Średnia ocena 5 / 5. Ilość głosów: 6

Brak głosów! Bądź pierwszym oceniającym.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *