Orle gniazdo

      Chyba każdy, kto choć trochę starał się wgłębić w historię naszego państwa prędzej, czy później musiał natknąć się na legendę o trzech braciach: Lechu, Czechu i Rusie. Dawno, dawno temu rozjechali się oni po świecie poszukując miejsca, które zapewni ich rodom dobrobyt. Po kolejnym dniu wędrówki zmęczony orszak najmłodszego z nich Lecha zatrzymał się by odpocząć. Gdy mężczyźni rozbijali obozowisko, a kobiety przygotowywały wieczorny posiłek on bacznie się rozglądał. Gęste lasy pełne były zwierzyny, czyste rzeki obfitowały w ryby, a przejrzyste jeziora zachęcały, by zamieszkać nad ich brzegami. Nagle usłyszał jakiś szum, a ogromny cień przysłonił polanę. Zaciekawieni ludzie podnieśli głowy. Ujrzeli orła, który powoli opadał na gniazdo, znajdujące się w koronie wielkiego dębu. Na tle czerwonego, przedwieczornego nieba sylwetka ptaka odcinała się ostrą bielą. Uznano to za znak od Bogów. Lech stwierdził, że osiedlą się właśnie tutaj, a ten piękny, wspaniały, biały ptak będzie ich strzegł. Tak też się stało. Na polanie zbudowano gród, a na pamiątkę orlego gniazda nazwano go Gnieznem.

      Dziś ponad 1000 lat później w dawnym grodzie Lecha od blisko pół wieku organizowany jest bieg, który nie tylko przypomina te dawne dzieje, ale także dzierży miano najstarszego półmaratonu w Polsce. W tym roku przypadła jego 47 edycja. Do biegu w Gnieźnie przymierzałem się w zasadzie od 2022 roku. Niewiele brakowało, abym pobiegł go już wtedy w ramach Korony Polskich Półmaratonów, ale wówczas ze względu na inne jesienne plany ostatecznie w zastępstwie wybrałem czerwcowy Półmaraton we Wrocławiu. W tym roku odwrotnie. Raczej nie zakładałem tego startu, ale podczas letniej wakacyjnej przerwy stęskniony trochę za zawodami stwierdziłem, że poza zaplanowanymi już wcześniej jesiennymi półmaratonami pobiegłbym jeszcze jeden dodatkowo i tak się akurat złożyło, że termin tego gnieźnieńskiego tym razem idealnie wpisywał się w mój biegowy kalendarz. Nie stało więc już nic na przeszkodzie, aby w końcu pobiec także w historycznej stolicy Polski.

      W zasadzie do Gniezna zamierzałem wybrać się pociągiem, ale ze względu na dość utrudnioną komunikację zwłaszcza w drodze powrotnej szukałem alternatyw i ku mojej uciesze okazało się, że  samochodem z Warszawy wybiera się tam także poznany pół roku wcześniej w Poznaniu Krzysztof z kanału na YouTube „Biegiem do Celu”. Postanowiliśmy więc połączyć siły i pojechać tam razem. Jeśli chodzi o nocleg to tutaj sprawa była dla mnie jasna od samego początku i wiedziałem, że przyjdzie mi skorzystać z oferowanej przez organizatorów opcji nocowania na hali sportowej tutejszego ośrodka sportu. Dość późna decyzja o tym wyjeździe sprawiła, że oferta noclegowa w Gnieźnie o tej porze niestety wyglądała już bardzo skromnie i nie udało mi się znaleźć niczego w rozsądnej cenie w pożądanym terminie. Perspektywa nocowania na hali sportowej z innymi biegaczami wydawała się jednak być też ciekawym doświadczeniem.

      Podróż minęła bardzo szybko na miłych rozmowach i wkrótce pojawiliśmy się w jednej z tutejszych szkół, gdzie zlokalizowane było biuro zawodów, by odebrać pakiety startowe. W biurze niespodziewanie spotkałem Sławka. Ze Sławkiem poznaliśmy się pół roku temu podczas wyjazdu na półmaraton w Białymstoku, gdzie zakwaterowani byliśmy w tym samym hostelowym pokoju. Okazało się, że i tym razem przyszło nam nocować pod jednym dachem. Na twarzy Sławka rysował się pewien niepokój i przygnębienie. Wcześniej nie byłem do końca świadomy, ale okazało się, że przyjeżdżając na bieg w zasadzie uciekł przed powodzią. Głuchołazy, gdzie aktualnie mieszka będą jedną z tych miejscowości, które zostaną dotknięte kataklizmem najwcześniej. Gdy rozmawialiśmy można było mieć jeszcze nadzieję, że woda dla tego małego miasteczka na Opolszczyźnie okaże się łaskawa. Niestety. Już następnego ranka miejscowość zostanie niemalże całkowicie zalana i zrujnowana przez wodę. W zasadzie cały wieczór będziemy śledzić doniesienia z obszaru kataklizmu łącząc się myślami i sercem z powodzianami.

      Po załatwieniu formalności razem z Krzysztofem postanowiliśmy zobaczyć miasto. Oczywiście swoje kroki skierowaliśmy od razu w stronę Katedry. Położona na Wzgórzu Lecha bazylika to jeden z najważniejszych zabytków naszego kraju. To tutaj koronowano pięciu pierwszych królów polskich. Wchodząc do katedry mieliśmy okazję zobaczyć tak zwane Drzwi Gnieźnieńskie. Wykonane w XI wieku za czasów Mieszka III wrota przedstawiają sceny z życia Św. Wojciecha – patrona Polski. W Kościele znajdują się także jego relikwie. Naszą uwagę przyciągnął też ustawiony przy świątyni imponujący dzwon bł. Bogumiła. Tuż u podnóża wzgórza obok Kościoła rozkładano już powoli strefę mety, gdzie następnego dnia będziemy kończyć swój półmaraton. Przystanęliśmy więc na chwilę by się rozejrzeć, a potem kierując się już Traktem Królewskim w stronę miejsca noclegu minęliśmy także znajdujący się przed Starym Ratuszem pomnik pierwszego Króla Polski Bolesława Chrobrego.

      Na hali sportowej byliśmy jednymi z pierwszych gości. W sumie na taką formę noclegu zdecydowało się około trzydziestu osób. Poza ciepłym, suchym kątem czekała na nas także gorąca herbata, kawa i ciastka. Jak miło. Noc mimo pewnego zmęczenia podróżą nie minęła najlepiej. Spanie na twardym materacu w kilkudziesięcioosobowym gronie nie należała do zbyt komfortowych. Przeszkadzał hałas i palące się na korytarzu światło. Było mi też trochę chłodno. W nocy budziłem się kilka razy. Nic dziwnego, że rano przywitał mnie ból głowy. Generalnie mimo wszystkich niedogodności nie było najgorzej i potraktowałem to jako fajną przygodę.

      W zasadzie od poprzedniego dnia  zastanawialiśmy się czy ten bieg się w ogóle odbędzie, gdyż prognozy nie napawały optymizmem. Gdy opuszczaliśmy halę wiał już silny wiatr, deszcz zaczynał właśnie padać, a w kolejnych godzinach miało być jeszcze gorzej. Start zaplanowano dopiero o godzinie jedenastej. Był on jednak zlokalizowany z dala od Gniezna – w Ostrowie Lednickim, gdzie miały nas zawieść specjalne autobusy. Lokalizacja nie była przypadkowa. To także szczególne miejsce w historii Polski i prawdopodobne miejsce jej chrztu. Zachowały się tutaj między innymi pozostałości grodu Polan oraz historycznego Kościoła. Oba obiekty wzniesiono w czasach Mieszka I przed rokiem 966.

      Jadąc autobusem padało coraz mocniej, a deszcz wzmagał się coraz bardziej. Gdy dojechaliśmy na miejsce panował już prawdziwy Armagedon. Do startu było jeszcze półtorej godziny. Każdy więc próbował sobie znaleźć jakieś miejsce, gdzie można by było się schronić i przeczekać. Nie wszystkim z ponad dwóch tysięcy uczestników się to udało. Na szczęście im bliżej rozpoczęcia rywalizacji tym sytuacja się trochę poprawiała. Było na tyle lepiej, by skorzystać z okazji i choć przez chwilę zobaczyć co oferuje tutejsze Muzeum Pierwszych Piastów.

      Gdy nadszedł moment rozpoczęcia rywalizacji wiatr się trochę uspokoił i przestało nawet padać. Po wystrzale startera znowu się jednak rozpada i intensywny, przenikliwy deszcz połączony z silnym wiatrem będą nam już towarzyszyć w zasadzie do samej mety. Co do wyniku to specjalnych oczekiwań nie mam. To już mój trzeci półmaraton po letniej przerwie. Po tradycyjnym już starcie w swoich rodzinnych Siedlcach w ostatni weekend wakacji pobiegłem także kolejny raz w Półmaratonie Praskim w Warszawie. W obu biegach poszło mi dużo lepiej, niż się spodziewałem bez większych problemów łamiąc o kilka minut godzinę pięćdziesiąt. Tym razem jednak karty rozdaje pogoda. Nie wiem jak do tego podejść. Nie biegałem jeszcze chyba w takich warunkach. Nie wiem do końca na co mnie stać i jak sobie poradzę. Mimo wszystko postanawiam zaryzykować i wystartować za pacemakerem na 1:45 uznając, że w grupie łatwiej mi się będzie chronić przed wiatrem i nawet jeśli nie wytrzymam tego tempa do mety to i tak pozwoli mi to łatwiej znieść trudy tego biegu, niż zmaganie się z wiatrem przez cały dystans w pojedynkę. Nie jest jednak wcale łatwo nawet mimo biegu w grupie. Pierwsze kilometry wiodą wzdłuż okolicznych pół, łąk i wiatr w otwartej przestrzeni daje się mocno we znaki. Podobnie jak tydzień wcześniej w Warszawie znowu pojawiła się kolka. To dla mnie nowa sytuacja. Generalnie raczej nigdy nie miałem z tym problemu. Tym razem dokucza mi już drugie zawody z rzędu. O ile jednak w Warszawie pojawiła się dopiero na ostatnich kilometrach całkowicie uniemożliwiając mi normalny bieg,  o tyle tutaj doskwiera się już na samym początku. Szczęśliwie tym razem nie jest aż tak bardzo dokuczliwa i po kilku kilometrach udaje mi się ją zwalczyć. Wróci na pewien czas ponownie w połowie dystansu na szczęście nie tak intensywnie, aby zaprzepaścić cały dotychczasowy trud biegu, a wprowadzi jedynie na pewien czas dyskomfort. Mimo niedogodności staram się biec każde tysiąc metrów w czasie poniżej 5 minut. Udaje mi się. Pierwszych pięć kilometrów pokonuję w niespełna dwadzieścia pięć minut, dziesięć w niecałe pięćdziesiąt. Kilkanaście minut później doganiam Krzysztofa. Startował przede mną. Dopadł go jednak mały kryzys. Teraz to ja uciekam. Po piętnastu kilometrach wybiegamy na drogę dojazdową do Gniezna. Od tego momentu widok dwóch pięknych wież gnieźnieńskiej Katedry towarzyszy nam już w oddali niemalże do samej mety. Na tym odcinku wieje już cały czas prosto w twarz. Staram się chować za plecami innych zawodników by dociągnąć jakoś do pacamekera, który w międzyczasie wraz ze swoją grupką trochę mi uciekł. Wiem, że jeśli tego nie zrobię i pozostałe kilometry będę zmuszony biec sam będzie mi zdecydowanie trudniej. Animuszu dodają kibice, którzy mimo fatalnej pogody dość licznie stawili się na trasie by wspomóc biegaczy. Nawet nie zauważyłem, że w pewnym momencie przestało padać, wiatr jednak wieje nadal. Rośnie także coraz bardziej optymizm na dobry wynik. Z każdym kilometrem widząc, że mimo ciągle niesprzyjającej pogody nie nadchodzi żaden kryzys nabieram przekonania, że dziś będzie naprawdę fajny rezultat. Dwa kilometry przed metą wyprzedzam pacemakera i biegnę  już w zasadzie sam. Ostatni z nich jest w zasadzie z górki. Od tej pory gnam do samej mety ile sił i to będzie dla mnie najszybszy odcinek tego biegu. Na finisz dobiegam czterdzieści sekund przed pacemakerem. Jest! Udało się! Wytrzymałem od startu do samej mety.

      Jestem naprawdę zadowolony. Nie ukrywam, że ten wynik to dla mnie ogromna niespodzianka. Owszem, miałem nadzieję dziś nawet wbrew fatalnej pogodzie na złamanie godziny i pięćdziesięciu minut. Absolutnie nie liczyłem jednak na wynik poniżej godziny i czterdziestu pięciu minut. Naprawdę mnie to ucieszyło. Co prawda czasy, gdy walczyłem o jak najlepsze wyniki mam już w zasadzie za sobą, ale mimo trudnych warunków to mój najszybszy półmaraton od dwóch lat. Nie może więc to nie cieszyć. Zwłaszcza jak sobie przypomnę jak wyglądała dla mnie biegowo pierwsza połowa tego roku i problemy, z którymi się borykałem. Jeszcze kilka miesięcy temu biorąc pod uwagę swoje kłopoty z plecami zastanawiałem się czy nie będę musiał na jakiś czas, a może i na zawsze całkiem zawiesić biegania. Dziś choć nadal nie jest idealnie to jednak mogę kontynuować swoją półmaratońską drogę i to z pełni satysfakcjonującymi mnie wynikami. Cieszy!

      Przed nami jeszcze droga do domu. Już na szczęście bez deszczu, a momentami nawet z delikatnym słońcem. Wiele godzin w samochodzie a potem w pociągu to czas, który mogę wykorzystać z jednej strony na delektowaniu się swoim sukcesem i przeżywaniu jeszcze raz każdego kilometra tego biegu i każdej chwili spędzonej w Gnieźnie, a z drugiej strony na zadumie mając w pamięci wszystkich tych, których dotknęła wielka tragedia na południu Polski zabierając im często dorobek życia i przynajmniej na jakiś czas nadzieję na normalne życie.  Hmm…  Smutne.

2024.09.15 Gniezno Półmaraton: 47 BIEG LECHITÓW – 1:44:20