Mieszane uczucia

      Jeśli miałbym stworzyć listę biegów, od których ostatnio zaczynam układać swój biegowy kalendarz to niewątpliwie znalazłby się tam także Adidas Nocny Półmaraton Praski. W tym roku wystartowałem tam po raz trzeci z rzędu. Pobiegłem go też w jego pierwszej edycji dziesięć lat temu wówczas jeszcze z zupełnie innym sponsorem tytularnym oraz w formule dziennej. To co zachęca mnie do udziału w tych zawodach to niewątpliwie bliskość i łatwy dojazd, dobra organizacja, dogodny termin, bardzo szybka trasa i super atmosfera. Jeśli można się do czegoś przyczepić to bez wątpienia jest to forma odbioru pakietów, choć i ten aspekt w tym roku zdecydowanie się poprawił. Do tej pory można to było zrobić jedynie albo w ciągu tygodnia, albo w dniu biegu, ale jedynie do godziny piętnastej, co zwłaszcza dla biegaczy spoza Warszawy było sporym wyzwaniem. W tym roku wydłużono ten czas do dziewiętnastej co jest niewątpliwie krokiem w dobrą stronę, który należy docenić. Nadal jednak miejscem odbioru pakietów nie jest tak jak moim zdaniem powinno być miasteczko biegowe przy Stadionie Narodowym, gdzie był zlokalizowany zarówno start jak i meta, a sklep tytularny sponsora w samym centrum Warszawy. Aby sprostać temu wyzwaniu do pociągu zabrałem ze sobą rower, co zdecydowanie ułatwiło mi logistykę. Trzeba było jednak wyważyć by pojechać wystarczająco wcześnie by zdążyć ze wszystkim, a z drugiej strony nie siedzieć zbyt długo w upale oczekując na start, co mogłoby się okazać w ostatecznym rozrachunku zabójcze. Na szczęście udało się załatwić wszystko bez problemu i wkrótce mogłem się już w pełni skupić na przygotowaniu do biegu, cieszyć się atmosferą i korzystać z możliwości spotkania wielu biegowych przyjaciół poznanych przy różnych okazjach. W każdym z tych przypadków miło było się znowu zobaczyć i porozmawiać.

      W końcu jednak trzeba było zająć już miejsce w swojej strefie startowej i rozpoczęliśmy bieg. Specjalnych oczekiwań co do wyniku nie miałem, choć tradycyjnie punktem wyjścia był czas 1:50, który ostatnio traktuje jako pewien wyznacznik satysfakcji. Po cichu liczyłem, że może uda się też poprawić wynik sprzed dwóch tygodni osiągnięty na biegu w Siedlcach (1:48:35), ale też nie traktowałem tego jako mus. Aby ten cel zrealizować starałem się biec każdy kilometr w czasie poniżej pięciu minut, licząc się z tym, że od połowy dystansu, tak samo zresztą jak w Siedlcach biorąc pod uwagę moją aktualną dyspozycję tych sił może trochę brakować i trzeba będzie delikatnie zwolnić. Mimo, że nie biegło mi się jakoś wyjątkowo łatwo to jednak udawało się realizować swój plan bez żadnych przeszkód. Pierwszych 10 kilometrów udało mi się przebiec trochę w ponad 49 minut. Dawno tak szybko nie rozpoczynałem. Wbrew wcześniejszym założeniom postanowiłem więc kontynuować bieg swoim tempem i nie zwalniać. Niestety zaczynałem też powoli odczuwać atakującą mnie kolkę. Początkowo nie miało to większego wpływu na wynik. Udawało mi się też swoimi starymi sprawdzonymi metodami gasić jej objawy. Entuzjazm mój rósł z każdą chwilą i zacząłem realnie myśleć o tym, że jestem dziś w stanie zbliżyć się nawet do wyniku 1:45. Potęgował to żywiołowy doping zebranych na trasie kibiców. Atmosfera była naprawdę wspaniała. Już to kiedyś wspominałem, że choć osobiście wolę biegać zawody rano, bo samo oczekiwanie na start zaplanowany wieczorem mnie męczy to jednak to właśnie te nocne zawody mają lepszą atmosferą, gdyż dużo łatwiej przyciągnąć kibiców, niż na przykład w niedzielny poranek. To co mnie zdecydowanie zaskoczyło to ogromna rzesza dzieciaków, którzy wraz z rodzicami dopingowali biegaczy na całej trasie. Az żal było nie przybijać piątek w wyciąganymi w stronę biegaczy małymi rączkami, co często starałem się czynić.

      Gdy cały czas mocno zmotywowany i zadowolony ze swojej dotychczasowej dyspozycji już powoli zbierałem się na finisz na 18 kilometrze wydarzyło się coś czego kompletnie się nie spodziewałem. Kolka, z którą borykałem się od połowy dystansu, ale udawało mi się ją zwalczać w zarodku tym razem zaatakowała ze zdwojoną siłą. Nie byłem w stanie nic zrobić. Nie mogłem złapać normalnie oddechu czując też ogromne kłucie w boku. Trochę już tych biegów w życiu przebiegłem. Zdarzały się różne sytuacje, także z kolką, ale chyba nigdy do tej pory nie była ona tak silna, jak w tym momencie. Przez kolejne ponad dwa kilometry moje tempo spadło z pięciu minut na sześć. Z jednej strony poczułem ogromną frustrację, z drugiej pewne rozczarowanie. Na ostatnim kilometrze sytuacja się już trochę poprawiła, a może to świadomość, że to już koniec pozwoliła mi łatwiej zapomnieć o dolegliwościach, ale na ostatnich metrach zagryzając zęby pozwoliłem sobie jeszcze na mały finisz i do mety dotarłem z czasem 1:47:56.

      Cel zrealizowany. Powinienem być zadowolony. Nie jestem. Patrząc z perspektywy tego jak układał się ten bieg, a jak się skończyło mam zdecydowanie mieszane uczucia, bo wiem, że wynik mógł i powinien być lepszy o co najmniej dwie minuty. Naprawdę było mnie dziś na to stać i gdyby nie ta nieszczęsna niedyspozycja pewnie by się tak skończyło. Nie przypominam już sobie nawet kiedy półmaraton kończyłem z tętnem 140-150 (zwykle 170-180). To tylko pokazuje skalę niewykorzystanego potencjału. No cóż. To jest bieganie, na pewne rzeczy nie mamy wpływu. Wracając do domu pociągiem miałem półtorej godziny na przemyślenia dotyczące tego co było przyczyną i w sumie trudno powiedzieć. Jedyna rzecz, jaka mi przychodzi do głowy to zjedzony w ciągu dnia obiad. Choć mam już na koncie sporo tych biegów to jednak są one organizowane głównie rano. Nie mam zbyt dużego doświadczenia w bieganiu półmaratonów wieczorem i mam ich tylko kilka na koncie. Być może czas między posiłkiem, a zawodami okazał się po prostu zbyt krótki. Trudno powiedzieć. Innych powodów nie widzę. Nie rozpamiętuję jednak tego za bardzo. Szans by poprawić ten wynik tej jesieni będzie jeszcze co najmniej kilka. Cieszę się z tego co mam, bo początek roku i kłopoty z plecami sprawiały, że to wcale nie było oczywiste, że w tym roku będą w stanie biegać nawet w takim tempie. Miło było tez spotkać tak wielu znajomych. To był (mimo wszystko) bardzo przyjemny wieczór.

2024.09.07 Warszawa Półmaraton: 9 NOCNY ADIDAS PÓŁMARATON PRASKI – 1:47:56