Do trzech razy sztuka

     To było moje trzecie podejście do Półmaratonu Zbuckiego. W pierwszej edycji zorganizowanej w 2022 roku nie mogłem wystartować ze względu na wyjazd na inny półmaraton zagraniczny w Skopje. Rok temu plany pokrzyżowała mi ważna uroczystość rodzinna. W tym roku  już nic nie stanęło na przeszkodzie i mogłem w końcu pobiec w biegu, którego trasa wiedzie miejscowościami wchodzącymi w skład Gminy Zbuczyn. Nie ukrywam, że ucieszył mnie ten fakt, że w końcu mogłem wystartować w tym biegu, gdyż z tą okolicą jestem w dużym stopniu związany. Mój tata pochodzi z tej gminy, mam w tej okolicy dużo rodziny, a ponadto wiąże się z nią także niemalże całe zawodowe życie mojej mamy.

      Obawiałem się trochę warunków atmosferycznych. Końcówka czerwca to czas gdy zaczyna się lato i wakacje. Pogoda nie do końca sprzyja bieganiu, zwłaszcza takich dystansów. Burze i deszcze w poprzedzającym dniu dawały nadzieję, że w dniu zawodów będzie chłodniej. Choć faktycznie słońce aż tak bardzo nie dokuczało to jednak miejscami dało się odczuć wysoką temperaturę, a także przeszkadzający trochę wiatr. Specjalnych planów na wynik w tym biegu nie miałem. Traktowałem go bardziej w kategoriach zaliczenia kolejnego już pięćdziesiątego pierwszego półmaratonu. Jedyne co sobie założyłem to to, że nawet mimo nie do końca sprzyjającej pogody na pewno chciałbym pobiec poniżej dwóch godzin. Zacząłem jednak wyjątkowo szybko. Biorąc pod uwagę moje aktualne możliwości i formę to zdecydowanie za szybko. Starałem się zwolnić czując, że takie tempo może się mocno odbić w końcówce , ale udało mi się to skontrolować w zasadzie dopiero po piątym kilometrze. Od tego czasu moje tempo ustabilizowało się na poziomie kilku sekund powyżej pięciu minut na kilometr i tak starałem się je utrzymać na dalszej części dystansu. Byłem bardzo pozytywnie zaskoczony trasą. Generalnie moje oczekiwania nie były zbyt wielkie. Biorąc pod uwagę, że trasa miała wieść przez tutejsze pola, łąki i lasy nie spodziewałem się, że będzie szczególnie atrakcyjna. Ale przyroda tej okolicy o tej porze roku jest naprawdę piękna i bardzo przyjemnie biegło się po tych malowniczych bardzo zielonych terenach. Z każdym kilometrem słońce wędrowało coraz wyżej i było coraz cieplej, ale starałem się korzystać regularnie z dość gęsto ustawionych bufetów na trasie i na pewno to pomagało. Od czasu do czasu miałem pewien dylemat czy na zakrętach pobiec optymalnie po wewnętrznej czy też lepiej nadłożyć trochę metrów, ale biegnąc po zewnętrznej w cieniu drzew choć na moment schronić się przed słońcem. Mimo wszystko najczęściej wybierałem jednak pierwszy wariant. Stawka rozciągnęła się już na tyle, że w zasadzie trzeba było biec w pojedynkę i z dystansem radzić sobie samemu. Na 10 kilometrze dobiegliśmy do Dziewul. To z tą miejscowością niemalże całe swoje zawodowe życie związała moja mama, gdzie w tutejszej szkole pracowała jako nauczycielka. Pamiętam z wczesnego dzieciństwa jak czasami w wakacje zabierała mnie ze sobą na dyżury do tutejszej szkoły. Niedługo potem niemalże dokładnie w połowie  dystansu dotarliśmy do najtrudniejszego momentu tego biegu. Tutejszy podbieg dał mi się trochę we znaki zwłaszcza, że towarzyszył mu boczny wiatr. Moje tempo tutaj niewątpliwie spadło. Kilka kilometrów dalej w miejscowości Rówce dobiegliśmy do nawrotki. Była więc okazja mijając się nawzajem wymienić pozdrowienia z tymi kolegami, którzy byli daleko z przodu, jak również daleko z tylu. Na piętnastym kilometrze dobiegliśmy do Borków Kosów. Przywitała nas tu wyjątkowo bogata powitalna brama ustawiona przez tutejszych mieszkańców. Z tą miejscowością także związana jest moja mama. W ostatnich latach swojej kariery zawodowej uczyła także tutaj.

      Gdy dobiegliśmy do 16 kilometra zacząłem sobie szybko kalkulować na jaki czas mniej więcej biegnę. Wyszło mi, że jest szansa złamać godzinę i 50 minut. Postanowiłem więc o to zawalczyć. Na szczęście jakiś delikatny kryzys, który towarzyszył mi chwile wcześniej minął i czułem, że od pewnego momentu miałem jakby więcej sił. Gdy dobiegłem do 18 kilometra przekalkulowałem sobie, że aby udało się złamać 1:50 to musiałbym każdy pozostający do mety kilometr pobiec mniej więcej po pięć minut i dwadzieścia sekund. Biorąc pod uwagę, że poprzednie pokonałem po około 10 sekund szybciej wiedziałem już, że  jeśli nagle na trasie nie pojawi się jakiś duży podbieg na którym mogę stracić to powinno się udać. Poza jednym wzniesieniem żaden straszny odcinek na biegaczy już nie czekał, tak samo zresztą jak nie dopadł mnie już żaden inny kryzys i na metę wbiegłem z czasem 1:48:54. Niewątpliwie cieszy. Zwłaszcza biorąc pod uwagę warunki.

      Fajnie, że udało się w końcu pobiec w Zbuczynie i okolicach. Poza satysfakcjonującym wynikiem sportowym była to okazja zobaczyć wielu biegowych znajomych i miło spędzić czas. Była też możliwość spotkać się z Panią Patrycją Bereznowską. To prawdziwa legenda nie tylko polskich ale i światowych biegów ultra. Od blisko dekady zdobywa medale mistrzostw świata, czy Europy w biegu dwudziestoczterogodzinnym, zarówno indywidualnie jak i drużynowo. Dwa razy biła na tym dystansie nieoficjalny rekord świata. W 2017 roku w Łodzi podczas mistrzostw Polski uzyskała wynik 256 246 metrów. Poprawiła go kilka miesięcy później  w Belfaście podczas mistrzostw świata, gdzie przebiegła dystans 259 991 metrów. W tym samym roku wygrała jeden z najbardziej znanych ultramaratonów na świecie – Spartathlon, ustanawiając przy tym rekord trasy. W 2019 była najlepsza kobietą w jednym z  najtrudniejszych biegów na świecie Badwater w Dolinie Śmierci. Szybszy od Niej był tylko jeden mężczyzna. Aktualnie Pani Patrycja toczy walkę ze zdiagnozowanym rakiem piersi. Trzymam kciuki, aby i w tej walce okazała się nie do pokonania.

2024.06.23 Zbuczyn Półmaraton: 3. PÓŁMARATON ZBUCKI – 1:48:54