Radomski Czerwiec

      Kolejnym punktem na mojej półmaratońskiej mapie okazał się Radom. Byłem już kiedyś w tym mieście.  Raz, wiele, wiele lat temu. Nigdy natomiast nie miałem okazji w Radomiu biegać. Teraz zresztą też był to raczej spontaniczny nie do końca planowany start, o którym ostatecznie przesądziła w miarę bliska odległość i stosunkowo korzystny termin. Połowa czerwca to czas, gdy wielu biegów na tym dystansie się nie organizuje. Nie było więc innych alternatyw i choć wiedziałem, że pogoda o tej porze roku może mocno utrudniać zmagania postanowiłem się zapisać.

      Czemu akurat czerwiec jest tutaj, aż tak bardzo istotny?  Odpowiedzi trzeba szukać w historii. To właśnie w czerwcu 1976 roku  na ulice Radomia wyszło ponad 20 tysięcy robotników, by zaprotestować przeciwko drastycznym i rujnującym ich domowe budżety podwyżkom cen żywności. Robotniczy bunt, choć rozpędzony przez milicję, zmusił jednak władze do wycofania się z podwyżek i co równie ważne – doprowadził do powstania szeregu ugrupowań opozycyjnych, które protestowały przeciwko brutalnym represjom, jakie spotkały uczestników manifestacji. W ten sposób radomski Czerwiec 1976 wpisał się na trwałe w najnowszą historię Polski jako kolejny z „polskich miesięcy” i dziś już nikt nie ma wątpliwości, że przybliżał Polaków do odzyskania pełnej wolności i suwerenności. Przypominając tamte wydarzenia postanowiono organizować bieg, który w tym roku miał odbyć się już po raz trzynasty

      Początkowo planowałem do Radomia pojechać pociągiem dzień wcześniej i przenocować w hotelu. Gdy okazało się, że z Siedlec na ten bieg wybierają się także inni moi biegowi znajomi samochodem postanowiłem jednak zmienić plany i wybrać się razem z nimi licząc się z tym, że tym razem wątek turystyczny trzeba będzie odłożyć na kiedy indziej. Trochę szkoda, bo miasto wydaje się być bardzo ładne, ale przynajmniej będzie powód, aby tu kiedyś wrócić.

      By na spokojnie zdążyć na bieg z Siedlec wyjeżdżaliśmy jeszcze przed piątą rano. Trudno więc było się dobrze wyspać. Bardziej jednak niepokoiła mnie pogoda. Ostatnie tygodnie były zdecydowanie chłodne. Nie pamiętam już nawet kiedy w maju i czerwcu temperatury były tak niskie, jak tego roku. W dniu biegu sytuacja miała się jednak zdecydowanie odwrócić. Zapowiadano nawet 26 stopni co biorąc pod uwagę nieprzygotowany organizm mogło całkowicie pokrzyżować szyki. Specjalnych oczekiwań co do wyniku nie miałem więc i chciałem pobiec w miare spokojnie w czasie poniżej 1:50. Jak będzie szansa to może nawet 1:48.

      Trochę żałowałem, gdy okazało się, że w tym roku ten bieg wyglądał trochę inaczej, niż w poprzednich latach. Zamiast startu i mety na stadionie lekkoatletycznym, co zawsze dodaje kolorytu, tym razem ze względu na inne organizowane tam wydarzenia zostało wszystko przesunięte w inne miejsce, a konkretnie w okolice nowego stadionu piłkarskiego, na którym swoje mecze rozgrywa tutejsza drużyna Radomiak. W sumie też fajnie, zwłaszcza jak się jest kibicem. Zarówno start jak i meta wyznaczono jednak poza jego terenem. No cóż… trudno. Kolejny powód, by kiedyś tu wrócić.

      Gdy na zegarze wybiła godzina 9  wystartowaliśmy. Zacząłem trochę szybciej, niż planowałem, ale od początku biegło mi się zdecydowanie ciężko.   Upał  dawał się we znaki od pierwszej minuty. Mniej więcej po trzech kilometrach dobiegliśmy do stadionu, o którym już wspomniałem. Będę miał okazje go zobaczyć z daleka raz jeszcze, gdyż bieg odbywał się na dwóch pętlach. Po siedmiu kilometrach miałem wypracowany zapas około półtorej minuty, ale wiedząc ile wysiłku musiałem włożyć w każdy z nich czułem, że może być problem by utrzymać to tempo i aby udało się zrealizować założony przed startem cel. Wiedziałem już też, że przyjdzie nam się zmierzyć nie tylko z upalną pogodą, ale także z licznymi stromymi podbiegami. Mniej więcej na 8 kilometrze w punkcie z wodą udało mi się chwycić od wolontariuszy namoczoną chłodną gąbkę. Bardzo mi to pomogło. Biegłem z nią wsuniętą za koszulkę na karku i wkrótce pozwoliło mi to poczuć pewną ulgę, a także odzyskać trochę wigoru. Ten manewr powtórzę jeszcze dwa razy na kolejnych punktach z wodą. Po czternastu kilometrach mam zapasu 2 minuty i od tego momentu w zasadzie będzie mnie stać już jedynie na kontrolowanie tego, by ten wypracowany od początku biegu margines czasu się nie kurczył. Po piętnastu kilometrach dobiegliśmy do najdłuższego i najbardziej stromego podbiegu na wiadukt. Znałem go już po pierwszej pętli, ale tym razem dał się we znaki chyba jeszcze bardziej. Po osiemnastu kilometrach nadal miałem około dwóch minut zapasu i choć biegło mi się coraz trudniej to jednak zaczynałem nabierać przekonania, że uda się zrealizować cel. Przedostatni kilometr to kolejny podbieg, choć już nie taki straszny jak ten wcześniej. Ostatecznie do mety dobiegam z czasem 1:48:09. W zasadzie więc dokładnie tak jak chciałem, choć przyznam szczerze, że mimo wszystko myślałem, że będzie dużo łatwiej. Nie doceniłem warunków w których przyszło nam rywalizować, a które były naprawde wymagające. Z drugiej strony dzięki temu satysfakcja, że się udało jest jeszcze większa. Po biegu solidna porcja makaronu, dekoracja najlepszych i można wracać do domu. Półmaraton numer 67 zaliczony. Przede mną jeszcze dwa biegi przed wakacjami i chyba trzeba się już powoli oswajać, że będzie podobnie ciężko, jak dziś.  Lato zbliża się wielkimi krokami. 

2025.06.15 Radom Półmaraton: XIII PÓŁMARATON RADOMSKIEGO CZERWCA – 1:48:09