Dobrze ten 2025 rok się dla mnie rozwinął. Poprzedni zaczynałem przecież z problemami zdrowotnymi i kontuzją pleców, a do mety kwietniowego półmaratonu w Poznaniu docierałem ledwo mieszcząc się w dwóch godzinach i zastanawiając się, czy nie będę musiał przynajmniej na jakiś czas w ogóle zrezygnować z biegania. Dziś jestem w zupełnie innym miejscu. Znowu jak chcę i mi zależy to biegam jedne ze swoich najszybszych półmaratonów w życiu i choć może zbudowanie dobrej dyspozycji kosztuje mnie więcej wysiłku, niż jeszcze kilka lat temu, to wiem, że ciągle jestem w stanie i nie ukrywam, że czuję z tego powodu dużą radość i satysfakcję.

Po Wiązownie i Bolonii były kolejne wiosenne półmaratony w kraju. Tradycyjnie już Warszawa i Poznań, choć te pobiegłem już wolniej. Po Wiązownie, która była w tym roku dla mnie najważniejsza spuściłem trochę z tonu z intensywnością treningów i dość szybko znalazło to przełożenie w aktualnej dyspozycji i wynikach. Kolejna miała być Gdynia, której nie dane mi było pobiec w 2020 roku z powodu wybuchu pandemii. Przez te ostatnie lata zdarzało mi się wracać wspomnieniami do czasu, gdy miałem właśnie pobiec swój prawdopodobnie najważniejszy bieg w życiu. To miały być przecież Mistrzostwa Świata, a otwarta formuła tych zawodów stwarzała niepowtarzalną okazję na to by mógł tam się pojawić nawet taki amator, jak ja. Solidnie trenowałem całą zimę i zrobiłem naprawdę wiele, by był to najszybszy półmaraton jaki kiedykolwiek przebiegłem. Niestety los spłatał figla. Bieg został w ostatniej chwili najpierw przełożony na jesień, a potem odwołany, a ja zostałem z tą ciężko przygotowaną formą niczym „Himilsbach z angielskim”. Przez tych kilka ostatnich lat było to dla mnie trochę jak wbita drzazga. Uwierało mnie to i wiedziałem, że prędzej czy później będę chciał to nadrobić i w Gdyni ostatecznie pobiegnę. Oczywiście czasu się nie cofnie, a teraz po tych kilku latach, ani ranga tych zawodów nie jest już aż tak bardzo wysoka, jak wtedy, ani moja motywacja tak silna, by nawet próbować ponownie mierzyć się z życiówką. Zwłaszcza, że dziś jest już na zupełnie innym poziomie, niż wówczas. W końcu jednak rzeczywiście pojawiła się okazja na to, by w Gdyni pobiec i to miejsce na swojej biegowej mapie ostatecznie odhaczyć.

Gdy czasu do tego wydarzenia zostawało coraz mniej znowu dopadł mnie pech. Nie wiem w sumie co było przyczyną, ale mając w pamięci pandemię sprzed kilku lat pierwsze skojarzenie nasunęło się samo. Zaatakował mnie jakiś wirus. Już na Półmaratonie w Poznaniu, który miał miejsce dwa tygodnie wcześniej źle się czułem i poszło mi bardzo słabo, czego nie potrafiłem do końca zrozumieć i racjonalnie wytłumaczyć. Potem przez kolejny tydzień bardzo bolała mnie głowa, mięśnie, czułem się osłabiony. Na treningach borykałem się niewytłumaczalną niemocą, z którą ledwo udawało mi się przetruchtać co najwyżej dziesięć, góra dwanaście kilometrów, a do domu mimo wolnego tempa wracałem naprawdę zmęczony. Przytłoczony tym wszystkim zacząłem się nawet zastanawiać, czy jest sens w ogóle tam jechać, bo nie czułem się nawet na siłach by ten bieg ukończyć, a po prostu przemaszerować go nie chciałem. Na ostateczną decyzję dałem sobie więcej czasu. Do biegu było bowiem jeszcze kilka dni. Gdy w końcu zacząłem odczuwać delikatną poprawę i pojawiła się decyzja „Może po prostu pojadę i zobaczę co z tego wyjdzie” zdarzyło się coś, co znowu postawiło wszystko pod znakiem zapytania. Zmarł Papież Franciszek, a na dzień, w którym miał się odbyć bieg na okoliczność pogrzebu Prezydent RP wprowadził dzień żałoby narodowej. Przez kolejne długie godziny w oczach pięciu tysięcy zapisanych na te zawody biegaczy oznaczało to w zasadzie jedno. Bieg będzie odwołany. Znowu!

Aż trudno mi było uwierzyć w taki zbieg okoliczności i że to właśnie się dzieje. Wszystko wskazywało na to, że podobnie jak kilka lat temu tak i teraz los płata mi wstrętnego figla. Pogodzony już trochę z faktem, że i w tym roku w Gdyni nie pobiegnę miałem wrażenie, że to jakieś fatum ciąży na mnie i na tych zawodach. Bo jak tu uwierzyć w zwykły przypadek skoro tyle się zadziało by znowu skomplikować mi plany? Targały mną skrajne emocje. Z jednej strony poczułem pewną ulgę, bo ciągle byłem osłabiony, a taki rozwój wypadków sprawiał, iż nie musiałem się zastanawiać nad ostateczną decyzją i problem rozwiązywał się sam. Unikałem też wyrzutów sumienia, że to ja się wycofuję. Po prostu siła wyższa. Nic nie poradzę. Widocznie tak miało być. Z drugiej strony po cichu liczyłem, że jednak ten bieg się odbędzie. Gdy więc wieczorem okazało się, że zakres żałoby narodowej zostanie wprowadzony w stopniu umożliwiającym organizację imprez sportowych, choć ciągle jeszcze nie miałem pewności czy będę w stanie pobiec, to mimo wszystko odetchnąłem z pewną ulgą.

Bieg miał się odbyć w sobotni wieczór. Do Gdyni wybrałem się więc rano, a po biegu tuż przed północą czekał mnie od razu powrót do domu. W pociągu miałem towarzystwo. Jeszcze przed wyjazdem wiedziałem, że spotkam tam Kamila z Puław, którego poznałem na półmaratonie w Białymstoku w 2023 roku. Minęło dwa lata zanim dane było nam się znowu zobaczyć. Podróż minęła na miłych rozmowach i wkrótce dojechaliśmy do Gdyni. Z dworca spacerkiem skierowaliśmy się bezpośrednio w stronę Skweru Kościuszki, gdzie zlokalizowane miało być miasteczko biegowe oraz start i meta. Czasu do biegu było jeszcze sporo. Odebraliśmy więc pakiety i skupiliśmy uwagę, na tym co Gdynia ma do zaoferowania turystom, czyli zacumowanych w tym miejscu okręcie ORP Błyskawica oraz żaglowcu „Dar Pomorza”. Robią naprawdę spore wrażenie.

Pierwszy z nich to prawdziwa perła naszej historii i dawna duma naszej floty. W czasach swojej świetności był jednym z najpotężniejszych niszczycieli, a dziś jest najstarszym na świecie zachowanym okrętem tego typu. Brał udział w wielu ważnych operacjach, takich jak kampania norweska, ewakuacja Dunkierki i bitwa o Atlantyk. To jedyny okręt Marynarki Wojennej Polski, który został odznaczony Virtuti Militari, najwyższym polskim odznaczeniem wojskowym za męstwo. Dziś dumnie stoi zacumowany w gdyńskim porcie pełniąc rolę pływającego muzeum. Tuż obok odnaleźliśmy „Dar Pomorza” zwany także ze względu na swój charakterystyczny wygląd „Białą Fregatą”. Ten historyczny polski żaglowiec zbudowany na początku poprzedniego stulecia to pierwszy polski statek, który opłynął ziemię. W ciągu pięćdziesięciu lat swojej służby jako statek szkoleniowy wyszkolił kilkanaście tysięcy żeglarzy. Od 1982 roku stoi zacumowany w Gdyni jako statek-muzeum, będący oddziałem Narodowego Muzeum Morskiego w Gdańsku. Jest naprawdę piękny.

Gdy kilkugodzinny czas oczekiwania na bieg się skończył, na zegarze wybiła 20:30 i nadszedł moment startu trzeba się było skupić już jedynie na tym, po co do Gdyni przyjechaliśmy. Ustawiłem się więc w swojej strefie w gronie kilku tysięcy biegaczy. Żałoba wymusiła na organizatorach zmianę formuły wydarzenia na bardziej skromną i stonowaną. Start poprzedziła też minuta ciszy. W końcu jednak ruszyliśmy na trasę. Zrobiło się już ciemno więc nawet za bardzo nie planowałem skupiać się na podziwianiu Gdyni, a bardziej na swoim samopoczuciu. Choć czułem się już zdecydowanie lepiej to jednak ciągle jeszcze miałem w pamięci niedawne osłabienie. Brałem pod uwagę fakt, że długa podróż też na pewno nie pomoże. Przypominał mi się trochę czerwiec 2023, gdy w pogoni za ostatnim brakującym elementem do Korony Półmaratonów wybrałem się w podobnych okolicznościach do Wrocławia i też przyszło mi biec bezpośrednio po podróży w dodatku w upalny wieczór. Dobrze pamiętałem, że była to trudna przeprawa. Celów więc żadnych szczególnych przed sobą nie stawiałem i dość zachowawczo chciałem po prostu ukończyć w zdrowiu. Reszta miała być drugorzędna. Pierwsze kilometry, które pokonałem w tempie poniżej pięciu minut biegło mi się jednak zaskakująco dobrze. Minęliśmy Muzeum Emigracji. To muzeum powstałe w gmachu Dworca Morskiego skąd przez dziesięciolecia wypływały polskie transatlantyki. Poświęcone jest milionom Polek i Polaków, którzy na przestrzeni dziejów opuścili kraj i udali się w świat w poszukiwaniu chleba, wolności, czy po prostu lepszego życia. Cały czas czekałem, aż pojawi się gorsze samopoczucie. W Warszawie, czy Poznaniu stało się to w zasadzie już po trzech kilometrach i musiałem po prostu zwolnić. Tutaj nadal mogłem kontynuować bieg w tym samym założonym na początku tempie. Niewątpliwie pomagała pogoda. Dwa poprzednie biegi odbywały się w ciepłe słoneczne dni w dodatku poprzedzone chłodniejszymi i organizm najwyraźniej nie był w stanie odnaleźć się w tej nagłej przemianie. Tym razem było odwrotnie. Po cieplejszym okresie przyszło ochłodzenie i gdy startowaliśmy na termometrze było jedynie kilka stopni. Na czwartym kilometrze przebiegliśmy obok wybudowanej po I wojnie światowej Stoczni Gdynia. Powstało tutaj ponad 600 statków. Na siódmym minęliśmy Pomnik Ofiar Grudnia 1970 poświęcony tragicznym wydarzeniom sprzed pół wieku. Wówczas doszło do brutalnych starć między protestującymi robotnikami, a siłami bezpieczeństwa ówczesnej komunistycznej władzy, które otworzyły ogień do bezbronnych ludzi. Według oficjalnych danych zginęło wtedy 18 osób, a wiele zostało rannych. W rzeczywistości ofiar było jednak więcej. Mijały kolejne kilometry, a mi biegło się nadal bardzo dobrze i nie odczuwałem kryzysu coraz bardziej wierząc w dobry wynik. Niewątpliwie animuszu dodawali liczni i żywiołowo dopingujący na trasie kibice. Atmosfera była naprawdę wspaniała. Mniej więcej na trzynastym kilometrze przebiegaliśmy obok stadionu piłkarskiego Arki Gdynia. Tak się ciekawie złożyło, że dokładnie w tym samym momencie drużyna Arki rozgrywała mecz w moim rodzinnym mieście, z którego do Gdyni przyjechałem, z siedlecką Pogonią. Nawet trochę żałowałem przed wyjazdem, że nie będę mógł być na tym meczu. Ale cóż… Miałem nadzieję, że przynajmniej wynik będzie satysfakcjonujący. Już po biegu sprawdziłem, że padł remis 1:1. Biorąc pod uwagę możliwości i aktualne ambicje obu drużyn wynik trzeba szanować. Po blisko półtorej godzinie zmagań na trasie byłem coraz bardziej nastawiony optymistycznie i coraz mocniej zmotywowany. Mimo sporych obaw na starcie udało mi się przebiec wszystkie dotychczasowych piętnaście kilometrów w tempie poniżej pięciu minut i to ze sporym marginesem, a ja nadal czułem się naprawdę dobrze i nawet przez chwilę nie straciłem animuszu. W głowie zacząłem sobie kalkulować na jaki biegnę rezultat i wyszło mi, że powinno to być około 1:43. W tym momencie w mej głowie zrodził się pomysł by spróbować pobiec na wynik taki, jak chciałem wtedy w marcu 2020, bo ciągle była na to szansa (1:41:49). Jak się później okaże kolejne kilometry, aż do samej mety to będą najszybsze kilometry całego biegu. Na dwudziestym dobiegliśmy do bulwarów. Przed biegiem trochę bałem się, że w naszych zmaganiach będzie nam przeszkadzał wiejący od strony morza wiatr. Nic takiego nie miało jednak miejsca. Pojawiające się od czasu do czasu podmuchy nie miały większego znaczenia. Z każdą kolejną sekundą docierało już do mnie powoli, że biegnę właśnie jeden ze swoich najszybszych półmaratonów w życiu i raczej nic nie będzie w stanie mi przeszkodzić. Ostatnie kilkaset metrów to jeszcze mocniejszy zryw i do mety w blasku szpaleru ogni po niebieskim dywanie dobiegłem z czasem 1:40:51. Przekraczając metę uśmiechnąłem się nie mogąc w to uwierzyć. Nigdy bym nie przypuszczał, że stać mnie było na taki sukces. To mój czwarty wynik ze wszystkich sześćdziesięciu czterech półmaratonów, które do tej pory przebiegłem, ale właśnie taki, o jakim wtedy w 2020 marzyłem, bo wówczas oznaczałby mój życiowy rekord poprawiony o minutę. Nie wiem jak to się stało i co tu się wydarzyło, bo przez ostatnie tygodnie, dni, czy nawet godziny nic, ale to nic nie wskazywało na to, że tak to będzie wyglądać, ale jestem bardzo szczęśliwy. Jest to dla mnie ogromna niespodzianka, bo po pierwsze udało mi się w pewnym sensie wyrównać rachunki z przeszłości, a po drugie okazało się, że wpadka w Poznaniu i gorsza dyspozycja to był jedynie incydent, a nie trwała tendencja. Po biegu jeszcze chwila na biegowym After party i marsz na dworzec. Czeka mnie cała noc spędzona w pociągach, ale nie zmrużę nawet oka. Radość i emocje pulsujące w żyłach na to nie pozwolą.

2025.04.26 Gdynia Półmaraton: PKO GDYNIA PÓŁMARATON – 1:40:51